Diabetyk przy wiosłach
Michał Jeliński, polski wioślarz, czterokrotny mistrz świata i mistrz olimpijski z igrzysk w Pekinie, dziwi się, że chcemy opublikować jego historię. „Ale ja nie jestem niepełnosprawny. Mam tylko cukrzycę typu 1. Nie mam ani orzeczenia, ani o środki finansowe dla mojej fundacji nie staram się w PFRON, bo uważam, że inni ich bardziej potrzebują. Ale jeśli moje doświadczenia komuś pomogą, to powiem tak...”.
Do wioseł!
Jest taka anegdota w środowisku wioślarzy, że jeśli próbujesz wielu dyscyplin i w żadnej nie zagrzejesz na długo miejsca, to w końcu trafisz „do wioseł” i jak się tam nie sprawdzisz, to już nigdzie. Ja trafiłem do wioseł za namową nauczyciela WF ze szkoły podstawowej w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Byłem w VIII klasie, miałem 15 lat. Wcześniej uprawiałem klasyczne dyscypliny podwórkowe, to znaczy: „kopanie w piłkę”, „łażenie po drzewach” i „zwisy na trzepaku”. Miałem więc „ogólną podbudowę”. A w wioślarstwie podobała mi się wszechstronność przygotowań – to, że w niektórych okresach jest równie dużo treningów na basenie i siłowni, gier zespołowych, nart biegowych i jeżdżenia na rowerze, jak i treningów przy wiosłach. Bo wioślarz, do tego by perfekcyjnie poruszać wiosłami, musi być cały sprawny fizycznie.
Nic mnie nie złamie?
Sądziłem, że jestem niezniszczalny. Jakieś choroby wieku dziecięcego. Jakieś kontuzje przeciążeniowe. „Chłopie, nad tobą to dopiero czuwa Opatrzność”– myślałem. A tymczasem wiosną 2003 r. badania krwi wykazały odchylenia od normy w poziomie cukru. Nie przejąłem się, a powinienem, bo w lipcu tego samego roku wyniki już były krytyczne. Padła diagnoza: cukrzyca typu 1. Szok! Jaka cukrzyca? Myślałem: przecież to dotyczy ludzi otyłych, tych, którzy źle się odżywiają i mało ruszają. A o mnie można było dużo powiedzieć, ale nie to, że mam niezdrową dietę i że brakuje mi ruchu. Byłem tak „zielony”, że nie odróżniałem cukrzycy typu 1 od cukrzycy typu 2.
Teraz, po tych kilkunastu latach, wiem, że wcześniejsze problemy z utrzymaniem wagi, chudnięcie i w końcu chroniczne zmęczenie, senność, drzemki po każdym posiłku i duże pragnienie to były już objawy „1”. Ale intensywne treningi, w sezonie nawet 2–3 razy dziennie i 6–7 miesięcy poza domem na wyjazdach, startach i zawodach skutecznie maskowały chorobę i opóźniły diagnozę.
Zajęcia sportowe dla dzieci z cukrzycą typu 1 – podopiecznych Fundacji Michała Jelińskiego „ACTIVEdiabet”
To nic. To tylko cukrzyca
Byłem i przerażony, i spokojny. Bo nie wiedziałem, co mnie za życie czeka z tą cukrzycą. Ale za to w końcu wyjaśniło się, dlaczego zawsze byłem taki szczupły i dlaczego, jeśli nic nie zjem przed treningiem, to po intensywnym wysiłku... odpływam. Tyle że ciałem, a nie łodzią... „Wiesz, mam cukrzycę, ale to nic. Czuję się dobrze, tylko będę musiał sobie robić pięć zastrzyków dziennie” – mówiłem do mamy i Kamili, mojej wówczas narzeczonej, a dziś żony. Wyciszałem i bliskich, i siebie. Bałem się jednak, co będzie ze sportem. Miałem 23 lata i moja kariera zawodnicza dopiero zaczynała się rozwijać.
Pierwsze nauki
Chronologicznie było to tak – najpierw niepokojące wyniki badań krwi, tuż przed pierwszymi mistrzostwami świata w kategorii seniorów, i dwa dni po nich cukrzycowa diagnoza. Dostałem glukometr do sprawdzania poziomu cukru we krwi oraz pierwszy zastrzyk z insuliny w brzuch. Mówili, żebym uważał, ale czułem się dobrze, więc co zrobiłem po iniekcji? Ano poszedłem na trening. Nie skończyłem go... Poziom cukru mi spadł. Zrozumiałem, że muszę się ze sobą obchodzić bardziej ostrożnie. Na użalanie się nie miałem czasu. Kilka dni później wystartowałem w regatach w Szczecinie.
Nie ma jak pompa
Cukrzycy nie uczyłem się długo. Dostałem od lekarza dobry instruktaż. Najtrudniejsze było opanowanie wahań glikemii – zwłaszcza gdy zastrzyki z insuliny robiłem sobie sam. Nie doszło nigdy u mnie do jakiegoś krytycznego niedocukrzenia i śpiączki, ale zdarzały się oczywiście spadki cukru. Na samym początku, w czasie remisji, nie potrzebowałem insuliny przez 1,5 miesiąca. Wystarczyło jednak małe przeziębienie i cukrzyca „wróciła”. O ile wcześniej łudziłem się, że mi „to” jakoś minie, to potem zrozumiałem, że mam „to” na zawsze. To było chyba jeszcze gorsze uczucie. Teraz wszystko ułatwia pompa insulinowa i cgm (ciągły monitoring glikemii) – mierzy poziom cukru, wyłącza podawanie insuliny, kiedy jest za niski, i proponuje dawki insuliny. Ale wiadomo – nic samo się nie zrobi, technologia nie myśli jak my, musimy jej pomóc.
Hej chłopie, za dużo słodyczy jadłeś czy co?
Koledzy z reprezentacji niby sobie żartowali ze mnie, ale padł na nich strach. Raz, że wydawało im się, iż ta moja choroba jakoś nagle się objawiła. Wchodzi chłop zdrowy do lekarza, a wychodzi z wieścią, że przez całe życie insulinę będzie musiał sobie ładować. A dwa, że klub miał już dla mnie plany startowe.
Michał Jeliński osobiście prowadzi wiele warsztatów swojej Fundacji
Zbliżał się 2008 r. i letnie igrzyska olimpijskie w Pekinie. Formowały się osady, a trener miał „zagwozdkę”, czy mnie wystawić do reprezentacji narodowej, czy nie? Musiałem udowodnić, że cukrzyca nie przeszkodzi mi w przygotowaniach i starcie. W sporcie nie ma sentymentów i taryfy ulgowej. Wiedziałem, że jeśli moja forma będzie dobra, to mnie nie usuną z kadry ani nawet nie odstawią na boczny tor.
Zacząłem od instruktażu ekipy: co to jest cukrzyca „1”, kiedy mają mi podać coś do zjedzenia, a kiedy dzwonić po pogotowie. Zmieniła się też organizacja treningów. Skrupulatnie odliczałem, jaki mam poziom cukru, ile mam zjeść węglowodanów, ile ich pochłonie trening, jakie dawki insuliny mam przyjąć etc. Ale oczywiście obciążenia treningowe pozostały bez zmian.
Bankowiec uskrzydlony
O tym, że zakwalifikowałem się na olimpiadę, dowiedziałem się w weekend, a cztery dni później broniłem swoją pracę magisterską w Wyższej Szkole Bankowej w Poznaniu. Pierwsze pytanie poza protokołem uśmiechniętej promotorki: „To w jakiej konkurencji będzie Pan reprezentował Polskę na igrzyskach?”. Z samej obrony niewiele pamiętam. Dzięki endorfinom, czyli hormonom szczęścia, szybowałem gdzieś w chmurach...
Dlaczego bankowiec? Bo po zakończeniu kariery wyczynowej nie widziałem siebie w roli trenera czy nauczyciela WF, a finanse pociągały mnie od zawsze. Maturę zdałem w Liceum Ekonomicznym w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim.
Dziękujemy za otuchę
Z XXIX Igrzysk w Pekinie wróciłem ze złotym medalem. Zastałem skrzynkę e-mailową i pocztę głosową w telefonie zapełnione wiadomościami od rodziców dzieci z cukrzycą „1”. Czytałem i słuchałem: „Od 2 tygodni/3 miesięcy/od roku wiem, że mój syn/ moja córka ma cukrzycę. Dziękuję za medal i nadzieję. Dziękuję, że mi Pan udowodnił, iż z cukrzycą moje dziecko może normalnie żyć”.
Michał Jeliński (pierwszy z prawej) podczas prezentacji nowych strojów dla wioślarzy
Potrzebę działań społecznych czułem od dawna. Już w 2005 r. nawiązałem współpracę z czasopismem „Diabetyk” i zacząłem poznawać diabetologiczy świat. Spotykałem ludzi, którzy z powodu cukrzycy czuli się gorsi, osamotnieni albo sami się usuwali z życia. Chciałem zrobić dla nich coś dobrego, ważnego. Ale po olimpiadzie w Pekinie natchnęła mnie myśl, że to właśnie nastolatkom i ich rodzicom mogę najlepiej pomóc. Byłem „starym koniem”, kiedy dowiedziałem się o chorobie. Było mi łatwiej uporać się z nią niż dzieciakowi, który dorasta, szuka wrażeń, doświadczeń, chce czerpać z życia garściami, tymczasem ma nakładane tylko zakazy i wciąż słyszy: „Jaki masz cukier? Czy nie za wysoki? Czy nie za niski?”.
Aktywni diabetycy
Działałem w „Akademii Mistrzów Sportu – Mistrzów Życia”, która zajmowała się promocją zdrowego stylu życia. Potem założyłem Fundację „ACTIVEdiabet”. Taki projekt wymyśliłem i realizuję – spotkania z dziećmi i młodzieżą z cukrzycą oraz ich rodzicami. Jeździmy po całej Polsce ze specjalistami. Mówimy o tym, jak dużo daje sport w chorobie, jak się zdrowo, a niemonotonnie odżywiać, jak pomóc dziecku, ale go nie ograniczać. Bo osobom z cukrzycą „1” jest teraz zdecydowanie łatwiej niż 30 lat temu, kiedy musiały strzykawki wygotowywać, żeby zrobić sobie zastrzyk. Technologia medyczna tak się rozwinęła, że rodzicom pozostał jeden obowiązek – nauczyć dziecko odpowiedzialności.
Sportowiec działaczem
Pobraliśmy się z Kamilą w 2009 r. Potem przyszedł na świat Wojtek. Nie powiem – były obawy, czy nie będzie miał cukrzycy po mnie, ale jest zdrowy. Ze sportu wyczynowego zacząłem się wycofywać w 2012 r. Marzyłem, że może jeszcze wystartuję na olimpiadzie w Rio de Janeiro, ale rodzina ostatecznie zwyciężyła, no i młodzi byli po prostu lepsi... Decyzja zapadła w najlepszym momencie, 19 lat wioseł wystarczy.
Jako czynny sportowiec byłem gościem w domu. Nie chciałem, aby moje dziecko znało mnie tylko z telewizji. W zawodzie finansisty nie pracuję. Poza swoją Fundacją jestem skarbnikiem Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich i będę rozwijał projekt regat Baltic Cup dla młodych wioślarskich talentów. Zamiast renty zdrowotnej pobieram świadczenie olimpijskie, z ulg nie korzystam, nie mam orzeczenia o niepełnosprawności. Do niczego nie jest mi potrzebne. Nie jestem niepełnosprawny. Nie jestem chory na cukrzycę. Ja tylko mam cukrzycę.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz