W-skers w podróży
Podróżowanie jest jak nałóg, a niepełnosprawność wcale w
tym nie przeszkadza. Problemem nie są bariery architektoniczne.
Żeby ruszyć w podróż, trzeba najpierw pokonać przeszkody, które
tkwią w głowie. Ubiegłoroczne wakacje rozpocząłem nad polskim
morzem, jak co roku wróciłem też do Wielkiej Brytanii, a promieni
słonecznych doświadczałem w Turcji i przepięknych Włoszech.
Gdynia, 2001 rok. Spacerujemy razem z przyjaciółmi wśród
zacumowanych statków w porcie. - Tato, tato! Patrz! - woła mała
dziewczynka i wskazuje na mnie palcem. - Ten pan jeździ na wózku i
jeszcze pije piwo! – mówi.
Jeszcze dziesięć lat temu takie sytuacje były zupełnie powszednie. Niepełnosprawny na wózku, który przychodzi ze znajomymi do restauracji, pubu czy po prostu spaceruje ze znajomymi, trzymając w ręce piwo, wzbudzał niemałą sensację. Na szczęście dzisiaj jest już inaczej. Coraz bliżej nam, Polakom, do Europy. Gdy odwiedzam znajomych w Londynie czy Oksfordzie, za każdym razem widzę kolorowy tłum. Wtapiają się w niego ludzie z wściekle rudymi włosami, wyraźną nadwagą, chodzący mimo zimy w sandałach czy jeżdżący na wózkach inwalidzkich. Nikt nie rzuca się w oczy.
Uwielbiam podróżować. W minionym roku poza Wielką Brytanią byłem nad Bałtykiem, ale i na Riwierze Tureckiej. Podziwiałem też piękno architektury we Włoszech.
Nostalgiczna Stegna i uroki Sopotu
Swoje podróże rozpocząłem już na przełomie maja i czerwca
nad Zatoką Gdańską w Stegnie. Mówi się o niej, że jest jednym z
najpiękniejszych miejsc Mierzei Wiślanej. Mnie bardziej kojarzy się
z nastoletnimi miłościami i pierwszymi wakacjami bez rodziców. Leży
w północno-wschodnim rogu województwa pomorskiego, na bursztynowym
szlaku. Tego czerwca Stegna była mniej łaskawa dla turystów,
szczególnie dla w-skersów. Nadmorska miejscowość była w trakcie
wielkich remontów wszystkich ulic prowadzących na plażę. Gdy się
skończą, chodzić ma się łatwiej wszystkim.
Niedaleko leży Krynica Morska, która jak zwykle witała słońcem, wiatrem i gwarem ludzi poruszających się po przystani. Podczas spaceru z rodzicami i siostrą spotykamy kapitana jednego z jachtów, którym można dotrzeć m.in. do Fromborka. Zaprasza osoby z niepełnosprawnością na pokład, który jest w pełni przystosowany. Mnie, patrząc na latarnię morską z początku lat ubiegłego wieku, przypominało się wdrapywanie na szczyt podobnej budowli w Niechorzu, wszystko na plecach ojca. „Szczyt zdobywany w trudzie smakuje zdecydowanie lepiej” – pomyślałem kilka lat temu i uważam tak do dziś - podczas planowania kolejnych podróży i na co dzień, przełamując bariery.
Wracam nad polskie morze. Nieco bliższe Stegnie Gdańskiej Sztutowo młodszym kojarzy się z najlepszymi lodami w tym rejonie, a w tych, którzy pamiętają historię, budzi tragiczne wspomnienia za sprawą muzeum obozu koncentracyjnego w Stutthoffie. Miejsce tragiczne. Wybrałem się tam – podobnie jak do Auschwitz – dwa razy. Historię trzeba znać.
Pamięć o wydarzeniach prowadzi nas do Malborka, gdzie znajduje się zamek wielkich mistrzów krzyżackich z XIV i XV wieku. W trzyczęściowej twierdzy w stylu gotyckim czuło się ducha lat minionych. Opowiada o nich lektor w audiobooku, który dołączany jest do biletu. Radzę wynająć go przy wejściu nie tylko w-skersom. Zgrabne urządzenie ze słuchawkami pozwoli według własnego uznania i indywidualnych możliwości zwiedzać budowlę, składającą się z trzech zamków (niskiego, średniego i wysokiego), i znajdujące się w niej komnaty. Osoby poruszające się na wózkach muszą jednak skorzystać z pomocy przyjaciół lub asystenta; często po drodze można trafić na schody, a do tego wszędzie ułożona jest wielka kostka brukowa.
Cztery dni nad polskim morzem w zupełności mi wystarczyły, zwłaszcza przy czerwcowej, mocno chimerycznej pogodzie.
Ekstremalnie i rodzinnie w Wielkiej Brytanii
Już od kilku lat odwiedzam Zjednoczone Królestwo raz albo
dwa razy do roku. Od lat uwielbiam ekstremalne przeżycia. Mam za
sobą skok na bungee, lot szybowcem i paralotnią. Z kumplem
Anglikiem, Adamem, też lubiliśmy serwować sobie mocne przeżycia,
przy szybkim pokonywaniu zakrętów w parkach rozrywki. Kilka lat
temu byliśmy w wesołym miasteczku w Alton Towers, położonym w
hrabstwie Staffordshire, w zachodniej Anglii, a rok temu w Thorpe
Parku, leżącym 30 km na południowy zachód od centrum Londynu.
Fascynacja tego typu rozrywkami sprawiła, że już wielokrotnie
odwiedzałem wesołe miasteczka w Polsce. Jak to możliwe, że w naszym
kraju nowe obiekty nie są właściwie przygotowane dla w-skersów, a w
Anglii np. Thorpe Park powstawał w 1979 roku i do każdego
urządzenia prowadzą winda lub podjazd?
Takich problemów nie mieli architekci muzeum figur woskowych Madame Tussauds, w środku którego znajduje się dyskretna winda pozwalająca dostać się na każde piętro, o czym przekonałem się kilka lat temu. Tam, prócz hołdu złożonego Królowej Elżbiecie, „przywitałem się” ze Stephen Hawkingiem.
Wielka Brytania wcale nie jest na każdym kroku przystosowana i w pełni dostępna dla wszystkich. W londyńskim metrze nie wszystkie stacje są wyposażone w windy. Barier architektonicznych nie ma z kolei podczas korzystania z London Eye. Szybko rozkładany przez życzliwą obsługę podest pozwoli sprawnie dostać się do szklanej kopuły. Stolica Zjednoczonego Królestwa widziana z wysokości 60 metrów jest naprawdę imponująca.
Włoski zachwyt
Gdy w Polsce za wcześnie zapada zmrok albo bez przerwy
pada deszcz, ja wybieram się w miejsca pełne słońca. W sierpniu
ubiegłego roku byłem na Riwierze Tureckiej. Poważne uszkodzenie
mojego wózka podczas lotu ograniczyło pobyt do intensywnego
plażowania i korzystania z uroków przyjaznego hotelu, smaku ostrych
papryczek, a także lektury książki Dana Browna „Zaginiony
Symbol”. O zdziwienie przyprawił mnie z kolei kompletny brak
znajomości języka angielskiego podczas odprawy na lotnisku w
Alanii. Tam właśnie jeden z celników prosił mnie o to, żebym wstał
z wózka. I nie chciał przyjąć do wiadomości, że to niemożliwe.
Później w samolocie sąsiad z hotelu z dystansem rzucił, że być może
mówił wtedy do mnie sam Pan Jezus, a ja nie uwierzyłem w cud. Cóż,
do dziś mogę żałować.
Uważam, że w życiu – pomimo oczywistych trudności - należy realizować pasje i wyznaczone cele. Po tureckich perturbacjach z radością odpowiedziałem na zaproszenie na wspólny sierpniowy wypad do Włoch. Zwłaszcza, że zawsze z uśmiechem wspominam moje wizyty w Mediolanie czy Wenecji.
Położone na północny zachód od centrum Bolonii lotnisko Marconi jest oczywiście w pełni przystosowane i w-skersi nie mają najmniejszego problemu z poruszaniem się. Nawet spontaniczna wyprawa do stolicy włoskiego regionu Emilia-Romania nie jest bardzo drogą podróżą. Bardzo przyjazny hotel dla dwóch osób ze śniadaniem to koszt w wysokości 100 euro za trzy doby. Znowu miejsce przyjazne architektonicznie i „mentalnie”, choć na śniadanie można jeść w kółko croissanty. Spacer po Bolonii, krainie pięknych podcieni, arkad i najstarszego uniwersytetu w Europie, pozostawia niezapomniane wrażenia. Układ poszczególnych ulic pamięta jeszcze okres średniowiecza. Z centralnego placu Piazza Maggiore w stylu promienistym rozchodzą się główne arterie miasta.
Po spacerze pośród dwóch wież: Asinellich, liczącej 97 metrów, będącej niegdyś więzieniem, i drugiej, Garsinedy, o połowę niższej, postanowiliśmy sprawdzić dobrodziejstwa bolońskiej kuchni. Oczywiście rozpoczęliśmy od pizzy. Każdemu z trzech ciast daleko było do smaku znanych w Polsce sieciowych pizzerii. Może to fascynacja miastem, a bardziej zielonooką towarzyszką, sprawiła, że nie dostrzegłem barier. Rzeczywiście było ich niewiele, a wprawne oko potrafiło zauważyć zniżone krawężniki i przystosowane autobusy, których kierowcy uważają na wolno spacerujących turystów.
Kolejny dzień spędzamy we Florencji. Ceniąc sobie lokalne przemysły browarnicze, spacer po tym mieście rozpoczęliśmy od wizyty w klimatycznej knajpce produkującej piwo o nazwie Birrficio Artigianale Mostodolce.
Zachwyt nad Florencją rozpoczęliśmy od centralnie i dumnie wzniesionej katedry Santa Maria del Fiore, wykonanej z białego, różowego i zielonego marmuru, zwieńczonej kopułą Duomo. Przed nią znajduje się niższa ośmiokątna bryła – Baptysterium. Podróż po kamienistym, twardym, miejscami nierównym podłożu może wieczorem dać się we znaki, zwłaszcza osobom poruszającym się na wózkach. Zapewniam jednak, że widoki koją dolegliwości w stu procentach.
Później klimatycznymi uliczkami zdążamy do Ponte Vecchio, mostu jubilerów nad rzeką Arno. Pomyślałem, że gdybym w nieodległej przeszłości wygrał w totolotka, ubrałbym Gosię w najkunsztowniejsze dzieła mieniące się w jubilerskich witrynach, a towarzyszącemu nam życzliwemu kompanowi, Przemo – Michasiowi, kupił jedną z włoskich winnic. Nie wygrałem, wracamy alejami, nazywanymi Lungarniami, które rozciągają się po obu stronach rzeki. Po drodze zamiast biżuterii kupujemy lody.
Kolejną - wśród wielu innych - fotografią zapamiętaną przeze mnie po wizycie we Florencji jest ta z jednego z najsłynniejszych włoskich placów – Piazza della Signoria, którego otwartą, dużą przestrzeń ograniczają jedynie budowle starych kamienic. Pośród nich największa budowla, symbolizująca władze świecką – Palazzo Vecchio, obok której znajduje się fontanna Neptuna. Nieco dalej z kolei rzeźba Dawida, dzieło Michała Anioła. Potem przystajemy na chwilę w ogródku jednej z restauracji w samym centrum. Plac tętni życiem i chciałoby się tu zatrzymać. Po nieco wyczerpującym spacerze jednak wracamy, mając w pamięci wiele cudów Florencji. Miasto-zabytek żegna nas wieczorem, ale – znając włoską biesiadność, zdążamy do Bolonii na pyszną kolację.
Przedostatni dzień krótkiego pobytu we Włoszech z racji intensywnej wyprawy do Florencji rozpoczynamy nieco później. Zaplanowaliśmy tym razem wycieczkę do Maranello. W miasteczku nieopodal Modeny niemal wszystko związane jest z Ferrari: fabryka, osiedle dla jej pracowników i muzeum tej ekskluzywnej marki. Właśnie to ostatnie miejsce staje się naszym celem.
W pawilonie muzeum na każde z kolejnych trzech pięter prowadzi
winda naschodowa. Gdy jest taka potrzeba, pojawia się młody
człowiek ubrany w firmowe barwy i umożliwia dotarcie na kolejne
kondygnacje. Można na nich obejrzeć modele wyścigowe i szosowe,
które zostały wyprodukowane pod szyldem tej marki.
Ostatni dzień uroczej wyprawy to już droga na lotnisko. Aby dostać
się do samolotu, we Włoszech w-skersom pomaga najpierw asystent, a
potem ekipa ubrana niczym skład polskiego ambulansu, podjeżdżająca
karetką. Zastanawiamy się z Gosią, czy to nie jest jedno z
najracjonalniejszych rozwiązań. Oczywiście obsługa wie, jak składa
się wózek, jak złapać, żeby nie zrobić krzywdy i skutecznie
przenieść w-skersa na fotel samolotowy, a nas na koniec żegnają
uśmiechem i włoskimi piosenkami.
Wracamy do Wrocławia, pięknego miejsca na mapie Europy i świata, planując kolejne podróże. O urokach Drezna i malowniczej hiszpańskiej Feurteventurze, a także o tym, na co warto zwrócić uwagę wybierając hotel, już w kolejnej „Integracji”.
Bartłomiej „Skrzynia” Skrzyński (www.skrzynski.info.pl) jest wrocławskim dziennikarzem, aktywistą, społecznikiem, w-skersem. Pełni też funkcję rzecznika miasta Wrocławia ds. osób niepełnosprawnych. Sam z powodu choroby – zaniku mięśni – porusza się na wózku inwalidzkim. Nie przeszkadza mu to jednak w pełnej realizacji. Jest absolwentem dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Wymyślił i napisał scenariusz programu „W-skersi”, nazwy jego autorstwa, która w 2003 roku weszła do języka polskiego. Jest laureatem nagród m.in. Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego, warszawskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji w konkursie dziennikarskim „Oczy Otwarte”, a także oddziału dolnośląskiego Polskiego Związku Motorowego i Polskiej Organizacji Osób Niepełnosprawnych.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz