Prof. Skarżyński: człowiek może wszystko
„Możemy pomóc prawie każdemu, musi się tylko do nas zgłosić” – deklaruje prof. Henryk Skarżyński, dyrektor Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach. To dzięki niemu Polska przoduje na świecie w liczbie operacji poprawiających słuch.
Piotr Pawłowski, Tomasz Przybyszewski: Czy każda osoba niesłysząca może zacząć słyszeć?
Prof. dr hab. n. med. Henryk Skarżyński, dyrektor Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, kierownik Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach: Używam takiego sformułowania od pewnego czasu, tzn. gdzieś od 5-6 lat. Kończąc różne wykłady, mówię: „możemy pomóc prawie każdemu, musi się tylko do nas zgłosić”. To bardzo śmiałe stwierdzenie, ale rzeczywiście tak jest. W Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach dostępne są najnowsze zdobycze światowej nauki i medycyny. Często polscy pacjenci są pierwszymi, którzy mają dostęp do tych technologii. To jest dla mnie ogromna satysfakcja, że dzisiaj jesteśmy poszukiwanym partnerem nie do eksperymentowania, tylko do wdrożenia. Ufa się nam, że zrobimy to najlepiej, pokażemy, że to może zadziałać, a zatem pacjenci mogą z tego skorzystać.
Czy każdy chce z tych możliwości skorzystać?
Problem polega właśnie na tym, że nie każdy i nie w każdym wieku. Dla przykładu, ktoś zaadaptowany do swojej sytuacji, mający 50-60 lat, powie: „ja już tak dożyję, mnie już tego nie potrzeba”. Ktoś młodszy stwierdzi z kolei: „ale ja chcę jeszcze żyć inaczej”, podda się pewnemu treningowi, nauczy się korzystać z tego, co my mu damy. Jest to dość oczywiste dla małego dziecka, które odzyskuje słuch i rozwija się z nowym urządzeniem, bo to jest dla niego naturalny słuch. Nie jest to już tak oczywiste dla osoby dorosłej, która ma 30 czy 40 lat, ale możliwości technologiczne i możliwości nauczenia się korzystania z tych rozwiązań wciąż istnieją. Są okresy życia, w których człowiek potrzebuje być aktywny, szuka nowych możliwości, więc podda się wtedy pewnemu treningowi, w tym wypadku treningowi rozwoju słuchu, a następnie mowy, żeby ten słuch wykorzystać. Jeżeli nie do pełnego rozwoju mowy, to przynajmniej takiego, żeby łatwiej było skomunikować się z kimś innym.
Można więc powiedzieć, że każdy rodzaj niewykształcenia, ubytku czy utraty słuchu jest możliwy do naprawienia?
Z punktu widzenia możliwości organizmu człowieka i tych nowych technologii, które mogą stymulować ucho zewnętrzne, środkowe, wewnętrzne, pień mózgu, to tak właśnie jest.
Nawet wówczas, gdy ktoś nie ma do końca wykształconego organu odpowiedzialnego za słyszenie?
Tak. Nawet jeśli urodził się bez nerwów słuchowych, to dzisiaj możemy uzyskać efekt stymulując pień mózgu. To są rzeczywiście wielkie osiągnięcia nauki i medycyny. Ten stały rozwój istnieje nie tylko w naszych specjalnościach – otolaryngologii, audiologii, foniatrii. Mamy prawo liczyć się z tym, że dzięki zastosowaniu tych technologii będzie możliwe uniknięcie lub wyeliminowanie także innych rodzajów niepełnosprawności. Pień mózgu to bardzo czuły element centralnego układu nerwowego, mający decydujące znaczenie w naszym codziennym funkcjonowaniu, tam biegną życiowe drogi nerwowe. Jeśli więc okazało się, że stymulacja zewnętrzna, czyli umieszczenie w okolicy pnia mózgu implantu, elementu obcego, jest bezpieczna, to oznacza, że można stymulować także inne elementy układu nerwowego. Można więc choćby ominąć uszkodzony fragment rdzenia kręgowego, który dziś powoduje, że ktoś nie chodzi, a jeździ na wózku. To jest już w zasięgu współczesnej nauki i medycyny, co ogromnie cieszy.
W latach 90. podjął się Pan misji naprawiania słuchu. Jak do tego doszło?
Te początki były bardzo trudne. Przed ponad 25 laty, kiedy rozpoczynałem program leczenia głuchoty w Polsce, było wiele zagadek i niedopowiedzeń. Byliśmy też postrzegani jako taka trochę zacofana medycyna, a nagle chcieliśmy dołączyć do światowej czołówki. Po kilku latach już w niej byliśmy, a po 10 latach przeprowadziłem pierwszą w świecie operację leczenia częściowej głuchoty. To już był prawdziwy szok. Implant ślimakowy jest urządzeniem coraz bardziej skomplikowanym, pozwalającym na odbiór wszystkiego, co się dzieje w otoczeniu, dostarczenie tych informacji do naturalnych zakończeń nerwowych i odebranie ich w naszych ośrodkach słuchowych w korze mózgowej, jako zrozumiałych wrażeń. Dzięki temu można rozwijać swobodnie słuch, następnie mowę, opanować jeden język, potem kolejne. No i wreszcie, co jest obserwacją z ostatnich lat, szczególnie od kiedy organizujemy różne spotkania muzyczne, że można rozwijać – po wszczepieniu implantu – swoje umiejętności artystyczne, np. grę na różnych instrumentach.
Stworzył Pan w Kajetanach pod Warszawą Światowe Centrum Słuchu. Dziś znane jest na całym świecie.
Mam prawdziwą przyjemność, że po wielu latach, z obecnie już ponad 400-osobowym zespołem lekarzy, psychologów, logopedów, pedagogów, inżynierów, techników, pielęgniarek wykonujemy najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Robimy ich o kilkaset albo i tysiąc procent więcej w porównaniu do czołowych ośrodków zachodnioeuropejskich czy amerykańskich.
Skala działań jest więc olbrzymia!
To jest wielkie Centrum, które inicjuje wiele różnych działań. Organizuje międzynarodowe warsztaty, konferencje i kongresy naukowe, które wyznaczają pewne trendy dla tego obszaru nauki i medycyny. To, co się nam udało zrobić w leczeniu całkowitej i częściowej głuchoty, jest z naukowego punktu widzenia rzeczywiście polską szkołą, polskim wkładem w naukę światową. Mówię o tym w oparciu o liczbę publikacji, prezentacji, o tysiące naszych wystąpień na najważniejszych konferencjach i kongresach naukowych, na których możemy mówić o nas, o Polsce. Ktoś może powiedzieć: „ale ja się nie dostałem do Kajetan”. Pewnie tak jest, ale muszę powiedzieć, że przez nasz instytut dziennie przewija się około tysiąca osób. To jest strasznie dużo. Nie chodzi więc o to, żeby dzisiaj wszyscy przyjechali do Kajetan pod Warszawą, tylko żeby leczenie było dostępne jak najbliżej miejsca zamieszkania. Myśląc o tym, dzięki pewnym rozwiązaniom technologicznym, utworzyliśmy pierwszą w świecie Krajową Sieć Teleaudiologii, czyli możliwość łączenia się z różnymi ośrodkami w kraju i diagnozowania pacjentów, nadzorowania rehabilitacji, zapewnienia stałej kontroli nad wszczepionym urządzeniem.
Nie trzeba więc już jeździć kilkuset kilometrów na konsultacje?
Małe dziecko czy osoba dorosła może się z nami połączyć na odległość. Telemedycyna jest więc w naszym wydaniu realnym krokiem i postępem w rozwoju opieki. Moim marzeniem jest, żeby w odniesieniu do rehabilitacji telemedycyna trafiła do każdego domu. Bo dziecko rehabilitowane najlepiej się czuje w swoim domu. Stąd nazwałem kiedyś taki program Domowa Klinika Rehabilitacji, żeby rodzice zrozumieli, że nie ta klinika jest wielka, która gdzieś tam jest zbudowana, tylko ta ich domowa, ta atmosfera, w której dziecko się czuje najlepiej, może swobodnie wykonywać i powtarzać pewne czynności. A te czynności w rozwoju słuchowym, nauce mówienia są naturalne i znacznie lepiej można je rozwinąć i nimi pokierować pod nadzorem specjalistów w domu niż w specjalnym miejscu, w którym dziecko czuje się zagubione.
Czy stosowanie implantów ślimakowych wyklucza używanie aparatów słuchowych?
To nie są metody, które się wykluczają. Wprost przeciwnie, bardzo często się uzupełniają. Są osoby, które mogą korzystać z aparatów słuchowych i cieszymy się, że mogą używać coraz większej gamy dostępnych urządzeń.
Dla kogo są więc przeznaczone implanty ślimakowe?
Implanty są zarezerwowane dla całkowitej głuchoty albo dla częściowej, ale głuchoty, czyli do uzupełnienia naturalnego słuchu, np. w zakresie niskich dźwięków. Ktoś słyszy tylko buczenie, ale już nie słyszy średnich czy wysokich dźwięków. Wtedy implant uzupełnia to, czego aparat słuchowy nie uzupełni. Można więc stosować same aparaty słuchowe. Można też w jednym uchu mieć aparat, a w drugim implant ślimakowy. Można też w jednym uchu wzmacniać aparatem słuchowym dźwięk w zakresie niskich tonów, a w zakresie wysokich tonów robić to za pośrednictwem implantu ślimakowego. Wtedy zrozumienie tego, co się dzieje wkoło nas, a zwłaszcza mowy, jest stuprocentowe. Są to więc technologie uzupełniające się.
Czy wiadomo, ile osób odzyskało słuch dzięki Centrum w Kajetanach?
Osób, które badały się różnymi programami, są miliony. Takie twarde fakty, dotyczące naszych ostatnich 20 lat, to jest prawie 400 tys. procedur chirurgicznych, które zostały przeprowadzone, i ponad 3 mln osób, które korzystały z konsultacji.
Wspomniał Pan, że nie wszyscy chcą zacząć słyszeć. Warto pewnie powiedzieć, że wiele osób niesłyszących dobrze czuje się w swoim środowisku, chcą ze sobą przebywać. Wykształciła się cała, godna podziwu, kultura Głuchych.
Przez 25 lat często stykam się z tym zagadnieniem. Pamiętam młodych ludzi, nastolatków. Przychodzili do mnie ze słyszącymi rodzicami, którzy bardzo chcieli skorzystać z tej metody leczenia. Tymczasem młodzi byli zdecydowanie na nie. Tłumaczyłem rodzicom, żeby ich nie zmuszali. Jeżeli jest im dobrze, bo się poznali, on poznał ją, ona jego, to fajnie. Ważne jest, żeby oni byli twórczy, dobrze funkcjonowali. Nie można na siłę ich zmieniać. Mam taką satysfakcję, że przez te 25 lat nigdy nie nadepnęliśmy sobie wzajemnie na odcisk.
Nie jest więc Pan tym znienawidzonym profesorem, który na siłę wyciąga osoby niesłyszące z ich środowiska?
Nie, nie udowodniliśmy sobie żadnej wyższości. Ja szanowałem i szanuję ich kulturę, ich osiągnięcia, troski, problemy życiowe, a oni nie mogą powiedzieć, że ja kogoś do czegoś zmusiłem. Wprost przeciwnie, starałem się tłumaczyć, że mogą z tego skorzystać, że nie musi tu chodzić tylko o pełne zrozumienie mowy, ale też o poczucie bezpieczeństwa, bo wiemy np. że ktoś za nami idzie, woła do nas, ostrzega krzykiem. Natomiast moją wielką satysfakcją jest to, że małżeństwa zawierane przez tych młodych ludzi niesłyszących, o których wspominałem, przyprowadzają dziś swoje niesłyszące dzieci na leczenie operacyjne. I to nie są sytuacje jednostkowe, lecz nagminne. Cieszę się, że ogromna grupa pacjentów, ambasadorów tej metody, pokazuje, że warto z tego korzystać, że te wczesne implantacje skutkują naturalnym rozwojem słuchu, mowy, języka, a także rozwojem artystycznym, muzycznym, więc nie ma dla nich barier, można się rozwijać w każdej dziedzinie. Mam ogromną satysfakcję z tego, że niesłyszący rodzice zrozumieli, że ich dziecko, jeżeli rozwinie słuch, będzie miało swobodę w komunikowaniu się z otoczeniem osób słyszących. A jeżeli nauczy się języka migowego, to będzie miało pełny kontakt z nimi, jako osobami niesłyszącymi. Tutaj nie trzeba rozważać, czy to zabije lub osłabi kulturę Głuchych. To tak, jak z językiem mniejszości. Jeżeli dziś będziemy posługiwali się coraz częściej angielskim, to na potrzeby codziennego funkcjonowania będzie on nam potrzebny, żeby coś przeczytać, ale to nie oznacza, że mamy nie mówić po polsku, że mamy nie śpiewać po polsku, że mamy nie myśleć w duchu takiego języka, jaki jest nam bliski.
Odzyskanie czy zyskanie słuchu może oznaczać, że ta osoba nie dość, że będzie doskonale się komunikować z osobami niesłyszącymi, np. swoimi rodzicami, to będzie też znakomicie funkcjonować wśród osób słyszących. Będzie więc w pewien sposób „lepsza” niż osoba „tylko” słysząca?
Dokładnie tak. Myślę, że będzie znała problemy dwóch środowisk, będzie na nie bardziej wrażliwa. Będzie znacznie lepiej rozumiała, co oznacza żyć w obu tych światach, jak można pomóc, jak nie urazić i nie zaszkodzić.
Jak będzie wyglądać przyszłość? Co się Panu jeszcze marzy?
Moim marzeniem jest przede wszystkim móc pokazać olbrzymi postęp współczesnej nauki i medycyny na przykładzie osób, które z niego korzystają, którzy śpiewają, grają na różnych instrumentach. Moim marzeniem jest, co w tym roku mamy szansę spełnić, żeby moi pacjenci wystąpili w zawodowych grupach muzycznych czy wokalnych – ci, którzy mają talent. By nie można było mówić o nich jako tych, którzy wystąpili na paraolimpiadzie. Nie, oni mają szansę wystąpić na olimpiadzie, bo są bardzo często lepsi od innych. Mam też marzenie bardziej naukowe. Mamy zebrane informacje o tak ogromnej liczbie diagnozowanych i leczonych pacjentów, że korzystając z nowoczesnych technologii, które pozwalają zbadać cały genom człowieka, mamy szansę wykryć nowe uwarunkowania decydujące o tym, że ktoś słuch traci. Tym samym, poznając ten proces, moglibyśmy wpłynąć na jego zahamowanie lub poprawę. To by oznaczało korzystanie z nowych technologii, np. terapii genetycznych, bez uciekania się do metod chirurgicznych. Wierzę, że takie szanse istnieją. Ale póki co, jak każdego roku, będziemy mieli nowe rozwiązania technologiczne, które zastosujemy i pokażemy światu, mamy kilka międzynarodowych konferencji, kongresów, podczas których będziemy mogli pokazać nie tylko siebie, nie tylko część polskiej nauki, ale też polskiego społeczeństwa i polskiej kultury.
Jednym z bardziej efektownych działań jest Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”. Skąd taki pomysł?
Obserwując rozwój pacjentów, rozwój uwagi słuchowej, a następnie mowy i języka, u wielu pacjentów zaobserwowałem, że ci z nich, którzy obcują z muzyką, którzy kiedyś np. uczyli się grać na jakimś instrumencie i stracili słuch, znacznie szybciej nauczyli się z niego na nowo korzystać. Osoby, które słuchają muzyki podczas rehabilitacji, znacznie szybciej się rozwijają. Stąd chęć zbadania wpływu muzyki na rozwój człowieka, a zwłaszcza jego słuchu i mowy. Tak zrodził się pomysł, aby przez pryzmat rozwoju umiejętności artystycznych naszych pacjentów pokazać, jakie są współczesne efekty leczenia. Bo wielu ludziom osoba niesłysząca kojarzy się najczęściej z taką, która nie mówi i w ogóle nie bardzo wiadomo, jak ona żyje. A tu nagle okazuje się, że osoba niesłysząca od urodzenia lub osoba, która kiedyś słyszała, straciła słuch i go odzyskała, zaczyna grać pięknie na instrumencie, zaczyna tworzyć utwory muzyczne.
Dzięki prof. Henrykowi Skarżyńskiemu Grzegorz Płonka nie tylko mógł usłyszeć świat, ale też ujawnił swój ogromny talent muzyczny, fot. archiwum G. Płonki
Człowiekiem bez barier 2016 został Grzegorz Płonka, który wiele lat nie słyszał, a dzięki Panu ujawnił się jego ogromny talent muzyczny.
Grzegorza pamiętam znakomicie, bo był to jeden z bardzo poważnych problemów medycznych. To była moja prawie jednoosobowa decyzja, chociaż zwykle podejmujemy ją w gronie wielu specjalistów, czy go operować, czy nie, gdyż bardzo późno miał rozpoznany głęboki niedosłuch. W takim wieku prawie nikt nie daje szans na to, że taka osoba może rozwinąć się słuchowo, już nie mówiąc o tym, że może rozwinąć swoje umiejętności artystyczne. Jego przykład bardzo nas cieszy i chciałbym go możliwie szeroko promować. Bardzo się cieszę z nagrody w konkursie „Człowiek bez barier”, bo to jest taki znak dla innych, że granice nie istnieją. Dzisiaj Grzegorz jest takim potwierdzeniem dla współczesnego świata nauki, medycyny, ale nie tylko, że człowiek może wszystko.
Komentarze
-
Prawie wszystkim
04.03.2017, 08:39Dobrze powiedziane prawie wszystkim niestety nam nie pomogliodpowiedz na komentarz -
"To bardzo śmiałe stwierdzenie, ale rzeczywiście tak jest." nie wspomina sie o odrzutach, o spapranych wszczepach, o tym, ze nie każda wada jest do zaimplantowania. Że wady rzędu 70 dB nie kwalifikują do wszczepu, a jednak IFiPS takie wszczepy robi/robił (moja córka miała taką kwalifikację) i że jeśli implant się nie sprawdzi - nie ma powrotu do aparatu. Szanuję profesora, ale jego teza, że w jakikolwiek sposób słyszenie jest "lepsze" od niesłyszenia to typowe podejście osoby słyszącej. Owszem ostrzeganie krzykiem itd. Ale Głusi sobie i bez tego radzą znakomicie, a obowiązkiem słyszących jest dostosować otoczenie, a nie ułatwiać SOBIE sprawę implantowaniem. Tak, jak nie każdemu sprawdzi się egzoszkielet, tak implant nie każdemu. A co z kosztami? Z rehabilitacją? No i wreszcie: "Odzyskanie czy zyskanie słuchu może oznaczać, że ta osoba nie dość, że będzie doskonale się komunikować z osobami niesłyszącymi, np. swoimi rodzicami, to będzie też znakomicie funkcjonować wśród osób słyszących. Będzie więc w pewien sposób „lepsza” niż osoba „tylko” słysząca? Dokładnie tak. Myślę, że będzie znała problemy dwóch środowisk, będzie na nie bardziej wrażliwa. Będzie znacznie lepiej rozumiała, co oznacza żyć w obu tych światach, jak można pomóc, jak nie urazić i nie zaszkodzić." Obrzydliwe. Jestem słysząca i mam słabosłyszącą córkę. Nie trzeba nam implantów, zeby rozumieć problemy obu środowisk. Anka mówi do mówiących (kiepsko, bo kiepsko, ale mówi), miga do migających. A ja znam wielu Głuchych i chyba rozumiem ich dużo lepiej niż profesor. Profesor słyszał o słyszacych dzieciach Głuchych rodziców? też się świetnie komunikują. A NJM jest tak wspaniałym językiem, że nie trzeba znać znaków, zeby go rozumieć. Ergo: jestem cokolwiek zniesmaczona postawą profesora. Moze tendencyjnie, bo z córka na kwalifikacji byłam w Kajetanach, na Pstrowskiego i w Poznaniu i tylko Kajetany zakwalifikowały. Odmówiliśmy i nie załuję. Za to wnerwia mnie przekonanie, że człowiek z ustrojstwem czy "naprawiony" jest "lepszy" od kogokolwiek. Bierze profesor pod uwagę, że taki "naprawiony" implantem w niemowlęctwie obywatel stanie się kompletnie bezbronny, kiedy procesor szlag trafi? Będzie jak osoba, która nagle ogłuchła.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz