Czuję się bezradny
Witajcie,
mam na imię Mirek, lat 53. Piszę do Was, bo czuję się bezradny.
Jestem osobą niepełnosprawną w stopniu umiarkowanym, a zarazem
bezrobotnym, zarejestrowanym w urzędzie pracy jako bezrobotny bez
prawa do zasiłku od 2007 roku, ale faktycznie nie osiągam dochodów
od 2006 roku. Od dawna zwracam się z prośbami o pomoc wszędzie, ale
nikt nie ma ochoty na wykazanie się miłosierdziem. Od tamtego czasu
nie mam z czego żyć, a co dopiero mówić o opłacaniu mieszkania,
wody czy innych spraw. Od dawna brakuje na leki. Za nasze długi
windykatorzy i komornicy jak kruki czają się na zdobycz.
Nikt nie chce zrozumieć, że ja naprawdę nie mogę spłacić tego nie
dlatego, że nie chcę, lecz tylko dlatego, że nie mogę, bowiem będąc
jeszcze zdrowy na umyśle i mając całe mnóstwo dobrych pomysłów
mógłbym pracować, ale nie ma dla mnie pracy, dzięki której będę
mógł spłacić długi, a sięgają one już ponad 20 tysięcy złotych,
albo jeszcze więcej. Miałem i wciąż mam plany rozpoczęcia
działalności, ale chcąc ją rozpocząć musiałbym mieć majątek, którym
mógłbym zabezpieczyć dotację, o którą kilkakrotnie ubiegałem się w
urzędzie pracy. Urząd jednak żądał ode mnie poręczycieli z
dochodami ponad 1500 zł netto. Inaczej odrzucał wniosek.
Zresztą o tym już pisałem do Was jakiś czas temu i Pani Janka
Graban coś o tym pisała. Znalazłem ten artykuł pt. "W poszukiwaniu
pracy" (przedostatnia pozycja na pierwszej stronie listów) z roku
2008.
Gdzie ja nie pisałem: do prezydenta, do premiera, do fundacji, a
nawet do Fundacji Melindy i Billa Gatesów. Nikt, ale to nikt nie
pomógł, bo czymże jest wyrażenie woli pomocy, gdy w ślad za tym nic
nie idzie. Posiadam wszystkie listy e-mail, które wysyłałem i część
odpowiedzi tych, którzy odpowiedzieli. Jednak słowa, to nie
pomoc.
Obietnicami również piekło jest wybrukowane, więc za nie również
nie wykarmię rodziny, ani nie kupię leków, czy spłacę długi.
Burmistrz miasta, do którego zwracałem się z prośbą o pomoc, od
dawna kierował moje listy do opieki społecznej, twierdząc, że tam
jest dla mnie pomoc, ale to nic bardziej mylnego - opieka zawsze
podkreśla fakt, że ma tylu podopiecznych, że nie jest w stanie
pomóc mi i mojej rodzinie.
Nawet dziś, na wcześniejsze pismo burmistrza, że opieka może
jednorazowo udzielić mi pomocy w spłacie zadłużenia w opłatach za
wodę czy za czynsz, opieka przysłała mi pismo, w którym odmawia (na
dwa dni przed rozprawą) o eksmisję udzielenia mi pomocy w spłacie
zadłużenia za dług w spłacie czynszu.
Gdybym miał ok. 10 tys. zł, to miałbym szansę oddalić groźbę
eksmisji z mieszkania, ponieważ administrator (jak powiedziano
jakiś czas temu w opiece) był gotów oddalić pozew o eksmisję,
bowiem ta kwota pozwoliłaby na pokrycie samego długu i kosztów
prawnych sporządzenia pozwu i innych kosztów. Skąd ja mam to
wziąć???
Zauważyłem, że w Polsce wtedy najpopularniejszym sposobem pomocy
jest słowo "Współczuję", ale jak może współczuć ktoś, kto ma
pieniądze, skoro nie zna nawet słowa: "głód", " pomoc" itp.
Uważają, że to pomoże (chyba).
Teraz nadchodzi najgorsze, bowiem już pojutrze o godzinie 11.50 w
sądzie w Lidzbarku Warmińskim odbędzie się rozprawa o eksmisję i
zapłatę. A ja nie mam nic do zaoferowania.
Wyobraźcie sobie, że nie mam sumienia powiedzieć o tym mojej
rodzinie i ukrywam tę tajemnicę. Nawet nie macie pojęcia, jakie to
trudne. W ten sposób dźwigam swój krzyż. Teraz żona musiała
wyjechać, córka studiuje i nie powiem jej do końca o tej sprawie,
bo takich wiadomości nie umiem powiedzieć, mało tego - nie powinni
ich znać najbliżsi, których kocham, bowiem wciąż liczę na jakiś
cud, który w ostatniej chwili pozwoli mi utrzymać tę tajemnicę z
dala od światła dziennego.
Modlę się, modli się za mną Jasna Góra, ale nie mam żadnych zasług,
które Bóg mógłby uwzględnić przy udzieleniu mi pomocy.
W styczniu ubiegłego roku przez te zmartwienia i moje tajemnice
przeżyłem zawał serca. Może na tej rozprawie znajdzie się to
ostatnie uderzenie serca mego i skończy się ta tajemnica. Może ono
poruszy sumienie tych, którzy byli w stanie mi pomóc wcześniej, gdy
ten dług był mały, ale np. burmistrz i jego komisja przy przetargu
ofertowym, do którego stawałem w przedmiocie wydzierżawienia
pomieszczeń byłego dworca PKS, by tam według swojego pomysłu
prowadzić działalność gospodarczą, ale magistrat wybrał na
dzierżawcę - wiedząc w jak tragicznej sytuacji znajduję się
wraz z moją rodziną - osobę, której nazwisko jest skoligacone z
nazwiskiem osób znanych decydentom. Ja wtedy miałem szansę na
wyjście z długów, ale cóż się liczy moje nazwisko? Wyobraźcie
sobie, że złożyłem u burmistrza protest w sprawie rozstrzygnięcia
przetargu, ale oni tak zrobili wszystko, że musieli wykluczyć moją
ofertę. Nie mogłem więcej nic zrobić, bo moje miasteczko nie jest
duże i każdy każdego zna, więc gdybym chciał zrobić coś więcej, to
ucierpiałbym na tym ja i moja rodzina. Jednak mam nadzieję, że w
końcu inspektorzy NIK odwiedzą mój powiat i wszystko wyjdzie na
jaw, bowiem na początku tego roku napisałem do nich. W odpowiedzi
odpisano mi, że na razie nie mają takiej kontroli w planie, ale
przy najbliższym opracowaniu planów wezmą pod uwagę moje
informacje, choćby względem urzędu pracy.
Ja pewnie tego już nie doczekam, obym się mylił.
Jeśli stanie się to, czego się bawiam, uczyńcie wszystko, by mojej
rodzinie nic się nie stało. Niech to będzie mój testament.
W poprzednim liście pisałem anonimowo, ale dziś przedstawię się,
jednak mam nadzieję, że opis mojej tragedii poruszy serca tych,
którzy mają coś w życiu i w tym kraju do powiedzenia, by innym
mogli jakoś pomagać, bo pomoc innym jest wartością najwyższej
wagi.
Mirek Najdrowski
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz