Placówki i ośrodki. Sytuacja zaraz będzie dramatyczna
Na co dzień niosą pomoc osobom z niepełnosprawnością i ich rodzinom. Prowadzone przez nich placówki zapewniają rehabilitację, pracę, integrację społeczną, a czasem wręcz dach nad głową. Pandemia koronawirusa wywróciła ich codzienne role i obowiązki do góry nogami. Jak sobie radzą w tej sytuacji, a jakiej pomocy oczekują?
Wielu ludzi z niepełnosprawnością potrzebuje bardzo intensywnego wsparcia, wśród nich są m.in. osoby z niepełnosprawnością intelektualną czy autyzmem, zwłaszcza dorosłe, określane jako nisko funkcjonujące. Kolejną grupę stanowią osoby z niepełnosprawnością będące w kryzysie bezdomności, starsze, schorowane i bez możliwości uzyskania pomocy od najbliższych. Takim podopiecznym pomagają organizacje pozarządowe, które od lat na co dzień zmagają się z licznymi problemami: brakiem pracowników, funduszy, sprzętu etc. Często funkcjonują tylko dzięki wsparciu ludzi dobrej woli.
O to, jak na ich działanie wpłynęła pandemia koronawirusa, zapytaliśmy ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, s. Małgorzatę Chmielewską i panią Alinę Perzanowską.
Wyrwani z codziennego rytmu
- Dla naszych podopiecznych to jest dramat – stwierdza ks Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji im. Brata Alberta. – Oni są wyrwani z dość usystematyzowanego rytmu. Na co dzień przychodzą do placówek, spotykają kolegów, mają codzienne obowiązki i zadania. I nagle to wszystko się urwało.
Spośród 35 placówek prowadzonych przez Fundację im. Brata Alberta aż 31 musiało ze względu na epidemię zawiesić działalność. Są wśród nich warsztaty terapii zajęciowej (wtz), zakłady aktywności zawodowej (zaz) i środowiskowe domy samopomocy (śds).
- Zawieszenie działalności spowodowało ogromny szok dla uczestników, ich rodziców i opiekunów. Było bardzo dużo kłopotów z wytłumaczeniem sytuacji podopiecznym przyzwyczajonym do pewnego trybu życia – tłumaczy ks. Isakowicz-Zaleski. – Opiekunowie zostali postawieni w trudnej sytuacji, bo muszą teraz sami przez najbliższe dwa tygodnie zapewnić opiekę bliskim. I to jest największy problem. Do tego nie wiemy, czy taka sytuacja się skończy po tych dwóch tygodniach, czy potrwa dłużej – dodaje prezes Fundacji im. brata Alberta.
Pracownicy w gotowości
Ks. Isakowicz-Zaleski zaznacza, że pracownicy Fundacji są w stałej gotowości i pełnią dyżury. Wielu z nich nie może jednak pracować. Niektórzy przechodzą kwarantannę, gdyż ktoś z ich rodziny wrócił z zagranicy, albo opiekują się małymi dziećmi, albo po prostu są na zwolnieniach lekarskich. Najtragiczniejsza sytuacja jest w domach stałego pobytu. Tam są ogromne braki kadrowe i bardzo trudno obsadzić dyżury – a przecież opieka w nich musi trwać cały czas.
- Kierownicy naszych placówek, a także pracujący w nich pedagodzy, psychologowie i terapeuci utrzymują kontakt z rodzinami podopiecznych i jest to bardzo ważne. Udzielają wsparcia poprzez rozmowę telefoniczną także uczestnikom naszych warsztatów i różnych zajęć terapeutycznych – opowiada prezes Fundacji im. Brata Alberta. – Wiedzą bowiem, że z dnia na dzień problemy naszych rodzin będą się pogłębiały. Ogromnie ważną rolą terapeutów jest podtrzymywanie kontaktu. Zresztą rodzice i opiekunowie sami do nas dzwonią - także po to, by po prostu porozmawiać, dopytać o wiele spraw, gdyż w nowej sytuacji czują się zagubieni – tłumaczy duchowny.
Ks. Isakowicz-Zaleski zwraca uwagę na dużo trudniejszą sytuację w małych miejscowościach, w których działają prowadzone przez fundację placówki.
- Tam lokalne władze często są niedoinformowane i nie wiedzą, jak pomóc naszym rodzinom. A ci ludzie nie mają dokąd pójść po pomoc i stąd ogromna liczba telefonów do nas. Rodziny liczą, że mimo zawieszenia działalności placówek ich pracownicy będą mieli z nimi kontakt. Również po to, by udzielić porad dotyczących spraw administracyjnych: tego, jak teraz wystąpić o zasiłek rodzinny, co robić, gdy dziecko zachoruje etc. Jednocześnie nasi pracownicy apelują o roztropność i o to, by nie wpadać w panikę – zaznacza duchowny.
Jakie procedury
Powstaje pytanie, jakie procedury powinny być wdrożone, aby zapewnić właściwe wsparcie np. uczestnikom wtz czy śds w sytuacji pandemii.
- Obecna sytuacja jest bardzo specyficzna, nie przewidzieliśmy na nią żadnych procedur. Jeśli to potrwa dwa tygodnie, to będzie do zniesienia i wszystko z czasem wróci do normy. Ja się jednak obawiam, że to może potrwać dłużej. W takiej sytuacji koniecznie trzeba będzie zapewnić pomoc dla rodzin uczestników wtz czy zaz. Trzeba wymyślić nową formę kontaktu z podopiecznymi i wspierania ich rodzin. Dwa tygodnie to maksymalny czas zawieszenia, w jakim te osoby wytrzymają. Trzeba opracować jakąś nową formę ich wsparcia, np. by pracownicy mogli odwiedzać podopiecznych w domach. Czekamy, by np. PFRON opracował jakąś nową formułę działania – podkreśla ks. Isakowicz-Zaleski.
Mieliśmy sadzić ziemniaki
Farma Życia w podkrakowskich Więckowicach to wyjątkowe miejsce, w którym codzienne wsparcie otrzymują 32 dorosłe osoby z autyzmem, określane jako nisko funkcjonujące. Działanie Farmy jest bardzo trudne - ze względu na jej specyficzny charakter, a także potrzeby podopiecznych. Epidemia wymusiła drastyczne zmiany w pracy placówki, np. poprzez konieczność zawieszenia dziennych zajęć, z których korzystały zazwyczaj 22 osoby.
- Wiem, że uczestnicy naszych zajęć dziennych nie mogą doczekać się na ich powrót – tłumaczy Alina Perzanowska, prezeska Fundacji Wspólnota Nadziei, która prowadzi Farmę Życia. – Oni byli już przyzwyczajeni do regularnej aktywności, a nie lubią zmian. Osoby autystyczne, określane jako nisko funkcjonujące, bardzo źle znoszą zmiany trybu dnia, w tym przymusowe siedzenie w domu. Ma to niewątpliwie negatywny wpływ na ich stan psychiczny. Już szykowali się na wiosenne sadzenie ziemniaków, a nagle okazało się, że muszą zostać w domu – wskazuje Alina Perzanowska, która przy okazji zwraca uwagę na sytuację znanych sobie rodziców. – Spora część z nich to samotne kobiety. Proszę sobie wyobrazić sytuację starszej już pani, która z powodu opieki nad dorosłym niepełnosprawnym dzieckiem nie może wyjść na chwilę z domu. Do tego dochodzi lęk o to, co może się stać, gdy sama zachoruje – wskazuje prezeska fundacji.
Nie ma miejsca na rezygnację
Na Farmie Życia mieszka na stałe 10 osób, które nie tylko straciły swoje codzienne zajęcia, ale też ze względów bezpieczeństwa nie mogą być odwiedzane przez rodziców.
- One muszą teraz siedzieć w czterech ścianach i czasem tylko mogą wychodzić na spacer po terenie Farmy. Zajmują się nimi pracownicy fundacji, którzy dojeżdżają do nas z innych miejscowości. Jest ich jednak coraz mniej, bo część musiała zostać domach ze swoimi dziećmi. Dlatego zdecydowaliśmy, że pracownicy, którzy do tej pory prowadzili zajęcia dzienne,włączyli się w opiekę nad stałymi mieszkańcami Farmy – objaśnia prezeska Fundacji Wspólnota Nadziei.
Z powodu braków kadrowych prezes Perzanowska zastanawia się nad zamieszkaniem na Farmie. Jednym z czarnych scenariuszy jest też ustanowienie kwarantanny na Farmie Życia, ale wtedy bez wsparcia pracowników nie będzie miał kto sprawować opieki nad osobami, które wymagają stałej pomocy.
- Dla naszych podopiecznych - często już mocno poturbowanych przez życie - panujący wokół okres niepokoju jest odbierany mocniej niż przez innych ludzi, a ich stan psychiczny może się pogorszyć na tyle, że nie damy sobie rady – obawia się i podkreśla, że niemożliwe jest np. oddanie mieszkańców Farmy znów pod opiekę rodziców.
Zatem ona i pracownicy placówki nie mogą sobie dziś pozwolić na czarnowidztwo i rezygnację.
Żelazny reżim sanitarny
- Wprowadziliśmy zasadę, że do naszych domów mogą przychodzić tylko ich pracownicy i przyjęliśmy żelazny reżim sanitarny – mówi o podjętych działaniach s. Małgorzata Chmielewska, działaczka społeczna zajmująca się najuboższymi i najbardziej zagrożonymi wykluczeniem, przełożona Wspólnoty Chleb Życia w Polsce.
Wspólnota prowadzi domy, do których przyjmowani są bezdomni (także kobiety), osoby chore i z niepełnosprawnością.
- Nadmienię tylko, że środki dezynfekujące i ochronne musieliśmy zdobyć we własnym zakresie. Mamy ich niewiele oprócz robionych przez siebie maseczek i płynu dezynfekcyjnego, który też sami produkujemy ze spirytusu zdobywanego w zaprzyjaźnionym sklepie spożywczym. Niestety, państwo się tu nie popisało – stwierdza s. Chmielewska.
Prowadzona przez nią Wspólnota ze względów bezpieczeństwa zabroniła swoim podopiecznym opuszczanie domów. W tym także - oprócz tych najpilniejszych - wizyt u lekarzy.
- A jest to szczególnie poważny dla nas problem, gdyż większość naszych mieszkańców do osoby chore, które muszą stale się leczyć. Jak nietrudno się domyślić, nasi mieszkańcy nie czują się z tym komfortowo, ale staramy się im jakoś zająć czas.Tyle możemy zrobić – stwierdza.
Wszystkiego na styk
Nie jest to jedyny problem Wspólnoty Chleb Życia.
- W tej chwili mamy pracowników na styk i w każdej chwili może ich zabraknąć. Część z nich dla dobra mieszkańców naszych domów zrezygnowała z możliwości wzięcia urlopu. I teraz zakasują rękawy i robią wszystko, co mogą – opowiada s. Chmielewska. – Gdyby jednak doszło do konieczności poddania ludzi kwarantannie - to byłby duży problem. Jednocześnie wszystkie możliwe władze serdecznie nam błogosławią i oczekują, że będziemy przyjmowali non stop każdego bezdomnego człowieka i wydzielali osobne pomieszczenia dla tych, u których może wystąpić choroba. Tylko że my już takich możliwości nie mamy.
Zdaniem s. Chmielewskiej władze państwowe i samorządowe powinny być lepiej przygotowane, by nieść pomoc osobom z niepełnosprawnością i ich rodzinom w sytuacjach kryzysowych.
- Przede wszystkim władze państwa powinna mieć przygotowany plan wspierania osób niepełnosprawnych w sytuacji, gdy ich opiekunowie lub personel w sprawującej nad nimi pieczę placówce zachoruje. Jeśli ktoś z naszego personelu zachoruje i będzie poddany kwarantannie, to będziemy potrzebowali wsparcia z zewnątrz – alarmuje s. Małgorzata Chmielewska.
Pandemia koronawirusa pokazuje, jak bardzo potrzebna i niedoceniana jest praca społeczników wspierających osoby z niepełnosprawnością i ich rodziny. Aż strach zadać pytanie: co się stanie, jeśli ich zabraknie?
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz