Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Jestem szczęśliwa

12.03.2010
Autor: Grażka

Miałam dwadzieścia jeden lat, gdy nagle stała się ciemność. Pamiętam straszny huk, dźwięk rozbitej szyby i bezruch. Trzy tygodnie później wybudzono mnie ze śpiączki farmakologicznej. W szpitalu dowiedziałam się, że miałam wypadek, jechałam z siostrą, zmiażdżył nas TIR. Siostra zginęła na miejscu, była kierowcą. Ja miałam tak zwane "szczęście". Diagnoza brzmiała: złamanie kręgosłupa na trzech odcinkach, połamanie kończyn, żeber, usunięta nerka, wstrząs mózgu. Pozycja życiowa na wózku inwalidzkim. Wiele miesięcy cierpienia, walki z nieludzkim bólem. Bezwładne ciało było moje a jakby niczyje. Bezwiedne oddawanie moczu, stolca. To wszystko powoduje, że człowiek jest uwięziony we własnym ciele. I bezradność towarzysząca niemocy. Wskutek wielomiesięcznych zabiegów operacyjnych (dwadzieścia trzy operacje pod narkozą) niechęć do życia narasta. Nadchodzi kolejna wiosna, kolejny maj, przyroda budzi się do życia, świeci słonko, zapada decyzja na oddziale. Zostaję przetransportowana do Konstancina. Szpital Stocer, podobny do rodzimego Wiktora Degi. Rehabilitacja i kolejne operacje. Wokoło sami młodzi ludzie, bez rąk, nóg, na wózkach.

Zaczynam wracać, pierwsza łyżeczka trzymana w własnej ręce. Prognozy - za kilka dni będą mnie sadzać na wózek. Lekarz pełen nadziei, mówi, że będzie dobrze, ma córkę w moim wieku. Mijają kolejne dwa lata, Stocer jak drugi dom, kieruje mnie do Centrum Kształcenia Inwalidów w Konstancinie. Władanie w rękach powróciło, mogę jeździć na wózku. Kolejne cztery lata w CKI zdobywam nowy zawód. Jest już tak zwanie dobrze. W sumie po dziewięciu latach wracam do domu. Jako dojrzała kobieta podejmuję pracę w Zakładzie Pracy Chronionej. Odnoszę sukces zawodowy, ciągle podnoszę kwalifikacje.

Pracuję jako specjalista ds. marketingu, na jednej z prezentacji produktów naszej firmy poznałam przystojnego bruneta. Na początku były rozmowy służbowe, firmowe kolacje itp. Ale mój telefon dzwonił coraz częściej, głos z drugiej strony był mi już znany. Po jakimś czasie zauważyłam, że te rozmowy przeszły na prywatę. Zaczęłam odczuwać obawy, bałam się, że się zaangażuję i będę cierpieć. Mijał czas, nasza znajomość rozkwitała. Na wyjeździe służbowym, podczas kolacji przy świecach Piotr poprosił mnie o rękę. Wpadłam w panikę, jak to ja na wózku mam być żoną, kiedy u nas w biurach jest tyle zdrowych kobiet. Moje wątpliwości się pogłębiły, gdy poznałam zdanie rodziny Piotra. Mama mi powiedziała otwarcie, że nie o takiej synowej marzy. I że on chce się ze mną związać z litości. Tata nic nie mówił, ale był chłodny jak lód. Moi rodzice też nie byli za. Ale my postanowiliśmy stawić czoła przeciwnościom. Wzięliśmy ślub w pięknym kościele w Konstancinie.

Mieszkaliśmy obydwoje w Poznaniu, mieliśmy swoją miłość, mieszkanie, dobrą pracę. Byliśmy niezależni. Po roku w lęku, oczekiwaliśmy przyjścia na świat naszego dziecka. Urodziłam przez cesarskie cięcie śliczną, zdrową córeczkę. Rodzinne stosunki trochę się ociepliły. Po macierzyńskim wróciłam do pracy, marzyliśmy o małym domku na przedmieściu miasta. I chcieliśmy na niego zapracować. Córką zajmowała się babcia. Dziecko było pod doskonałą opieką. Ponieważ metryka się przesuwała, zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Ciążę znosiłam dobrze, mogłam prawie do końca pracować. Urodziłam syna - zdrowego, pięknego, w terminie, przez cesarskie cięcie.

Życie jak z bajki trwało przez dwa i pół roku. Podczas badań kontrolnych w pracy dowiedzieliśmy się, że mój mąż ma białaczkę. Wiele miesięcy walki z rakiem, odrzucony przeszczep. Ból i rozpadające się ciało, sączące odleżyny, hospicjum w domu. Dwa lata i siedem miesięcy walczyliśmy. Organizm mojego męża był zbyt wycieńczony, Pan Bóg powołał go do wieczności.

Na pogrzebie były tłumy, ludzie zrobili sobie sensację z naszej tragedii. Wszyscy obiecali pomoc. Po pogrzebie rozeszli się do swoich domów i zapomnieli. Emocje opadły, przyrzekłam Piotrowi, że wychowam nasze dzieci, i to zrobię. Jestem niepełnosprawna ruchowo, ale mam głowę zdrową i dwie ręce. Musiałam się bardziej zorganizować. Rano wcześniej wstaję, szykuję się do pracy, budzę dzieci, robię im płatki przed szkołą. Dzieci dziś mają dziesięć i siedem lat. Odwożę je do szkoły, jadę do pracy. Po pracy odbieram dzieci ze świetlicy szkolnej, zakupy do domu, lekcje. Odwożę na zajęcia popołudniowe, spacerujemy. Odkrywamy wspólnie nowe miejsca. Moje dzieci śmieją się, opowiadają swoje przeżycia ze szkoły. Patrząc na nie, wiem, że są szczęśliwe, nie przeszkadza im że mają mamę na wózku. Ja jestem szczęśliwa, bo przeżyłam ogromny dramat swojego życia i mam dla kogo żyć.

Grażka
 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Dziękuję za ten tekst.
    fan
    12.07.2011, 22:00
    Tyle bólu i tyle radości w jednej historii. Pięknie napisane. Masz talent - wykorzystaj go.
    odpowiedz na komentarz
  • Proszę
    Zosia
    08.11.2010, 22:08
    Proszę skontaktuj się ze mną. Bardzo potrzebuję rozmowy z Tobą
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas