To jest sport i trzeba go pokazywać!
Czego wymaga od nas XXI wiek? Bankierzy powiedzieliby, że więcej pieniędzy, a ja powiem, że więcej pasji, więcej ludzkich odruchów i ludzkiego kontaktu z drugim człowiekiem. Pokazywanie igrzysk paraolimpijskich jest zatem fantastycznym sposobem, by ludzie, włączając telewizję, zobaczyli coś innego.
Z sir Philipem Cravenem, prezydentem Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego, podczas Zimowych Igrzysk Paraolimpijskich Vancouver 2010 rozmawiała Paulina Malinowska-Kowalczyk.
Paulina
Malinowska-Kowalczyk: Słyszałam, że ma pan największą kolekcję
pinsów na świecie.
sir Philip Craven: Chyba tak.
Paulina Malinowska: Chciałabym dołożyć coś do Pańskiego
zbioru – znaczek Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, które
reprezentuję. Organizacja ta zajmuje się problematyką osób
niepełnosprawnych,. Dysponuje portalem, magazynem i centrami
informacyjnymi. Została założona przez człowieka, który w wieku 16
lat skoczył do wody, złamał kręgosłup i potrafi poruszać jedynie
lewą ręką. Strona internetowa jego stowarzyszenia jest odwiedzana
przez blisko 250 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie. To
wielki sukces w Polsce.
Wszędzie byłby to sukces!
Drugi prezent jest od Polskiego Komitetu
Paraolimpijskiego. To album „Od Turynu do Pekinu”. Jest również po
angielsku, mam nadzieję, że się panu spodoba.
Fantastycznie. W Pekinie było wspaniale. Słucham Pani i
jednocześnie pozwolę sobie przejrzeć ten album.
Czekamy na słońce. Myśli pan, że igrzyska w Vancouver
bardzo się różnią od tych w Turynie?
Nie jestem specjalistą od sportów zimowych, ale opierając
się na moim doświadczeniu, mogę powiedzieć, że trzykrotnie mieliśmy
wspaniałe zimowe igrzyska: w Salt Lake, Turynie, a teraz w
Vancouver. Każde były inne. Dumny jestem z siły, którą ma teraz IPC
[Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski – red.], jesteśmy na pewno
silniejsi. Komitet może więcej, organizując igrzyska. Jeśli
sięgniemy pamięcią do dwutysięcznego roku, zauważymy, że nasze
działania były bardzo zależne od komitetu organizacyjnego. Teraz to
my gwarantujemy wysoki standard igrzysk. Tak jest i tym razem. W
Whistler panuje fantastyczna atmosfera. Słyszałem, że w Vancouver
już tak nie jest.
Byłam wczoraj w Vancouver na meczu hokejowym pomiędzy
Stanami a Czechami. Atmosfera na hali była niezwykła.
To typowe dla obiektów sportowych. Zawsze tak jest, że to
sportowcy tworzą atmosferę. Cieszę się, że tak się dzieje, choć
jeszcze nie byłem na hokeju.
Mecz Korei z Japonią też był niezwykle zacięty, ale
wróćmy do spraw związanych z pracami komitetu. Czy sponsoring
prywatny odgrywa coraz większą rolę w ruchu paraolimpijskim?
Zdecydowanie tak.
Jak wyglądałoby porównanie igrzysk w Salt Lake City z
kanadyjskimi?
Nie ma porównania. Kiedy buduje się jakiś ruch, zdobywa
się doświadczenie na igrzyskach - co jest najważniejsze? W czasie
obchodów dwudziestolecia komitetu rozmawiałem z producentem z
australijskiej telewizji, która mocno angażuje się w pokazywanie
sportu paraolimpijskiego. Powiedział: „Nie doszliśmy jeszcze do
tego, jak pokazać na ekranie duch paraolimpizmu”. Nie
odpowiedziałem od razu, ale cały wieczór zastanawiałem się nad
odpowiedzią. Rozważałem, czy w ogóle chcemy pokazać ducha
paraolimpizmu na ekranie. Na igrzyskach paraolimpijskich panuje
niewiarygodna atmosfera. Był tam też mój dobry znajomy, sekretarz
generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych. Powiedział: „Na
igrzyskach trzeba być. Jeśli nie przyjedziesz, to nie poznasz
fantastycznej, sportowej i unikalnej atmosfery. Właśnie to
przyciąga sponsorów.
Przyjechał do nas przedstawiciel Allianz, jednego z naszych dwóch złotych partnerów. Jest zachwycony tym, co się dzieje na paraolimpijskich arenach. Jest szefem jednej z największych firm ubezpieczeniowych na świecie. Podoba mu się tutaj.
Nie sądzi pan, że jeszcze jakiś czas temu prywatni
sponsorzy wspierali imprezy takie jak igrzyska, kierując się przede
wszystkim CSR-em, czyli społeczną odpowiedzialnością biznesu, lub
potrzebą pomagania słabszym?
Absolutnie tak, choć pani to tak nazwała, nie ja.
Kiedy nastąpiła zmiana w sposobie patrzenia na ruch
paraolimpijski?
W ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta. To my się zmieniliśmy.
Przeobraziliśmy się ze sportowej organizacji
niepełnosprawnych w organizację sportową. Jesteśmy inni. Ktoś, kto
tu przyjeżdża, widzi sport. Nie mówimy o świecie ludzi z
niepełnosprawnością - co za różnica, czy jestem amputantem,
paraplegikiem? To nie ma znaczenia. Jestem sportowcem.
Mówienie o niepełnosprawności na igrzyskach
paraolimpijskich brzmi jak bluźnierstwo. Nikt tu nie jest
niepełnosprawny, a zwłaszcza sportowcy.
Przestańmy używać tego słowa. Mówiłem o tym, gdy zostałem po raz
pierwszy wybrany na prezesa komitetu. Słowo „niepełnosprawny” nie
jest nam potrzebne.
Ale jaki model jest lepszy? Sport niepełnosprawnych
utrzymywany ze środków rządowych, czy też finansowany ze środków
prywatnych? W Polsce sport paraolimpijski utrzymywany jest ze
środków publicznych, dopiero od niedawna PKPar rozpoczął współpracę
z Aviva, która objęła systemem stypendialnym zawodników
przygotowujących się do letnich igrzysk w Londynie. W Kanadzie nie
ma wsparcia finansowego ze strony rządu.
Ależ jest. I to olbrzymie.
Kanadyjczycy mówią, że nie ma.
Rząd przeznaczył na rzecz Kanadyjskiego Komitetu
Paraolimpijskiego 5 mln dol. na przyszły rok i tyle samo na
kolejny. Wracam do pytania. Trudno stwierdzić, co jest lepsze.
Według mnie sport musi być rozwijany przez ludzi, a przecież rząd
jest ich reprezentacją. Dla rządu sport paraolimpijski zawsze
będzie niezwykle istotny. Jest jednak coraz więcej firm, które
przekonują się, że to prawdziwy sport. Chcą brać udział w jego
tworzeniu, bo wiedzą, że to, co się tutaj dzieje, jest prawdziwym
sportem. Chcą go tworzyć. Szef Allianz nie przyjechał tu na
wakacje. Przyjechał zdobyć doświadczenie. Zdobył je i teraz wie, że
jego firma wspiera właściwą organizację. Dziesięć lat temu tak nie
było. Wspiera nas wielu sponsorów. Rządowi czy nie, zawsze są
wartościowi.
Kiedy marka igrzysk paraolimpijskich stała się taka
cenna?
Nazwałbym to „efektem Pekinu” (ang. Pekin effect), choć
nie chciałbym w tym momencie umniejszać znaczenia innych igrzysk.
Dopiero wtedy byliśmy gotowi. Musieliśmy się przygotować przede
wszystkim od strony prawnej, zdobyć swój czas w telewizji, w
mediach. Pekin wszystko zmienił. Te igrzyska są kontynuacją tego,
co się w Chinach zaczęło, ale wciąż korzystamy z dobrodziejstw
Pekinu. Tak samo będziemy korzystać ze zdobyczy Vancouver, a
później Londynu.
Nie boi się pan, że ludzie rozmawiając o
paraolimpiadzie, będą mówić przede wszystkim o pieniądzach, tak jak
my przez większą część naszego spotkania?
Nie sądzę. Dlaczego mają mówić o pieniądzach?
Bo ruch paraolimpijski to cenna marka. Fajnie
sponsorować igrzyska paraolimpijskie.
Raczej nie chodzi o pieniądze. Jeśli partnerstwo będziemy
łączyć tylko z pieniędzmi, to bardzo je zubożymy. Igrzyska
paraolimpijskie dlatego elektryzują ludzi, bo mają oni okazję
doświadczyć czegoś, czego nigdy nie doświadczyli. I nie ma to nic
wspólnego z niepełnosprawnością. Wszystko łączy się tylko ze
sportem i wspaniałymi ludźmi.
Uważa pan, że sportowcy powinni dostawać nagrody
finansowe?
Jestem za wyrównywaniem uprawnień zawodników, ale czy to
chodzi o igrzyska olimpijskie, czy paraolimpijskie nie jestem za
tym, by sportowcy dostawali pieniądze za medale. Pieniądze są
potrzebne, by rozwijać zawodnika, by w pewnym momencie znalazł się
wśród najlepszych. Tak powinny być wykorzystywane pieniądze. Jeśli
znajdzie się sponsor, który chce cię sponsorować, bo jesteś taka,
jaka jesteś, to już inna sprawa.
Co pan myśli o sportowych uposażeniach emerytalnych? W
Polsce paraolimpijczycy, tak jak olimpijczycy, jeśli zakończyli
karierę sportową i ukończyli czterdzieści lat, otrzymują
uposażenie. Czy to może motywować młodych zawodników?
Niewątpliwie, choć to zupełnie coś innego niż wsparcie, o
którym rozmawialiśmy do tej pory. To dobry pomysł, zapewnienie, że
jeśli swoje życie oddasz sportowi i odniesiesz sukces, na końcu tej
drogi czeka na ciebie coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej.
Wizja emerytury po czterdziestce może być kuszącym kąskiem, choć to
taki młody wiek. Zwłaszcza z mojej perspektywy. To powinno
motywować do rozwijania innych aspektów życia, żeby mieć do czego
wrócić, gdy zakończy się karierę sportową.
Pomysł jest udany, zwłaszcza że sport paraolimpijski
uległ olbrzymiej profesjonalizacji. Niewielu jest sportowców,
którzy mogą zrezygnować z pracy. Nie mogą się skoncentrować na
podnoszeniu wydolności organizmu, bez której nie można walczyć o
medale.
Jeśli chodzi o pracę… Uważam, że samo trenowanie mogłoby
być dosyć nudne. Uważam, że paraolimpijczycy powinni pracować w
niepełnym wymiarze godzin i brać udział w zawodach. Wszystko zależy
od elastyczności pracodawcy.
To dobrze, że sport paraolimpijski uległ takiej
profesjonalizacji?
Zmieńmy słowo „profesjonalny” na „bardziej wymagający”.
Sam byłem świetnym zawodnikiem, gdy uprawiałem koszykówkę na
wózkach. Trenowałem trzy, cztery godziny dziennie, przez sześć dni
w tygodniu.
Znajdował pan czas na pracę?
Studiowałem. Później zacząłem pracować jako trener w
centrum rehabilitacyjnym. W tygodniu pracowałem na treningach, w
weekendy rozgrywaliśmy zawody.
Czy to był najbardziej aktywny okres pańskiego
życia?
Moje życie zawsze było aktywne. Nieustannie się
zmieniałem, dostrzegałem nowe możliwości.
Gra pan jeszcze w koszykówkę?
W tym sezonie nie grałem, bo w komitecie nie dają mi na to
czasu.
Pan jest szefem, pan decyduje.
Żona zawsze powtarza, gdy czasem wpadam do domu: „Masz
dom, syna, córkę, wnuczka - przystopuj”. Wspiera mnie, ale szuka
równowagi.
Sport olimpijski otwiera się na sport paraolimpijski -
zmierzam do przypadku Oscara Pistoriusa. Znamy historię jego walki
o pozwolenie na wystartowanie w igrzyskach olimpijskich.
Walka typowa dla paraolimpijczyka.
I nie tylko. Tu na igrzyskach jest Brian McKeever, który
miał startować w igrzyskach sprawnych. Pochylmy się przez chwilę
nad protezami z włókna węglowego, a przede wszystkim nad problemem
ich wysokości…
Ale w czym jest problem?
Sportowcy narzekają, że w przypadku podwójnych
amputantów trudno określić prawdopodobny wzrost.
Da się to wyliczyć.
Sportowcy skarżą się. Proszę pomyśleć, co się stanie,
jeśli kiedyś pojawi się biegacz na tytanowych protezach, który
będzie szybszy niż Usain Bolt? Co wtedy?
Cóż, to zabawne. Kiedy sprawa Pistoriusa była na topie,
jeden z brytyjskich olimpijczyków, nazwiska nie pamiętam,
powiedział: „Wszystko ok., dajmy mu startować dopóty, dopóki z nami
nie wygra”.
Czy to problem?
Nie problem, tylko sytuacja. Stanęliśmy po stronie
Międzynarodowej Federacji Atletycznej, choć nie byliśmy przeciwko
Oscarowi. Jego też wspieraliśmy. Uważaliśmy jednak, biorąc pod
uwagę jego protezy, że może on mieć przewagę nad innymi. Każdy
zawodnik traci ogromnie dużo energii w nogach w czasie biegu. Oscar
nie zgodził się z decyzją federacji; poszedł do sądu. Nikt nie
znalazł przepisu, który uniemożliwiłby mu start. Takie sytuacje
zdarzały się wcześniej i paraolimpijczycy startowali w igrzyskach
olimpijskich.
Jak choćby Natalia Partyka...
Właśnie. To nic nowego, choć mówi się o tym jak o nowince.
Czytałem artykuł opracowany przez członków rodziny
paraolimpijskiej, wskazujący potencjalnych sportowców, którzy mogą
starać się o występ na igrzyskach sprawnych. W 1904 r. w
olimpiadzie wziął udział gimnastyk amputant, który zdobył dla
Stanów medale [chodzi o Georga Eysera, który ćwicząc z drewnianą
protezą lewej nogi na igrzyskach w Saint Louis zdobył dla Stanów
Zjednoczonych sześć medali, w tym trzy złote – przyp. red.].
Sytuacja zatem nie jest nowa. Zawsze będą się pojawiać sportowcy,
którzy ze swoją niepełnosprawnością będę mogli starować w jednych i
drugich igrzyskach.
Weźmy pod uwagę przypadek Pistoriusa i innych
zawodników... Jak daleko odeszliśmy od idei doktora
Guttmanna?
W ogóle. W kwestii idei nic się nie zmieniło. Guttmannowi
chodziło o reaktywację, ale później sportowcy wzięli sprawy w swoje
ręce. Wspólnie krzyknęli: „To sport i my jesteśmy sportowcami!”.
Guttmann powiedział: „Dobrze, działajcie, tego się trzymajcie”.
Porozmawiajmy jeszcze o mediach. Igrzyska w Pekinie
miały ogromny wpływ nie tylko na sponsoring ruchu
paraolimpijskiego, ale również na wymiar przekazów prasowych,
radiowych i telewizyjnych. Czy tak samo jest w czasie tych zimowych
igrzysk?
Naturalnie. Igrzyska paraolimpijskie cieszą się ogromnym
zainteresowaniem mediów. Do Vancouver przyjechało w sumie około
1200 przedstawicieli mediów, ale wciąż dojeżdżają kolejni
dziennikarze. Zważywszy, że igrzyska rozgrywane są w pięciu
dyscyplinach i nie ma zbyt wiele zawodników, obecność mediów jest
całkiem spora. Ciągle się zwiększa. W Pekinie było 6000
dziennikarzy. W Atenach 3000. Dlaczego? Bo to jest sport.
Nie jest to problem społeczny?
Absolutnie. Dziennikarze wracają do nas po igrzyskach
olimpijskich. Kiedyś ktoś pytał, czy nie lepiej byłoby organizować
paraolimpiadę tuż przed igrzyskami sprawnych, bo dziennikarze
mogliby od razu zostać na naszą imprezę. Jestem przekonany,
że lepiej, by nasze igrzyska były drugie. Musimy się spiąć i
postarać, by przyciągnąć media. Udaje nam się to, bo to wspaniały
sport.
Czy zna pan jakąś prywatną stację, która zarobiła na
igrzyskach paraolimpijskich?
Nie wiem, nigdy o to nie pytałem. Dla mnie istotne jest,
by igrzyska paraolimpijskie były pokazywane na świecie, reszta mnie
nie interesuje.
Telewizja Polska przechodzi kryzys. Mówię o tym, bo jest
tutaj tylko jedna ekipa telewizyjna z Polski. Jako dziennikarkę
boli mnie, że w moim kraju tak ubogo pokazuje się igrzyska.
Jest kryzys, ale przyczyną rzeczy nie są igrzyska. Czego
wymaga od nas XXI wiek? Bankierzy powiedzieliby, że więcej
pieniędzy, a ja powiem, że więcej pasji, więcej ludzkich odruchów i
ludzkiego kontaktu z drugim człowiekiem. Pokazywanie igrzysk
paraolimpijskich jest zatem fantastycznym sposobem na to, by ludzie
włączając kanały informacyjne i sportowe, zobaczyli coś innego. Są
zmęczeni nieustannym oglądaniem tych samych dyscyplin. Wiem, jak
moja żona narzeka, gdy sam przykleję się do telewizora i oglądam
sport.
Mieszkam u pewnej pani w Whistler, wynajęłam pokój i
oto, co widzę: razem z drugą panią kupiły sobie piwo i obejrzały
mecze: hokeja na stojąco, i na sledżach. Jaką dyscyplinę
najbardziej pan lubi? Oczywiście poza koszykówką na wózkach.
Nie potrafię powiedzieć i wcale nie chodzi o polityczną
poprawność. Bez względu na to, dokąd pójdę, zobaczę przede
wszystkim sportowców w akcji. To, co robią narciarze biegowi, jest
niewiarygodne. Podobne odczucie mam na stoku. Byłem twardym facetem
na boisku, ale to mnie przerasta. Do tego hokej na sledżach, który
pani tak się podoba. Najbardziej jednak lubię gry zespołowe. Nawet
curling. Musi pani to zobaczyć.
Oglądałam w telewizji wiele meczów w czasie igrzysk
olimpijskich. Wczoraj - curling. Może być interesujący, jeśli zna
się zasady.
Ja nie znam.
Poważnie?
Znam zasady dwudziestu sześciu dyscyplin, nie muszę
wiedzieć wszystkiego.
Czy to dzięki Panu koszykówka na wózkach stała się
popularna w Wielkiej Brytanii? Waszym sportem narodowym jest
przecież piłka nożna.
Na pewno nie dzięki mnie. Koszykówka na wózkach została
wymyślona w Stanach Zjednoczonych w latach czterdziestych i
natychmiast przyjęła się w Wielkiej Brytanii. Jest numerem
pierwszym wśród paraolimpijskich gier zespołowych. Rozgrywana jest
u nas niemal od samego początku.
Koszykówkę na całym świecie upowszechniła YMCA (Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej), ale ciężko jej było opanować Wyspy Brytyjskie, ze względu na konkurencję futbolu, krykieta i rugby. Nigdy nie stała się naszym sportem narodowym. Koszykówka na wózkach i koszykówka są do siebie zbliżone, ale ich popularność w Wielkiej Brytanii to dwie różne historie.
Jak to się stało, że zaczął Pan uprawiać koszykówkę na
wózkach? Ile miał pan lat?
W wieku 16 lat miałem wypadek i dwa dni później, leżąc w
łóżku, przez szpitalne okno zobaczyłem mężczyzn grających w kosza
na wózkach.
W szpitalu?
Na zewnątrz było boisko. W latach sześćdziesiątych w
Wielkiej Brytanii koszykówkę uprawiało się tylko na zewnątrz. To
był koniec września. Rok później grałem już na wózku w kosza.
Jaki miał pan wypadek?
Wspinałem się po skałach. Spadłem z wysokości dziesięciu
metrów.
Trudno było sobie poradzić po tym wypadku?
Wcale nie. Zobaczyłem ludzi grających w kosza i
powiedziałem sobie: uprawiałem sport, będę uprawiał sport. Sport
przed i po wypadku.
I ostatnie pytanie…
Każde Pani pytanie jest ostatnie.
Nigdy się nie poddaję i próbuję.
Jak prawdziwy paraolimpijczyk.
Skąd pochodzi paraolimpijski ogień?
Z tego kraju, w którym odbywają się igrzyska. W tym
przypadku spod Ottawy, stolicy Kanady, z siedziby jednego z
najstarszych plemion.
Naprawdę ostatnie pytanie. Jak pan to robi, że wciąż
wygląda pan młodo i jest niezmiennie aktywny?
To duch paraolimpizmu.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz