Pielgrzym na wózku dotarł na Jasną Górę
W ciągu 16 dni samotnie przemierzył ponad 300 kilometrów. - Przekonałem się, że wiara w Boga i dobrych ludzi po prostu się opłaca - mówi Norbert Piotrowski, który na wózku inwalidzkim przyjechał z Warszawy na Jasną Górę.
Fot. Grzegorz Misiak / AG
Intencja niezwykłej pielgrzymki: sukces polskich sportowców niepełnosprawnych na paraolimpiadzie w Atenach. Największa przeszkoda: brak zjazdów dla wózków z wysokich krawężników przy ul. Warszawskiej
43-latek pochodzi z Warszawy. Po udarze mózgu ma niesprawne obie nogi i prawą rękę. Porusza się na wózku inwalidzkim. Mimo to zdecydował się na pielgrzymkę. - Zawsze z rozrzewnieniem patrzyłem na wędrujących do Częstochowy ludzi. Teraz doszedłem, a właściwie dojechałem sam. Zrobiłem to, żeby podziękować Matce Bożej. I żeby udowodnić sobie i innym niepełnosprawnym, że można... - mówił 30 lipca, stojąc przed bramą sanktuarium.
Pielgrzymką chciał też uczcić rocznicę pontyfikatu Ojca Świętego. Modlił się również w intencji polskich niepełnosprawnych sportowców, którzy wystartują po wakacjach na paraolimpiadzie w Atenach. Sam pływa i marzy by jesienią wystartować w mistrzostwach Polski niepełnosprawnych.
Jest sparaliżowany od 9 lat. Opowiada, że siłą woli i wiary wyprowadził się z całkowitego bezwładu. Działa w Stowarzyszeniu Otwarte Drzwi na rzecz aktywizacji niepełnosprawnych. Przed pielgrzymką ciężko trenował: pokonywał po kilkanaście kilometrów dziennie.
Do Częstochowy jechał przez 16 dni. Każdy to od 15 do 40 kilometrów. Cały dobytek wiózł w niewielkiej torbie. Nie chciał instalować do wózka silnika. Opracował swój własny system napędu: odpychał się lewą, silniejszą nogą.
Wybrał szlak, którym niebawem ruszy masowa pielgrzymka warszawska ("wolałem jednak iść sam" - tłumaczy). Wiele razy zmoczył go deszcz, przeżył ulewę, podczas której ulica zamieniła się w rwący potok ("zalaną komórkę naprawił napotkany po drodze elektronik"). Kilka razy zgubił drogę, raz musiał nadrobić aż osiem kilometrów.
Po drodze pomagali mu dobrzy ludzie. - Trzy razy powierzali mi klucze i zostawiali sam na sam ze swoim majątkiem - wspomina.
W czwartek, gdy wieczorem dotarł na Wyczerpy, nie widział gdzie będzie nocował. - Ale nagle pojawiły się dwie kobiety. Powiedziały, żebym jechał za nimi. I znalazłem gościnę u pani Majorkiewicz - opowiada. - Ogromna większość napotkanych po drodze ludzi była mi bardzo życzliwa. Czasem tylko przyglądali się dziwnie, gdy pozdrawiałem ich staropolskim "Szczęść Boże".
W Częstochowie najgorszym odcinkiem do przebycia okazała się ul. Warszawska. - Nie macie tam płynnych zjazdów dla wózków - narzekał. Żeby pokonać wysokie krawężniki musiał na każdym skrzyżowaniu upadać na kolana i zdrową ręką przeciągać wózek przez krawężnik.
Autor: Wioleta Bąk
Źródło: gazeta.pl (Częstochowa), 30 lipca 2004 r.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz