Smutny film o grzecznym chłopcu.
Gdyby w moim życiu pojawiła się niepełnosprawna córka, to co musiałabym zobaczyć, co usłyszeć i co przeczytać, by zacząć dostrzegać te właśnie elementy codzienności? I to postrzegać w sposób mądry i rzeczowy, bez oprawy taniej sensacji czy ckliwego sentymentalizmu. Właśnie "niepełnosprawni normalna sprawa".
W sprawie głupiego
To było dawno. W jakimś tłumie żona pokazała mi pewnego mężczyznę. To zespół Downa - wyjaśniła. Popatrzyłem na skośne oczy, grube wargi, niewysoką, otyłą, lekko zgarbioną sylwetkę i mruknąłem coś bez sensu pod nosem. Nawet przez myśl mi nie przeszło zastanowić się nad losem tego faceta. Moja żona mówiła dalej na jego temat. Dziwiła się, że jest bez opieki. Padały słowa upośledzenie, niepełnosprawność, nieprzystosowanie. Nic z tego nie rozumiałem, to były słowa nie z mojego języka. Granice mego języka wyznaczają granice mojego świata. (Kto to powiedział?) A wychowałem się na wsi, gdzie był jeden taki. Nawet nie pamiętam, jak się nazywał. Zimą rzucaliśmy w niego kulami, śmieliśmy się, gdy się przewrócił albo zrobił coś dziwnego. Czasami chodził bez celu po polach, czasem gdzieś znikał. Nie robił nikomu nic złego, ale ludzie omijali go. Jakby się czegoś bali. Bałem się i ja. Zapytałem kiedyś babcię. - On to nieszczęśliwy, głupi - odpowiedziała.
To nie są początki pamiętnika, staram się tylko przypomnieć sobie, jak i co myślałem wtedy, gdy niepełnosprawność w ogóle mnie nie obchodziła, nie istniała. Zastanawiam się też, czy gdyby w moim życiu nie pojawiła się niepełnosprawna córka, to co musiałbym zobaczyć, co usłyszeć i co przeczytać, by zacząć dostrzegać te właśnie elementy codzienności. I to postrzegać w sposób mądry i rzeczowy, bez oprawy taniej sensacji czy ckliwego sentymentalizmu. Właśnie: "niepełnosprawni normalna sprawa". Niestety nie da się tego zadekretować i wprowadzić jako od dziś obowiązującego prawa czy zarządzenia. To trochę potrwa, zanim widząc niepełnosprawnego, przestaniemy wybałuszać oczy, tandetnie się wzruszać czy przechodzić na drugą stronę ulicy. To musi trochę potrwać, ale media mogą ten czas znacznie skrócić, a sam proces uczynić mniej bolesnym.
Koń bez rzędu
Ale moja katastroficzna diagnoza raz wzięła w łeb, bo oto niedawno TVP pokazała krótki metraż Andrzeja Titkowa pt. "Stępem marsz". Po pierwsze, film został wyświetlony w godzinach przyzwoitej oglądalności. Po drugie, większość szanujących się programów TV zaznaczyły tłustym drukiem jego zapowiedź, niektóre nawet zamieściły recenzje. Po trzecie i najważniejsze, reżyserowi udało się wymyślić nową, bardziej uniwersalną formułę opowiadania o niepełnosprawnych. Natomiast konia z rzędem temu, kto zerwie się w sobotę o 7.30 rano, by obejrzeć program o niepełnosprawnych. Niby wszystko jest w porządku. Ale dla kogo? Kiedy przed laty studiowałem, jedna pani układając plan umieściła wykład z PNP (tzn. o wyższości socjalizmu nad kapitalizmem) w poniedziałek o 8.00 rano. Oskarżono ją o prowokację polityczną. Dlaczego jednak nikt nie oskarża o prowokację Telewizji Polskiej, w której sposoby mówienia o niepełnosprawnych bywają do tej prawie nie do pojęcia dla przeciętnego człowieka? Tak profesjonalne, że beznamiętne, albo natchnione i patetyczne, apelujące do uczuć tak wysokich, że przyprawiających o zawroty głowy.
Lubię Titkowa
Titkow pokazał, że można inaczej. Że można i prawdę powiedzieć nie nudząc, i wzruszyć nie przesadzając. Nigdy nie był reżyserem z pierwszych stron gazet, choć podejmowane przez niego tematy zawsze były ważne. Największy rozgłos przyniósł mu serial "Układ krążenia", zrealizowana wg scenariusza Aleksandra Minkowskiego opowieść o lekarzu (wspaniały Edward Lubaszenko), któremu na skutek fałszywych pomówień, odebrano prawo do wykonywania zawodu. Padło w nim wiele gorzkich prawd o polskiej, zwłaszcza tej prowincjonalnej, rzeczywistości (a był to rok 1998). Pełnometrażowy film kinowy zrealizowany w 1989 r. "Światło odbite" przeszedł bez echa. Szkoda. Zawsze jednak był krótki metraż i w nim, zdaje się, reżyser czuje się najlepiej. Jak policzyłem, nakręcił 42 filmy
krótkometrażowe na 29 lat pracy twórczej (ur. 1946). Lubię Titkowa za to wszystko. "Stępem Marsz" opowiada o chłopcu z zespołem Downa. Bohater ma lat siedemnaście, chodzi do szkoły i uprawia jazdę konną. Mówi o sobie, że jest dobry, grzeczny, pomaga mamie i chciałby być gwiazdorem. I to właściwie wszystko, jeśli chodzi o fakty. Prawdziwa treść filmu Titkowa mieści się wewnątrz obrazu, w muzyce, w wynikających z zestawienia wydarzeń nowych znaczeń. Chłopiec żyje w dwóch światach jednocześnie, realnym i wyimaginowanym. Ten drugi jest mu potrzebny, by wypełnić braki pierwszego. Ale dla niego oba są równie realne, tylko czasem (to bolesne jak upadek z konia) materia upomina się o swoje prawa, o swoje miejsce w szyku. Zdarza się to jednak rzadko. Jeśli wszystko robi się "stępem", zgodnie z zaleceniami, nic przykrego nie ma prawa się wydarzyć. W świecie ludzi normalnych jest bardziej widzem niż uczestnikiem. Ma mamę, nauczycieli i trenerkę. Ma kolegów i przyjaciół, ale tylko takich jak on sam. To tylko w relacjach z nimi chłopiec jest podmiotem, partnerem, w innych przedmiotem "obróbki". Może jeszcze koń. Moja żona powiedziała, że to smutny film. Ale pewne prawdy muszą zostać powiedziane. Są bariery, których przekroczyć się nie da. Można się na nie obrażać lub ich nie dostrzegać, ale do czasu. Przyjdzie moment, gdy pęknie przesadnie i sztucznie nadęty kolorowy balon integracji, wyrównywania szans, godności i równości, i trzeba oddać dziecko do szkoły życia. Ale tam też może być pięknie. Tylko dlaczego nam tak trudno w to uwierzyć?
'Smutny film o grzecznym chłopcu', "Integracja", nr 5/2000, str. 42-43.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz