To tylko medal
Holenderka Monique van der Vorst jest wicemistrzynią paraolimpijską i mistrzynią świata w wyścigach na handbikach oraz rekordzistką świata w maratonie. Gdy miała trzynaście lat, uległa kontuzji, a po operacji kostki doznała paraliżu nóg. Kolejne dwanaście lat spędziła na wózku. W wyniku groźnego wypadku, któremu uległa w ubiegłym roku, po raz kolejny trafiła do szpitala. Po kilku miesiącach odzyskała władzę w nogach i postawiła pierwszy krok. Z Monique van der Vorst rozmawiała Paulina Malinowska.
Paulina Malinowska: Minęło dziewięć miesięcy od
chwili, gdy w Twoim życiu zaczęły dziać się cuda. Jak się
czujesz?
Monique van der Vorst: Wciąż trudno mi w to
uwierzyć, ale powoli przyzwyczajam się do myśli, że mogę chodzić i
czuć się jak osoba sprawna.
P.M.: Czy chodząc odczuwasz ból?
M.V.: Nogi bolą mnie przez cały czas, bardzo
szybko się męczą. Nie mogę chodzić przez cały dzień, jeszcze nie
jest tak, jak bym chciała.
P.M.: Kiedy poczułaś swoje nogi?
M.V.: Po raz pierwszy w czerwcu. Miałam wypadek i
po raz kolejny wylądowałam w szpitalu. Poczułam lekkie mrowienie,
które po chwili przeszło, ale wtedy byłam skoncentrowana na
rehabilitacji górnej części ciała. Chciałam, żeby moje ręce były
tak samo silne, jak przed wypadkiem. Jakiś czas później mogłam już
poruszyć nogą… To było coś niesamowitego. Trudno to opisać. Byłam w
siódmym niebie. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie…
Fot. www.moniquevandervorst.com
P.M.: Przypuszczałaś wtedy, że będziesz kiedyś
chodzić?
M.V.: Absolutnie nie. Przeszłam mnóstwo badań.
Lekarze wielokrotnie powtarzali, że moje nogi są całkowicie
sparaliżowane i tak będzie do końca mojego życia. Wciąż jednak
próbowałam… Robiłam wszystko, żeby były coraz bardziej sprawne,
żebym mogła na nich stanąć. Kilka tygodni później postawiłam
pierwsze kroki. Wszystko działo się tak szybko… Nie
przypominało to „chodzenia”, ale zrobiłam kilka kroków. Cały czas
ćwiczyłam i zastanawiałam się, czy moje mięśnie wytrzymają.
Miałam sporo szczęścia.
P.M.: Jaka była reakcja Twoich rodziców?
Powiedziałaś im, kiedy poczułaś pierwsze mrowienie?
M.V.: Odczekałam miesiąc, bo sama nie wiedziałam,
co dzieje się z moim ciałem. Na początku rozmawiałam na ten temat
tylko z moim lekarzem, ale kiedy się dowiedzieli, byli bardzo
szczęśliwi. Od razu przyjechali do szpitala, żeby TO zobaczyć.
P.M.: Od tamtej chwili Twoje życie bardzo się
zmieniło. Co cię najbardziej zaskoczyło?
M.V.: Sygnały, jakie otrzymuję z całego świata.
Ludzie są dla mnie tacy mili. Piszą do mnie maile. Wspierają mnie,
bo naprawdę bywa mi ciężko.
P.M.: Czy lekarze potrafią wytłumaczyć Twój
powrót do sprawności?
M.V.: Nie wiedzą, co dokładnie się stało.
Wnioskują jedynie, że wcześniej naderwane połączenia nerwowe
ponownie się scaliły, choć nie wiedzą, czy na pewno i na ile
jest to trwałe. Wolą się nie wypowiadać na temat mojej
przyszłości. Nikt nie wie, czy całe życie będę chodzić lub czy będę
w stanie biegać, choć osobiście jestem pewna, że mi się uda.
P.M.: Jako osoba z niepełnosprawnością
stworzyłaś wokół siebie bardzo konkretny świat. We wszystkim, co
robiłaś, chciałaś być najlepsza i byłaś: mistrzynią i rekordzistką
świata, paraolimpijką, liczącą się w świecie sportsmenką.
Teraz cały świat, który zbudowałaś, w cudowny sposób - ale jednak -
rozpadł się na kawałki. To tak, jakby ktoś nagle pozbawił nas
wszelkich umiejętności, które do tej pory posiadaliśmy, dając coś w
zamian coś pięknego, niemniej wszystko trzeba zacząć od zera. Od
czego Ty teraz zaczynasz?
M.V.: Wszystko, nad czym pracowałam przez ostatnie
dziesięć lat, przestało istnieć. Trenowałam trzydzieści godzin
tygodniowo, jeździłam na Igrzyska Paraolimpijskie, Mistrzostwa
Świata, mam na swoim koncie rekord świata w maratonie i w ciągu
jednej sekundy wszystko przepadło. Oprócz nóg nic więcej nie mam.
Cudownie, ale to żadne zajęcie. Mogę chodzić, ale wszystko zaczynam
od nowa. To naprawdę trudne. Wkładałam w sport mnóstwo pasji,
teraz nie mogę się ścigać. Nawet nie wiem, czy jest coś innego, co
mogłabym polubić tak, jak sport.
P.M.: Podobno w marcu chcesz wziąć udział w
rzymskim maratonie, nie żeby się ścigać, tylko żeby tam być. Dasz
radę tam pojechać?
M.V.: Bardzo bym chciała. Jest czterokilometrowy
chód, póki co jednak czekam na wyniki ze szpitala. Mam
małe pęknięcie kości w nodze. Za bardzo ją nadwyrężyłam.
P.M.: Chcesz się nachodzić za wszystkie czasy…
Wrócisz do sportu?
M.V.: Na pewno nie na poziomie olimpijskim. Moje
nogi są zbyt słabe, by rywalizować z kimś sprawnym, kto trenuje od
lat. Mam silne serce i mięśnie górnej części ciała, ale to za
mało.
Fot. www.moniquevandervorst.com
P.M.: Marzyłaś o złocie w Londynie. Trudno
pogodzić się z myślą, że już go nie zdobędziesz? Jak zareagował
Twój klub sportowy na wieść o tym, że musisz skończyć ze ściganiem
się na handbikach?
M.V.: Cieszyli się, że chodzę, i jednocześnie
żałowali, że stracili złotą medalistkę.
To tylko medal, a to, co się dzieje teraz, wpłynie na całe moje
życie. Mam dwa paraolimpijskie srebra i pogodzę się z brakiem
złota, o ile znajdę coś, w co będę mogła włożyć tyle energii, co w
sport.
P.M.: Całe życie podporządkowałaś karierze
sportowej. Udało ci się skończyć studia?
M.V.: Wciąż studiuję na wydziale nauk społecznych.
Na razie zrobiłam sobie przerwę ze względu na rehabilitację. Wrócę
na wydział za pół roku. Daję sobie rok, żeby zrobić magistra. Chcę
się rozwijać, ale sama teraz nie wiem, w jakim kierunku. Teraz mam
mnóstwo możliwości.
P.M.: Czułaś się ograniczona przez swoją
niepełnosprawność? Na swojej stronie internetowej piszesz, że nie
wolno koncentrować się na ograniczeniach, tylko na
możliwościach.
M.V.: Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam
ograniczona. Nie mogłam chodzić, teraz widzę, jak łatwo jest wstać
i coś sobie wziąć. Wcześniej byłam taka mała, zwykłe samochody
ograniczały moje pole widzenia. Sprawne życie jest o wiele
łatwiejsze. Nigdy nie miałam z tym problemów, bo nie miałam
porównania. Jednak jest zupełnie inaczej.
P.M.: Twoja historia nadaje się na film. Nie
myślałaś o napisaniu książki? W twoim życiu zdarzył się cud, ale
przez ostatnich trzynaście lat wiele wycierpiałaś, miałaś
kilkanaście wypadków, przeszłaś dziesiątki operacji. Aż
dziw, że wyszłaś z tego cało.
M.V.: Już zaczęłam pisać książkę. Mam 54 strony.
Opisałam ostatni rok, który głównie spędziłam w szpitalu. Teraz
kończę opowieść o mojej długiej przygodzie z paraolimpizmem.
Książka zostanie wydana w 2012 roku, na Igrzyska
Paraolimpijskie.
P.M.: Marketingowo przemyślany ruch. Jeśli Sir
Phil Craven (prezydent Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego
- przyp. autora) o niej wspomni, na pewno każdy chętnie ją
przeczyta. Informacja o Twoim uzdrowieniu to wiadomość, o której
każdy dziennikarz chętnie chciałby opowiedzieć. Jesteś zmęczona
zainteresowaniem mediów?
M.V.: Cały czas ktoś do mnie dzwoni. Z samej
telewizji dostałam trzydzieści próśb o nakręcenie o mnie materiału.
Najgorsze, że każdy reporter chciał nakręcić swój własny „mały
film”, a to zajmuje mnóstwo czasu, którego brak. Każdy chce
porozmawiać z lekarzem, ale on rozmawia tylko z holenderską prasą.
Nie jest łatwo, bo nie przywykłam do takiego zainteresowania
mediów. Jednak staram się odpowiadać na wszystkie pytania i maile.
Zdaję sobie sprawę, że moja historia może zainspirować innych
ludzi.
P.M.: Teraz możesz robić wiele rzeczy, których
do tej pory nie mogłaś. Tańczysz na dyskotekach?
M.V.: To jeszcze za trudne, ale bardzo dziwnie
czuję się w pubie. Pojęcia nie mam, co zrobić z rękami. Do tej pory
mogłam położyć je na kółkach, pomagały mi w poruszaniu się. Nagle
mam dwie wolne ręce. Paradoksalnie, teraz wcale nie czuję się
komfortowo w knajpie.
P.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia w Londynie na promocji Twojej książki!
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz