Krzysztof Ziemiec: mój wypadek zrobił... dużo dobrego
W jaki sposób dramatyczne sytuacje wpływają na życie? Czy można je zmienić w coś dobrego? Jak wygląda w Polsce pomoc innym ludziom? O tym z Krzysztofem Ziemcem, dziennikarzem telewizyjnym, rozmawiał w programie „Misja Integracja” Piotr Pawłowski. Publikujemy obszerne fragmenty wywiadu.
Piotr Pawłowski: Bardzo dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Proszę nam powiedzieć, jak Pan wybiera swoich gości, czym się Pan kieruje?
Krzysztof Ziemiec: Mam z reguły „gości politycznych”, nie mogę się kierować ani sympatią, ani ewentualnymi dobrymi relacjami, bo są politycy, z którymi się człowiek lepiej rozumie, a nawet jeśli się nie zgadzamy co do meritum, to gdzieś jest taka chemia międzyludzka, że ktoś lubi z kimś rozmawiać. Generalnie muszę zapraszać ludzi, którzy są w danym dniu bardzo ważni z punktu widzenia wydarzeń. Natomiast jeśli mam jakieś programy, a jeszcze je mam, do których mogę zapraszać gości zupełnie niezwiązanych z polityką, to najczęściej zapraszam tych, którzy coś w sobie mają, czegoś w życiu dokonali, z jakiegoś powodu mogą być dla innych wzorem. Staram się zapraszać takich ludzi, którzy mają coś do powiedzenia.
Jest Pan też autorem książek i wiem, że pomagają one zrozumieć świat, w którym żyjemy, i poradzić sobie z wieloma trudnościami.
Nieskromnie powiem, że dowiaduję się po latach, iż to są książki, które cały czas komuś pomagają. To nie jest wielka literatura, raczej przemyślenia, zbiór reporta- ży, opis pewnych osób, które były dla mnie istotne i uznałem, że to może być ważne także dla innych, którzy znajdują się w trudniejszym położeniu. Nie ma dla autora lepszej laurki niż informacja zwrotna od czytelników, którzy dostali taką książkę w prezencie, ktoś im ją polecił. (...) I nagle się okazuje, że dzięki niej łatwiej im w życiu. Dla mnie to jest wielka radość.
Czy napisałby Pan te książki, gdyby nie wypadek?
Myślę, że nie, bo nie miałbym do tego mandatu. Powiem to tak: nie czułbym tego tak bardzo, jak to czuję dziś.
Pamięta Pan jeszcze ten 2008 rok?
Pamiętam, ale na szczęście o tym nie myślę. Życie postawiło mi nowe wyzwania, nowe zadania, więc idę do przodu i staram się myśleć o tym, co przede mną. Wyszedłem z tego w sumie obronną ręką. Gdybym był w innym położeniu, na przykład musiał korzystać z wózka, tobym miał na ten temat trochę inne zdanie. To zdarzenie na pewno w moim życiu zrobiło – paradoksalnie – dużo dobrego.
Podczas konkursu „Człowiek bez barier 2016” poznaliśmy historię Jolanty Golianek, która została poparzona w wyniku wypadku, a teraz pomaga ludziom w podobnych sytuacjach. Jak ułatwić sobie taki powrót do normalności? Osobie na wózku wiadomo, jak pomóc. Najpierw trzeba zlikwidować bariery architektoniczne...
(...) Jako mężczyzna nie patrzę na to tak jak patrzy kobieta. Dla mężczyzny jakiś uszczerbek fizyczny czy w wyglądzie ciała chyba nie ma tak dużego znaczenia. Rozumiem tę panią, że miała z tym większy problem niż przeciętny mężczyzna. Ja zaraz po wypadku też miałem takie myśli, ale dzisiaj wiem, że najważniejsze, żeby chodzić, być sprawnym i aktywnym człowiekiem, a to jak wyglądamy, nie ma najmniejszego znaczenia. Niekoniecznie przecież muszę chodzić na basen czy na plażę z gołym torsem. (...) Najważniejsze moim zdaniem jest to, żeby się z tym dobrze czuć.
Czego nam brakuje, kiedy spotykamy się z jakąś trudnością, z cierpieniem, jak powinniśmy się na to przygotować? I czy w ogóle można?
Nie da się. (...) Tyle o sobie wiemy, ile nas życie sprawdzi. Tak mówi o tym literatura, setki filmów i książek. Nawe gdybyśmy byli przygotowani na najgorsze, to myślę, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, że to, co nas spotyka, będzie tym najgorszym. Być może to tylko przedsionek prawdziwego piekła. Przypomniały mi się teraz słowa jednego z księży, którego kiedyś poznałem, misjonarza z Ameryki Południowej. To przypowieść, którą usłyszał przy okazji jakiejś pielgrzymki. Przyszedł człowiek do Pana Boga ze skargą, że ma taki krzyż, że tak mu ciężko. Bóg zaprosił go do dużej sali i zaproponował, by wybrał sobie krzyż, który chce, a może będzie mu lżej. Oczywiście wybrał najmniejszy, a Bóg powiedział mu: „Widzisz, to jest ten krzyż, który nosisz”. I to jest bardzo mądra przypowieść, bo pokazuje nam, jak często potrafimy narzekać na to, co spadło na nas w życiu, a okazuje się, że to wcale nie jest najgorsze. (...)
Często jest pan zapraszany do prowadzenia różnych gal, uroczystości, podczas których są zbierane pieniądze…
Dobrze, że pan o tym mówi, bo głównie do takich inicjatyw jestem zapraszany. Może udaje mi się to dobrze robić i dlatego tak jest? Czy Pan chciałby spytać, czy to dobrze, czy źle i czy ja siebie z tym radzę?
Tak. Jak się Pan z tym czuje?
Z jednej strony cieszę się, bo jest to dowód zaufania, później są efekty – to też jest dla mnie sygnał zwrotny, że było dobrze, że wyszło. Trzeba działać, bo to wraca. My pomagamy innym, a oni choćby przez swój uśmiech pomagają nam. Pamiętam rozmowę z Anną Dymną: „Pani Aniu, ma pani tyle pracy zawodowej i dom, i jeszcze pomaga pani tym dzieciakom...”, a ona odpowiada: „Panie Krzysiu, jak jestem zmęczona, zirytowana, wszystko mnie drażni, to gdy zobaczę uśmiech tych chorych dzieci, od razu chce mi się żyć. Nie trzeba nic wielkiego. Wystarczy zobaczyć uśmiech tej osoby, której ktoś chce pomóc i pomaga. To jest wspaniałe, jeśli mogę w czymś pomóc, to jestem do dyspozycji”.
Czy chcemy pomagać konkretnym osobom, bo jest tyle różnych inicjatyw…
Ksiądz Stryczek, twórca Szlachetnej Paczki, zawsze podkreśla, że on nie daje nic żebrakom, bo wie, że ci ludzie nie zbierają dla siebie, tylko są w jakichś szajkach, mafiach, zbierają dla swojego patrona i ten patron często ich potem wykorzystuje, nie dając nawet grosika. Ksiądz Stryczek powtarza, że trzeba dawać ludziom wędkę, a nie rybę. Ja bardzo lubię pomagać, dawać raczej na konkretne cele – to nie musi być dla Iksińskiego, Nowaka czy Kowalskiego, ale na przykład na Szlachetną Paczkę, dla konkretnej rodziny z potrzebami. Bardzo angażuję się w pomoc Polakom na Kresach i wiem, że pomoc, która do nich pojedzie, nie zostanie zmarnowana. Wiem, że ci ludzie żyją bardzo skromnie, wręcz ubogo, że nie wystarcza im do pierwszego. Oni się cieszą, że ktokolwiek o nich w Polsce pamięta. Oni tam zostali, tylko Polska od nich odjechała.
Kilka dni temu byłem w Pałacu Prezydenckim wraz z innymi dziennikarzami i z dziećmi robiliśmy kartki świąteczne dla polskich kombatantów. Nie zawsze są to byli żołnierze sił zbrojnych na Zachodzie, ale ludzie, którzy często już po wojnie wyjechali na Zachód i tam musieli zostać, bo tutaj byliby represjonowani.
Polscy kombatanci mieszkają już często w domach spokojnej starości. Myślę, że dla nich taka kartka od polskich dzieci to jest coś, co otwiera serca, tego nie da się opisać. W każdą tego typu akcję staram się włączać, to nie muszą być pieniądze.
Bardzo często nasz czas staje się cenny, jeśli go damy innym, którzy mają tak dużo czasu, że jest dla nich zabójczy. Godzina mija za godziną, nie ma nikogo, tylko pusta sala, sufit, są sami. I wtedy banalny telefon może uczynić cuda; już nie mówiąc o spotkaniu w cztery oczy. Wystarczy z kimś chorym usiąść, potrzymać go za rękę i pomilczeć, poczytać książkę albo powiedzieć, co się wydarzyło w szkole lub pracy. Dla ludzi przykutych do łóżka i samotnych to jest bardzo dużo.
My, Polacy, jesteśmy narodem wrażliwym, otwartym?
Jedni są tacy, drudzy inni. Pamiętam, że kiedyś rozmawiałem w telewizji z Wandą Półtawską. I gdy stwierdziłem, że dzisiejsza młodzież to jest tak taka byle jaka, pani Półtawska odpowidziała, że nic bardziej mylnego: „Młodzież mamy wspaniałą, tylko rodzice są do d...”. Bardzo mądre zdanie i rzeczywiście jest tak, że dzisiejsza młodzież często jest wspaniała. Oni potrafią trzy razy w tygodniu rezygnować z przyjemności i po lekcjach pójść do hospicjum, pomagać w opiece nad ludźmi niedołężnymi, starszymi i samotnymi. Angażują się w różnego rodzaju akcje jak Szlachetna Paczka – jako wolontariusze. Młodzież jest wspaniała.
To jest tak, że dobro jest ciche, a zło głośne, więc o tej złej młodzieży słyszymy dlatego, że częściej jest w mediach. To są sytuacje medialne, nagłaśniane. Media nie przyjadą z kamerą do człowieka, który będzie bywał co drugi dzień w hospicjum i sprzątał tam np. toalety – to jest mało medialne. Ale jeśli młodzież się pobije i jeszcze kogoś okradnie, to wiadomo, że zaraz przybędzie telewizja i będą o tym pisały gazety.
To niesprawiedliwe, ale taki jest nasz świat. Myślę więc, że jesteśmy i tacy, i tacy. Czasami mam wrażenie że dzisiejsze pokolenie 20-latków jest o wiele bardziej wrażliwe niż nasze pokolenie, 40-latków.
Bardzo dziękuję za spotkanie.
Dziękuję też za zaproszenie.
Cała rozmowa jest dostępna w programie „Misja Integracja” na portalu Niepelnosprawni.pl.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz