Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ja chcę do szkoły, mamo!

01.09.2011
Autor: Paulina Malinowska-Kowalczyk, fot.: Paulina Malinowska-Kowalczyk, www.sxc.hu
Źródło: inf. własna

1 września dzieci idą do szkoły. Nie tylko te małe i nie tylko te sprawne. Kończą się wakacje i niemal każdy uczeń staje w obliczu nieuchronnego „Witaj, szkoło!”. W niektórych przypadkach tymi, którzy chcieliby, żeby wakacje się nie kończyły, są rodzice. Rodzice dzieci z niepełnosprawnością.

- Dla mojej mamy to był problem - przyznaje Ola Kruk, absolwentka konstancińskiej szkoły policealnej Studium Informatycznego CKR. - Ale się uparłam. Mama nie chciała mnie tu puścić, bo nie. Jest do mnie bardzo przywiązana, z resztą tak jak ja do niej. Szkoda mi ją było zostawić samą, ale trudno się mówi, kiedyś i tak bym musiała. Powiedziała, że nie będzie za mnie płaciła. Zaproponowałam, że dam radę sama, z renty socjalnej – dodaje.

W przypadku Oli sytuację komplikowały dwa fakty: po pierwsze, do tej pory Ola zawsze była w domu pod okiem matki, po drugie, nigdy nie chodziła do szkoły przeznaczonej wyłącznie dla młodzieży niepełnosprawnej. Placówka w Konstancinie oznaczała zaś, że córka realnie wyprowadzi się z domu, znajdzie się w środowisku “podobnych do siebie” i sięgnie po kuszącą każdego młodego człowieka wolność i samodzielność, a z tym ostatnim rodzice mają zazwyczaj największy problem.

- To był dla mnie szok - przyznaje Anna Kowalczyk, mama Kuby, też absolwenta szkoły w Konstancinie. - Byliśmy nieustannie razem, zawsze byłam z nim, zastanawialiśmy się, czy sobie poradzi. Syn sam podjął decyzje, dopingowałam go, ale bałam się. Pierwsze miesiące to była trauma. Bardzo się martwiłam, czy nie jest głodny, czy się najadł, byliśmy w kontakcie, on mnie uspokajał.

Na zdjeciu: Jakub Kowalczyk z mamą, Anną Kowalczyk
Na zdjeciu: Jakub Kowalczyk z mamą, Anną Kowalczyk, fot.: Paulina Malinowska-Kowalczyk

Kiedy dziecko, a raczej młody człowiek - bo takie osoby trafiają do Konstancina - wyprowadza się z domu, zarówno dla rodzica, jak i dla jego pociechy zaczyna się nowy etap w życiu, jakiego do tej pory zazwyczaj nie znali. Rodzic nagle zostaje ograbiony z sensu swojej codziennej egzystencji, na którą składał się szereg obowiązków codziennej opieki nad osobą niepełnosprawną, dla dziecka jest to zaś skok na głęboką wodę, bo z dnia na dzień sam musi zacząć o siebie dbać.

- Nauczyłem się samodzielności - przyznaje Kuba - wcześniej mama była w domu, we wszystkim pomagała. Tutaj byłem ze sobą sam na sam. Musiałem poradzić sobie ze wszystkim, najeść się, ubrać, umyć. Na początku brakowało mi domu, mamy, opieki, a z drugiej strony chciałem być w końcu samodzielny. Mam 22 lata. Nie bałem się, nie myślałem o tym, że będę z dala od rodziny.

Jak podkreśla Zbigniew Dzierżanowski, wieloletni dyrektor konstancińskiej szkoły, tego typu placówka spełnia trzy podstawowe zadania. Celem podstawowym jest zdobycie umiejętności zawodowych. Drugi cel to poprawa stanu zdrowia, możliwa dzięki rehabilitacji leczniczo-usprawniającej, i wreszcie cel trzeci - rehabilitacja społeczno-psychologiczna. Wszystkie trzy są niezwykle istotne, na plan pierwszy wysuwa się jednak ten ostatni. Bo tego typu placówka nie daje tytułu magistra, w niektórych przypadkach absolwenci zdają pomyślnie egzamin na technika informatyka bądź ekonomistę, ale to tylko 30% spośród nich - średnia województwa mazowieckiego. Ważniejsze na tym etapie życia wydaje się jednak coś innego.

Na zdjeciu: książka
Fot. www.sxc.hu

Od 1993 roku Zbigniew Dzierżanowski prowadzi badania ankietowe. Na pytania odpowiadają absolwenci szkoły - co najmniej półtora roku po jej ukończeniu. Zdaniem dyrektora, ten czas jest ważny, by spojrzeć na szkołę z dystansem i właściwie ocenić, jaką rolę odegrała w ich życiu.

Okazuje się, że dwuletni pobyt w Konstancinie u 90% absolwentów rozbudził aktywność życiową, u 70% - udział w życiu kulturalnym, u 75% - życie społeczne, u 79% - ogólny rozwój zainteresowań, a u 66% - udział w życiu sportowym. Jak podkreśla dyrektor, osoby zarażone pływaniem, koszykówką na wózkach czy szermierką zazwyczaj przy sporcie pozostają. 80% absolwentów uczy się dalej bądź podejmuje pracę i często rozpoczyna swoje własne, dorosłe życie; bywa, że już bez rodziców, choć nie zawsze tak się dzieje.

Ola Kruk w Konstancinie poznała Artura; zakochali się w sobie i teraz planują wspólną przyszłość. Dostała się także na studia w Lublinie. Kuba wrócił do domu i do mamy, zapisał się na warsztaty terapii zajęciowej, nadal będą żyli razem, choć ich życie będzie już wyglądało inaczej.

- Dla mnie to było na plus, odpoczęliśmy od siebie, od ciągłych obowiązków. Jakbym “dorosła” - szczerze przyznaje Anna Kowalczyk. - Kuba stał się samodzielny, potrafi sam załatwić różne sprawy, umówić się do lekarza czy rehabilitanta. Wcześniej większość rzeczy za niego robiłam. Teraz czasem nawet krzyczy: “Mamo, przestań!” – dodaje. - To była dla mnie szkoła życia - nauczyć się żyć bez niego. Bardzo jestem dumna, że udało mu się skończyć tę szkołę. Kuba żałował, że przyszły wakacje; jak przyznał, najlepiej by było bez wakacji.

Na zdjeciu: Jakub Kowalczyk, fot.: Paulina Malinowska-Kowalczyk
Na zdjeciu: Jakub Kowalczyk, fot.: Paulina Malinowska-Kowalczyk

Szkoła w Konstancinie kosztuje około 300 zł miesięcznie - to tak zwany “wsad do kotła”, czyli opłata za obiady. Internat i nauka są bezpłatne. Warunki lokalowe -wyśmienite, internet bezprzewodowy, wychowawca zawsze na miejscu. Wolno palić, nie wolno pić. Od roku szkolnego 2011/2012 można się kształcić tylko na kierunku technik informatyk. Zrezygnować można w każdej chwili, ukończyć ją - bezcenne.

Komentarz

  • A inne dzieci to nie łaska
    Diablo
    01.09.2011, 18:40
    Ta szkoła to nic nowego. Tylko tam trafiają osoby samodzielne, a przynajmniej te które mogą o siebie zadbać. A czy tak trudno jest pokazać rodziców, którzy muszą się opiekować swoimi dziećmi, które wymagają 24 godzinnej opieki i też "chodzą" do szkoły Każdy się ich wstydzi nawet tu.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas