Mówią o mnie włóczykoło
Tytuł odzwierciedla znaczną część moich życiowych poczynań. Dobrych kilka lat temu w „Turystyce”, sobotnim dodatku „Gazety Wyborczej”, ukazał się mój artykuł: "Z włóczykołem przez mosty Paryża", w którym własna identyfikacja z tym szczególnym określeniem wędrownika na wózku stała się bardzo mocna.
Turystyka, krajoznawstwo i wszystko, co do tego pojemnego wora można wrzucić, jest mi niezmiernie bliskie od lat. Jeszcze w ogólniaku, a było to wieki przed rozpadem Związku Radzieckiego i nastaniem epoki Justina Biebera, zdobyłem uprawnienia Przodownika Turystyki Pieszej.
Wiele jeździłem i wędrowałem. Oczywistym kierunkiem studiów, jaki podjąłem, było zdobywanie wiedzy na świeżo otwartym Wydziale Turystyki i Rekreacji Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Gdy w następstwie dramatycznego wypadku musiałem na stałe przesiąść się na wózek, nastąpiło moje przeistoczenie z włóczykija we włóczykoło. Jednak jedną z moich najważniejszych potrzeb pozostała chęć poznawania świata w sposób rzeczywisty i doświadczalny – wszystkimi zmysłami… chociaż dotyk jakby się nieco wyłączył.
Świadomie napisałem na początku kilka słów o sobie, by nie można było odnieść wrażenia, że do wyjścia z domu, zaznajomienia się z bliższą i dalszą okolicą, poznania nowych miejsc i ludzi zachęca dobrze przygotowany teoretyk. Bo według mnie nie może być tak jak w naszej polityce... Turystyka to poważna sprawa.
Najpierw wyjdź z domu
Tak! Skończ czytać ten artykuł albo rzuć go w diabły i wyjdź.
Przełam się. Dość już Gadu-Gadu, Facebooka i innych erzaców. Życie
w realu jest pełnokrwiste. Wstąp do niego. Wtedy okaże się, że
wózek to taka sama proteza jak laska, okulary czy aparat słuchowy.
Nieco zwracają uwagę jego gabaryty, ale można się przyzwyczaić.
Kiedy natomiast już wjedziesz do realu, to nagle okaże się, że dwie
ulice dalej ktoś tworzy świetny mural, którego wcześniej nie
widziałeś. I nagle dostaniesz do ręki puszkę farby... A może
gdzieś obok długowłosy muzyk tak zagra bluesa, że pojawią się
motyle w twoim brzuchu. Droga przez łąkę, na skróty, dotąd banalna,
bo do szkoły, wyda się arcydziełem van Gogha.
Tak urokliwe zakątki jak Złota Uliczka w Pradze można odkryć w
wielu polskich miastach, fot.: arch. autora
Najgorsza dla wózkowiczów jest zima. Mniej dokuczliwa mroźna,
gorsza – gdy zawali śniegiem. Często jedyne uczucie, jakie do niej
wtedy żywisz, to nieskrępowana nienawiść. Ale to nie musi być czas
stracony. Jeśli masz w sobie coś z łazika, to należy się
przysposobić do sezonu. Ważna jest kondycja, bo ona zawsze się
przyda, nawet jak nie pójdzie się drogą Jaśka Meli. Każdy ma swój
biegun czy Kilimandżaro do zdobycia, albo krawężnik czy
kilkadziesiąt metrów piaszczystej drogi do przejechania. Warto
pomyśleć
o niezbyt obciążającej, ale regularnej siłowni – jeśli to możliwe –
albo o wyjściu na basen oraz nieunikaniu zwykłych, codziennych
obowiązków, aby nie pokazywały się mroczki przed oczami po
przebyciu pierwszych stu metrów lekkiego wzniesienia. Kto chce
wychodzić w śnieżny i mroźny dzień, niech to robi w puchowym
ubraniu, z telefonem komórkowym (alarmowy 112), termosem, psim
zaprzęgiem, podając wcześniej domownikom środki uspokajające. Ja
jednak tak nie lubię.
Planuj, co i gdzie zobaczyć
Przygotuj sprzęt. WÓZEK MUSI BYĆ SPRAWNY!!! Jeśli trzeba, należy
wykonać centrowanie kół, wymienić szprychy, zaopatrzyć się w
zapasowe dętki, nabyć łatki, klej, sprawdzić tapicerkę i stan tego,
na czym siedzimy (mnie np. sprawdza się poduszka Roho) – bo pupa
jest niezwykle wrażliwa na wszelkie niedogodności. Przejrzeć należy
również sprzęt, który zamierzamy ze sobą zabrać. Im go mniej, tym
lepiej, ale jeśli dysponujemy samochodem, należy zabierać tyle
rzeczy, aby funkcjonować jak najbardziej
samodzielnie i niezależnie.
Maksyma, która bardzo pomaga mi poznawać nowe miejsca i ludzi, brzmi: „Przeczytaj o tym, co chcesz zobaczyć, zobacz to, o czym czytałeś”. Mapy, atlasy, przewodniki i inne bedekery zawierają dane podstawowe. Ponieważ jestem turystą wózkowiczem, to potrzebuję nieco więcej. Dzwonię do miejscowości, które planuję odwiedzić, wyszukując warsztaty terapii zajęciowej, rzeczników osób niepełnosprawnych, AMUN-owców, ludzi z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji itd., itp. To właśnie wózkowicze autochtoni są najlepiej zorientowani, gdzie takie włóczykoło jak ja znajdzie muzeum z windą, knajpę z dostosowanymi toaletami, dostępne kąpielisko i parę innych niekonwencjonalnych miejsc, które mają jakieś dziwne uchwyty, zjazdy, podjazdy i szersze drzwi. To sposób może nieco archaiczny, ale uzupełniający informacje z przewodników. I co najważniejsze – sprawdza się.
Wiele miejsc warto odkryć dla siebie, jak np.Brooklyn Bridge w
Nowym Jorku, fot.: arch. autora
Oczywiście wszystkiego nie uda się dowiedzieć, ale na tym polega cały smaczek podróżowania. Zwiedzając Nowy Jork, byłem ogromnie zaskoczony, gdy z autobusu komunikacji miejskiej za sprawą uśmiechniętego czarnoskórego kierowcy wysunęła się platforma i zabrała mnie bezpiecznie na pokład pojazdu. Nikt z nowojorczyków przepytywanych na okoliczność przemieszczania się po tym mieście nie wspomniał mi o takim udogodnieniu, bo też wszystkim wydawało się ono czymś oczywistym.
Dla każdego coś miłego
Każde wyjście z domu, każdy wyjazd, eskapada są inne. Jeśli wyjeżdżamy z gronem przyjaciół (a ja tak najczęściej robię), to koniecznie trzeba się włączyć w przygotowanie wyjazdu – opracować trasę, zarezerwować noclegi, sprawdzić sprzęt wędkarski itp. Poważniejsze podróże indywidualne są wśród wózkowiczów rzadkością i dlatego tutaj je pominiemy.
Trzeba brać pod uwagę własne możliwości i np. na kąpielisku ustalić z ratownikiem zasady działania. W grupie, powiedzmy na spływie kajakowym, koniecznie dostosowujemy się do uczestnika najsłabiej sobie radzącego. Indywidualnie kajakiem pływamy blisko brzegu, na ile to możliwe, dziobem prostopadle do fali, bez kołysania. Zostawiamy w wypożyczalni numer telefonu komórkowego, informację o kierunku rejsu i przypuszczalnym czasie trwania wyprawy.
Pojezierze kaszubskie, fot.: arch. autora
Bez kapoka pływamy jedynie na jednostkach typu Queen Elizabeth!!! A i to nie zawsze. Jeśli celem wyprawy są obiekty sakralne, nekropolie bądź miejsca uświęcone krwią, dajemy temu wyraz swoim zachowaniem, ubiorem, poszanowaniem inności. Bardzo interesujące, szczególnie dla grona przyjaciół bądź rodziny, są wypady do ośrodków prezentujących zanikające zawody: wikliniarstwo, garncarstwo itp. Każdy może się tam zmierzyć z niewielkim koszem albo małą miseczką. To doświadczenie uczy pokory i pobudza wyobraźnię.
Dla lubiących kontakt z naturą polecam najzwyklejsze wędkowanie, które może zakończyć się niezwykłymi efektami. Łowiska są dość dobrze przystosowane dla wózkowiczów, a ci, którzy wolą dziksze warunki, z pewnością powinni podeprzeć się towarzystwem kompana wędkarza. Nieco inne spotkanie z naturą czeka na strusich fermach (możliwość nabycia ogromnych wydmuszek, piór itp.) bądź w miejscach hodowli koni. To nieporównywalne z niczym przeżycie móc obserwować tabun koni w galopie albo wierzgające źrebaki. Czasami uda się (tylko ostrożnie na otwartej dłoni) poczęstować pięknego rumaka kawałkiem jabłka i poczuć jego delikatnie łaskoczące ciepłe chrapy. Niesamowite przeżycie...
Idąc dalej tym tropem: można wybrać się na safari, ale w rodzime rejony. Można poradzić sobie nam wózku także w „dzikim” plenerze. Wybór aktywności jest przebogaty.
Ile za te atrakcje?
Każda ilość pieniędzy jest do zagospodarowania przez osoby lubiące podróże (a jak trzeba, to z dużą gotówką uporają się też ci, którzy wolą stateczny tryb życia i np. szydełkowanie). Mitem jest teza, że do zwiedzania i poznawania świata konieczna jest złota karta w którymś ze szwajcarskich banków. Po najbliższej okolicy włóczymy się w zasadzie bez kosztów. Ale chcąc jechać dalej, trzeba zapoznać się z systemem ulg, bonusów, darmowych wejściówek.
Warto tej podjąć próbę koordynacji wyjazdu ze znajomymi. A istnieje jeszcze coś takiego jak sponsoring. Niezbyt łatwy do osiągnięcia, ale kto powiedział, że ma być łatwo? Do Paryża pojechałem ze znajomymi, dokładając się do paliwa, a wróciłem gratis autokarem dużego biura podróży.
Szczególnie warta polecenia jest Złota Uiczka w Pradze, fot.:
arch. autora
Kasa jest ważna, ale jeśli chce się chcieć, to wiele można i bez niej. Nieznane czeka tuż za drzwiami, za rogiem, na sąsiedniej ulicy, kilka kilometrów ode mnie i od ciebie. Nie jest straszne i nieprzyjemne. Wręcz odwrotnie. Im szybciej skruszymy pancerzyk zbudowany z różnych fobii, zahamowań, kompleksów, a czasami zwykłego lenistwa, tym więcej i łatwiej uda się uszczknąć z tego niebywałego tortu, jaki stworzyła przez tysiące lat natura oraz powstające i znikające cywilizacje.
Masz prawo w tym uczestniczyć. A że czasem jest ciężko, pot leje się po plecach, wszyscy dokoła mówią innym językiem, zdarza się zabłądzić, a bąbel jest na każdym paluchu? To wszystko pikuś.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz