Ojcowie i dzieci. Każda historia jest inna
Końcówka czerwca kojarzy się przede wszystkim z długo oczekiwanym okresem rozpoczynającym wakacje oraz sezonem urlopowym. W tej powszechnej radości z nadejścia letniej swobody, umyka czasami data 23 czerwca, kiedy obchodzony jest Dzień Ojca. Z tej okazji zachęcamy do przeczytania historii życia: o swoich relacjach z tatą, nieżyjącym już artystą malarzem Andrzejem Dłużniewskim, opowiada jego syn Kajetan. A o swoich pasjach i wychowywaniu córki – Jacek Kozłowski, wokalista i autor tekstów z zespołu „Mc z Kowar”.
Nie musiałem zostać artystą
Kajetan Dłużniewski o domu rodzinnym mówi: otwarty, wypełniony sztuką i rozmowami o niej. Rodzice – Emilia i Andrzej w latach 80-tych prowadzili prężnie działającą pracownię artystyczną przy ul. Freta w Warszawie oraz galerię przy ul. Piwnej. Tam odbywały się wernisaże znanych artystów z Polski i zza granicy.
Kajetan od dzieciństwa uczestniczył w artystycznym życiu rodziców, ale – jak wyraźnie podkreśla – nigdy nie było presji, aby swoje losy związał ze sztuką. Rozpoczął studia na Wydziale Etnologii na Uniwersytecie Warszawskim, a dyplom uzyskał na Wydziale Kulturoznawstwa Europy Środkowo-Wschodniej. Ojciec starał się rozbudzić w nim różne zainteresowania, grywali razem w szachy, podróżowali. Mieli do siebie zaufanie.
- Ojciec był wykładowcą warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Swoją pracę bardzo lubił i poświęcał jej dużo czasu – wspomina Kajetan. – Był też niezależnym artystą i twórcą, docenianym w Polsce i za granicą. Mimo tego znajdował dla mnie czas i zawsze zainteresował się tym, co robię i co sądzę na dany temat. Na ogół był wyrozumiały, choć trzeba przyznać, że potrafił być też stanowczy i skutecznie przywoływał mnie do porządku, kiedy coś nabroiłem. W szkole średniej zaczęły się moje poważne kłopoty ze zdrowiem. To też na pewno miało wpływ na moje wychowanie. Jestem jedynakiem. Rodzice na pewno przeżywali wtedy trudne chwile – opowiada.
Zamiana ról
W 1997 roku Andrzej Dłużniewski uległ poważnemu wypadkowi, wskutek którego utracił wzrok. Kajetan miał wówczas zaledwie 21 lat. Był młodym mężczyzną. W takim wieku człowiek chce korzystać z życia, często skupia się na swoich potrzebach, chce realizować swoje plany życiowe, udzielać się towarzysko. W zaistniałej sytuacji syn stał się opiekunem swojego ojca, wspierającym go w codziennych czynnościach.
Andrzej i Kajetan Dłużniewscy
- To była konieczność, ale też mój wybór – mówi syn artysty. – Zupełnie nie wyobrażam sobie, że mógłbym odciąć się od tej sytuacji. Ojciec potrzebował pomocy. Kto miałby mu jej udzielić, jeśli nie ja? Po wypadku ojciec wykazał się dużą odpornością psychiczną, był nadal sobą - człowiekiem z dużym poczuciem humoru, aktywnym, pełnym pomysłów. To było w naszych relacjach bardzo pomocne. Nie zrezygnował z pracy twórczej. Zaangażował w nią najpierw mamę i swojego studenta z ASP, Macieja Sawickiego. Oni stali się wykonawcami jego prac, później do nich dołączyłem również ja. Nie sądziłem, że tragiczny wypadek ojca przyniesie taki skutek i że zaczniemy ze sobą współpracować na polu artystycznym. A tak się stało – opowiada Kajetan.
Partyjka szachów
W 2007 roku Kajetan wraz z ojcem wyjechał na stypendium artystyczne do Akademie Schloss Solitude w Stuttgarcie. Początkowo syn miał być po prostu przewodnikiem ociemniałego ojca po nowym miejscu. Jednak szybko okazało się, że jego rola będzie znacznie wykraczać poza pomoc w codziennych czynnościach – przydzielona przez Akademię asystentka artystyczna Andrzeja nie sprawdziła się i jej zadania przejął Kajetan. Tym samym podczas wyjazdu zaczął wspierać twórczą pracę ojca.
- To był inspirujący czas. Przekonałem się wówczas, że być może nie będę tylko odtwórcą pomysłów ojca i jego pomocnikiem, ale też współtwórcą. Oczywiście nasza relacja pozostała na poziomie mistrz - uczeń , ale jakiś przełom wtedy nastąpił – wspomina Kajetan.
Niespełna dwa lata później, w maju 2009 roku w warszawskiej galerii XX1 odbyła się ich wspólna wystawa. Motywem przewodnim stały się szachy, w które często grywali, kiedy ojciec Kajetana miał jeszcze wzrok. Zaprezentowana na ekspozycji praca przestrzenna, pozwoliła im na rozegranie wspólnej partyjki jeszcze raz. Tym razem zwycięzcami zostali obaj, ponieważ wystawa cieszyła się dużym powodzeniem.
Katalog promujący wystawę „Idąc” Kajetana i Andrzeja Dłużniewskich
„Idąc”
Wspólną pracę artystów przerwała nagła śmierć Andrzeja Dłużniewskiego w 2012 roku. Jednak to zdecydowanie nie był koniec ich wspólnej drogi. W 2016 roku miała miejsce druga wystawa prac ojca i syna, pokazująca silną więź ojca i syna, mistrza i ucznia. Tytuł wystawy „Idąc” był jednocześnie tytułem obrazu Kajetana.
- Po śmierci ojca maluję nadal. W swoim procesie twórczym doświadczam jego obecności. Moje obrazy nawiązują do naszych relacji. Ojciec uważał, że sztuka to coś więcej niż wernisaże i aplauz recenzentów. Podkreślał jej wymiar intelektualny i duchowy. Zgadzam się z nim. Choć już go nie ma w sensie materialnym, jest ze mną w wymiarze metafizycznym, kiedy tworzę – mówi artysta.
W listopadzie ubiegłego roku odbyła się pierwsza wystawa prac Kajetana Dłużniewskiego. Na ścianach zawisły tym razem tylko i wyłącznie jego obrazy. Ojciec na pewno mu kibicuje „z góry”.
Tak się życie ułożyło...
Tak się życie ułożyło, że pan Jacek Kozłowski od lat córkę wychowuje sam. Samanta ma dobry kontakt ze swoją mamą, jednak ciężar codziennych obowiązków związanych z wychowywaniem dziecka spoczywa na nim. Uważa, że najważniejszy jest bezpośredni kontakt z dzieckiem – wspólne posiłki, rozmowy, patrzenie sobie w oczy. Po prostu. Planu wychowawczego nie ma. Swoim życiem stara się pokazać córce, co jest ważne.
Jacek aktywnie działa na rzecz lokalnej społeczności. Jest pomysłodawcą internetowej TVKowarowo. Nagrywa programy, w których dostrzega krzywdę drugiego człowieka, apeluje do władz miejskich o naprawę przeciekających dachów i rozpadających się kominów w mieszkaniach komunalnych, upomina się o podjazd dla osób z niepełnosprawnością przy Miejskim Ośrodku Kultury, zauważa dziury w kowarskich mostach i mosteczkach. Bywa złośliwy i nie wszystkim podoba się, co publicznie mówi. Tymczasem, dzięki jego interwencjom często te dziury w mostach zostają naprawione. Córka temu wszystkiemu się przygląda. Nie komentuje. Ma pewnie swoje sprawy, ale po cichu jest być może z ojca dumna. W 2018 roku Jacek Kozłowski startował w wyborach na burmistrza Kowar oraz do Rady Miasta.
Jacek Kozłowski z córką
„Wojna pokoleń”
Jacek Kozłowski wiele lat temu założył zespół „Mc z Kowar” (obecnie „Festyn”, nazwa miasta w nazwie zespołu blokowała niekiedy koncerty). Jest jego wokalistą i autorem tekstów. Pisze o tym, co go otacza – życiu społecznym i politycznym, Kowarach, czyli malowniczym miasteczku pod Śnieżką, o którym mówi „tu się urodziłem, tu żyję i tu umrę”. Jacek ma dystans do siebie i otaczającej go rzeczywistości. W swoich tekstach obśmiewa przemijające mody, trendy, wytyka błędy politykom. Wszystko w rytmie pop i disco polo. Powstaje mieszanka wybuchowa, czasami satyra czy pastisz. O uczuciach śpiewa rzadko. One powinny zostać w sferze życia prywatnego.
Pięć lat temu nagrał wraz z córką piosenkę „Wojna pokoleń”. Tytuł chwytliwy, ale nie mający wiele wspólnego z ich codziennym życiem. Takiej wojny nigdy nie było. Raczej drobne sprzeczki. Piosenka jest do dziś puszczana w lokalnym radiu, zwłaszcza z okazji Dnia Dziecka lub Dnia Ojca. To była ich jednorazowa wspólna wizyta w studiu nagrań.
Córka pana Jacka ma jakieś własne pomysły na życie i raczej śpiewanie z tatą do nich nie należy. Pozostaje jednak pierwszym i najważniejszym recenzentem jego twórczości. To ona czyta jego teksty i słucha piosenek, zanim trafią do szerszej publiczności. Zgłasza swoje uwagi, a ojciec się z nimi liczy. Pan Jacek córce dedykował kilka innych piosenek, m.in. „Chcę dorosnąć”.
- Dzieci mają prawo realizować się w obszarach, w jakich chcą. Ja lubię pokazywać się publicznie, córka nie – przyznaje Jacek. – Występuję niekiedy jako aktor-amator w tzw. paradokumentach, m.in. „Detektywi w akcji”, „Trudne sprawy” czy „Na ratunek”. Jest to dla mnie ciekawe doświadczenie. Córce chcę pokazać, że warto próbować różnych rzeczy – dodaje.
Jacej Kozłowski podczas konceru w LEGNICY
Nie muszę niczego udowadniać
Jacek Kozłowski utyka na prawą nogę. Swojej niepełnosprawności nie ukrywa, ale też nie widzi potrzeby jej eksponowania. Czasami z niej żartuje i kiedy kolega spóźnia się na spotkanie, komentuje: „Widzę, że twój zegarek chodzi tak jak ja”.
- Nie mam problemu ze swoją niepełnosprawnością. Jeśli zajdzie taka konieczność, wybiorę się na Śnieżkę. Ale na Mont Everest nie będę wchodził po to tylko, żeby udowodnić światu, że jestem sprawny i taki hola do przodu – stwierdza. – Czy fakt mojej niepełnosprawności ma jakieś znaczenie w wychowywaniu dziecka? Zasadniczo nie. Gdybym miał syna - zapalonego piłkarza, to zamiast biegać z nim po boisku, stanąłbym pewnie na bramce. Zawsze staram się znaleźć jakieś rozwiązanie w trudnych sytuacjach. Czy z córką zatańczę na jej weselu? Czemu nie? Jakoś po swojemu i na wesoło – planuje Jacek.
Jak powiedział Erns Bunsch „Ojcem zostać łatwo, znaczniej trudniej nim być”. Apelując, aby istotnie „byli” ze swoimi dziećmi, składamy wszystkim ojcom najserdeczniejsze życzenia.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz