Barwy oczekiwania
Na pewno słyszeliście o bohaterach sztuki Samuela Becketta "Czekając na Godota". Pokazuje ona paradoks życia opartego na nierealnych oczekiwaniach. W kulturze europejskiej tytułowe stwierdzenie stało się metaforą daremnego i męczącego oczekiwania na kogoś, kto nigdy nie przyjdzie, lub na coś, co nigdy się nie wydarzy.
Impulsem do moich dywagacji stała się pierwsza debata Integracji poprowadzona w parlamencie RP na temat pracy (patrz relacja w "Integracji" nr 1/09). Nie mam ambicji ani kompetencji autorytatywnie odpowiadać na pytanie: Dlaczego pracuje tak niewiele osób z niepełnosprawnością? Nie chcę się też odnieść do wymiany poglądów naszych internautów na forum www.niepelnosprawni.pl. Ujawniło ono zmasowane myślenie magiczne, którego przejawy od lat znajdujemy w listach do redakcji.
Powiem tak – latami żyjemy w emocjonalnym klinczu i skazujemy siebie i otoczenie na nikomu niepotrzebne cierpienie.
Kto siebie oszukuje
Z panem Jerzym G. z woj. małopolskiego korespondujemy od ponad
roku. Przekonujemy się wzajemnie do swoich argumentów. Pan Jerzy w
każdym liście zarzeka się i przysięga, że naprawdę szuka pracy, ale
tak się składa, że znajduje tylko propozycje pracy fizycznej.
Jeżeli już trafi na ofertę pracy dla osoby z dysfunkcją ruchu, to
jest ona skierowana do osoby ze znacznym stopniem
niepełnosprawności. On zaś ma orzeczony umiarkowany stopień.
"Chcemy pracować – napisał deklaratywnie w ostatnim liście – ale nie mamy tej szansy. Dużo się tylko mówi o pracy dla nas, ale niewiele się robi, żeby ta praca była. Co z tego, że mamy ukończone szkoły, a i często doświadczenie, skoro nikt tego nie potrzebuje. Przecież niepełnosprawni to najlepiej wykształcona grupa bezrobotnych. A prace dla nas to zazwyczaj prace fizyczne lub telemarketing. Nie oszukujmy się, pracy dla nas nie ma".
Zapytany o umiejętności zawodowe przyznał, że ma tylko ukończony kurs ogrodniczy, który zrobił przed wypadkiem. Na ponawiane sugestie, aby skontaktował się z doradcą zawodowym w Centrum Integracja w Krakowie, odpisuje najczęściej z porażającą szczerością, że do centrum ma za daleko. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że nasz Czytelnik wcale nie szuka pracy, tylko chce o tym wyimaginowanym szukaniu porozmawiać. Wielu z Was to przyznaje, tylko nie ma odwagi zrobić tego tak otwarcie.
"Prawdą jest – napisał ktoś na naszym forum – że jeżeli ma się rentę czasową, to lepiej nie pracować, bo zabiorą, a na rencie stałej można dopracowywać spokojniej. Tak bywało w moim życiu, a teraz z mojej renty i pracy utrzymuję sprawną żonę i dwoje dzieci".
W takiej sytuacji powiem wprost, że – poza wyjątkami – nie pracuje ten, kto nie chce. Kto woli siedzieć i czekać, aż praca przyjdzie do niego i gorąco go poprosi, czy łaskawie pan lub pani z niepełnosprawnością raczyliby jednak podjąć pracę. To oznacza tylko jedno, że jesteśmy tacy jak inni. Jeśli można się nie narobić, a przeżyć, to dlaczego by nie! Dlaczego zatem okłamujemy siebie i wszystkich wokół?
Rozgoryczenie na życzenie
Na innych płaszczyznach życia występują te same rodzaje
oczekiwania, tylko do końca nie wiadomo na co. Pośród napływających
do nas wielu spraw interwencyjnych, ta była niezwykle trudna. Jak
nigdy, nieustannie potrzebowałam konsultacji naszego zespołu
redakcyjnego. Długo nie dostrzegałam „złych kręgów”, jakie zatacza
postawa naszego Czytelnika.
Chodziło o nowy, dotowany przez PFRON wózek inwalidzki. Towar był wysokiej jakości, ale jak to się zdarza, popsuł się. Oczywiście miał okres gwarancji. Po naprawie nasz bohater dostał sprawny wózek, tyle że długo to trwało. Uszkodzenie okazało się niecodzienne, fabryczne i nigdy wcześniej nie wystąpiło.
Co najważniejsze w całej historii, po zakończeniu procedury reklamacyjnej, pan Walery z woj. podkarpackiego złożył pisemne oświadczenie, że cofa wszelkie zarzuty i roszczenia reklamacyjne. Dodatkowo producent wózka przeprosił klienta i teoretycznie sprawa została załatwiona. Ale nie dla osoby zainteresowanej.
"Taką firmę trzeba ukarać za to, że dostarcza sprzęt z wadą fabryczną, i nie potrafi tej wady natychmiast usunąć. Kupując wózek tej firmy, spodziewałem się, że otrzymam produkt pełnosprawny i niezawodny, ale srodze się zawiodłem. W końcu powinienem być zadowolony, bo przecież mam nowy wózek. Rzeczywiście mam poczucie sukcesu, że pokonałem zaciekły opór, ale przecież chodziło o wyegzekwowanie tylko tego, co mi się prawnie należało".
Nikt się tu nie "upierał" o to, by na okres wyjaśniania sprawy klient otrzymał wózek zastępczy. Nie został zostawiony sam sobie. Nic jednak nie było w stanie zaspokoić oczekiwań. Przez dwa lata pan Walery usilnie zabiegał o opublikowanie swojej wersji wydarzeń na łamach "Integracji" i grał na naszych emocjach, a my staraliśmy się zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. Pan Walery nie mógł darować czegoś, co może się zdarzyć producentowi i użytkownikowi każdego sprzętu. Mało brakowało, a zażądałby głowy szefa firmy, mimo że wszyscy bardzo się starali zadośćuczynić powstałym niedogodnościom. W atakowanej firmie natychmiast wyciągnięto z tej historii wnioski, wprowadzając nowe procedury reklamacyjne.
Zakochani po uszy
Mamy coraz więcej przykładów na to, że niepełnosprawność nie musi
być przeszkodą w korzystaniu z pełni praw. Po Januszu Świtaju
ujawniają się następni zakochani w życiu. Musieli jednak zrobić
dwie rzeczy: przepłynąć ocean wielkiego rozgoryczenia i pokonać
własne magiczne myślenie. Porzucić je i wyjść do ludzi. Myślę tu
głównie o Mariuszu Rokickim i Filipie Zagończyku. Jeden jest
dziesięć lat po niefortunnym skoku do wody na główkę, drugi po
wypadku jesienią ub.r. w warszawskim metrze.
Filip 5 marca 2009 roku wyznał na swoim blogu prowadzonym niemal zaraz po dramatycznym wypadku (filipzagonczyk.blox.pl/html): "Byłem już zszywany, czyszczony, rozkrajany a teraz na sam koniec trafiła mnie najcięższa z możliwych przypadłości: śmiertelnie niebezpieczna strzała amora. A było to tak. Pewnego dnia gdzieś w połowie stycznia zacząłem mailować z jedną z czytelniczek mojego bloga (...). Po jakimś czasie wpadliśmy wspólnie na pomysł, żeby moja internetowa miłość wpadła do mnie w odwiedziny do szpitala. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy, i teraz rzeczywiście jestem zakochany po uszy". Ta historia znajdzie się w pisanej przez Filipa książce. Jego siła życia i poczucie rzeczywistości są tak niesamowite, że aż podejrzane...
W kwietniu br. ukazała się książka Mariusza Rokickiego „Życie po skoku” (więcej o książce "Integracja" 2/2009). Na stronie www.mariuszrokicki.pl możemy śledzić na bieżąco, co się dzieje w życiu autora. Jest tam m.in. wiele osobistych wyznań, dających świadectwo dojrzewania do niepełnosprawności i radzenia sobie z nią. Oto jedno z nich: „Po skoku koszmar gonił koszmar, co dzień nowe wieści i wszystkie złe. Zderzyłem się ze światem twardych, nieugiętych reguł, do których musiałem się przystosować. Potrzebowałem dużo czasu, by pogodzić się z losem, ale dałem w końcu radę. Teraz po przebyciu tej niełatwej drogi jestem pewny, że poradzę sobie ze wszystkim mimo wielu załamań i wątpliwości, pruję do przodu wspomagany przez grono przyjaciół, prawdziwych przyjaciół!”.
Na zdjęciu: Samuel Beckett. Fot.: East News
Zamiast czekania
Sama przeżyłam okres magicznego myślenia, kiedy głos rozsądku
zupełnie do mnie nie docierał. To jest jak choroba, plaga egipska,
fatum i wszystko co najgorsze – razem. Tylko się nacierpiałam i
tyle mojego. Jednak marzenia, nawet najbardziej fantastyczne, są
człowiekowi potrzebne. O ile mamy ich świadomość... Dodają uroku i
blasku duchowemu życiu, a niektóre nawet się spełniają. Wtedy
mówimy, że stał się cud. Aby tak się jednak stało, potrzebne jest
nasze działanie. Do tego wielka determinacja i dyscyplina.
Najczęściej jednak „zawieszamy się” na swoich życzeniowych
oczekiwaniach i wpędzamy w poczucie winy siebie, rodzinę, zrzucamy
odpowiedzialność na społeczeństwo i państwo. Niektórzy idą z
pretensjami dalej. Zamiast korzystać z życia, wielu z nas wciąż
czeka na Godota... Polecam im utwór Samuela Becketta.
Komentarze
-
Absurdy!
15.09.2009, 12:06Wszystko prawda tylko w takim razie po co istnieją instytucje powołane by pomagać niepełnosprawnym biorące nie małe pieniądze z publicznej puli, a nie robiące nic bądź bardzo niewiele by nam pomóc! Zdecydowana większość osób pracujących wśród ON znalazła zatrudnienie dzięki własnym znajomościom i umiejętnościom, a reszta tylko narzeka, więc po co utrzymywać programy wsparcia zatrudnienia i płacić "super" doradcom nie małe pieniądze z kieszeni podatników, którymi są przecież nasze rodziny. Odnośnie traktowania nas jak pełnosprawnych owszem miałem z tym styczność jak Pani w urzędzie pracy mając przed oczami orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności ze względu na wzrok zaproponowała mi prace w roli kierowcy heheheodpowiedz na komentarz -
Mam nieodparte wrażenie, iz winą za postawę roszczeniową ON należałoby obciążyć samo środowisko niepełnosprawnych i media. Skręca mnie, jak czytam posty na forum typu: uległem wypadkowi, co mi się NALEŻY...? Nic się nie należy, jedynie trochę życzliwości. Reszta to jest pomoc, ktora może, ale nie musi być. Ludzi niepełnosprawnych należy traktować jak pełnosprawnych. Czy wszyscy tzw. pełnosprawni do wszystkiego się nadają? Czy piekarz potrafi uszyć garnitur? Jeśli nie - to znaczy, że jest niepełnosprawny? Ludzie przestańcie emanować tą niepełnosprawnością.Naturanie system pomocy być musi,ale jego psychologia musi zmienić się.Tylko jak to zmienić, skoro firmy chcą do pracy ludzi zdrowych z grupą? Sama straciłam kolegę, jak powiedziałam mu co sądzę o jego grupie inwalidzkiej.Brak jest u ludzi honoru. Zachwiały się wszystkie systemy wartości.Z jakiego powodu ON miałaby tak bardzo garnąć się do pracy, skoro pełnosprawny robi z siebie kalekę na papierku? I żeby nie było, Jestem ON od urodzenia i nikt mnie nie traktował ulgowo, musiałam w domu pomagać,a mieszkałam na wsi, więc i w polu się zdarzało. Potem moje zdrowie pogorszyło się, więc uczyłam się pod kątem pracy za biurkiem. Też miałam problem z zatrudnieniem, ale udało się i jakoś nikt parasola ochronnego nie otwierał nade mną. Jestem szczęśliwa, że żyłam w ubiegłym wieku.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz