Koronawirus. Włoskie domy niespokojnej starości
Nie tylko w Polsce domy pomocy społecznej nie są w dobie koronawirusa bezpiecznymi miejscami. Do tego doświadczenia włoskie nie są niestety krzepiące. W domu spokojnej starości w miejscowości Mediglia umarły 52 osoby, a zakażony został cały personel.
Epidemia koronawirusa dotarła do włoskich domów spokojnej starości. 52 osoby umarły, a cały personel został zakażony w samej tylko Mediglii. Wiele domów objęto kwarantanną również w Mediolanie – tu też są ofiary śmiertelne.
Zachorowali wszyscy
Mediglia to małe, 10-tysięczne miasteczko w Lombardii, położone ok. 15 km na wschód od Mediolanu. Ludzie żyli tu raczej spokojnie, nie niepokojeni wielką polityką. Koronawirus zmienił wszystko.
Burmistrz Mediglii, Paolo Bianchi, wydał komunikat: „Ośrodek [spokojnej starości „Borromea” – przyp. red.] jest objęty kwarantanną od 23 lutego, kiedy stwierdzono cztery przypadki zakażenia koronawirusem. Chorym natychmiast udzielono pomocy”.
Najwyraźniej jednak władze nie potraktowały zagrożania poważnie. Do tego doszło złe zarządzanie. W efekcie zachorowali lekarze tam pracujący, pielęgniarze, członkowie personelu, a także starsi pacjenci. Osób, u których stwierdzono obecność patogenu, przybywało z dnia na dzień.
Rodziny nie mogły odwiedzać bliskich. Zaczęły oblegać niewielki ośrodek z czerwonej cegły, a potem siedzibę władz miejskich, domagając się informacji.
„Z przykrością muszę poinformować, że były ofiary śmiertelne” – ogłosił burmistrz Bianchi, nie podając liczb. Ujawniła je gazeta „Corriere della Sera”: 25 starszych osób zmarło w ciągu zaledwie trzech tygodni. Następnie „la Rebubblica” poinformowała o 52 zgonach.
Dom, czyli „odizolowany cmentarz”
Okazało się też, że pacjenci w Mediglii zachorowali jeszcze przed mieszkańcami Codogno. Przypomnijmy: to w 16-tysięcznym Codogno 20 lutego wykryto pierwszy – jak do tej pory sądzono – przypadek COVID-19 we Włoszech, u 38-latka w szpitalu. Cały region wkrótce uznano za „czerwoną strefę”, której nikt nie mógł opuszczać ani do niej wjeżdżać.
Dom w Mediglii włoskie media opisywały jako „odizolowany cmentarz, gdzie ofiar przybywa, a choroba wciąż postępuje”. Tę paralelę można też odnieść do „Casa Famiglia”, ośrodka w Mediolanie. Rodziny również nie miały kontaktu z bliskimi, jednak syn starszej pacjentki zdołał dodzwonić się do pracującego tam pielęgniarza. Pracownik miał wyraźne trudności z oddychaniem. Powiedział: „Pana matka ma wysoką gorączkę, bezustannie kaszle. Każdy scenariusz jest w tej chwili możliwy”.
Corriere della Sera opisała sytuację trzech rodzin – i za każdym razem mamy podobny scenariusz: odizolowany ośrodek, wiekowi rodzice z gorączką i kaszlem, kilkoro chorych pracowników. Pierwszy zaraża kolejnych. Córka zmarłego przyznaje: „Widok, jaki tam zastałam, jest nie do opisania”. Jeden z lekarzy mówi zaś: „Bez interwencji [rządu Giuseppe Contego – przyp. red.] ośrodki w Piemoncie, Lombardii i innych regionach zostaną zdziesiątkowane”.
Koleją do Polski
Lekarz zmagający się na co dzień z tym dramatem zastanawia się, jak dużą bliznę COVID-19 może zostawić w życiu człowieka: „Straty psychiczne pracowników z Mediglii będą trwałe i dewastujące – podkreśla. – Nie mogli często nic zrobić dla dziesiątek osób, które umierały na ich oczach. (...) Są też rodziny bez możliwości kontaktu z bliskimi, bez wiadomości od nich, bez jakichkolwiek informacji. Te córki i ci synowie bardzo mocno odczuli śmierć rodziców, z którymi nie mogli się nawet pożegnać”.
Związek zawodowy pracowników ośrodka w Mediolanie wydał równie dramatyczne i przepełnione frustracją oświadczenie: „Nie mamy maseczek. Nie mamy innej ochrony. Opieka nad osobami starszymi i niesamodzielnymi wymaga bezpośredniego kontaktu, każdego dnia. Pracujemy w ciągłym strachu przed koronawirusem. Trafiają do nas pacjenci z COVID-19, bo oddziały zakaźne szpitali są przepełnione. To ogromne ryzyko (...)”.
W Parmie zmarł już emerytowany lekarz, Manfredo Squeri, który ostatnio pracował w domu opieki. W sumie we Włoszech zmarło 61 lekarzy zakażonych wirusem SARS-CoV-2 (stan na 30 marca 2020 r.). Dotychczas potwierdzono go u 6500 pracowników służby zdrowia – to 9 proc. ogółu personelu. Jednym z powodów wysokiej śmiertelności jest brak odpowiedniej ochrony.
W tym kontekście włoscy dziennikarze przypomnieli też film „Skrzyżowanie Kassandra” z 1976 roku, z włoską aktorką Sophią Loren w roli głównej. Do pociągu pełnego pasażerów dostaje się mężczyzna, który zaraża wszystkich tajemniczym wirusem. Skład zostaje wysłany w kierunku... Polski, by objąć jadących ścisłą kwarantanną.
To jeden z tych filmów, które nie mają szczęśliwego zakończenia.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Integracja to zawsze byli ludzie
- Nowa perspektywa i szansa na życie dla pacjentów ze stwardnieniem zanikowym bocznym (ALS)
- Nie możemy dłużej czekać! Marszałek Szymon Hołownia apeluje o rozpoczęcie prac nad ustawą o asystencji osobistej
- Wiśnik CUP. To już 10 LAT!
- RPD chce walczyć z przypadkami przemocy wobec dzieci neuroróżnorodnych. Powstanie specjalny zespół ekspertów.
Dodaj komentarz