Karkonosze na handbike'u
Dwaj wózkowicze: Jarosław Rola i Rafał Szumiec zaplanowali wyprawę w góry - ale takie prawdziwe, gdzie żaden poruszający się na wózkach przed nimi nie był, gdzie szlak prowadzi przez granie i przełęcze, a dojechanie tam wózkiem praktycznie nie jest możliwe. I co? Wybór padł na Karkonosze, bo najbliżej, najwygodniej i najtaniej. A szlaki górskie są tam takie same, jak gdzie indziej. Wyprawa zakończyła się sukcesem. Rola i Szumiec pokonali na rowerach szlak od Przełęczy Okraj do Szklarskiej Poręby.
Pierwszy dzień wyprawy i od razu niespodzianka. Czescy strażnicy Karkonoskiego Parku Narodowego nie wpuszczają na swój teren handbike'ów. Powodem mają być ślady kół pozostawiane na kamienistych ścieżkach i na trawie. To pierwszy absurd tej wyprawy i ... ostatni, wynikający raczej z tego, że sami zainteresowani nie zadbali wcześniej o formalne uzgodnienia ze stroną czeską. Po polskiej stronie problemów nie ma.
Fot.: Jarosław Rola
Po nieznacznej korekcie trasy niepełnosprawni górscy turyści docierają trudnym, czarnym szlakiem przez Biały Jar do schroniska Dom Śląski. Drugiego dnia ruszają w kierunku schroniska Odrodzenie. Zaczyna się dość łatwo. Od schroniska Dom Śląski do Słoneczników nad schroniskiem Samotnia trasa jest raczej łagodna i o dobrej nawierzchni, ze stosunkowo niewielkim przewyższeniem. Tuż za Wielkim Stawem stopniowo się pogarsza, a od Słoneczników zaczynają się ogromne przeszkody. Na szlaku jakby przybywało kamieni. Jazdę skutecznie utrudniają także wielkie głazy i trawersująca wąska ścieżka.
– Ten etap był dla mnie najtrudniejszy – twierdzi Jarosław Rola, organizator przedsięwzięcia, a także konstruktor i wykonawca rowerów, na których wyprawa się odbyła. – Miejscami szlak był nawet gorszy od drogi na Kilimandżaro (na który Jarkowi nie udało się wjechać w roku 2008).
Rola i Szumiec docierają jednak do Odrodzenia. W schronisku
witają ich brawa. Nikt przed nimi nie wjechał tu na żadnym wózku.
Żeby tu wejść teoretycznie trzeba mieć silne nogi. Na rękach po
prostu zrobić się tego nie da. Od czasu do czasu przytrafia się tu
zabłąkany turysta na zwykłym rowerze górskim, ale nigdy na nim tą
drogą jechał, zazwyczaj rower ląduje na plecach i na tej części
trasy jest przenoszony. A oni... Oni tu wjechali. Dla chłopaków to
wielka satysfakcja.
- Oczywiście na etapie przygotowawczym, kiedy rezerwowałem miejsca w schroniskach, uczulałem pracowników, że mogą być z nami pewne kłopoty, że potrzebujemy trochę więcej pomocy niż turyści na nogach... No i najważniejsze – sygnalizowałem, że w ogóle możemy nie dotrzeć do schroniska, żeby byli na to przygotowani, ale udało się. Schroniska zawsze były gotowe - pod każdym względem - na nasze przybycie, a kiedy docieraliśmy, traktowali nas naprawdę jak wielkich zdobywców. Ta atmosfera udzielała się innym – opowiada Rola.
Trzeciego, ostatniego dnia wyprawy Rola i Szumiec przebyli trasę ze schroniska Odrodzenie do Szklarskiej Poręby przez Śląskie Kamienie, Czeskie Kamienie, Szyszak, Śnieżne Kotły i Szrenicę. Szlak okazał się ciężki i niezmiernie urozmaicony. Były momenty, kiedy trzeba było pokonywać tak duże trawersy, że bohaterowie musieli być asekurowani przez „żywe wyciągarki”, czyli korzystali z pomocy sprawnych uczestników wyprawy. Na trasie miało miejsce kilka niegroźnych wywrotek, ale były też momenty bardzo niebezpieczne; w szczególności w okolicach Wielkiego Szyszaka, gdzie poza wąską ścieżką, z ledwością mieszczącą koła Explorera, była tylko stroma, kamienista przepaść. Niedogodności i trudy ekspedycji wynagradzały zdobywcom przepiękne widoki.
- Dla Rafała to był najcięższy odcinek wyprawy, dla mnie najcięższy okazał się drugi dzień – odcinek przed schroniskiem Odrodzenie – wspomina Jarek Rola.
Dotarcie do Szklarskiej Poręby zakończyło wyprawę; tak jak w przypadku wielu sprawnych amatorów kilkudniowych górskich wypadów, którzy właśnie tutaj kończą swoje wędrówki. Choć był to zwykły górski trekking, myli się ten, kto widzi w nim łatwe zadanie. To test dla samych ludzi i dla sprzętu, w ich przypadku niezwykle potrzebnego. Jarkowi i Rafałowi towarzyszyły trzy sprawne osoby, których zadaniem była asekuracja i pomoc w koniecznych przypadkach.
- W niektórych momentach gdybyśmy byli sami, nie wyjechalibyśmy tam, a na pewno nie w tym czasie – mówi Rafał Szumiec. - Nie była to łatwa wyprawa. A najtrudniejszy był trzeci dzień. Tego odcinka nie dało się pokonać samemu.
Fot.: Jarosław Rola
- Takich przypadków było zaledwie kilka, ale żeby była jasność, nikt nas przez te góry nie przeciągnął, nam tylko w kilku skrajnych przypadkach pomagano utrzymać się na rowerze lub pomagano osiągnąć trawers. Niemniej sama pomoc była niezbędna. Bez pracy zespołowej ta wyprawa po prostu by nie się odbyła – tłumaczy Rola. – Nie chodziło o to, żeby udowodnić coś sobie i innym. Byliśmy z Rafałem przed wypadkami sprawnymi ludźmi i chodziliśmy po górach. Ta wyprawa to próba kontynuacji naszej górskiej pasji – zresztą jak wszystko, co przez ostatnie lata stworzyłem. Mam podwójną satysfakcję. Po pierwsze, nasz team nie zawiódł, po drugie, nie zawiódł nas sprzęt. Było wiele okazji, żeby coś się stało, ale nic, absolutnie nic takiego się nie zdarzyło; może poza kilkoma poważnymi zarysowaniami na rowerach, które już zawsze będą przypominać o trudach wyprawy. Mnie - jako konstruktora tych handbike'ów - napawa to ogromnym zadowoleniem – wyznaje organizator ekspedycji.
Każda wyprawa w góry nie powinna odbywać się bez przygotowania – także kondycyjnego. Koszty tej opisanej powyżej okazały się takie same, jak koszty pobytów w schroniskach osób pełnosprawnych. Oczywiście, uwaga ta nie dotyczy samego sprzętu, stosunkowo drogiego, ponieważ jest bardzo wysokiej klasy.
Jednak podkreślanie zwykłości tego wydarzenia nie jest tu bez znaczenia. Sam Jarek Rola i Rafał Szumiec są oczywiście sportowcami wyczynowymi– jeżdżą na nartach zjazdowych, ale to nie znaczy, że inni wózkowicze i sportowcy niewyczynowi nie mogą zrobić czegoś podobnego. Chodzi nie o to, żeby wyjeżdżać na swoje „Śnieżki”, ale żeby znaleźć jakąś alternatywę dla coraz bardziej powszechnego w ostatnich czasach spędzania czasu przed komputerem. Wydaje się, że poczucia tej konieczności mogą od Jarka Roli i Rafała Szumca nauczyć się wszyscy; bez podziału na wózkowiczów i niewózkowiczów.
Fot.: Jarosław Rola
- Wyprawa do najłatwiejszych nie należała. Nie był to wyjazd na Śnieżkę, gdzie mamy prostą drogę, jest w miarę równo. Przez te trzy dni zmagaliśmy się zarówno z nierównościami, jak i kamieniami. Nie da się przez trzy dni jechać rowerem po kilka godzin naraz bez przygotowania – opowiada Rafał Szumiec. - To było trochę tak, że chcieliśmy wyjść w góry na kilka dni i to był nasz cel, który zrealizowaliśmy bez większych przeszkód, nie licząc zarysowań na rowerach. Ale też na pewno nie zamykamy się na nowe pomysły. Na pewno jeszcze gdzieś pojedziemy, spróbujemy czegoś podobnego albo większego. Jarek był już na Kilimandżaro. Co prawda nie wjechał, ale też wie, gdzie zostały popełnione błędy. Wyprawa na każdy szczyt, który cieszy się jakimś prestiżem, wiąże się z niewspółmiernymi – w porównaniu do Karkonoszy – kosztami. Trzeba będzie szukać sponsorów – podkreśla Szumiec.
Przed Rolą i Szumcem nikt nie pokonał trasy od Przełęczy Okraj do Szklarskiej Poręby na żadnym pojeździe napędzanym korbowodem lub na wózku, ale znane są - szczególnie w Stanach Zjednoczonych - zawody sportowe w kolarstwie górskim osób niepełnosprawnych.
- W Stanach organizowane są nawet mistrzostwa świata MTB niepełnosprawnych i trzeba mieć świadomość, że niedługo zawody tego typu mogą stać się konkurencją paraolimpijską – mówi na zakończenie Jarek Rola.
Artykuł powstał dzięki dofinansowaniu ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Dorabiasz do świadczenia z ZUS-u? Dowiedz się jak zrobić to bezpiecznie
- Immunoterapie wysokiej skuteczności od początku choroby – czy to już obowiązujący standard postępowania w SM?
- Nowa przestrzeń w DPS-ie „Kombatant”
- Instytut Głuchoniemych z umową na modernizację
- Mattel® dostosowuje swoje kultowe gry do potrzeb osób nierozróżniających kolorów!
Komentarz