Na ratunek godności: pacjent pacjentom
Bombardowani jesteśmy zatrważającymi doniesieniami ze Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych (SOR-ów) z całej Polski. Ludzie czekają tam godzinami, walczą o uwagę personelu medycznego i ratunek, ale zbyt często przegrywają. Dlaczego tak się dzieje? Kto ponosi winę za tak funkcjonujący system? Jak przeżyć? Na te i podobne pytanie próbuje odpowiedzieć Piotr Piotrowski z Fundacji 1 Czerwca, pacjent i autor poradnika „Jak przetrwać SOR?”.
Mateusz Różański: Skąd popularność poradnika?
Piotr Piotrowski: Fakt, że poradnik „Jak przetrwać SOR?” stał się hitem internetu, jest przerażający. Oznacza, że zapotrzebowanie na tego typu wskazówki było duże. Czy wynika to ze strachu jego odbiorców, ich zapobiegliwości czy z doświadczeń? Moim zdaniem, każda z tych odpowiedzi jest właściwa.
Poradnik wynika z Pana osobistych przeżyć?
Tak. Jego pkt 9 wynika np. z historii, którą przeżyłem. Zostałem odesłany z izby przyjęć, a po kilku tygodniach okazało się, że mam zator płucny. Co prawda przepisane mi na inną przypadłość leki rozrzedziły krew i odsunęły pojawienie się zatoru, ale doszło do tego, że miałem zatrzymanie akcji serca i byłem prawie „po drugiej stronie”. Na szczęście udało się mnie uratować. Z jednego SOR-u odesłano mnie z błędną diagnozą, a na drugim uratowano mi życie. Udało mi się znaleźć profesjonalistę.
Mam wrażenie, że wielu pacjentów nie wie, czym jest SOR, na czym polega jego działanie. Zdarzają się sytuacje, że ludzie zgłaszają się tam za późno, albo przychodzą z drobnymi dolegliwościami, albo chcą w ten sposób ominąć kolejkę do specjalisty.
Ale czy to ich wina, że system ochrony zdrowia nie działa prawidłowo i wypycha ich właśnie na SOR? Gdyby mieli inną możliwość, to zaręczam Panu, że by ich tam nie było. Powstaje więc pytanie, czy rzeczywiście innej możliwości nie ma, a jeśli jest, to dlaczego pacjenci o niej nie wiedzą. To jeden z punktów mojego poradnika – brak komunikacji. Jeśli chcemy rozwiązać z kimś wspólny problem, to po prostu komunikujemy się i razem szukamy rozwiązania. Jednak to się nie uda, gdy jedna osoba traktuje drugą przedmiotowo i nie liczy się z tym, co ona czuje i co ma do przekazania. Oczywiście czasem jest tak, że pacjenci podchodzą do personelu medycznego w sposób obcesowy i traktują placówki służby zdrowia jak obiekty usługowe, gdzie mogą uzyskać potrzebne im skierowania, recepty czy zwolnienia. To nie tłumaczy jednak, że personel traktuje pacjentów – mówiąc kolokwialnie – jak worek kartofli. Pozwoli Pan, że odniosę się do pańskiego stwierdzenia o pacjentach przychodzących na SOR z niegroźnymi dolegliwościami. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że do szpitala zgłasza się kobieta z poważnym bólem głowy. Personel zaś stwierdza, że to niegroźny objaw i pacjentka powinna wrócić do domu.
A jeżeli po wyjściu ze szpitala będzie miała udar? Niestety, takich przypadków jest wiele. Powstają pytania, czy odsyłany z kwitkiem pacjent został właściwie przebadany, czy został z nim przeprowadzony pogłębiony wywiad, ale też dlaczego trafił na SOR. Gdyby system działał prawidłowo, to każda osoba, która zgłasza się z problemem, powinna otrzymać profesjonalną diagnozę.
Jednak wszyscy wiemy, że prawidłowe działanie to częściej wyjątek niż reguła.
W konstytucji mamy napisane, że pacjent ma prawo do skorzystania z bezpłatnej porady lekarskiej, a w prawach pacjenta – że zgodnej z aktualną wiedzą medyczną. Mamy prawo oczekiwać, że personel zajmie się nami profesjonalnie i uzyskamy pomoc zgodną z najnowszymi osiągnięciami medycznymi. Nie według prawideł z XIX, XX, ale XXI w. Niestety, w Polsce daleko do takich standardów, bo medycyna nie opiera się na faktach, ale podejściu: „jakoś to będzie”. A często okazuje się, że „jakoś” nie będzie, czego dowodem są głośne ostatnio tragedie na SOR-ach. Albo pacjent ma być zaopiekowany w sposób profesjonalny, albo wcale. Weźmy przykład Piotra Pawłowskiego. Żona, wiedząc, jak to zrobić, ratuje mu życie, po czym przyjeżdża zespół pogotowia i zamiast profesjonalnie udzielić pomocy, popełnia szereg błędów. A wynikają z braku profesjonalizmu.
Z czego wyniknął ów brak?
Z wielu czynników. Zmęczenie, brak wiedzy, nonszalancja w stosunku do procedur itp. Toczy się postępowanie, które ma to wyjaśnić. Brak profesjonalizmu sprawił także, że pacjent na SOR-ze w Sosnowcu zmarł po 10 godzinach w szpitalu, niezaopatrzony, mimo że został zbadany.
Mój poradnik to wołanie o pomoc. Każdy z jego 10 punktów pokazuje brak profesjonalizmu. Dlatego zwracam się do pracowników służby zdrowia, by powiedzieli, z czego on wynika. Niestety, wciąż jako pacjenci tego się nie dowiedzieliśmy. A przecież stan kryzysowy w polskiej służbie zdrowia trwa od lat. Wystarczy przypomnieć tragedię sprzed 5 lat w Łodzi. Chory zmarł w szpitalu, gdzie nie było dyżuru radiologicznego, ale lekarka podjęła decyzję o zabiegu chirurgicznym, gdyż liczyła, że jej się uda. Czy to jest profesjonalne podejście? Dopiero po tragedii okazało się, że można było w tym szpitalu zatrudnić radiologów. Tymczasem personel wiedział, że działa w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu pacjentów, i na to się godził. Nikt nie zgłosił się do dyrektora, nie podniósł alarmu, nie poinformował Rzecznika Praw Pacjenta etc.
Po publikacji poradnika pojawiły się w mediach opinie lekarzy, wg których brak profesjonalizmu wynika z braków kadrowych i obciążenia pracą.
W takim razie oczekuję jasnej informacji. Jeżeli dany szpital nie jest w stanie udzielać profesjonalnej pomocy, to niech zamknie swój oddział ratunkowy, aby panujący na nim chaos nie zagrażał pacjentom. Nie może być tak, że lekarze godzą się pracować w sposób nieprofesjonalny.
Wiele osób może uznać Pana słowa za atak na lekarzy.
Nie chcę być w ten sposób odbierany. W 2012 r. organizowałem razem z lekarzami protest przed Ministerstwem Zdrowia. Jestem w kontakcie z przedstawicielami środowiska medycznego, którzy mówią wprost, że z różnych przyczyn godzą się na pracę w takich warunkach. A pacjenci o tym nie wiedzą! Nie ma przed szpitalami tabliczek z napisem: „U nas nie ma radiologów” albo: „Jest nas za mało, nasz SOR pracuje nieprofesjonalnie”. Ludzie idą tam – odsyłani przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Taką drogą na SOR trafia co 10. pacjent. Wśród nich był także ten z Sosnowca. Pacjenci nie otrzymują w porę właściwej pomocy.
A jak system powinien działać?
Powinien być system przesyłania pacjentów do właściwych miejsc – najbardziej potrzebujący na SOR, inni do przychodni, kolejni do nocnej i świątecznej pomocy medycznej, a część po prostu do domu. Pod żadnym pozorem jednak nie można oczekiwać od chorych, że sami się zdiagnozują! Kiedyś próbowałem przygotować katalog schorzeń, z którymi nie powinno się iść na SOR, ale okazało się, że nawet lekarze nie są w stanie mi pomóc. Bo każdy przypadek jest inny. Można mieć udar, ale też ból głowy spowodowany zmianą ciśnienia atmosferycznego. Każdy pacjent powinien być wnikliwie zbadany. Nie może on ponosić kosztów tego, że system, który przecież tworzą lekarze, jest niewydolny.
Pacjenci czują się w relacjach ze służbą zdrowia stroną słabszą...
To się zmienia – co nie jest na rękę części lekarzy. Muszę jednak zaznaczyć, że pacjenci bywają aroganccy i niesympatyczni. Coraz częściej przychodzą do gabinetu z własną diagnozą, co też nie jest właściwe. Z drugiej strony, nie brakuje sytuacji, gdy możliwość odbycia spotkania z lekarzem traktuje się jako akt wielkiej łaski. Uległa postawa pacjenta wynika z przewagi informacyjnej, jaką lekarz miał nad chorym. Lekarze do niedawna posługiwali się łaciną i w tym języku opisywali schorzenie. Młodzi już nie mają takiego podejścia. Niestety, wciąż trafiają się tacy, którzy potrafią o najprostszym schorzeniu mówić tak, że pacjent siedzi z otwartą buzią i nic nie rozumie. Tymczasem, aby ochrona zdrowia sprawnie działała, potrzebny jest dialog i wzajemny szacunek. O dialog jednak trudno, jeżeli lekarz ma dla pacjenta 5 minut.
SOR i izby przyjęć są zaledwie częścią systemu ochrony zdrowia. Wiele problemów wiąże się ze stałą opieką nad pacjentem przewlekle chorym czy z niepełnosprawnością. Ci z rzadszymi przypadłościami są często skazani na samodzielne zmaganie się z systemem, poszukiwanie terapii, lekarzy etc.
Przewlekle chorzy dobrze o tym wiedzą. Stąd tak wiele osób z niepełnosprawnością zakłada subkonta w celu zdobycia środków na leczenie. Podam przykład ze swojego życia. Mój syn raz na pół roku musi przejść badanie wzroku, gdyż choruje na młodzieńcze idiopatyczne zapalenie stawów. Od razu po badaniu proszę lekarza o wystawienie skierowania, bo umawiać wizytę trzeba z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Wiele osób nie ma takiej wiedzy albo choroba, z którą się zmagają, wymaga intensywniejszych działań i wtedy najczęściej ludzie mający ustawowo zagwarantowaną bezpłatną służbę zdrowia muszą wydawać ogromne sumy na leczenie siebie lub bliskich. To prowadzi wiele rodzin do finansowej i społecznej ruiny.
System ochrony zdrowia musi przejść poważne zmiany. Potrzebne jest większe dofinansowanie służby zdrowia, bo nie poradzimy sobie z wyzwaniami.
Problem polega też na tym, że Polacy nie dostrzegają tego problemu i o siebie nie dbają. W reklamach suplementów diety wmawia się ludziom, że mogą jeść tłusto i obficie, bo wystarczy, że łykną odpowiednią tabletkę i będą się cieszyć dobrym zdrowiem. Ludzie w to, niestety, wierzą i traktują zdrowie w sposób niepoważny. Brakuje edukacji prozdrowotnej w szkołach. Zastanawiam się, co by było, gdyby mój poradnik pokazano uczniom...
Czy zna Pan system ochrony zdrowia, który moglibyśmy wprowadzić w Polsce?
Nie podejmuję się udzielenia odpowiedzi na to pytanie. Ciekawy model funkcjonuje w Belgii, gdzie działają kasy chorych oparte na wspólnotach – religijnych i światopoglądowych. Takie ideowe poczucie przynależności do wspólnoty daje poczucie bezpieczeństwa, ale i współodpowiedzialności za siebie i członków wspólnoty. Idea jest piękna, ale zmieniające się czasy – walka ze skutkami kryzysu gospodarczego i zmiany demograficzne – sprawiają, że ten system przestaje się sprawdzać. Oszczędności i wzrost kosztów leczenia osób starszych często kończy się tym, że niekiedy namawia się tam seniorów do rezygnacji z leczenia lub wręcz eutanazji. Chcę przy tym mocno podkreślić, że budowanie systemu opartego na odpowiedzialności samych pacjentów nie może oznaczać przerzucania na nich odpowiedzialności za błędy popełnione przez decydentów i lekarzy.
Fundacja 1 czerwca
Fundacja 1 czerwca powstała, aby być wsparciem dla pacjentów i chorych, by bronić praw pacjentów, oraz szukać rozwiązań w walce z chorobą i sposobów na odnalezienie się w systemie. Wskazywać słabe strony, piętnować patologię, ale też budować zrozumienie między pacjentami, lekarzami, świadczeniodawcami i administracją publiczną. Promuje też dobre rozwiązania i odważnych, „dzielnych” ludzi. Więcej na stronie internetowej fundacji www.1czerwca.pl.
Komentarze
-
Problem z diagnostyką jest ogromny
26.06.2019, 20:54Jest bardzo kiepsko jeśli chodzi o diagnostykę chorób genetycznych. Czekałam na diagnozę 36 lat, odsyłana od jednego lekarza, poniżana, nazywana hipochondryczką. Był nawet taki lekarz, który mi doradzał jak najszybciej zajść w ciążę to mi wszystkie WYIMAGINOWANE choroby przejdą. Dzisiaj gdy mam wreszcie po prawie 40 latach diagnozę choroby rzadkiej choroby genetycznej pierwszym pytaniem ze strony lekarzy jest czy mamy dzieci. Bogu dziękuję, że nie byłam głupia i nie posłuchałam cudownych rad i nie zaszłam w ciążę, bo skazałabym dziecko lub dzieci na ten sam los- stopniowa utrata wzroku i wózek.odpowiedz na komentarz -
Nigdy więcej na SOR
26.06.2019, 20:36cóż, mogę tylko potwierdzić że konieczność pojawienia się na SOR oznacza walkę o przetrwanie. Byłem na SOR jakieś pół roku temu i po 11h ciągłego oczekiwania wróciłem do domu. Nie wiem co by się musiało dziać bym pojawił sie w tym miejscu ponownie...odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz