Klinika lalek
Ludzie dziś nie mają czasu na naprawianie tego, co się popsuło – poczynając od ubrań, a kończąc na relacjach międzyludzkich. Stare, zniszczone przedmioty przestają cieszyć, zawstydzają swą niedoskonałością. Szybko zastępujemy je nowymi, choć tamte mogłyby jeszcze służyć. I odkrywać przed nami swą historię.
W dwupokojowym mieszkaniu Małgorzaty część starych przedmiotów i mebli zwraca na siebie większą uwagę. Jest np. 150-letni kredens ze śladami po odłamkach granatów z drugiej wojny światowej. Stał w oknie, aby ochraniać właścicieli. Jest stara, 1,5-metrowa figura, tzw. święty ze zmiennymi szatkami, którego przebierano w zależności od kościelnego święta. Wysoko zawieszone są dwie duże nadstawki, oszklone i oświetlone. Jedna pochodzi z XIX wieku, druga z dwudziestolecia międzywojennego. Obydwie stały się domem dla kilkudziesięciu lalek. Równie starych jak one.
Podobieństw między lalkami trudno się doszukać. Każda jest inna, ma inną buzię, usta, policzki, wysokość, fryzurę, a także strój. Pochodzą z różnych miejsc i lat, ale los je połączył: wykupiono je i poskładano, aby odzyskały dawną świetność. Kiedy trafiały do Małgorzaty, większości z nich czegoś brakowało: nogi, ręki, oczu, ust, włosów, ucha, palców u rąk i nóg, a nawet główki. Prawie wszystkie były bez ubrań.
– To się zaczęło pięć lat temu – opowiada Małgorzata. – Dotąd kupowałam nowe lalki. Któregoś dnia zobaczyłam dwie holenderskie, ponadstuletnie. Były śliczne, z ciekawymi buziami, zupełnie inne od uśmiechniętych współczesnych lalek. Odziane były w tradycyjne stroje, miały piękne porcelanowe główki. Kupiłam je i postawiłam w domu na półce. W środku nocy obudził mnie hałas uderzającego o ziemię przedmiotu. Zerwałam się z łóżka i zapaliłam światło. Na ziemi leżała jedna z lalek, miała potłuczoną główkę. Rozpłakałam się. Zrzuciła ją Tośka, jedna z moich kotek.
Małgorzata szukała zakładu, w którym by sklejono główkę lalki. Niestety, jedyna taka pracownia została zamknięta po śmierci właściciela. Postanowiła więc sama naprawić lalkę. Kupiła gips i klej do porcelany. Przez tydzień dopasowywała i sklejała kilkanaście kawałków. Pudrem do makijażu podbarwiła gips, który upodobnił się do koloru twarzy lalki i wypełnił miejsca łączeń. Wszystkiego nie udało się zakryć. Od tamtej pory przestała kupować nowe lalki. Szukała starych, także niekompletnych.
– Dziwiłem się, gdy Małgosia kupowała starą, zniszczoną lalkę – mówi jej mąż. – Niektóre, z pustymi oczodołami, bez ręki i nogi, włosów wyglądały makabrycznie. Kiedy mówiłem: "ona nie ma palców na dłoniach", odpowiadała: "mnie to nie przeszkadza". Z czasem i mnie przestało przeszkadzać.
Opiekunka porzuconych
Małgorzata od dziecka miała skłonność do przynoszenia do domu
wszystkiego co porzucone i stare. Im bardziej było to niechciane i
nieszczęśliwe, tym bardziej ją pociągało. Zaczęło się od zwierząt.
Z klasowej wycieczki do Zakopanego przywiozła do domu szczeniaka.
Suczka ruszała tylko łebkiem, od połowy była sparaliżowana. Została
znaleziona w Dolinie Białego. Leżała w strumieniu z przywiązanym do
szyi workiem foliowym wypełnionym piaskiem. Szczeniak nazwany Agata
po półrocznym leczeniu zaczął chodzić. Agata przeżyła w ich domu 17
szczęśliwych lat. Jej miejsce zajął Tymon, pies ze schroniska,
którego w lesie porzucił właściciel.
Małgorzata przyniosła do domu też cztery koty: Tośkę, którą na parkingu w pysku spod samochodu wyciągnęła Agata; Melę, roczną kotkę schowaną pod schodami sklepu; Gapę przysypaną w piwnicy zwałami koksu; Jasia, najbardziej ze wszystkich spragnionego uczuć, pozostawionego przez poprzednią właścicielkę w schronisku. Pojawił się także sześćdziesięcioletni skrajnie wyczerpany żółw, pochodzący z przemytu. Były jeszcze niezliczone wróble, nieopierzony gołąbek i wrona, które wypadły z gniazda; dorosły gawron ze złamanym skrzydłem, siedzący na grobie dziadka; i biała myszka wyrzucona przez okno razem z akwarium. Królik Marcel pochodzi od organizatora wystawy gadów, bo miał być pokarmem dla pytona. Przyniósł go tam znudzony właściciel. Tak zwyczajnie... Małgorzata kupiła królika i zabrała do domu. Przeżył 9 lat. Do nich doszły lalki.
Osobista krawcowa
Kolejna stara lalka, kupiona na targu staroci na Kole w Warszawie,
pochodzi z ok. 1900 roku, ze znanej niemieckiej fabryki Armand
Marseille. Po długim targowaniu się handlarz zgodził się sprzedać
ją za 150 zł.
– Lalka była w koszmarnym stanie, oczy miała osobno, w miejscu ust dużą dziurę, była bez palców, jednej stopy i włosów. Czarna od brudu i zupełnie goła – opowiada Małgorzata.
Główkę lalki wykonanoz papier mâché, czyli sprasowanej masy
papierowej pokrytej twardym woskiem. Uzupełnienie ust okazało się
prawdziwym wyzwaniem. Nowa właścicielka na podstawie sygnatury
producenta odnalazła w książkach zdjęcia lalek z tamtego okresu.
Mogła zobaczyć, jak wyglądały ich usta. Kupiła modelinę, uformowała
usta, przykleiła i dokończyła modelowanie. Dorobiła także ząbki, a
na końcu pomalowała usta. Pozostało jej jeszcze lalkę odpowiednio
ubrać. Z pomocą przyszła mama, pani Teresa, od siedmiu lat
emerytka. Do robótek na szydełku i haftowania zawsze miała dobrą
rękę. Mówi, że talent odziedziczyła po babci Władysławie, która
skończyła znaną przedwojenną szkołę kroju
i szycia w Warszawie, założoną i prowadzoną przez Martę
Zawistowską. Po skończeniu szkoły znalazła pracę w zakładzie
Aurelia, szyjącym gorsety. Szyła sukienki i bogato zdobione
kołnierzyki, najpierw dla swych dzieci, a potem wnucząt.
– Kiedy Gosia przyniosła starą lalkę bez ubranka, ucieszyłam się – mówi pani Teresa. – Moją pasją było dotąd czytanie książek. Teraz mogłam zacząć coś tworzyć i robić to, czego nigdy nie robiłam. Kupiłam kilka książek o historii strojów, a zięć przez internet zamówił aż pięć książek o ubrankach starych lalek, ze zdjęciami, a nawet wykrojami i wzorami szycia. Postanowiłam uszyć ubranko, jakie noszono w czasach, kiedy ta Gosi lalka powstała. I tak się zaczęła moja przygoda. Szyję wyłącznie w ręku.
Trzy tygodnie zajęło pani Teresie uszycie całego stroju dla pierwszej starej lalki. Od tamtego czasu córka zdążyła kupić kilkadziesiąt innych zniszczonych i niekompletnych lalek, którym brakowało nie tylko ubranek. Wzoru stroju, jaki pani Teresa znajduje w książkach, nigdy nie kopiuje. Zawsze dodaje coś od siebie: koronkę, haft, wstążkę czy lamówkę. Każda halka, pantalony, pończochy, buciki, torebka są inne. Wszystkie jednak szyte zgodnie z duchem epoki, z jakiej pochodzi lalka, i ze stosowanych wtedy materiałów: jedwabiu, atłasu, lnu, weluru i bawełny. Niezastąpionym źródłem tkanin są trzy „ciucholandy” znajdujące się niedaleko domu, bo trafiają się w nich pięknie stare koronki, jedwab lub angielskie sukno. Cienką skórę na buciki pani Teresa dostaje od krawca, któremu zostają jakieś skrawki, a kilka par uszyła z niekompletnych rękawiczek, jakie znalazła jej córka. Z pierwszego uszytego ubranka Pani Teresa była bardzo zadowolona. Postanowiła sobie, że te ministroje będą tym, co chce po sobie zostawić. Może ktoś zachwyci się nimi, tak jak ona zachwyca się ubrankami starych lalek?
Z niewielkimi przerwami szyje ubranka dla lalek córki już kilka lat. I końca nie widać. Raz na miesiąc albo dwa córka przynosi nową lalkę. A na uszycie całego stroju pani Teresa potrzeba 3-4 tygodni.
Prawie ludzki los
Pani Teresa właśnie skończyła strojenie lalki, która wcześniej nie
miała nogi i włosów, ale za to kilka dziur w korpusie. Nogę dorobił
pan Wojtek, zaprzyjaźniony renowator antyków z Kalwarii
Zebrzydowskiej. Dziury córka załatała lalce skórą, potrzebowała
jeszcze włosów. Obcięła więc u fryzjera swoje. Ma zatem pierwszą
lalkę z własnymi włosami. Kiedyś włosy lalek robiono tylko z
ludzkich. Później były moherowe.
Na skompletowanie przez Małgorzatę czekają trzy główki lalek. Nie udało się dotąd znaleźć dla nich korpusów, rąk i nóg. Ustaliła, że główki pochodzą od gałgankowych lalek, czyli wykonanych z materiału, który wypycha się trocinami. Pani Teresa postanowiła, że te części uszyje.
– Czasem lalka, która nie ma rączek, długo czeka, aż Gosia gdzieś je znajdzie – mówi. – Do tej pory nie ma ich np. chłopczyk, któremu już uszyłam mundurek marynarski. Jest charakterystyczny dla stroju chłopców z okresu międzywojennego. Tak też wtedy ubierano bobasy z celuloidu.
Niełatwo znaleźć i dopasować wszystkie lalkowe części. Wiele z
nich jest popękanych, z odłamanymi palcami, bez stopy, ucha, zębów,
rzęs, czasem ze skruszonym nosem. Bywa, że handlarze maskują te
ubytki w najprostszy sposób, aby podnieść cenę. Często wręcz tym
szkodzą. W domu po zdjęciu ubranka lalki niemal rozsypują się.
Żartuje, że lalki trafiają do niej jak do kliniki, gdzie przywraca
im sprawność. Nie wszystkie ubytki zakrywa. Nic na siłę. Tam gdzie
braku nie widać i on nie przeszkadza, pozostawia, jak
jest. Lalka – jak człowiek – może nie mieć palców, ucha, nogi czy
ręki. Rajstopy, buty, kapelusz, włosy pozwalają to zamaskować.
– Brak paluszków u lalki to nie jest problem, to tylko znak czasu – wyjaśnia Małgorzata. – Niedawno od cioci dostałam w prezencie urodzinowym lalkę z drewnianym korpusem, ale bez główki. Znalazłam więc odpowiednią. Kupiłam kiedyś lalkę bez oczu, a inną z jednym okiem pękniętym na pół. Skleiłam je – oczy w starych lalkach są szklane, czasem nawet można je znaleźć na bazarze staroci. Starą lalkę można naprawić i skompletować, ale nie powinno się jej poprawiać i na siłę dorabiać brakujące elementy. Mam śliczną japońską lalkę Ichimatsu z początku XX wieku – bez ucha. Wstawienie nowego wiązałoby się z dużą ingerencją w główkę. Zostawiłam ją bez niego.
Buzie lalek nie zawsze były tylko ładne. Współczesne lalki zwykle są uśmiechnięte. Producenci dawnych dawali im twarze smutne, wesołe,rozmarzone, figlarne, niezadowolone, zdenerwowane, wystraszone, a także złośnic. Niektóre są tak przerażające, że mogłyby straszyć dzieci. Kiedyś lalki przedstawiały dorosłych, zwykle dojrzałe kobiety, matrony, dopiero potem przypominały dzieci. Miały jednak indywidualny rys. Ceniący się producenci umieszczali na nich rozpoznawalny znak firmy: charakterystyczne oczy, usta, brwi, brodę lub policzki. Z wyglądu zniszczonych i zdekompletowanych lalek można domyślić się ich historii. Kupiona od starszego pana lalka miała nadpaloną i okopconą sukienkę i nogi. Wykonana z celuloidu i materiału była sygnowana logo polskiej przedwojennej fabryki lalek. Sprzedający pamiętał, że była w jego rodzinie od powstania warszawskiego. Lalka oryginalnie nie miała stóp, takie robiono dla biednych dzieci, do zabawy i przytulania. Może w ostatniej chwili została wyjęta z ognia? Może dziecko uratowano ją przed spaleniem?
Wyobraźnię rozpala wygląd lalek. Czy ponadstuletnia lalka zachowana jest w idealnym stanie, gdyż z jakichś powodów nie cieszyła dziecka albo została mu odebrana? A może należała do chorego dziecka i ono zmarło? Niejedna lalka pewnie bawiła kilka pokoleń dzieci, przechodząc z rąk do rąk. Zmieniano jej ubranka, ścinano włosy, sklejano ją, a nawet przemalowywano buzię. Były kochane, przytulane, pielęgnowane, a potem trafiały do kufra na strych. I zapominano o nich. Czasem na kilka lat, dopóki w rodzinie nie pojawiło się następne dziecko, a czasem na zawsze.
Styl życia
– Poznaję tylko zarys ich historii, a niektóre pamiętają XIX wiek –
kończy Małgorzata. – Odnawiając lalkę, przedłużam jej życie.
Przywracanie dawnego wyglądu i sprawności jest przywracaniem tego,
co utraciła. To takie proste – pójść do sklepu i kupić nową lalkę.
Kupując starą i uszkodzoną, trzeba przy niej popracować. Posiadanie
nowej nie daje tej satysfakcji. Dotyczy to i mebli.
W mieszkaniu Małgorzaty trudno znaleźć nowe meble. Szafki w kuchni kupiła na allegro. Krzesła i stół znalazła... przy śmietniku. Były zniszczone, przekazała je do renowacji. Wraz z materiałami kosztowało to połowę ceny prostych krzeseł ze sklepu. Wspomniany kredens wraz z szafą i bieliźniarką odkupiła od zakonnicy. Nadstawki, w których mieszkają lalki, komody, zegar i biblioteczkę, kupili w antykwariacie na raty. Mąż przekonał się do filozofii Małgorzaty. Sprzedał swój aparat fotograficzny i kupił... dwa przedwojenne, z takimiż obiektywami.
Przyszłość pokaże
– Nie wiem, co kiedyś stanie się z tymi lalkami – zastanawia się
pani Teresa. – Najlepiej jakby trafiły do muzeum lalek. Na razie
cieszę się, że mam zajęcie, nie mogę bez przerwy czytać książek.
Poza tym szycie mnie uspokaja. I zapominam o bólu.
Pani Teresa ma osteoporozę i zaburzenia rytmu serca. Bóle stawów i kości dają o sobie znać. Bierze lekarstwa, a szyjąc, ćwiczy nadgarstki. Ból wtedy jest mniejszy. Małgorzata pokazuje pani Teresie w internecie lalkę, którą właśnie znalazła. Jest uszyta z materiału i wypchana słomą. Główka ma pęknięcia i ubytki w wielu miejscach. Nikt jej nie licytuje. Jest wysoka, ma aż 76 cm. Według pani Teresy, uszycie dla niej całego ubranka zajmie ze dwa miesiące. To będzie jej 48. strój.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz