W sosie własnym
25 lat „Integracji”, 6 lat mojej współpracy z Integracją. Zaczęło się przypadkiem – od wyprzedaży garażowej... Poszłam tam dotrzymać towarzystwa koleżance. Sama nic nie wyprzedawałam. Pisałam za to bloga. Był już dość znany w naszym środowisku. Poszłam na tę wyprzedaż z synem – głównym bohaterem mojego blogowego pisania. Zachowywał się, jak zwykle – niestandardowo – i dzięki temu zostaliśmy bezbłędnie rozpoznani przez bardzo ważną redaktorkę. Rozmawiałyśmy, dostałam propozycję współpracy. Udało się tę współpracę zacząć. I kontynuować.
W mediach pracuję już 25 lat. Mogę powiedzieć, że otrzaskałam się z ich realiami. Mam wielki szacunek do „Integracji” za podejmowanie tematów dotyczących szeroko rozumianej niepełnosprawności, za trudne tematy, błyskawiczne reagowanie na to, co się dzieje. Za dobry nos i sprawny kompas. A także za redagowanie tekstów, co wcale nie jest dziś oczywiste. Za wychodzenie poza schematy i poważne traktowanie poruszanych zagadnień. Za to, że nie ma tu dzisiejszej medialnej bylejakości, nie ma pogoni za sensacją.
Magazyn „Integracja” i portal Niepelnosprawni.pl są o wiele bardziej znane w naszym środowisku niż 6 lat temu, gdy pisałam pierwszy tekst. Artykuły z portalu są upowszechniane, komentowane – nie zawsze przychylnie, co też ma swoją wartość. Mam nadzieję, że choć odrobinę przyczyniłam się do tego wzrostu popularności, bo na pewno się starałam. Mam też przekonanie, że magazyn i portal są tworzone rzetelnie, profesjonalnie, odpowiedzialnie, z pasją. Jeśli ktokolwiek chce znaleźć informacje o codziennych sprawach, problemach, potrzebach osób z niepełnosprawnością w Polsce, na pewno je tu znajdzie.
Trzeba przyznać, że „zwykłe” media z roku na rok coraz chętniej piszą o sprawach osób z niepełnosprawnościami. Na pewno bardzo przyczynił się do tego ubiegłoroczny protest w sejmie. Zauważono nas. Dziennikarze są coraz lepiej zorientowani – według naszej oceny, według liczby lajków i udostępnień. Chwalimy ich lub nie – bo pogoń za sensacją i stereotypy nadal się nieźle trzymają.
Złoszczą nas nieudane podejścia. Przy bardziej udanych, mówimy: „Wszyscy powinni to przeczytać (zobaczyć, usłyszeć). Ale czy kogoś poza nami temat naprawdę interesuje?”. Niech to przeczyta (zobaczy, usłyszy) rząd, samorząd, nauczyciele, sąsiadka... Niech poznają, jak to jest, niech wreszcie zrozumieją, niech przestaną nas obrażać, mówić bzdury. Nieważne, czy chodzi o bzdury tkliwe: „Och, jacy wy biedni, dzielni, jak ja wam współczuję”, czy też wredne i wrogie, gdy nazywa się nas leniami, roszczeniowcami, wyśmiewa potrzeby i problemy. W d... się nam rzekomo przewraca, bo chcąc rzeczy tak podstawowych, jak dobre orzecznictwo czy dostęp do rehabilitacji, chcąc tego, czego wszyscy obywatele, chcemy podobno za dużo...
Tyle pisano i mówiono o dramatycznej sytuacji w psychiatrii, psychoterapii, a tu światli ludzie robią kampanię społeczną piętnującą „świrów”. Tyle się mówi o autyzmie, badania pokazują, że niemal każdy statystyczny Polak o autyzmie słyszał, ale gdy pojawia się Greta Thunberg, leje się na nią fala hejtu za „dziwne miny”.
Ja to sobie tłumaczę tak, że większość ludzi dobrze się czuje we własnym sosie. Nieważne, że bywa gorzki lub kwaśny – lubimy to, co znane. Czy gdyby nie diagnoza syna, interesowałyby mnie sprawy niepełnosprawnych?!
Czy jest sposób, żeby do ludzi dotarła prawda o nas? Myślę, że najskuteczniej działamy na świadomość, gdy pokazujemy swą obecność tam, gdzie są i chcą być wszyscy, gdy nie pozwalamy się z tych stref wyrzucać: z edukacji, służby zdrowia, pracy, dostępu do mieszkań, rozrywki...
Dzięki „Integracji” dowiedziałam się o problemach dotyczących niepełnosprawności innych niż nasze. Nieraz byłam zaskoczona, np. tym, że osoby niesłyszące walczą o to, by móc się komunikować w kraju, którego są obywatelami, że kobiety na wózkach nie mogą się dostać do ginekologa. Dla kogoś z „innego sosu” to nieoczywiste.
Warto czasem pójść na wyprzedaż garażową, nawet, gdy akurat nie ma się nic do sprzedania. Wydobyć się ze swego sosu, wejść między „normalsów”, pokazać im niestandardowe zachowania, niech – oprócz zaskoczenia – pojawią się inne emocje. Niech nas widzą! Niech „zjedzą”! Niech „czytają”! Trochę ten ich sos można doprawić „po własnemu”, jak mówi samorzecznik Jan Gawroński, ale też dodać szczyptę nowego smaku do własnego sosu.
Szczypta po szczypcie i smaki się zmieniają. To jest ciekawe. To jest ważne. To jest rozwój i integracja.
P.S. 100 lat i jeszcze więcej dla „Integracji” i integracji.
Dorota Próchniewicz – mama dorosłego Piotra z autyzmem. Dziennikarka, redaktorka, autorka, pedagożka. Współpracuje z mediami i organizacjami pozarządowymi w zakresie podnoszenia świadomości autyzmu oraz poprawy sytuacji osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin w Polsce. Związana z nieformalną inicjatywą „Chcemy całego życia”. Prowadziła blog www.autystyczni.blox.pl. Szuka sposobów na opisanie niełatwej codzienności, gdy trzeba pogodzić samotne rodzicielstwo, pracę zawodową i walkę o godne życie.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz