Historie miejskie. Czy dobrze jest „podążać za innymi”?
„Wydawać by się mogło, że najprostszym rozwiązaniem jest zapytać o konkretny przystanek współpasażerów. Nic bardziej mylnego. Kiedy po raz pierwszy spróbowałem tej metody, wywołałem awanturę w całym autobusie” – pisze w felietonie Filip Zagończyk.
W komentarzu pod moim artykułem poświęconym kasom pierwszeństwa Czytelniczka o nicku Dynia zauważyła: „Też lubię za kimś „podążać”. To jest taki lifehack (sposób na ułatwienie sobie życia – przyp. red.) dla słabowidzących, podobnie jak trzymanie się lini chodnik-trawnik. Trzeba tylko uważać na zachowanie odległości. Raz wjechałam chłopakowi wózkiem w nogi, z mojej winy. Na szczęście się nie gniewał. Młodzi są często bardziej wyrozumiali niż starsi”.
Komentarz Dyni przypomniał mi kilka interesujących sytuacji z czasów, kiedy jeszcze samodzielnie i z białą laską poruszałem się po mieście. Mniej więcej 15 lat temu autobusy informujące głosowo o przystankach były w Polsce nowością. Bez wątpienia możliwość usłyszenia w autobusie, na jakim przystanku się jest budowała poczucie bezpieczeństwa i zdecydowanie ułatwiała orientację osobie z niepełnosprawnością wzroku.
Problem jednak w tym, że część autobusów podawała błędne informacje. Z głośników słyszałeś, że jesteś na placu Trzech Krzyży, a kiedy w dobrej wierze wysiadałeś z autobusu okazywało się, że stoisz na Foksal. W takiej sytuacji wydawać by się mogło, że najprostszym rozwiązaniem jest zapytać o konkretny przystanek współpasażerów.
Nic bardziej mylnego.
Kiedy po raz pierwszy spróbowałem tej metody, wywołałem awanturę w całym autobusie. Zapytałem grzecznie siedzącej obok mnie pani:
- Przepraszam, czy mogłaby mi pani powiedzieć, jaki będzie następny przystanek?
- Oczywiście, że tak – brzmiała uprzejma odpowiedź – następny to Ordynacka.
- Co pani za bzdury opowiada? – wmieszał się starszy jegomość – jaka Ordynacka? Następny będzie plac Zamkowy. Jeżdżę na tej trasie 20 lat. Pan jej nie wierzy.
- Jak pan się odzywa do kobiety?! – ryknął na seniora facet gdzieś z głębi autobusu.
A ja, nie chcąc być dalej świadkiem wojny o przystanek, gdy tylko drzwi się otworzyły wyskoczyłem, nie zwracając już uwagi na to, gdzie akurat jesteśmy.
Po chwili okazało się, że nie zatrzymaliśmy się ani na Ordynackiej, ani na placu Zamkowym, tylko o ile dobrze pamiętam, przy uniwersytecie. Co zatem robić w sytuacji, gdy nie jesteście pewni, gdzie się znajdujemy, a nasze pytania mogą wywołać małą apokalipsę?
Najlepiej skorzystać z nowoczesnych urządzeń. Odpowiednie aplikacje na smartfonie bezbłędnie powiedzą, w którym miejscu jesteście. Jeżeli jednak takowych nie posiadacie, najlepiej zapytać kierowcę. On powinien akurat wiedzieć, dokąd aktualnie dojeżdża.
Bywają jednak w życiu także odmienne sytuacje, kiedy to pomoc ludzi okazuje się niezbędna. Mój długoletni przyjaciel, który jest osobą niewidomą i słabosłyszącą, na co dzień korzysta z aparatów słuchowych. Pewnego dnia wybrał się na spacer po mieście. Szedł i szedł, zastanawiając się, dlaczego tak długo nie może znaleźć przystanku autobusowego.
Nie ustawał jednak w poszukiwaniach. Jakież było jego zdziwienie, gdy nagle znalazł się w żelaznym uścisku trzech par rąk.
- Nie nie, drogi panie. Nie trzeba. Pan jest młody! Jeszcze całe życie przed panem! – zaryczał mu do ucha jeden z trzech starszych panów, święcie przekonany, że właśnie wraz z kolegami uratował człowieka przed samobójstwem. – Wszystko będzie dobrze – dodał pokrzepiająco, a mój kolega dopiero po chwili zrozumiał, że o mało nie wszedł pod autobus...
Czy jednak podążanie za innymi jest bezpieczne? Czy zdecydowalibyście się na taki krok, będąc na przejściu dla pieszych, na którym nie ma sygnałów dźwiękowych? Jak radzić sobie w sytuacjach, w których z powodu barier architektonicznych jesteśmy zmuszeni do podejmowania ryzyka? Zachęcam do dyskusji w komentarzach pod artykułem.
Filip Zagończyk – dziennikarz, przez kilka lat pracował w radiowej Czwórce. Obecnie prowadzi blog www.kolociebie.com, na którym przełamuje stereotypy związane z niepełnosprawnościami. Niewidomy od 4. roku życia. W 2008 roku uległ wypadkowi w warszawskim metrze i stracił prawą nogę. Od dziesięciu lat porusza się, korzystając z protezy i laski. Kocha sport, a zwłaszcza piłkę nożną.
Komentarze
-
Cecha charakterystyczna części warszawiaków?
29.08.2019, 13:45Pytanie o dojazd współpasażerów. Spotkałem opisaną dezinformację, ale tylko w Warszawie. Jako doktorant przejeżdżałem 2/3 Warszawy, zatem ustaliłem sobie na centra przesiadkowe przystanki blisko parków. I kiedyś spaceruję sobie po takim czekając na autobus,. Ktoś pyta o ważną arterię. Idę mu akurat za plecami, odpowiadam. Oburzenie innych pasażerów. Za chwilę ta sama osoba pyta o dojazd do centrum. Słucham. Czekam chwilę, aż ktoś inny odpowie. Nic. Zatem wskazuję namiary. I awantura: jakim prawem odpowiadam na pytanie nie skierowane do mnie. W natłoku słów tylko ja wskazałem drogę... Gdzie indziej pytam i otrzymuję konktetną odpowiedź. Ot, kiedyś w Beskidach, skręciłem na złą grań i pytam napotkaną gospodynię, jak dojść do stadniny w Rudzie Kameralnej. Od razu powiedziała, że przeszłem, i będę się wracać z 10 km.odpowiedz na komentarz -
Biegające dzieci
28.08.2019, 10:48Problemem są także biegające, bez nadzoru dorosłych, dzieci, które często wpadają mi pod wózek. Zazwyczaj zanim się zorientuję jest już za późno żeby wyhamować. Zastanawiałam się w jaki sposób oznaczyć wózek, że siedzi na nim ktoś również słabowidzący. Zazwyczaj spotykam się z życzliwością ale bywały też sytuacje przykre. To były moje pierwsze z dni białą laską i byłam jeszcze chodząca. Szłam prostą drogą i nagle wpada na mnie z impetem, z boku jakaś babcia, która postanowiła skrócić sobie drogę przez trawnik. I do mnie: ślepa jesteś?! Wtedy jeszcze nie umiałam się bronić i po prostu się rozpłakałam. Dzisiaj zareagowałabym inaczej. Przykład: wracam tramwajem, stoję z wózkiem na wyznaczonym miejscu. Tłok jak diabli. Wsiada facet i do mnie, że pcham się z tym wózkiem gdy ludzie wracają z pracy i jest największy tłok (w domyśle, że powinnam jeździć poza godzinami szczytu). A ja mu na to uprzejmie i bez krzyku: proszę pana, ja jadę tramwajem DO LEKARZA raz na pół roku, a pan jeździ CODZIENNIE do pracy, to kto ten tłok robi? Facet już się nie odezwał. Najważniejsze to nie panikować w sytuacjach kryzysowych i nie stawać w roli ofiary. Nauczenie się tego zajęło mi naprawdę dużo czasu. ZAWSZE znajdzie się także ktoś, kto pomoże, gdy trzeba. Najczęściej są to młodzi ludzie. Najlepiej zaczepić konkretną osobę i nie rzucać ogólników do wszystkich, czyli właściwie do nikogo. Gdy mam problem z wjechaniem do tramwaju czy autobusu pytam najbliżej stojącą osobę: przepraszam czy mógłby mi pan pomóc wjechać? Z powodu słabego wzroku zdarzały mi się pomyłki i brałam mężczyzn za kobiety i odwrotnie. Dopiero gdy ktoś się odezwał wiedziałam czy to pan czy pani. Czasem pomyłkę nawet obśmialiśmy. Wszyscy byli wyrozumiali. Trzeba nauczyć się prosić o pomoc i jednocześnie nie dać się traktować przedmiotowo. Wielokrotnie ludzie zamiast ze mną rozmawiali O MNIE z osobą mi towarzyszącą, tak jakby mnie nie było. Przestawiali mnie z miejsca na miejsce nie pytając mnie o zdanie. Takie zachowania wymagają natychmiastowej reakcji ale bez pretensji.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz