Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

O edukacji seksualnej inaczej

29.06.2010
Autor: Agnieszka Liberacka

Przez ostatnie dziesięciolecie dużo zmieniło się w podejściu i spojrzeniu na rehabilitację osób z niepełnosprawnością intelektualną.

Wielu z nas przywykło już do widoku niepełnosprawnej osoby na ulicy, w sklepie czy kinie. Są wśród nas tacy, którzy dzielą miejsce pracy z niepełnosprawnym pracownikiem. Zmienił się język i sposób mówienia o osobach z niepełnosprawnością intelektualną. Jednym słowem: normalniejemy. Powoli, acz mozolnie dążymy do zachodnich standardów. Patrząc np. na Francję czy Irlandię, gdzie liczba zatrudnionych wynosi już dość duży odsetek, gdzie istnieje i rozwija się system mieszkalnictwa wspieranego, a osoby z niepełnosprawnością bez większych przeszkód odnajdują się w dostosowanej mniej lub bardziej przestrzeni społecznej, ekonomicznej i kulturalnej danego kraju. Mamy wrażenie, że obrana droga jest słuszna i dobra. Nie o tym chciałam jednak pisać bo to, że jest lepiej, każdy widzi. A my tak stereotypowo ponarzekać czasem lubimy.

Od czasu do czasu moim środowiskiem (pracuję w warsztatach terapii zajęciowej) wstrząsa pewien temat, długo i skrzętnie zamiatany pod dywan. Chyba żaden inny problem dotyczący osób z niepełnosprawnością intelektualną nie zalegał tak długo „pod dywanem”. Temat ten powraca jak bumerang. Da się od czasu do czasu w zakamarkach naszych ośrodków słyszeć pół szeptem, pół serio, w ukryciu, szybko  i niecierpliwie wypowiadane słowa: „seks”, „kochanie”, „bzykanie”… Słowa niby to znane, oswojone, obgadane na tysiąc sposobów. Żyjemy w końcu w świecie, gdzie wszystko bądź prawie wszystko „ocieka” seksem. Ma być kolorowo i zabawnie. Jednak owe słowa w ustach naszych niepełnosprawnych klientów potrafią wprawić nas mniej lub bardziej w osłupienie i zawstydzenie, zwłaszcza gdy dotyczą osób, z którymi pracujemy.

Ostatnie czasy przyniosły wiele mądrych i rzetelnych publikacji na wyżej wymieniony temat. Nie jest to już w świecie naukowym temat nieznany, marginalny. Wręcz przeciwnie: został całkiem nieźle wyeksploatowany. Przebrnęłam przez większość publikacji (oczywiście tych, na które trafiłam). Zaliczyłam całkiem sporą ilość szkoleń i kursów, po drodze zdarzyła się nawet szkoła Trenerów i Edukatorów Seksualnych dla Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną. Na ile tylko mogłam, wgryzałam się w temat, analizowałam, porównywałam, biłam się z myślami, jak na początkującego analityka-edukatora przystało.

Tysiące dyskusji, spojrzeń, analiz – a wszystko po to  aby  przybliżyć się  do jakiegoś mitycznego celu. Ciągle jednak czegoś mi brakowało, coś nie pasowało, coś chodziło po głowie. Bo kolega fachowiec ma inne zdanie, bo koleżanka „superspec” od tematu proponuje inny wytrych intelektualny. Na chwilę zagubiłam się, wypaliłam. Mój mityczny cel zaczął jawić się jako mały punkcik na horyzoncie, co gorsza, każdy dzień czynił go mniejszym i mniejszym.

Wpadłam w popłoch, bo przecież kilogramy książek, kilometry szkoleń, worki pomysłów... Godziny strzępienia języka i nic, zupełnie nic. Żadnej idei, strumienia łaski, pomysłu, który bym wprowadziła w życie... Moja wiedza nijak miała się do rzeczywistości. Grzęzła w powijakach i mojej własnej szamotaninie. Straciłam już nadzieję, że ruszę z tematem, że wiedza cudownie połączy się z praktyką.

Olśnienie przyszło po cichu, ale nie nagle, jak w bajkach, gdy ktoś majstruje czarodziejską różdżką. Rodziło się w bólach i frustracjach pracownika-terapeuty WTZ. Już nawet zajęłam się w myślach czymś innym, gdy nagle przebudziłam się. Konsekwentnie i z uporem odkrywałam na nowo pracę z osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Żeby oszczędzić wzniosłych słów, pompatycznego tonu i niepotrzebnego patetyzmu, powiem mało odkrywczą, ale w całej tej historii najważniejszą rzecz.

Zaczęłam mianowicie rozmawiać o seksualności z samymi zainteresowanymi. Najpierw powoli, badawczo, nieśmiało, czasem ze skrępowaniem, prawie zawsze ściszonym głosem. W oparach dużej dawki absurdu okraszonej tonami śmiechu zawiązywały się zręby naszej wzajemnej pracy. Potem już coraz lepiej, pewniej, swobodniej, i głos, jakby nieskrępowany, głośniej brzmiał. Nagle w cudowny sposób połączyła się gromadzona miesiącami wiedza z coraz jaśniejszym punktem na horyzoncie. Nastało zawodowe zadowolenie. Błogi acz kruchy stan świadomości. Teraz prowadzę - powiem zupełnie pewnie - edukację seksualną dla osób z niepełnosprawnością intelektualną.

Co to takiego? Jak to wygląda? Z czym można to ugryźć? Czy to się udaje? My – rozmawiamy. Czasem jest dobrze, czasem wręcz przeciwnie. Mamy lepsze i gorsze dni. Bywa, że komuś puszczą nerwy, a czasem tak, że nic, tylko położyć się i przespać ten stan. Niekiedy trzeba coś długo tłumaczyć, rysować, nawracać. Innym razem słowa jak z rękawa sypią się same. Cieszy mnie, gdy tematy wychodzą od osób, z którymi pracuję. To znak, że iskrzy, że mniej lub bardziej (ja mam oczywiście nadzieję, że bardziej) działa, sprawdza się, kręci to diabelskie koło. Powoli, mądrze, bez krzykliwych haseł temat przebija się do świadomości. Kropla drąży skałę (dopiero teraz zrozumiałam, co to powiedzenie  naprawdę znaczy).

Za azymut w mojej pracy obrałam kilka świętych zasad i przestrzegam ich. Na razie się udaje, ludzie się gromadzą, mówią, otwierają, czasem krzyczą. To raczej krzyk dawno skrywanego milczenia, bolesnego i trudnego. Jednak raz wykrzyczany mniej boli i traci na intensywności. Nikomu nie dzieje się krzywda. Szanujemy się wzajemnie i uczymy siebie. Jesteśmy podmiotami. Mamy kontrakt, chronimy się, wzajemnie dorastamy do nowych tematów i wyzwań.

Wiem, że w wielu podobnych ośrodkach toczą się lepsze lub gorsze dyskusje (w zasadzie uważam, że są tylko te dobre). Dyskusje dotyczące tematu seksualności naszych uczestników.

Wiele już udało się nam osiągnąć, ciągle rozwijamy się jako środowisko. Czasem sami siebie nie doceniamy - paradoks!!! Dlatego wiem i czuję, że teraz nadszedł czas na seks,  mówiąc kolokwialnie. Piszę to z pewnym przekąsem, bo wiem, że osoby, które są w temacie, doskonale wiedzą i czują, czym edukacja seksualna jest i czym powinna się stać. I wiedzą, jaką rolę w niej ma do spełnienia edukator-terapeuta.

Pierwszą zasadą lekarzy jest nie szkodzić. Podobnie jest z nami, edukacja ma dostarczać wiedzy - mądrej, fachowej, rzetelnej, podsypanej dużą dawką inteligencji emocjonalnej. Jest to istotne zwłaszcza, kiedy mówimy o osobach z niepełnosprawnością intelektualną.

Ja dorzuciłabym do hasła „nie szkodzić!” hasło „odpowiedzialność!” Po pierwsze odpowiedzialność, po drugie odpowiedzialność i po trzecie - zgadnijcie co?

Choć rozwój seksualny osób z niepełnosprawnością intelektualną nie różni się jakoś znacząco (podkreślam znacząco) od przeciętnego rozwoju reszty społeczeństwa w tym zakresie, to jednak nasi klienci potrzebują wsparcia w wielu aspektach bycia samodzielnym. Istnieje szereg dylematów moralno-prawnych do rozwiązania. Są takie, których możemy nigdy nie rozwiązać (właściwie nie nasza rola w ich rozwiązywaniu i rozstrzyganiu). My dostarczamy wiedzę i wierzymy w prawidłowy wynik wyboru, jakiego dokonuje edukowana przez nas osoba. Pewne sprawy i dylematy,  z jakimi mierzy się edukator, na zawsze pozostaną kwestią indywidualnego oglądu sprawy, a co za tym idzie - kwestią sumienia i naszych klientów. Ja staram się realizować swój program, ale przede wszystkim wysłuchiwać pytań i rodzących się oczekiwań. Co ważne, nie rozbudzam płonnych nadziei, a te mnożą się na potęgę. Mam bowiem świadomość, że pewne z tych oczekiwań są i na długo pozostaną trudne do zrealizowania. Niektóre wręcz nigdy nie zostaną zrealizowane. Mówię jak jest, a nie jest różowo, ale zawsze szukam mocnych stron, plusów i pozytywów. Nie cukruję i nie lukruję, nie ma pszczółek w kapuście i gruszek na wierzbie. Zawsze jest człowiek i jego historia.

Też się uczę - że osoba z niepełnosprawnością intelektualną ma swoją historię, teraz już wiem, że często bolesną i pogmatwaną nie mniej od naszych życiowych zawieruch. Staram się mądrze wspierać, a nie obiecywać, nie prezentować skrajnie permisywnych poglądów, ponieważ nikt tego nie lubi. Już nie stoję na barykadzie i nie krzyczę o swobodzie seksualnej dla wszystkich, ale świadomie mówię o prawach, które dla mnie od zawsze idą w parze z odpowiedzialnością. Nie ma innej rady.

Szanuję światopogląd moich uczestników. Tym samym uczę się najtrudniejszej lekcji - lekcji  tolerancji. Już nie wykrzykuję, że rodzice osoby z niepełnosprawnością intelektualną są tacy czy owacy, lecz słucham, znajduję wspólny punkt zaczepienia (o ironio, zawsze się jakiś znajduje), pokornieję. W końcu droga ta sama.

Myślę, że zawodowo pochyliłam się nad tematem o tyle ważnym, co rozwijającym i istotnym. Pozwolił mi on spojrzeć na osoby z niepełnosprawnością intelektualną z naprawdę zupełnie innej perspektywy.

Masz ci los! Na koniec zabrzmiało jednak jakoś patetycznie.

Gdyby ktoś chciał uzyskać jakąkolwiek pomoc, wsparcie bądź informacje na temat problematyki dotyczącej seksualności osób z niepełnosprawnością intelektualną, służę swoim doświadczeniem, wiedzą oraz szczerą chęcią rozwiązania tematu. Chętnie też połączę siły i oręż z innymi pracownikami, specjalistami w swoich dziedzinach, zajmującymi się wsparciem osób z niepełnosprawnością.

Może uda się coś więcej, co kilka głów to nie jedna.

Agnieszka Liberacka, edukatorka i trenerka Warsztatów Seksuologicznych dla Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną WTZ Przyjaciele

wtzprzyjaciele1@interia.pl
agnes97@interia.pl

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas