Na dobry początek
Wypadek jest zawsze zaskoczeniem. I dramatem. Ludzie, którzy złamali kręgosłup, nierzadko załamują się także psychiczne. Wsparcie innych pomaga im podnieść się i zrobić pierwszy krok.
- Zostałem zrzucony z mostu – zaczyna opowiadać Arek. Od wypadku minęło siedem lat, wciąż jednak drży mu głos, kiedy przypomina sobie tamten dzień. Była piękna pogoda, zachęcała do wyjścia z domu. Poszedł w stronę miejscowej rzeki Kisewy. Po drodze spotkał kolegę, przystanęli na moście. Podszedł do nich znajomy, jak zwykle nietrzeźwy. Nie mieli ochoty podejmować z nim rozmowy. On jednak nie miał zamiaru z niej rezygnować. Wywiązała się sprzeczka, po której mężczyzna uderzył Arka w klatkę piersiową tak mocno, że ten przeleciał przez balustradę i spadł z czterech metrów na betonowe nabrzeże rzeki. Na skutek upadku pękła mu czaszka i złamał kręgosłup. Leżał z twarzą w wodzie, nie dając znaku życia. Gdyby nie natychmiastowa pomoc kolegi, utopiłby się. Kolega zadzwonił po pogotowie, a sprawca wypadku uciekł.
– Minęło tyle lat, a ja dopiero dochodzę do siebie – mówi Arek. Tragiczny wypadek nie był jedynym dramatem. Rodzina wniosła cywilny pozew o odszkodowanie od sprawcy, którego w oddzielnej rozprawie skazano na 4,5 roku więzienia. Sąd przyznał 19-letniemu Arkowi 170 tys. zł odszkodowania i dożywotnio 500 zł miesięcznej renty. Obowiązek płacenia nałożono na sprawcę.
Wyrok to jedno, a ściągnięcie należności – co innego. Arek do dziś nie dostał ani złotówki, a sprawca po odbyciu kary wyjechał do Irlandii do pracy. – W sądzie powiedziano mamie, że nie mogą zmusić sprawcy do płacenia kar. Komornik uznał, że skończyły się jego możliwości ściągnięcia należności. Jestem w dramatycznej sytuacji, a sprawca cieszy się życiem i umieszcza na portalu Nasza klasa zdjęcia na temat tego, jak mu się wiedzie w Irlandii.
Arek rozpoczął rehabilitację. Najpierw w Bydgoszczy, a potem w szpitalu na Kaszubach. Tu zaczął się kolejny dramat. Po dwóch miesiącach miał na ciele cztery duże odleżyny. Pielęgniarki sadzały go na wiele godzin na wózek bez poduszki przeciwodleżynowej. Arek od pasa w dół nic nie czuje, więc się nie uskarżał. Gdy mama zabrała go ze szpitala do domu, przeraziła się. Zawiozła syna na chirurgię do lęborskiego szpitala.
– Wtedy nie wiedziałem, że leczenie tych odleżyn zajmie trzy lata, a w łóżku będę leżał aż osiem miesięcy. Zrobiono mi kilkanaście operacji. Niewiele dały, bo po częściowym zagojeniu odleżyny znów pękały i otwierały się. Powinienem wytoczyć tamtemu szpitalowi proces za doprowadzenie do takiego stanu, ale byłem załamany wszystkim, co mnie spotkało.
Odleżyny nie pozwalały na wykonywanie ćwiczeń rehabilitacyjnych. Każdy większy ruch opóźniał gojenie ran. Arek rzadko wstawał z łóżka, a kiedy musiał, chodził powoli, stawiając małe kroczki. Leżał, a pielęgniarki przemywały mu rany po kolejnych operacjach. Po ośmiu miesiącach stało się coś, czego nikt nie przewidział. Arek przestał poruszać nogami na wysokości bioder. To był kolejny dramat, który przeżywa do dziś. Ma on swoją nazwę: skostnienie pozaszkieletowe. – Przez tak długie leżenie zarosły mi biodra – wyznaje. – Wykonano na to kilkanaście operacji w kilku szpitalach, choć nie wyleczono jeszcze odleżyn. I ja, i moja rodzina nie mieliśmy już siły i nie wiedzieliśmy, co robić.
Dramatyczna sytuacja Arka poruszyła jego kolegę. Znalazł dla niego szpital chirurgii plastycznej w Bydgoszczy. Po 4-godzinnej operacji odleżyny zostały zamknięte, a po miesiącu wspaniale się zagoiły. Arek był szczęśliwy. Z biodrami jednak nie poszło tak łatwo. Kolejne zabiegi nie przyniosły poprawy. Pojawiły się natomiast przetoki ropne w biodrze. Udało się je wyleczyć w śląskim szpitalu. Arek wrócił do domu i kontynuował rehabilitację w Bydgoszczy. Następnie trafił do szpitala w Otwocku, który zajmuje się skostnieniami. Przeszedł dwie operacje, po jednej na biodro. Rezultaty okazały się lepsze, choć wciąż mógł poruszać nogami w bardzo ograniczonym zakresie.
– Znowu pojechałem do Bydgoszczy na rehabilitację. Po ostatnich operacjach nie zlecono radioterapii, a później dowiedziałem się, że powinno się naświetlać operowane miejsca, aby skostnienia i zwapnienia nie odrastały. Operacje nawarstwiły się i po niecałym roku biodra zarosły jeszcze bardziej. Teraz nikt w Polsce nie chce podjąć się ich operowania. W Konstancinie powiedziano, że to nie ma już sensu. A ja nie mogę ruszać nogami. Opadam z sił i mam dosyć walki.
Rodzina i kolega Arka szukają dalej. Trafili na klinikę w Niemczech. Nie wiadomo, czy NFZ sfinansuje zabieg, ponieważ koszt operacji jednego biodra to 200 tys. zł.
Jeszcze zanim zaczęły się problemy z biodrami, Arek dowiedział się o Funduszu Pierwszy Krok. Marzył o bardzo lekkim aktywnym wózku, który pozwoli mu wrócić do życia. Złożył wniosek i wysłał do Funduszu. Zatwierdzono go i wkrótce kupił wymarzoną Pantherę. Na razie stoi w kącie jego pokoju. Z powodu zarośniętych bioder nie może na niej usiąść. Ma jednak nadzieję, że NFZ sfinansuje operację w Niemczech, a w Polsce znajdzie się jakiś prawnik, który pomoże mu w egzekucji wyroku sądowego.
Przełamać spastykę
Był pierwszy dzień ferii zimowych. Kolega Szymona namówił
chłopaków, aby pojechali odwiedzić koleżankę. Dziewczyny nie było w
domu, więc zawrócili. W połowie drogi samochód wpadł w poślizg,
odwrócił się bokiem i zjechał na przeciwny pas ruchu. Szymon
siedział za kierowcą. Nadjeżdżające z naprzeciwka auto uderzyło w
bok po jego stronie. Volkswagen przepołowił się tuż za przednimi
siedzeniami.
Szymon nie pamięta wypadku ani pierwszego tygodnia po nim. Nie z
powodu utraty przytomności. Do szpitala przychodzili rodzice,
odwiedzali go znajomi, rozmawiał z nimi. Pamięć o tamtym zdarzeniu
stracił potem. Nie wiadomo dlaczego. – Jakby wyleciał mi z głowy
cały tydzień – komentuje Szymon.
Koledzy doznali nieznacznych obrażeń, jeden złamał rękę. Siła
uderzenia skupiła się na Szymonie. Leżał sparaliżowany ze złamanym
kręgosłupem. Podczas operacji wycięto mu z biodra kawałek kości i
wstawiono w kręgi szyjne. Całość usztywniono tytanowymi płytkami i
śrubami. Każdy pacjent, który złamie kręgosłup, może zobaczyć na
zdjęciu rentgenowskim wystające śruby powkręcane pod różnymi kątami
w jego kręgi. Ten widok głęboko zapada w pamięć.
Szymon nie przeżył załamania psychicznego, które często dopada
ludzi sparaliżowanych po wypadku. Miesiące ćwiczeń sprawiły, że
mógł poruszać rękami, potem był w stanie siedzieć na wózku, a
następnie samodzielnie się na nim poruszać. Musiał jednak przejść
dodatkowe operacje. Mięsień trójgłowy lewej ręki miał zbyt słaby,
aby samodzielnie przesiadać się na wózek, więc mu go
przeszczepiono. Podobnie jak ścięgna prawej ręki, gdyż nie był w
stanie niczego nią chwycić.
– W domu ćwiczyłem z ciężarkami ręce, a nogami ruszali rodzice – opowiada. – Marzyłem o rotorze, na którym rehabilituje się nogi. Ćwiczyłem na takim w bydgoskim szpitalu, ale kosztował 20 tys. zł. Mam ogromną spastykę, ćwiczenia na rotorze sprawiały, że ustępowała na kilka godzin. Podobnie przykurcze w stopach.
Rotor to urządzenie podobne do roweru z silnikiem elektrycznym. Rzepami przymocowuje się stopy do pedałów. Usztywnia się także łydki. Pacjent siedzi na wózku albo na łóżku, a rotor porusza jego nogami z określoną za pomocą programatora mocą i prędkością. Szymon wypożyczył kiedyś rotor ze sklepu ortopedycznego. Kosztował 3,5 tys. zł, miał zamontowany silnik od wycieraczek od polskiego Stara. Szybko się grzał i zatrzymywał. Nie dawał rady jego spastyce. Szymon zwracał się o pomoc w zakupie rotora do NFZ, złożył także wniosek do PFRON i PCPR. Dostał odmowne odpowiedzi. Trafił do Centrum Integracja w Gdyni, bo szukał pracy. W Centrum dowiedział się o Funduszu Pierwszy Krok. Przyjęto jego wniosek, a kilka miesięcy później kupił rotor za 5,2 tys. zł.
– Rotor to naprawdę bajer – zachwyca się Szymon. – Jest mocny i przełamuje moją spastykę. Może zatrzymać się i kręcić nogami w drugą stronę. Używam jednak programu, aby po przełamaniu spastyki kręcił w jedną stronę. Dzięki Centrum Integracja znalazłem także pracę.
Ruchoma ziemia
Andrzej spędzał z bratem ciotecznym wakacje u babci. Wybrali się 10
km od jej domu nad niewielkie jezioro. Pierwsze skoki do wody nie
zapowiadały nieszczęścia. Jednak po jednym z nich Andrzej uderzył
głową w twarde podłoże. Utracił kontrolę nad ciałem. Brat skoczył
do wody i wyciągnął go na brzeg. Był przerażony. Postanowił jak
najszybciej zawieźć Andrzeja do szpitala. Nie zdawał sobie sprawy,
że może on mieć złamany kręgosłup. Podniósł go, zaniósł do
samochodu, posadził na tylnym siedzeniu i ruszył do miasta.
Jeszcze tego dnia Andrzeja operowano. Trzy kręgi szyjne miał kompletnie zmiażdżone. Wstawiono w nie rozporowe kołki. Po trzech tygodniach zrobiono drugą operację i wstawiono płytkę z tytanu, aby mu nie opadała głowa. Zaczęła się rehabilitacja. Jak inni pechowi skoczkowie powoli odzyskiwał władzę w rękach, nieznaczną w nogach, aż w końcu mógł usiąść na wózek. – Teraz coraz częściej próbuję chodzić o kulach, choć nie jest to proste – mówi Andrzej. – Od wózka staram się nie uzależniać, w domu wolę kule, a nawet czołganie się. Wózka używam, kiedy wychodzę.
Największa poprawa w usprawnianiu jego nóg następowała po ćwiczeniach na elektrycznej bieżni. Przy najmniejszej prędkości potrafił chodzić przez 20 min, mocno trzymając się poręczy. – Na bieżni trzeba iść, zmusza ona do stawiania kroków, jest jak ziemia ruszająca się pod stopami – dodaje.– Bieżnia spowodowała u mnie poprawę. Odstawiłem pampersy i cewnik z workiem. Chciałem mieć taką bieżnię w domu – nie mieli jej nawet w miejscowym ośrodku rehabilitacyjnym. Jedną sobie upatrzyłem, lecz kosztowała 3,5 tys. zł.
Na zajęciach rehabilitacyjnych Andrzejowi powiedziano o Funduszu Pierwszy Krok. Złożył wniosek o pomoc w zakupie bieżni. Ma ją teraz w domu i ćwiczy chodzenie. Znajomy dorobił mu dodatkowe poręcze dla lepszej równowagi.
Andrzej poznał przez internet dziewczynę. Choć mieszkali 400 km od siebie, spotykali się i snuli plany na przyszłość. Niestety, półtoraroczną znajomość zakończyła... śmierć dziewczyny, wiele lat chorującej na serce. Andrzej ma 25 lat. Chce pójść na studia, na prawo albo agrobiznes.
Zegary w kolanach
Wypadek Przemka spowodował podnóżek od motocykla. Kilka dni
wcześniej kupił nowe Kawasaki. Nie zdążył się nim nacieszyć. Gdy
wchodził w zakręt, podnóżek motoru odczepił się i opadł na twardą
drogę. Usłyszał stuknięcie o asfalt. Naprzeciwko jechał samochód,
odruchowo więc przechylił motocykl na prawą stronę, aby nie
dopuścić do zderzenia. Jechał ok. 50 km na godzinę. Podnóżek zaparł
się o asfalt, potężna odśrodkowa siła wybiła motocykl w górę, jego
wyrzucając z siedzenia. Przeleciał przez kierownicę. Spadając,
uderzył głową o betonowy słupek ogrodzenia i usłyszał chrupnięcie w
klatce piersiowej. Nowy, bardzo dobrej jakości kask nie wytrzymał
uderzenia i pękł na pół. Lekarz w szpitalu zapewnił go o szczęściu,
bo nie złamał kręgów szyjnych, a kask uratował mu życie.
– Leżąc w rowie, sięgnąłem po komórkę i zadzwoniłem po karetkę i do rodziny – opowiada Przemek. – Nie straciłem przytomności i mogłem ruszać rękami. Karetka zabrała mnie do Krakowa. Ładnie mnie poskręcali, wstawili płytkę tytanową. Mam tylko cztery śruby. Widziałem takich, co mieli po dziesięć, a nawet dwanaście. Nie mogę więc narzekać.
Złamał dwa kręgi na odcinku piersiowym. Gdy spadał, od ciężaru ciała kręgosłup złożył się do środka. Jeden krąg wszedł w drugi. Przez trzy miesiące leżał w szpitalu w Krakowie, potem wrócił do swojej miejscowości na rehabilitację. Niestety, ćwiczenia spowodowały powiększenie się spastyki i zwiększyły przykurcze nóg. Rodzina wynajęła poleconego rehabilitanta. Pół roku zajęło mu wyleczenie spastyki, a kilka miesięcy – przykurczy.
Ćwiczenia polegały na chodzeniu. Ma czucie w nogach, są dobrze ukrwione, ale nie chcą się poruszać. Potrzebował ortez. Pierwsze, plastikowe, kupione po dofinansowaniu z NFZ, okazały się za słabe. Bolały go nogi. – Nie dało się w nich chodzić, były bardzo niewygodnie – opowiada Przemek. – Próbowałem jeszcze innych, ale i te były niedobre, nie wytrzymały i pękły. W końcu rehabilitant zalecił mi inne, z tzw. zegarami w przegubie do regulowania kątów zginania. Okazały się znakomite. Kosztowały jednak 2,8 tys. zł i nie mogłem ich kupić.
Jeszcze w szpitalu wypełnił ankietę Funduszu Pierwszy Krok. Zaakceptowano jego wniosek. – Mam ortezy założone prawie cały czas – kończy Przemek. – Chodzę już po domu i na krótkie spacery. Jeszcze za wcześnie, abym wchodził po stopniach, nie mam wystarczającej stabilizacji w tułowiu. Trochę muszę poczekać i poćwiczyć. Wtedy ustawię w przegubach kąt 90 stopni i ruszę na schody. Są szanse, że za 2-3 lata zdejmę ortezy i będę chodził bez ich pomocy, podpierając się jedną kulą.
Jak działa Fundusz
Fundusz Pierwszy Krok jest stypendium finansowym dla osób, które stały się niepełnosprawne w wyniku skoku do wody lub wypadku drogowego. Ta jednorazowa pomoc ma służyć zwiększeniu samodzielności i aktywności młodych ludzi, którzy doznali uszkodzenia kręgosłupa.
W ramach Funduszu mogą być finansowane koszty:
- zakupu sprzętu komputerowego,
- zakupu oprogramowania użytkowego,
- zakupu oprogramowania potrzebnego do konkretnej pracy lub
nauki,
- szkolenia, kursu, czesnego za naukę, szczególnie jeżeli służą
podjęciu bądź kontynuacji pracy,
- zakupu sprzętu rehabilitacyjnego,
- zakupu oprzyrządowania specjalistycznego,
- dostosowania mieszkania do potrzeb niepełnosprawności
wnioskodawcy lub likwidacji barier architektonicznych w mieszkaniu
osoby z niepełnosprawnością.
Fundusz powstał w 2003 r. na mocy porozumienia Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji i Fundacji Sue Ryder. Finansowany jest przez Fundację Sue Ryder i użytkowników Karty Integracja banku DnB Nord. Istnieje dzięki pomocy osób i firm, które wspierają finansowanie projektu.
O pomoc ze środków Funduszu mogą się ubiegać osoby, które
spełniają łącznie następujące kryteria:
- doznały urazu rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym lub piersiowym
(paraplegia, tetraplegia), wskutek skoku do wody lub wypadku
komunikacyjnego,
- na skutek urazu zmuszone są poruszać się na wózku, ukończyły 18.
rok życia i nie przekroczyły 30 lat w momencie składania
wniosku,
- uległy wypadkowi maksymalnie 10 lat (120 miesięcy) przed datą
złożenia wniosku,
- nie są sprawcą wypadku (dot. osób z uszkodzeniem kręgosłupa w
wypadku drogowym),
- zamieszkują na stałe na terenie woj. małopolskiego, lubuskiego,
pomorskiego lub mazowieckiego,
- nie mają dostatecznych środków na rozwiązanie opisanego
problemu,
- nie korzystały z pomocy Funduszu Pierwszy Krok,
- mają orzeczenie o stopniu niepełnosprawności lub równoważne (np.
wyrok sądu).
Co roku z pomocy Funduszu korzysta ponad 20 osób. Wysokość dofinansowania przyznanego jednej osobie nie przekracza 4,5 tys. zł. Warunkiem otrzymania pomocy jest udokumentowanie udziału środków własnych w wysokości min. 10 proc. wartości przedmiotu dofinansowania. Kandydat określa wysokość wnioskowanej kwoty w zależności od potrzeb.
Zgłoszenia do Funduszu można przesyłać dwa razy w roku: I
edycja (1 stycznia–31 marca) i II edycja
( 1 lipca–30 września). Wystarczy wypełnić formularz dostępny na
stronie: www.plytkawyobraznia.pl i
wraz z załącznikiem przesłać do:
- Centrum Integracja w Krakowie, ul. Piłsudskiego 6 (w oficynie),
31-109 Kraków
- Centrum Integracja w Gdyni, ul. Traugutta 2, 81-388 Gdynia
- Centrum Integracja w Zielonej Górze, Al. Niepodległości 11,
65-048 Zielona Góra
- Centrum Integracja w Warszawie, ul. Dzielna 1, 00-162
Warszawa
Więcej informacji także na www.plytkawyobraznia.pl.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz