Historia pewnej miłości
Miłość nie zawsze jest niewinna, radosna, czasem potrafi ranić, ale podobno zawsze zwycięża. Na jesienną słotę taka oto zasłyszana historia…
Podróż do Warszawy była pierwszą moją daleką samotną podróżą. Pamiętam rodziców, którzy stali na peronie. Dla nas Warszawa była miastem z "Wiadomości", odległym, niebezpiecznym, gdzie raczej nie jeżdżono na zakupy i nie wybierano się na studia.
Nowe etap
Akademik wybrałam, żeby nabrać śmiałości wobec rówieśników.
Dorastałam wśród dorosłych. W domu byłam grzeczną dziewczynką,
którą ominął okres buntu i młodzieńczych miłości. Trafiłam do
pokoju z dwiema dziewczynami – Aśką i Moniką. W weekendy Aśka
starała się mnie wyciągać z pokoju, była przebojowa, miała wielu
znajomych. Ja raczej wolałam posiedzieć w spokoju, choć korciło
mnie, żeby trochę poszaleć i posmakować studenckiego życia.
Pewnego dnia Aśka przyprowadziła kolegę. Mieszkał piętro wyżej. Poznała go na przejściu dla pieszych - pomogła mu przejść na drugą stronę. Był on pierwszą osobą niewidomą, którą poznałam. Był wprawdzie w moim mieście pewien niewidomy śpiewak, ale widziałam go tylko dwa razy - na koncertach w szkole muzycznej. Nie miałam żadnego kontaktu z osobami niepełnosprawnymi. W moim mieście nie było ich wiele, a jak już widziałam jakieś "kalekie dziecko", odwracałam głowę. Nauczyła mnie tego matka, która przełączała kanał, gdy tylko zobaczyła "program o pokrzywdzonych". Mówiła, że nie może patrzeć na ich krzywdę i że woli się za nich pomodlić. Twierdziła, że dzieci z niepełnosprawnością rodzą się kobietom, które stosowały antykoncepcję, a chorobę rozpatrywała w kategoriach kary. Kiedy powiedziałam jej, że poznałam niewidomego chłopaka, nawet się ucieszyła, stwierdzając, że jestem dobrym człowiekiem, że chcę komuś pomóc. Bo ona zawsze wszystkim pomagała. Wraz z ojcem dawała osobom z niepełnosprawnością pieniądze. Sponsorowali też dom dziecka i hospicjum, wspierali również naszą rodzinę.
Nowe znajomości
Kolega przesiadywał w naszym pokoju godzinami. Pił herbatę za
herbatą. Rozmawialiśmy o muzyce, filmach, życiu, Bogu, o wszystkim.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Był bezpośredni, piekielnie
inteligentny i bezkompromisowy. Zobaczyłam, że można mieć własne
zdanie, polemizować, być bardzo pewnym siebie. Dzięki dyskusjom z
nim zaczęłam odważniej patrzeć na świat, co wywoływało
niezadowolenie rodziców. Nowe znajomości spotęgowały potrzebę
wybicia się na samodzielność. A przyjaźń z niewidomym chłopakiem
uświadamiała mi, że można robić wiele rzeczy, bez względu na to,
jakie mamy ograniczenia.
Któregoś dnia kolega zapoznał nas ze swoim współlokatorem. Widziałam go już wcześniej - na siłowni. Byliśmy w jednej grupie na zajęciach WF. Pojawiała się z nim także drobna, niewidoma dziewczyna. Stanowili dość specyficzną parę - oboje niewidomi. Byli ze sobą od kilku lat.
Gdy pierwszy raz go zobaczyłam, pomyślałam, że mu współczuję.
Zadziałał wyniesiony z domu mechanizm litości. Jego duże,
niebieskie oko, lekka nadwaga, twarz jak księżyc w pełni - nijak
nie pasowały do moich ideałów piękna. "Wygląd, liczy się przede
wszystkim wygląd" – wyrosłam w bezwzględnym kulcie ciała.
On nie przejmował się wyglądem. Twierdził, że lubi siebie, bo bez
samoakceptacji nie można polubić drugiego człowieka. Nie przejmował
się drobnostkami, nie stresował się tym, co we mnie wywoływały
panikę. Poza tym zajmował się tyloma rzeczami…
Przez wiele lat uprawiał sport. Choć nie lubił się chwalić, przyciśnięty przeze mnie, wymieniał dyscypliny, swoje osiągnięcia i medale. Poza tym grał na perkusji. Ale nie było to znane mi ze szkoły muzycznej, "grzeczne" muzykowanie, ale mocne punkowe uderzenie. Opowiadał, że w wieku sześciu lat słuchał Depeche Mode, a potem nosił czerwone spodnie poprzebijane agrafkami i jeansową kurtkę, obwieszoną kłódkami, kluczami i wszelkiego rodzaju żelastwem. Wyobraźcie sobie, jak takie opowieści działały na dziewczynę, która marzyła w dzieciństwie, żeby na chwilę być w centrum uwagi, by zauważono w niej artystkę, szaloną osobę, a nie grzeczną blondyneczkę z dwoma warkoczami.
On tymczasem opowiadał, że grał w kapeli punkowej, że kłócił się z dyrektorką szkoły i robił na złość siostrom zakonnym, które uczyły w zakładzie dla niewidomych w Laskach. Mimo to nigdy nie miał kłopotów w nauce, wręcz przeciwnie - angażował się w życie szkoły, np. prowadził dyskoteki. A do tego były wycieczki, obozy, szalone wyprawy. Chłonęłam te opowieści. Dla mnie były jak książka przygodowa. Żałowałam, że tak mało szalonych rzeczy zrobiłam dotąd, że nie bratałam się z rówieśnikami. Docierało do mnie, że nie mam tak dobrych wspomnień, że nie mam tak silnego światopoglądu, jasnych ideałów, autorytetów.
Rozmawialiśmy tak, gdy jego dziewczyna wyjeżdżała do domu. Nawet nie wiem jak to się stało, że pierwszy raz go pocałowałam. Byłam szczęśliwa. Jednak następnego dnia ustaliliśmy, że to incydent, który nie ma prawa się powtórzyć. Mieliśmy zostać przyjaciółmi, którzy rozmawiają, chodzą na spacery. Od czasu do czasu biegaliśmy razem po parku. On przywiązywał sobie do ramienia grubą, czerwoną taśmę, a ja biegnąc obok, trzymałam jej koniec. Biegaliśmy w pierwsze wiosenne miesiące. Robiło się ciepło, przyjemnie. Wkrótce nadszedł maj. A maj dla studentów to przede wszystkim Juwenalia. Dziewczyna znów pojechała do domu, bo jak twierdziła, nie znosiła tych głośnych imprez.
Na Juwenalia wybraliśmy się całą paczką. Pamiętam koncert na Stadionie Syrenki. Na zboczach stadionu leżeli na trawie studenci. My też tam byliśmy. Słońce paliło w twarz, piliśmy rozcieńczone wodą piwo, słuchaliśmy muzyki. I znów się pocałowaliśmy.
Nowa miłość
"Zakochałam się. Obawiam się, że nie spodoba się Wam mój wybranek,
nie jest zbyt piękny, no i nie widzi, ale to jedyne jego wady" -
SMS tej treści wysłałam do rodziców. Może trochę przesadziłam
z lekką formą wiadomości, ale myślałam, że zrozumieją. Matka
zadzwoniła z płaczem. Tłumaczyła, błagała. Ale prawdziwy dramat
rozpoczął się, kiedy wróciłam na wakacje do domu. "Dziecko, nie
dasz sobie rady, opamiętaj się!". Matka ciągle płakała. Czułam się
fatalnie, jakbym ją zawiodła.
Matka szła do pracy, a ja rozmawiałam z nim przez telefon. Zwierzałam mu się z problemów. Potrafił mnie wysłuchać. Te rozmowy były jak terapia. Wyrzucałam z siebie tłumione przez lata bolączki. Musiałam się kryć z tymi telefonami – ja przed matką, on - przed dziewczyną. Nic jej nie powiedział o naszej relacji. Pojechał z nią na obóz w góry. "Błagam, zerwij z nią, to nie w porządku" – pisałam w rozpaczliwych mailach, błagałam przez telefon.
Obiecywał, że jakoś to załatwi, ale nic nie robił w tej sprawie. Ja tymczasem pogrążałam się coraz bardziej. Byłam załamana. Matka traktowała mnie jak zbrodniarkę, a chłopak, którego kochałam, był z inną. Miałam wyrzuty sumienia wobec jego dziewczyny. Zaczęłam nawet myśleć, żeby skończyć ze sobą. Napisałam o tym list do koleżanki. Położyłam go na półce, z myślą, że i tak go nie wyślę, bo przecież nie zabiję się, nie mam odwagi.
Na swoje nieszczęście położyłam list na półce w pokoju braci.
Trafił w ręce matki. Wezwała nas wszystkich do dużego pokoju. -
Dziś dowiedziałam się, że wasza siostra myśli o samobójstwie -
powiedziała. - Kupiłam ten obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, żeby
chronił naszą rodzinę – wskazała na obraz. Na nim Matka Boska ze
smutnym obliczem. Matka zawiesiła go tuż nad stołem, nad miejscem,
gdzie jadaliśmy niedzielne obiady. Nie mogłam zrozumieć, jak mogła
przeczytać mój list, powiedzieć o tym przy rodzeństwie? Od tej pory
moje relacje z nią zmieniły się. Ja, jej przyjaciółka,
powiernica, pomocnica, stałam się jej wrogiem.
Do akademika wróciłam z mocnym postanowieniem skończenia tej farsy. Może jednak łzy matki zrobiły na mnie wrażenie? A może nie chciałam być tą trzecią. On przyjął moją decyzję ze spokojem. Myślałam, że to będzie koniec. Trochę żałowałam, że jednak nie spróbowaliśmy, jak to by było być razem. Jak się później okazało, nie potrafiliśmy zupełnie zerwać ze sobą kontaktu, ciągnęło nas do siebie.
Któregoś dnia przyszedł i powiedział: "U dziewczyny wykryto guz.
Nie chciałem ci o tym mówić". Stałam jak wryta. Chyba wtedy
zaczęłam go jeszcze bardziej kochać. Nie wyobrażałam sobie, że
mogłabym odbierać go dziewczynie, która, znalazła się w takiej
sytuacji. Wiedziałam, że ona straciła wzrok właśnie z powodu
nowotworu, na który zachorowała zaraz po urodzeniu, więc teraz
choroba mogła wrócić. Czułam się potwornie.
Starałam się, aby kontakt z nim miał wyłącznie koleżeński
charakter. Już zaczęłam przyzwyczajać się do myśli, że nigdy z nim
nie będę. Tymczasem któregoś dnia przyszedł do mojego pokoju i
powiedział, że dziewczynie nic nie jest. Nie dbałam wtedy o zasadę
dotyczącą nierozbijania związku. Byłam zakochana po uszy i nie
myślałam, co robię.
Dziewczyna mnie przeklęła. Kolejnego dnia przeżyłam traumę. Siedziałam właśnie u niego, rozmawialiśmy. Nagle weszła ona. Zamarłam. Podeszła do niego, chciała go objąć.
- Porozmawiajmy… - zaczęła spokojnym tonem.
- Nie, nie teraz - odparł.
- Ona tu jest, tak? Wiem, że tu jesteś, wiem! – krzyknęła.
Krzyczała, a ja modliłam się, żeby zniknąć. Bałam się że
podejdzie. Nie mogłam się ruszyć ani wydobyć głosu.
- Będziesz się smażyć w piekle! – wykrzyknęła i wybiegła,
trzasnąwszy drzwiami.
Roztrzęsiona wróciłam do siebie. Byłam wściekła - na siebie, że tak brutalnie wykorzystałam fakt, że ona nie widzi, i na niego, że nie potrafił wymyślić czegoś, żeby nie domyśliła się, że jestem obok.
Po tej sytuacji postanowił rozwiązać sprawę. Podobno udało mu się zakończyć tamten związek.
Odtąd spędzałam z nim cały wolny czas. Chodziliśmy na długie spacery, rozmawialiśmy. Nie ukrywałam tego, że rodzice nie akceptują naszego związku. Jego niepełnosprawność nie była jedyną rzeczą, która mogłaby się im nie spodobać. On pochodził z miasta leżącego na wschodzie, ja byłam z zachodu. Jego rodzice, w przeciwieństwie do moich, którzy prowadzili własną firmę, byli już na emeryturze. Byliśmy z dwóch różnych światów.
- Nie opowiadaj mu tych wszystkich historii, on nie bardzo daje
sobie z tym radę – powiedział mi kolega.
- No co ty, nie mam zamiaru niczego przed nim ukrywać –
odparłam.
Kolega opowiedział mi też, że dzwonili do wróżki Aidy, która prowadziła audycję w Radiu dla Ciebie. - Wiesz, ludzie dzwonią, mówią coś o sobie, podają datę urodzenia, a ona opowiada, na co powinni zwrócić uwagę w życiu – mówił kolega.
Wierzyłam w moc, którą Bóg obdarza niektórych ludzi. Może i Aida miała taką siłę? Byłam jednak zdziwiona, że ten twardo stąpający po ziemi chłopak, w którym się zakochałam, zdecydował się na rozmowę z jasnowidzem. Aida powiedziała mu kilka faktów z jego życia - że w ważne są dla niego dwie kobiety. Mówiła też, co było jak balsam na wyrzuty sumienia, że ja nie pojawiłam się, żeby coś zniszczyć. Próbowałam z niego wyciągnąć coś więcej. Mówił, że nie pamięta, że to wszystko. Nie było to łatwe, ale pogodziłam się, że zadzwonił do wróżki. Od tej pory słuchałam co tydzień audycji Aidy w RDC.
A potem stało się. Pamiętam, jak przyszedł do mnie w sobotni wieczór.
- To chyba jednak był błąd, nie możemy być razem. Chyba jeszcze myślę o niej - powiedział. Nie spodziewałam się tego. Było to najokrutniejsze wyznanie, jakie słyszałam w życiu.
- Jak to? To niemożliwe! On mnie zostawia? Mnie? Zdrową, ładną dziewczynę, która mogłaby mieć każdego, która tak wiele poświęciła dla tej miłości, która jest przecież lepsza od tej jego dziewczyny, niewidomej dziewczyny! - myślałam. Ale powiedziałam tylko: - W porządku, rozumiem, życzę ci powodzenia.
Kiedy wyszedł, zaczęłam płakać. Nigdy wcześniej tak się nie czułam, nigdy wcześniej nie zostawił mnie chłopak. Najbardziej bolała mnie porażka. Dotąd w życiu dostawałam to, czego chciałam. Nie umiałam przegrywać.
Nowe życie
Siedziałam na łóżku i łzy ciekły mi po policzkach. Ktoś zapukał do
drzwi. Miałam nadzieję, że to on, że się rozmyślił. Do pokoju
wszedł kolega.
- Jak się czujesz? - spytał. Nie odpowiedziałam. Siedział ze mną cała noc. Wtedy dowiedziałam się, że chłopak, którego kocham, od dawna miał wątpliwości, że przerastały go różnice miedzy nami, m.in. problem z moją rodziną.
Czułam się fatalnie. Przeważało to okrutne uczucie porażki.
Myślałam też, że przecież sama na to zasłużyłam. Aśka mnie
pocieszała, spędzała ze mną dużo czasu, nawet odbierała mnie z
uczelni. Nie mogłam być sama. Kolega też wspierał. Chodziliśmy do
parku koło akademika i do czwartej rano paliliśmy papierosy. Ja,
niepaląca, paliłam papierosa za papierosem. Tak minęły trzy dni.
Chyba tego trzeciego dnia kolega powiedział, że On wypala dziennie
dwie paczki, że tylko leży i pali. Nie rozumiałam, przecież miał
to, czego chciał. Napisałam do niego SMS, żeby nie miał wyrzutów
sumienia wobec mnie, a jeśli chce, możemy porozmawiać. Przyszedł.
Był blady, cichy, zmęczony. Usiadł obok mnie i powiedział: - Już
jestem pewien, że chcę być z Tobą.
Od tej pory nic już nie było takie jak dawniej.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz