Co w duszy gra: opieka i dylematy
W dzisiejszym społeczeństwie opieka jest rozumiana dwuznacznie. Z jednej strony zdaje się być prawem niemal wszystkich – od najsłabszych, po zamożnych obywateli – i to w rozmaitych dziedzinach: zdrowia, ubezpieczenia, edukacji czy bezpieczeństwa.
W dużej mierze tę opiekę zapewnić ma państwo, ale też i inne, nieraz międzynarodowe instytucje. Z drugiej strony, każdy chce być niezależny, więc najchętniej obyłby się... bez opieki. Opieka w pewnym sensie uzależnia. Oznacza przyznanie się do słabości, jak też zdanie na wolę i środki innych.
Błędne koło
Obserwacje społeczeństwa ukazują coraz poważniejszy dylemat: wolność a bezpieczeństwo. Im bardziej chcemy być wolni, także od słabości, tym bardziej jesteśmy narażeni na szkodę – nie tylko ze strony innych wolnych osób. Nasilające się problemy z terroryzmem są tego przykładem. Ale nie tylko: także problematyka zdrowotna. Kto chce być zdrowy, musi poddać się pewnemu stylowi życia, rytmowi kontroli i badań medycznych. Ignorowanie tego może prowadzić do przedwczesnej śmierci.
Powyższy dylemat jest obecny także w życiu rodzinnym – i to może nawet w stopniu większym niż dotąd. Każdy z członków rodziny chce prowadzić swoje życie. Niechętnie poddaje się wspólnym rytmom i rygorom. Z drugiej strony, w sposób może nawet zbyt oczywisty oczekuje od bliskich pewnych świadczeń. Powstaje w ten sposób błędne
koło, które ostatecznie jest nieustanną walką interesów. Roszczenia łączą się tu z kalkulacją, a wykorzystanie z heroizmem. I tego doświadcza nasze społeczeństwo, obijając się boleśnie o upadek pewnych standardów.
Godność w opiece
Czy opieka nie jest wpisana w ludzką naturę? Jej obowiązek i prawo do niej towarzyszą nam przez całe życie. Bez niej nie przeżyłoby niemowlę ani osoby starsze i schorowane – o niepełnosprawnych nie wspominając. Tymczasem kłóci się z nią propagowany kult sprawności, zdrowia i niezależności. A prowadzi on do postawy egoistycznej, a nawet narcystycznej: inni okazują się przeszkodą w wygodnym życiu. Z drugiej zaś strony każda konieczność zwrócenia się o pomoc upokarza.
Pojawia się tu jeszcze czynnik, który całą sytuację kieruje na inne tory. Pieniądze. Gdy je mam, nie muszę prosić o pomoc, bo ją kupię. Ktoś, kto mi pomaga, będzie miał korzyść. Najczęściej taka sytuacja dotyczy ludzi starszych. Dzieci oddają ich do domów opieki, płacąc za usługę. Podobnie jest z dziećmi – choć w subtelniejszy sposób: za pieniądze nabywa się im gadżety czy zapewnia zajęcia – by opieka nad nimi została ograniczona do minimum.
Tak wygląda komercjalizacja najbardziej drażliwej tkanki relacji międzyludzkich, jaką jest pomoc potrzebującym. Owszem, wiele wspaniałego robią profesjonalne instytucje. I na pewno obecnie ludziom żyje się pod tym względem o wiele lepiej niż w przeszłości. Czy jednak takim instytucjom wystarcza czysta kalkulacja ekonomiczna? Czy wszystko da się zamknąć w kategoriach opłacalności?
Odpowiadają na to Jean Vanier, Matka Teresa z Kalkuty czy Brat Albert Chmielowski, którego rok właśnie obchodzimy – ale też wiele osób, które poświęciły życie przywracaniu ludziom godności. Bo tak naprawdę to jest istotą pomocy – rodzicielskiej, wobec starszych, chorych i innych potrzebujących.
Tęsknota serca
A wszystko tak naprawdę sprowadza się do bezinteresowności, która jest powietrzem wdychanym przez miłość. Dzięki niej opieka jest czymś lekkim, pięknym, uskrzydlającym obie strony. Dzieje się tak, ponieważ żywi się zachwytem nad niepowtarzalnością ludzkiego życia, blaskiem szczęścia w oczach czy uśmiechu. Niewiele tu materialnie potrzeba, ale po ludzku – trzeba dać wszystko. I to zostaje uchwycone i przyjęte, gdyż coraz mniej jest odruchów w zinstytucjonalizowanym i zekonomizowanym świecie.
Czyż właśnie za odruchami nie tęsknimy najbardziej? W takim sensie wszyscy potrzebujemy opieki. Nie sposób pełniej ją otrzymać, niż dając ze swojego serca. W ten sposób kosmiczny bilans miłości będzie się przechylał w stronę dawnego porządku zakorzenionego w naszych sercach, który – ufajmy – tkwi w nas bardziej i głębiej niż potrzeba wygody. A i ona jest niczym innym, jak zamaskowaną tęsknotą za pełną miłości opieką.
br. Bernard – mnich Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, studiował teorię muzyki, fortepian i teologię, w latach 2005–2013 był opatem tynieckim, od 2013 r. Pracuje w benedyktyńskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie jest m.in. koordynatorem specjalizacji teologii duchowości monastycznej.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz