Zbyt aktywna rehabilitacja czy błąd uczestnika obozu?
W 2010 r. Tomasz Osóbka pojechał na obóz aktywnej rehabilitacji. Podczas ćwiczeń usprawniających doszło do spiralnego złamania z przemieszczeniem kości udowej. Tomasz w sądzie od 2013 r. ubiega się o zadośćuczynienie i odszkodowanie od organizatorów obozu, Fundacji Aktywnej Rehabilitacji (FAR). W listopadzie br. obie strony czeka kolejna rozprawa sądowa.
Tomasz Osóbka w 1993 r. złamał kręgosłup i od tego czasu porusza się na wózku inwalidzkim. Jednak dopiero zaledwie siedem lat temu wziął udział w pierwszym obozie dla osób z niepełnosprawnością, gdzie... wydarzył się następny wypadek.
Punkt widzenia Tomasza
- Na obóz FAR jechałem pierwszy raz i nie miałem pojęcia jak to wygląda, wiedziałem, że będzie tam nauka jazdy na wózku aktywnym – opowiada Tomasz Osóbka. – Trzeciego dnia podczas ćwiczeń wydarzył się wypadek, chłopak prowadzący założył mi nogę na kolano, a dziewczyna naciskała plecy do nogi. Przy pierwszym podejściu się udało, ale przy drugim nie zdążyłem nic powiedzieć, usłyszałem trzask i noga opadła – opisuje.
Jednak to nie był koniec. Okazało się, że na obozie brakuje lekarza.
- Zbadał mnie lekarz, który był w tym samym obiekcie na obozie sportowców – wspomina. – Karetka zabrała mnie do szpitala w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie okazało się, że jest to złamanie spiralne z przemieszczeniem kości udowej. Żona wymogła na FAR transport, który przewiózł mnie do szpitala w Warszawie, za co Fundacja zwróciła pieniądze. Na operację czekałem 3 dni, w szpitalu byłem 2 tygodnie, a potem rehabilitacja 3,5 miesiąca w domu – dodaje mężczyzna.
- Na całym obozie nie było magistra fizjoterapii ani rehabilitacji, kierownikiem obozu był magister leśnictwa, nie było lekarza ani pielęgniarki – mówi żona Tomasza Osóbki, Monika. – Dziewczyna, która wykonywała ćwiczenia z mężem była w trakcie studiów. FAR twierdzi, że byli to opiekunowie, a nie rehabilitanci. Jedyną dyskwalifikacją do uczestnictwa w obozie były odleżyny.
Dwa lata po złamaniu Tomasz dostał zapalenia kości, w wyniku czego musiał być ponownie operowany, a potem długo rehabilitowany.
Wyjaśnienie FAR
- Przed przyjęciem na obóz zawsze odwiedzamy chętnych na taki wyjazd w domu – przyznaje Robert Jagodziński, wiceprezes FAR i kierownik obozu, na którym był Tomek. – U Tomka był nasz instruktor, który przekazywał informacje o obozie, spotkania mają też charakter motywacyjno-psychologiczny. Celem obozu jest, by biorąc pod uwagę ograniczenia danej osoby, jej uwarunkowania, uczyć ją samodzielności. Nie prowadzimy rehabilitacji medycznej.
Kierownik obozu przyznaje także, że każdy z uczestników wpisuje w karcie medycznej przeciwskazania dot. uczestnictwa w obozie. Wspomina, że w karcie Tomasza nie znalazła się istotna informacja o tym, że ma on duże zwapnienie kości.
- Na dwie osoby kadry przypada jeden uczestnik, nauczycielem jest zawsze osoba poruszająca się na wózku – mówi. – Wśród kadry chodzącej są fizjoterapeuci, pielęgniarka albo ratownik medyczny, studenci i wolontariusze, których zadaniem jest wspieranie uczestników obozu w tym zakresie, w jakim są oni niesamodzielni. Każdy uczestnik wypełnia kartę medyczną na specjalnym kwestionariuszu, gdzie mówi się o przeciwskazaniach do uczestnictwa w obozie. W przypadku Tomka nie znalazła się tam informacja, że ma bardzo duże zwapnienia kości. W dniu przyjazdu na obóz kadra omawia każdego uczestnika wraz ze wskazaniami do pracy z nim. Jeśli chodzi o lekarza zawsze korzystamy z pomocy lekarzy, którzy są w ośrodkach, gdzie prowadzimy obozy, tak jak ten w Centralnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Spale.
Oczekiwania
Robert Jagodziński od 18 lat porusza się na wózku, mając bardzo podobne uszkodzenie do Tomasza Osóbki, dlatego dobrze rozumie jego sytuację zdrowotną. Pamięta także oczekiwania żony Tomka, Moniki, jakie miała ona w związku z uczestnictwem męża w obozie.
- Zależało jej na tym, by Tomek nabył pozytywnej energii i odzyskał motywację. Monika miała bardzo dużą wiedzę o urazach kręgosłupa. Tomek był bardziej milczący i zamknięty w sobie. Pracował w telepracy, ale wymagał dużo opieki na co dzień – wspomina Robert. – Monika konkretnie chciała wiedzieć, co możemy tutaj jeszcze zrobić. Zapewniłem ją, że na pewno Tomek zyska motywację i dobrą energię, spotykając na obozie ludzi z podobnymi doświadczeniami oraz że będziemy pracować nad codziennymi czynnościami jak ubieranie, mycie, czesanie, golenie.
Kierownik obozu wspomina także zachowanie Tomasza podczas obozu oraz to, że ciężko mu było się zaadaptować.
- Pamiętam, że Tomek miał trudności z wejściem w obóz, ale to jest zupełnie naturalne w takiej sytuacji, gdy człowiek po latach ma się uczyć nowych rzeczy – mówi Robert Jagodziński. – Na drugi dzień chciał wyjechać, mówiąc, że to nie jest jednak dla niego. Zawarliśmy swoisty kontrakt, prosiłem, by dał sobie 3 dni. Tomek potem lepiej zaczął sobie radzić, poruszać się na wózku, z czym na początku miał problemy, kadra lepiej mu go ustawiła, sam się golił, mył się przy zlewie. I potem zdarzył się wypadek.
Czy ktoś kłamie?
- Na prośbę Moniki znaleźliśmy, dzięki współpracującymi z nami lekarzami, bardzo szybko szpital, który przyjął Tomka. Potem mieliśmy jeszcze kontakt z Moniką, pożyczyliśmy poduszki przeciwodleżynowe. Nie mogliśmy pożyczyć szyny, o którą prosiła Monika, bo nie mieliśmy jej, a jej koszt to 20 tys. zł – przyznaje Robert. – Kadra obozu bardzo przejęła się tym wypadkiem, wszyscy włączyli się w pomoc, odwoziliśmy nawet Monikę do Warszawy, eskortując jej auto, by nie zostawiać jej samej w tej sytuacji. Dwie osoby pojechały z Tomkiem do szpitala w Tomaszowie – dodaje.
Monika potwierdza, że o takie wypożyczenie szyny prosiła, ale twierdzi, że wtedy FAR przestał się odzywać. Odszkodowanie, które Tomasz uzyskał od FAR z NWW wyniosło 600 zł, koszt leczenia komplikacji po operacji był nieporównywalnie wyższy.
- Na początku próbowaliśmy się porozumieć z FAR, ale zabrakło z ich strony słowa „przepraszam”, zostaliśmy sami, dlatego poszliśmy do sądu w 2013 r. – tłumaczy Monika Osóbka. – Skutki tego wypadku Tomasz odczuwa do dziś, do wypadku sobie radził, teraz np. zwiększyła się spastyka. FAR plącze się w zeznaniach i zmienia je.
Tomek i Monika ubiegają się w sądzie o 300 tys. zł zadośćuczynienia i około 30 tys. zł. odszkodowania od FAR.
- Rozumiem, że Tomek i Monika mają określoną narrację, ale z pewnymi rzeczami nie mogę się po prostu zgodzić, gdyż w pozwie, który otrzymała FAR pewne sprawy nie były ujęte zgodnie z prawdą. Rozumiem ich i nie żywię urazy – mówi Robert Jagodziński.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- „Matki pingwinów”. Dostaliśmy dużo, ale serialami nie rozwiąże się systemowych problemów
- Warszawa wspiera osoby w kryzysie psychicznym
- Znamy wyniki rekrutacji do programu pilotażowego MEN
- Aktywnie szukaj pracy z Centrum Integracja Warszawa
- Incluvision: Połączmy się! Wirtualne Targi Pracy – wydarzenie wspierające inkluzywność na rynku pracy
Komentarz