Pokazać inny świat
W związku ze zbliżającym się Międzynarodowym Dniem Osób Niepełnosprawnych Gimnazjum Społeczne w Milanówku po raz pierwszy obchodziło Dzień Tolerancji. Przewodnim tematem spotkania była niepełnosprawność.
Uczniowie mieli okazję obejrzeć film "Brzydkie słowa" Marcina Maziarzewskiego, laureata nagrody publiczności tegorocznej edycji Festiwalu Filmowego „Integracja Ty i Ja” w Koszalinie, porozmawiać z reżyserem oraz zaprezentować własne filmy, w których wcielali się w rolę osób niepełnosprawnych. Dało im to możliwość lepszego poznania ograniczeń ludzi z niepełnosprawnością fizyczną, niewidomych czy głuchoniemych. Kolejnym celem spotkania było przybliżenie uczniom tematyki igrzysk paraolimpijskich, o których opowiadała Paulina Malinowska-Kowalczyk, dziennikarka od lat zajmująca się tą tematyką i jednocześnie nauczycielka języka hiszpańskiego w tymże gimnazjum.
O filmie, niepełnosprawności i Dniu Tolerancji w milanowskim gimnazjum z twórcą filmu “Brzydkie słowa” rozmawiała Paulina Malinowska-Kowalczyk.
Paulina Malinowska-Kowalczyk: Jak uczniowie odebrali
Twój film?
Marcin Maziarzewski: Niezwykle empatycznie. W miarę
doroślenia ludzie obrastają skorupą; oni są jeszcze bardzo
młodzi.
Na festiwalu w Koszalinie publiczność też nie pękała ze
śmiechu; słychać było pojedyncze chichoty, ale każdy trzymał
kciuki, żeby filmowemu bohaterowi udało się umówić na randkę. Tobie
w filmie udało się sprawić, że tego bohatera bardzo się lubi. To
klucz do sukcesu, bo widz zaczyna się zastanawiać, jak trudne jest
życie z taką chorobą. Sympatyczny gość, który mógłby być fajnym
chłopakiem, dobrym mężem, cierpi na chorobę, która przeszkadza mu w
kontaktach z ludźmi. Ta historia nie została pokazana w skali jeden
do jednego, co zresztą podkreślał Paweł Łoziński, jeden z członków
jury. Nie jest to tylko opowieść o zespole Tourette’a, ale również
o tym, co dzieje się z życiem bohatera w różnych sytuacjach. Wróćmy
jednak do Dnia Tolerancji. Jak sam przyznałeś, to pierwsza szkoła,
która zdecydowała się pokazać Twój film. Dlaczego tak się
dzieje?
Zacznę od tego, ze dla mnie to też było duże przeżycie, bo
nigdy nie miałem projekcji w szkole, nie wiedziałem, jak
publiczność szkolna odbierze ten film. Zadawałem sobie pytanie,
dlaczego u Was został zaprezentowany uczniom po raz pierwszy.
Myślę, że polska szkoła jako całość jest bardzo zachowawcza. Nie
chce poruszać tematów kontrowersyjnych poprzez kontrowersyjną
formę, a ten film jest kontrowersyjny i chciałem, żeby taki był.
Proponuje pewną narrację, która do takiego wyświechtanego obrazu
szkoły nie pasuje. Na festiwalach, podczas których film był
pokazywany, pojawiło się pewnie dużo osób, które z edukacją mają do
czynienia, ale nikt wcześniej się do mnie nie zgłosił. To jest znak
ogromnej otwartości tej szkoły.
Film "Brzydkie słowa", reż. Marcin Maziarzewski, fot.: mat.
dystrybutora
Może zapoczątkujemy dobry trend?
Bardzo bym sobie życzył, żeby szkoła wchodziła w tego typu
tematykę, poruszała coś, co jest naprawdę kontrowersyjne, żeby
uczyła młodych radzić sobie z kontrowersyjnością czegoś i żeby
robiła to nie poprzez pogadanki i gazetkę, które może są potrzebne,
ale poprzez kontakt ze sztuką, a film jest sztuką masową. Również w
ten sposób można trafiać do tej grupy wiekowej, uwrażliwiać ich na
inność, na kontrowersyjne zjawiska, które wokół nich zachodzą.
Jeśli szkoła ograniczy się do pogadanki i “odfajkuje’ sprawę, to
młodzi i tak nabiorą do tych zjawisk swojego stosunku na podstawie
innych źródeł, ale może efekt nie będzie taki, jak byśmy
chcieli.
Jak oceniasz filmiki zrealizowane przez uczniów, czyli
obraz tego, jak oni widzą niepełnosprawność?
Zacznę od tego, że to jest fantastyczne, co tu robicie, i
życzyłbym sobie, żeby wszyscy podchodzili do tej sprawy jak Wy.
Dajecie uczniom możliwość autorskiego wypowiedzenia się na ten
temat. Co innego jest słuchać, a co innego coś stworzyć. To ważne,
że oni mogli dać wyraz temu, jak zapatrują się na temat
niepełnosprawności. I dobrze, że nie silili się na kino
dokumentalne, które by jeden do jednego pokazywało świat
niepełnosprawnego; bardziej chodzi o to, by poczuć empatię, więź
emocjonalną z tymi ludźmi, wyobrazić sobie ich świat i pokazać
wybrany jego aspekt - to tak naprawdę wystarcza. Biorąc kamerę do
ręki i kręcąc krótki materiał, mają możliwość wypowiedzenia się na
ten temat, wniknięcia w świat bohaterów, których portretują - w tym
wypadku niepełnosprawnych.
Fot.: www.sxc.hu
Wróćmy do Twojego filmu. Ogromne wrażenie robi to, jak
postać Piotra została zagrana przez głównego aktora. Na początku
sama myślałam, że to osoba chorująca na zespół Tourette’a. Ciężko
było go namówić do tej roli? Jak się przygotowywał?
Grzegorz Mielczarek, który gra głównego bohatera, jest
jednym z najwybitniejszych aktorów młodego pokolenia w Polsce; po
pracy z nim nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. To aktor
z ogromnym potencjałem, wspaniałym warsztatem i niesłychanym
talentem.
Poznałem Grzegorza przez opiekuna artystycznego mojego filmu, którym był profesor Jerzy Stuhr. Przeczytawszy scenariusz, powiedział: „Panie Marcinie, powinien Pan pogadać z Grzegorzem Mielczarkiem, bo to jest aktor, który bardzo dobrze się do tej roli nadaje”. Pojechałem do Krakowa, oglądałem Grzegorza na scenie, potem spotkaliśmy się osobiście i od razu, od pierwszego momentu wiedziałem, że to jest aktor, którego szukam. Pan Jerzy na swój aktorski nos wiedział, że Grzegorz jest tą osobą, która powinna tę rolę zagrać.
Był to film dla mnie ważny, bo ostatni, jaki robiłem w szkole. Grzegorz przeczytał scenariusz i zgodził się w filmie zagrać; nie musiałem go specjalnie namawiać. Zaczęliśmy próby - bo to nie jest tak, że zapadła decyzja obsadowa i idziemy na plan. Przed zdjęciami musieliśmy stworzyć wiarygodny portret chorego na Tourette’a. Dysponowaliśmy materiałami medycznymi na ten temat, konsultacją lekarską, materiałami wideo i z tych materiałów staraliśmy się skonstruować postać Piotra. To trwało jakieś dwa miesiące przed zdjęciami. Włożyliśmy dużo pracy w to, by ten portret był wiarygodny. I wielka zasługa Grzegorza, że tyle z siebie dał postaci Piotra. Nie chcieliśmy zrobić ani karykaturalnego portretu, ale też nie chcieliśmy być specjalnie nabożni w stosunku do tej choroby. Staraliśmy się zachować rodzaj zdrowego dystansu. Bo jeśli chce się być blisko bohatera, wniknąć w jego świat, to trzeba zachować rodzaj trzeźwości w podejściu.
EFF "Integracja Ty i Ja" w kinie studyjnym, fot.: www.integracjatyija.pl
Czy w przypadku tworzenia tego filmu zdarzyło się coś
takiego, co przewartościowało twoje dotychczasowe myślenie?
To doświadczenie dużo o mnie powiedziało, bo nie do końca
potrafię podchodzić do życia racjonalnie. Dowiedziałem się też, że
mój poziom tolerancji na inność wcale nie jest taki duży, jak
myślałem. Bo gdy pojechałem na pokaz w Stowarzyszeniu Chorych na
Zespół Tourette’a, to zaczęło mnie denerwować, że ci ludzie nie
siedzą i nie oglądają tak, jak powinni w kinie oglądać.
Wiercili się, ruszali…?
Albo krzyczeli, albo “rzucali mięsem”. Zdałem sobie
sprawę, że nie oni mają problem, tylko ja mam problem. To ma
przełożenie na sferę artystyczną - kiedy poprzez zetknięcie z
innością otwierają się okienka w Twojej głowie, które do tej pory
były zamknięte.
Dlaczego zespół Tourette’a, a nie przykładowo zespół
Downa?
To brzmi technicznie, gdy o tym mówię, ale nie zamierzam
się tego wypierać, bo to przywilej reżysera. Ja chciałem opowieści
o tragikomizmie życia ludzkiego. To nie było tak, że chciałem
zrobić film o zespole Tourette’a; powiem więcej, ja bardzo nie
chciałem zrobić filmu o zespole Tourette’a. Wiedziałem, że bohater
będzie cierpiał na tę chorobę, jednak celowo nie chciałem robić
filmu o samej chorobie, tylko o tragikomicznej szarpaninie, o
poszukiwaniu miłości, relacji z drugim człowiekiem. Kiedy
przypadkowo natknąłem się na tę dolegliwość, zdałem sobie sprawę,
że w niej się to zawiera. To nie było tak, że znałem kogoś takiego
albo miałem taką osobę w rodzinie i na początku filmu mógłbym
napisać: “oparte na faktach“. Jest to film fabularny, który wynikał
bardziej z potrzeby opowiedzenia o tragikomizmie życia niż
przedstawienia obrazu choroby.
Pewnie na tym polega jego siła.
Nie mnie to oceniać, ale wierzę, ze nie da się zrobić
filmu o zespole Tourette’a, robiąc film o zespole Tourette’a.
Profesor Stuhr powiedział: “Niech Pan nie robi filmu o chorobie, bo
jak Pan zrobi film o chorobie, to koniec, to Pan nic nie zrobi“.
Film zawsze jest metaforą - mimo, że jest tak bardzo obrazowy i
daje iluzję rzeczywistości. Tego się trzymałem, robiąc ten film, i
mam nadzieję, że z pożytkiem, ale to już widzowie ocenią.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz