Spotkajmy się na zatoce
W przystani obok Targu Rybnego w Gdańsku zebrała się
grupa osób. Czekając na wejście na pokład Nordy i innych jachtów,
miały one okazję poznać słynnego żeglarza.
– Wielkie brawa dla was, to naprawdę wspaniała przygoda! – zwrócił
się do nich medalista olimpijski Mateusz Kusznierewicz.
– Miło słyszeć jego głos, prawda? Dziewczynom powiem tylko, że
szkoda, że nie możemy go zobaczyć, jest bardzo przystojny! –
szepnęła Sylwia Skuza, prezes Fundacji „Keja”, która zorganizowała
rejs.
Dla większości czekających tu niewidomych rzeczywiście będzie to
przygoda – po raz pierwszy wypłyną w morze. Wielu spośród nich jest
„zielonych jak szczypiorek”, ale są też tacy, którzy już pływali.
Jutro cały dzień spędzą na wodzie. Będą się uczyć takielunku i
ożaglowania.
Na zdjęciu: "Kejowicze" i Mateusz Kusznierewicz. Fot. Anna
Godziuk
A na początku zlotu żaglowców Baltic Sail Gdańsk, w ramach którego
odbywa się ten rejs, poznają zatokę. Przepłyną obok Stoczni
Gdańskiej, miną Westerplatte, latarnię morską…
Niektórzy zaczęli „rozmowę z Neptunem” już w taksówce. Mąż
dziewczyny, która źle się poczuła, biegnie do organizatorki. –
Załoga wykrusza się o dwie osoby – zawiadamia.
To jednak nikogo nie dziwi, nawet Kusznierewicz przyznał się, że ma
chorobę morską.
– Odkryłem ją dopiero po kilku latach pływania. Uczyłem się na
Zalewie Zegrzyńskim, tam nie bujało. Co innego na morzu. W ferworze
walki się tego nie czuje – dzięki adrenalinie. Ale gdy się siedzi
na łódce między wyścigami… Na szczęście chińska medycyna wymyśliła
plasterek, który przyklejam sobie przy nadgarstku. To działa! –
zwierzył się sportowiec.
Dotknąć wszystkiego
Słońce przygrzewa, czas na rejs. „Kejowicze” wchodzą gęsiego na
pokład. Większość z nich zabrała ze sobą towarzyszy – mężów, żony,
znajomych. Osoby asystującej potrzebuje szczególnie młoda,
roześmiana blondynka, ta, która zrobiła sobie najwięcej zdjęć z
olimpijczykiem. Teresa nie tylko nie dowidzi, ale ma też
niepełnosprawność ruchową – nie chodzi samodzielnie.
– Bardzo się bałam, że sobie nie poradzę. Ale moje znajome
powiedziały: „Terenia! Dasz radę!”. Długo nie musiały mnie
namawiać, szybko się zgłosiłam. Przyjechałam tu z Tarnobrzega.
Na zdjęciu: Alicja i Piotr na Nordzie. Fot. Anna Godziuk
Na pokładzie niektórzy usiedli na ławeczce za kapitanem Kazimierzem
Hudakiem, inni stanęli, trzymając się barierki, ktoś się położył,
ktoś usiadł sam na rufie. Ale tylko jedna osoba musiała przejść
jacht wzdłuż i wszerz, dotykając wszystkiego, zbierając odgłosy
morza na dyktafon, a jednocześnie przekręcając dziwne pokrętła pod
koszulą (znajdował się tam pomocny niewidomym, skomplikowany w
obsłudze sprzęt Nawigator). To Paweł z Wrocławia, który przyjechał
na żagle z żoną Patrycją – również z niepełnosprawnością wzroku – i
koleżanką. Przebiera nogami i zaciera ręce, by móc wreszcie wdrapać
się na maszt. Chyba nikt z dowódców Nordy nie jest jeszcze
przekonany, czy może mu na to pozwolić. Niech najpierw dobrze pozna
to, co znajduje się na pokładzie.
W tym czasie niedowidząca Alicja z Bytomia zaczyna sterować
statkiem! Jej niewidomy mąż, Piotr, przyjmuje to z opanowaniem.
Jest spokojny o losy załogi. Musi ufać swojej żonie. Kapitan stoi
za jej plecami niczym anioł stróż, podpowiadając: „A teraz lekko w
prawo”.
– Gdy stoję za sterem, czuję się wspaniale! Nie umiem porównać tego
uczucia do niczego. Wiatr owiewa mi głowę kropelkami wody.
Delikatne przechylenie steru pochyla lekko cały jacht. Gdy tu
jestem, mam poczucie siły sprawczej – mówi Alicja.
Ster przejmuje Piotr, też chce to poczuć. Wyprostowany, unosi głowę
do góry, zaciskając wielkie dłonie na drążkach.
– Czuję, że ten statek żyje, że drzemią w nim jakieś siły. Podobne
wrażenie miałem dawno temu, gdy jeździłem na motocyklu – było to
uczucie poskramiania mocy. Ale to była tylko maszyna i ja. Tutaj
jest nas więcej i wszyscy jesteśmy zdani na żywioł. Jesteśmy jak
małe ziarenka niesione przez wodę. Jedyne co możemy, to nadawać
kierunek statkowi – mówi Piotr.
Na zdjęciu: Kapitan Kazimierz Hudak, Teresa i Anna. Fot. Anna
Godziuk
Gdy kapitan rozmawia z Teresą, jej śmiech niesie się po wodzie.
Machają nam stoczniowcy, w przerwie na papierosa. – Uwaga!
Odmachujemy, po lewej stronie! – podpowiada ktoś widzący.
Tymczasem Paweł porzuca białą laskę na deskach. Zaczyna wspinaczkę
na maszt. Na dole czuwa ktoś z załogi. Promienie słońca rażą prosto
w oczy. Widać tylko jego cień. Wdrapuje się szybko i zwinnie, jakby
robił to codziennie. Gdy jest już na samej górze, emocje widzących
sięgają zenitu. Puszcza się liny – na szczęście tylko jedną ręką,
którą podnosi do góry.
Jego żonę to nie dziwi. – Podobno od małego wspinał się po
sznurowych drabinkach na lotnisku wojskowym. Przyzwyczaiłam się już
– zawsze musi wszystkiego spróbować, bo inaczej nie jest sobą.
Interesuje go nawet rodzaj ściegu, jakim obszyty jest żagiel – mówi
Patrycja, która właśnie dotyka miedzianego dzwonu wiszącego nad
pokładem naprzeciwko steru.
Paweł zeskakuje z najniższego stopnia drabinki. Jest trochę
zawiedziony: – Myślałem, że dotknę końca belki, żeby zobaczyć, jak
są przymocowane liny, ale się nie udało.
Zaledwie kończy to mówić, jest już gdzieś w okolicach rufy. Będzie
refował żagle, choć to zadanie z programu warsztatów, które odbędą
się dopiero następnego dnia. Wie już, co gdzie się znajduje, ale
ocenia, że aby poznać szczegóły, musiałby spędzić na tym jachcie
kilka dni.
– Ta Norda to stary kuter pływacki. Ma już osiemdziesiąt dwa lata.
Na początku nazywała się Ewa i służyła jako statek badawczy w
Morskim Instytucie Rybackim – opowiada kapitan. – W 1939 roku
została przeznaczona do zniszczenia, ale znalazł się ktoś, kto
wykupił ją i zrobił z niej kuter (nazwał ją Putzig 2). Pod koniec
wojny uprowadzili ją niemieccy żołnierze, uciekając do Rzeszy. Ale
odnaleziono ją potem i sprowadzono do Władysławowa. Tam służyła do
połowu ryb, nazwano ją WŁA-17. Gdy w latach osiemdziesiątych statek
się już rozpadał, znów znalazł się ktoś, kto go ocalił – Grzegorz
Wodniak, który remontował go później przez dziesięć lat. To wtedy
Norda otrzymała dzisiejsze imię, a oprócz tego – dwa maszty i nowy
typ ożaglowania, czyli kecz sztakslowy. Od kilku lat pływa pod
banderą belgijską, ale pamiętajmy o tym, że jej portem macierzystym
pozostaje Gdynia.
Na zdjęciu: Paweł wspina się na maszt w asyście
członka załogi. Fot. Anna Godziuk
Zatokowe spotkania
Oprócz Nordy w lipcowym spotkaniu żeglarskim osób z
niepełnosprawnością z okazji Baltic Sail Gdańsk wzięły też udział
cztery jachty pełnomorskie – Mieszko, Mizar, Szkwał i Zefirek. Nie
jest to debiut organizatorski Fundacji „Keja”. Pierwsze były
„Zatokowe spotkania” w październiku 2009 r.
– Aby je zorganizować, musieliśmy zdobyć pieniądze. Większość
środków wypracowujemy sami, organizując m.in. szkolenia
informatyczne. Pomogła nam Fundacja Energa, Mateusz Kusznierewicz
dał nam Nordę, wsparł nas również Zbyszek Werner, właściciel
Szkwału. To było spontaniczne, nie mieliśmy doświadczenia. Fundacja
miała wtedy zaledwie pół roku. Napisałam projekt na konkurs i
otrzymaliśmy duże wsparcie od PFRON – mówi Sylwia Skuza.
Na spotkanie przyjechali uczestnicy internetowych, środowiskowych
list dyskusyjnych (PZN, Keja) z całej Polski – ze Śląska, z
Podkarpacia, Lubelskiego. Chętni do pływania znaleźli się szybciej
niż powstały fundacja i projekt. Wszystkim się podobało. Teraz
większość z nich wraca. Wieść o Kei niesie się z ust do ust;
zadowolone osoby ciągną za sobą kolejne i grono „Kejowiczów” się
powiększa. Nie są to tylko niewidomi.
Na zdjęciu: "Kejowicze" z Wrocławia na Nordzie. Fot. Anna
Godziuk
– Na żagle zabieramy też osoby na wózkach. Oczywiście na małym
jachcie napotykają one na utrudnienia, bo nie ma tam miejsca na
wózek, więc muszą sobie radzić, używając tylko rąk. Jednak pokład
jest niewielki, więc nie muszą się dużo przemieszczać. To nie jest
aż takie trudne, jak się wydaje. Byłam kiedyś na regatach osób
niepełnosprawnych ruchowo. Świetnie sobie radzą. Chłopcy bez
kończyn dolnych zostawiają wózek na lądzie i pływają. A jak fikają
przez te relingi, jak się przemieszczają na tym jachcie! Sprawni
ludzie patrzą się, nie dowierzając, że to możliwe.
Aby pływanie było bezpieczne, na pokładzie musi się znajdować co
najmniej jedna osoba całkiem sprawna.
– Uważam, że w załodze muszą być osoby sprawne – mówi prezes
fundacji. – Zresztą taka jest moja idea – żeby niepełnosprawnych
rzucać w środowisko żeglarskie, integrować te dwa środowiska. Wtedy
ma miejsce i rehabilitacja, i integracja społeczna. Mogą oni wyjść
z domu na jacht i tam poznać nowych ludzi, zawiązać znajomości,
przyjaźnie.
Dziewczyna znad
morza
Sylwia Skuza straciła wzrok, gdy miała 30 lat, w wyniku komplikacji
po przeszczepie szpiku. Zanim zachorowała na nowotwór, pracowała w
dziale marketingu w dużej firmie. Po utracie wzroku długo nie
wiedziała, co ze sobą zrobić.
Na zdjęciu: Sylwia Skuza, prezes Fundacji "Keja". Fot. Anna
Godziuk
– Przez przypadek poznałam żeglarzy, którzy zaprosili mnie na
jacht, ponieważ postawili sobie wyzwanie popływania na małym
pełnomorskim jachcie z osobą niewidomą, idąc śladem Romka Roczenia
i Janusza Zbierajewskiego, którzy pływali na Zawiasie. Tak to się
zaczęło.
Decyzja o wypłynięciu w pięciogodzinny rejs po zatoce była
przełomem w życiu Sylwii. Wreszcie wstała z fotela, wyszła z domu,
poznała nowych ludzi, nowe środowisko, zaczęła z nimi
pływać.
– Pomyślałam sobie wtedy: czemu inni nie mogą spróbować? –
wspomina. – W tym „fotelu” siedziałam cztery lata. Szukałam swojej
drogi, ale nic nie przynosiło mi satysfakcji. Pracowałam np. w
firmie sprzedającej sprzęt specjalistyczny, potem zatrudniłam się w
zakładzie pracy chronionej i podjęłam pracę przez internet jako
operator danych internetowych, ale to mi nie odpowiadało.
Pracowałam, bo musiałam, bo zarabiałam pieniądze, lecz nie
spełniałam się w tym. Dopiero gdy poznałam żeglarzy, rozbiłam ten
klosz i przełamałam swój strach przed światem.
Na zdjęciu: "Kejowicze" na Nordzie. Fot. Anna
Godziuk
Zanim straciła wzrok, bała się morza. Fascynowało ją. Nad nim się
urodziła i wychowała. – Czułam się związana z tym miejscem. Mówiłam
o sobie, że jestem „dziewczyna znad morza”. Zawsze myślałam, że
chyba coś mi ono kiedyś w życiu przyniesie. I przyniosło – w takim
momencie życia. Gdyby ktoś mi to kiedyś przepowiedział, nie
uwierzyłabym. Gdy pierwszy raz stanęłam za sterem, gdy odważnie
sama zaczęłam poruszać się po jachcie, gdy zobaczyłam, że jestem
tam potrzebna, że nie jestem balastem, ale na równi z żeglarzami
jestem członkiem załogi – moja samoocena wzrosła. I nie tylko ja
ich potrzebowałam, ale również oni chcieli, żebym z nimi pływała.
Pomyślałam, że to może być dobry sposób na aktywizację takich ludzi
jak ja, którzy siedzą zamknięci w domach w małych miejscowościach,
na wsiach, ale też w dużych miastach całej Polski, siedzą w tych
fotelach i nie bardzo wiedzą, co zrobić ze swoim życiem. I to się
sprawdziło, na to liczyłam.
Prezes Fundacji „Keja” chce spróbować jeszcze wielu innych rzeczy –
otworzyć swój ośrodek szkoleniowo-konferencyjny (z wykształcenia
jest hotelarzem), polecieć paralotnią, skoczyć ze spadochronem, ale
jej największe marzenie to rejs z „Kejowiczami” na
Spitsbergen.
***
Więcej informacji o rejsach i warsztatach organizowanych przez
Pomorską Fundację Sportu i Turystyki Osób Niepełnosprawnych „Keja”
znajduje się na stronie www.fundacjakeja.org.pl.
Chcesz zostać „Kejowiczem”? Skontaktuj się z fundacją: tel. 058 302
16 41, e-mail: biuro@fundacjakeja.org.pl.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz