Trzeba sobie radzić
Komercja nie najlepiej się kojarzy, zwłaszcza w odniesieniu do ludzi z niepełnosprawnością intelektualną. Czy jednak tego chcemy czy nie, komercyjna działalność to dla wielu Domów Pomocy Społecznej (DPS) jedyna szansa na przetrwanie i rozwój.
Dom Pomocy Społecznej we Wronińcu (wsi pod Górą w powiecie górowskim), ma dość krótką historię. Powstał w 1992 roku, decyzją ówczesnego wojewody leszczyńskiego. W zbudowanym po wojnie budynku swą siedzibę miał wówczas Ochotniczy Hufiec Pracy. Decyzję o stworzeniu w tym miejscu DPS podjęto, gdyż w pobliżu nie było takiej placówki. W tamtych latach mieszkali tam ludzie z niepełnosprawnością fizyczną, maksymalnie 45 osób.
Wiele zmian
Zmiany nadeszły w 2003 r., razem z nowelizacją Ustawy o pomocy
społecznej. - Mówiąc najkrócej, państwo zaczęto odchodzić od
dotowania takich placówek - stwierdza Piotr Grochowiak, dyrektor
domu.
Tę funkcję pełni od 2004 roku. Przygotował zmianę profilu działalności DPS. Rok później zgodę wydał wojewoda i w domu mogli przebywać ludzie przewlekle chorzy psychicznie.- Dlaczego oni? Takich podopiecznych było najłatwiej znaleźć. I najłatwiej znajdowały się na nich pieniądze - wyjaśnia dyrektor.
Na zdjęciu: We Wronińcu powstają niepowtarzalne okolicznościowe
ozdoby. Fot.: Damian Szymczak
Każdy podopieczny domu pokrywa koszty pobytu. A są one niemałe, od początku 2009 r. prawic 2600 zł. We Wronińcu przebywa niewielu pacjentów z okolicznych miejscowości, większość to wrocławianie i mieszkańcy zagłębia miedziowego. Gdy podopieczni mają niedostatecznie wysokie świadczenia, koszty ich pobytu uzupełnia rodzina lub samorząd. Albo i jedni, i drudzy.
Najlepsze czasy dla DPS były przed wejściem Polski do Unii. Za przedakcesyjne środki udało się kupić specjalistyczny samochód, wyposażyć salkę rehabilitacyjną, wybudować windę przy wejściu i wymienić piec centralnego ogrzewania.
- A później nasi urzędnicy podpisali "genialne" umowy z instytucjami unijnymi - ironizuje dyrektor Grochowiak. - Zapomnieli w nich o aneksie dotyczącym pomocy w postaci środków unijnych dla Domów Pomocy Społecznej. I nie możemy zabiegać o środki. Przynajmniej drogą bezpośrednią. Muszą to robić samorządy i brać dotacje na siebie. Gdy im się uda, to podpisują aneksy z nami albo wręcz osobne umowy, jeśli chcą np. nas wspomóc czy przekazać sprzęt. Słowem "kołomyja" i mnóstwo papierkowej roboty.
O sponsorów prywatnych niełatwo. - Jeszcze kilka lat temu parę lokalnych firm wspomagało nas, przekazując np. żywność. Niestety, jest coraz trudniej - stwierdza dyrektor.
Bogactwo terapii
Mimo trudności dom robi jak najlepsze wrażenie. Ma starannie
utrzymany ogród z oczkiem wodnym, altanki, boisko i zwierzyniec:
króliki, gołębie, kucyka, nawet wietnamską świnię. Opieka nad
zwierzakami to niezła forma rehabilitacji, ale opiekunowie muszą
mieć oko na podopiecznych. Oni łatwo zapalają się do pomysłów i
prac, lecz szybko się tym nudzą. Jeśli zatem komuś sprzykrzy się
systematyczna praca, to musi ją wykonać... opiekun. Pół biedy z
roślinami, ale zwierzęta nie mogą pozostać głodne.
Na zdjęciu: Część podopiecznych to osoby, które były tu przed
zmianą profilu placówki. Fot.: Damian Szymczak
W budynku domu nie ma barier architektonicznych. Mieszka tu 58 mężczyzn. Cierpią m.in. na: schizofrenię, zespół psychoorganiczny, upośledzenia umysłowe, niepełnosprawność fizyczną i choroby wieku starczego. Do dyspozycji mają pokoje trzyosobowe. Oczywiście są też pomieszczenia wspólne, jak: pokój dziennego pobytu, jadalnia, pokój modlitwy i gościnny. Jest salka prób zespołu muzycznego, salki do terapii i rehabilitacji, pracownia plastyczna. Podopieczni DPS korzystają z: silwoterapii, czyli kontaktu z przyrodą, spacerów, wycieczek; ludoterapii - rehabilitacji społecznej: gier świetlicowych, rozwiązywania krzyżówek, zabaw ruchowych; biblioterapii - czytania książek; ergoterapii - terapii pracą (pielęgnowanie zwierząt); muzykoterapii. Jest terapia kulinarna, głównie wypiek ciast, nauka gotowania prostych potraw i posługiwania się sztućcami. Odbywają się też zajęcia rehabilitacji usprawniającej: masaże, ćwiczenia oddechowe, prądy diadynamiczne.
Kontakty ze światem
Do Wronińca przyjeżdżają szkolne zespoły muzyczne, goszczą
tu seniorzy. Najważniejsza jednak jest więź z bliskimi. Jesienią
zapraszane są na spotkanie rodziny, a jeśli ich nie stać na
przyjazd, podopieczni są do nich wożeni z wizytą.
- Nie ma co się oszukiwać, takie miejsca jak nasze nie należą do wesołych, i tego nie zmienimy - stwierdza dyrektor. Nic nie zastąpi domu rodzinnego. Niektórzy rozłąkę znoszą lepiej, inni gorzej, zawsze widać w oczach żal, gdy do innych przyjeżdżają krewni. Często słyszymy opowieści o rodzinie, krewnych, o dawnym domu i życiu. To smutne historie, nie może być inaczej.
Dyrektor Grochowiak podkreśla dobrą atmosferę domu
Nie zawsze jednak jest tu smutno. - Już parę razy słyszałem, że tutaj mają więcej i lepszych przyjaciół niż kiedykolwiek wcześniej - mówi dyrektor Grochowiak.
W tym domu (podobnie jak w innych) funkcjonuje demokratycznie wybrany samorząd. Głównym jego zadaniem jest załatwianie wewnętrznych sporów. Oczywiście zdarza się, że musi dojść do interwencji personelu, ważne jest jednak, aby błahe sprawy podopieczni załatwiali sami.
We Wronińcu 10 osób czeka w kolejce na przyjęcie. To dobrze świadczy o placówce, w której opiekę nad grupą chorych sprawuje 36 pracowników. - Dzięki podopiecznym funkcjonujemy - mówi dyr. Grochowiak. - I dobrze sobie razem radzimy z problemami.
Komentarze
-
Gratulacje
18.11.2009, 20:13Fajne miejsce,GRATULACJE.Dom z pomysłem- chciec to móc. Dobre wzorce są mile widziane.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz