Mała bitwa o wielki sport
Nauka, praca, sport. Nauka, praca, sport. Tak do niedawna brzmiały pierwsze słowa katechizmu sportowca z niepełnosprawnością. Nauka, bo jest kluczem do wszystkiego, praca, bo jest podstawą materialnej przyszłości każdej jednostki, i sport, bo jest ważny z wielu powodów, przede wszystkim ogólnorozwojowych, a także dlatego, że dzięki niemu można jeszcze zdobyć "jakiś" medal i zobaczyć świat. Ważniejsza była sama idea uprawiania sportu. Tak w sporcie paraolimpijskim jest też dzisiaj, ale do pierwszych trzech słów należy dodać jeszcze słowo czwarte, przed którym obrony już nie ma – komercja.
Nie ma w polskim środowisku sportowym (oczywiście w środowisku osób z niepełnosprawnością) chyba nikogo, kto by – najłagodniej rzecz ujmując – nie miał zastrzeżeń do Telewizji Polskiej wobec jej sposobu relacjonowania Igrzysk Paraolimpijskich w Pekinie w roku 2008. Ci najbardziej nieprzejednani powiedzą szybko: to były w ogóle jakieś relacje? I właściwie trudno odmówić im racji, ponieważ w porównaniu z tym, co TVP zrobiła podczas IP Ateny 2004, półgodzinne kroniki z Pekinu nadawane w zakodowanym TVP Sport nie mogą robić żadnego wrażenia.
Na zdjęciu: Magdalena Bachmatiuk. Fot.: East News
A jednak zrobiły – na środowisku opiniotwórczym. Warto było czytać prasę po igrzyskach paraolimpijskich. To, co stało się podczas bogato relacjonowanych igrzysk w Atenach, gdy okazało się, że sport paraolimpijski jest sportem wyczynowym, a nie wyłącznie rehabilitacją, było krokiem pierwszym. Drugi uczyniono przy okazji Pekinu, kiedy same igrzyska pokazały światu, jak szybko rośnie wartość paraolimpijskich medali (kazus Pistoriusa). Dawno zaczęty proces komercjalizacji sportu osób z niepełnosprawnością nabrał tempa. Pytanie o to, czy jesteśmy tego świadomi, należy stawiać wszystkim – od sportowców-paraolimpijczyków i ich trenerów zaczynając, na działaczach sportowych, przedstawicielach ustawodawcy i dziennikarzach kończąc.
Skrzypiński, czyli pierwszy bunt władzy przeciwko
komercji
Na sporcie osoby z niepełnosprawnością zarabiają już od lat.
Zarabiają koszykarze na wózkach, występujący w zachodnich ligach,
zwłaszcza we Włoszech i Hiszpanii. Tam sport osób z
niepełnosprawnością może się opłacać, a sportowcy są doceniani
także i finansowo. W Polsce jeszcze niezupełnie. Sporo mógłby o tym
powiedzieć Arkadiusz Skrzypiński, najlepszy obecnie polski
hanbiker. Przypomnijmy tę historię.
Arkadiusz Skrzypiński urodził się i mieszka w Szczecinie. Jako sportowiec z niepełnosprawnością próbował swoich sił w kilku dyscyplinach, aż wreszcie wylądował na wózku napędzanym ręcznym korbowodem – handbike'u. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Szybko odnalazł się nie tylko na zawodach krajowych. Jego nowy sport jako konkurencja kolarska została włączona do programu igrzysk dopiero w Atenach w 2004 r.
Do największych sukcesów należą zdobyty w 2006 r. Puchar Świata, wywalczone w tym samym sezonie trzecie miejsce na ME w jeździe indywidualnej na czas. Szedł za ciosem. Nie oglądał się ani na zręby tworzonej kadry, ani na PZSN Start. Nie bez bólu machnął ręką na igrzyska, na które nikt go nie chciał wysłać. Sam zadbał o zaplecze finansowe, sam znalazł sponsorów. Pokazywał się na popularnych w Europie Zachodniej wyścigach komercyjnych. Siał postrach także wśród zawodowców z niemieckiej ekipy Sopur. Zażarcie walczył z nimi na każdym starcie, aż do chwili, gdy w roku 2008 sam zasilił ich szeregi.
Na zdjęciu: Arkadiusz Skrzypiński. Fot.: arch. Arkadiusza
Skrzypińskiego
Skrzypiński, będąc jednym z niewielu sportowców z niepełnosprawnością dorabiających na zawodach, nie pasuje do wizerunku sportowca amatora. Ponieważ w swoich działaniach jest absolutnym pionierem, związkowi działacze nie przywiązywali doń szczególnej wagi. Argumentu dostarczył im przypadek Andrzeja Zająca, jeżdżącego w tandemie z Dariuszem Flakiem. Wyjazd do Pekinu pięćdziesięciodwuletniego sportowca wobec odmowy wysłania tam Skrzypińskiego, mógłby ujść za nieporozumienie, ale pięćdziesięciodwulatek zdobył paraolimpijski złoty medal w wyścigu szosowym, a więc konkurencji kolarskiej, w której liczy się przede wszystkim wytrzymałość i taktyka. Punkt dla Startu.
Na białą broń z wiatrakami
Nie wszystko jednak wygląda różowo. To, co udało się w kolarstwie,
nie udało się na przykład w szermierce na wózkach, która nie tak
dawno uchodziła za sztandarową. Do igrzysk w Sydney w roku 2000
polscy szermierze na wózkach niemal rozkładali świat na łopatki. Po
Sydney dostali zadyszki. Wygrywali w Pucharach Świata, ale na
igrzyskach w Atenach na złoto nikomu nie starczyło sił. W Pekinie
wywalczyli dwa brązowe medale. W szpadzie zdobył go niezmordowany,
choć już nienajmłodszy, Radosław Stańczuk i we florecie równie
niezmordowany i też doświadczony Dariusz Pender. Skąd ten spadek
formy?
Na świecie szermierkę na wózkach, podobnie jak wyścigi na handbike'ach traktuje się nie jako zabawę, ale całoroczną pracę. Azjaci najpierw uczyli się od Polaków, a potem rozpoczęli ciężkie treningi na wielomiesięcznych zgrupowaniach. Efekty przyszły bardzo szybko. Jednym z nich był wzrost poziomu sportowej rywalizacji. Polscy szermierze nie mogą rzucić pracy i poświęcić się treningom. Muszą traktować swoje starty w kategoriach amatorstwa...
Fot.: Piotr Stanisławski
Czy wystarczy powiedzieć: trudno, słało się...? Chyba nie. To od szermierki na wózkach zaczęło się nowoczesne traktowanie zawodów paraolimpijkich zarówno regionalnych, jak i międzynarodowych. Na żadnych z nich nie brakowało sponsorów ani mediów. I zapewne ani jednych ani drugich nie zabraknie na szermierczych Mistrzostwach Europy, które w lipcu odbędą się w Warszawie, oraz na największych na świecie zawodach PŚ – Turnieju o Szablę Kilińskiego, który rok w rok w Warszawie gromadzi najsilniejszych zawodników z całego świata. Pytanie o to, czy lub kiedy w ślady starych mistrzów sprzed lat pójdą młodzi, nadal jest aktualne. Punk przeciwko Startowi.
Dzieci "gorszego Boga"
Nie każdy jest outsiderem i buntownikiem jak Skrzypiński. Start ma
się czym chwalić. W lekkoatletyce i pływaniu świat jeszcze nam nie
ucieka. Podobnie w tenisie stołowym, choć tutaj autorką sukcesu
jest nieprzeciętna Natalka Partyka, pingpongistka znana w niemal
całych Chinach. Podobną drogą podążają pływaczki Katarzyna
Pawlik i Joanna Mendak, i biegacz długodystansowy Marcin Awiżeń.
Wielką zaletą wspomnianych jest ich wiek. Oni mogą zawojować świat.
Ich przeszłe i przyszłe sukcesy zainteresują te osoby z
niepełnosprawnością, które dzisiaj są dziećmi, być może
poszukującymi sensu swojego cierpienia... tylko najpierw ktoś musi
im pokazać tych sportowców. Punkt dla Startu.
Na zdjęciu: Joanna Mendak. Fot.: East News
Odrobina dziegciu do tej beczki miodu: o ile Partyka czy Mendak, mistrzynie z Pekinu i Aten, to przypadki wyjątkowe, które trenują ze sprawnymi, podobne „jaskółki” wiosny nie czynią, tak samo, jak w przypadku skoków narciarskich nie uczynił jej Adam Małysz. System szkolenia pozwala na wyłapywanie talentów. I nie przeszkadza w pracy trenerskiej. Jednak sukcesy naszych kadrowiczów, to przede wszystkim zasługa czyjejś trenerskiej pasji, a nie rozwiązań systemowych.
Z tym samym problemem spotkamy się w sporcie niesłyszących,
który wymaga osobnej analizy. Okazją do niej mogą być igrzyska
olimpijskie niesłyszących, które we wrześniu odbędą się na Tajwanie
lub organizowane już w czerwcu w Lublinie Mistrzostwa Europy w
Piłce Koszykowej Dziewcząt i Chłopców do lat 20. O ile poziom
koszykówki niesłyszących w Polsce niewiele różni się od ogólnego
poziomu koszykówki szkolnej, to polska kadra lekkoatletów należy do
najsilniejszych na świecie. Magdalena Bachmatiuk jest mistrzynią
świata w skoku w dal i trójskoku, a Rafał Nowak aktualnym
właścicielem trzech tytułów mistrza świata – w biegach na 1500 m,
3000 m i 5000 m. Bachmatiuk ma wielkie szanse rywalizować o miejsce
w kadrze sprawnych polskich lekkoatletów.
Między sportowym niebem a ziemią
Ruch olimpijski już dawno stał się marką towarową, a ruch
paraolimpijski idzie tą samą drogą. Co będzie z igrzyskami
niesłyszących, można się domyślić. Niedawno sięgnąłem do relacji
TVP z Igrzysk Paraolimpijskich w Atenach. I co...? To, co
najbardziej różni tamte igrzyska od tych, które niespełna rok temu
odbyły się w Pekinie, to przede wszystkim frekwencja. Ateńskie
trybuny zapełnione były najwyżej do połowy. Stadiony w Pekinie
wypełniały się do "ostatniego miejsca". Odpowiedź na pytanie, w
jaki sposób chińskie władze zadbały o tak liczną widownię, jest
powszechnie znana. Każdy, kto wie, czym jest totalitaryzm, może się
domyślić.
Fot.: Piotr Stanisławski
Odpowiedź na pytanie, jak dziś w warunkach wolności zainteresować sportem osób z niepełnosprawnością polskie społeczeństwo, też nie wydaje się wiedzą tajemną. Sport tak naprawdę nie dzieli się na sport pełnosprawnych i niepełnosprawnych. O jakości zawsze będzie decydować poziom rywalizacji, a o nim podstawy, zasady. Przede wszystkim wzrastający prestiż zawodów. Sama pomoc ministerialna nie wystarcza. Nie chodzi tylko o pieniądze, choć bez nich nic się nie uda. Chodzi o to, by było jasne, że jakiekolwiek zawody osób z niepełnosprawnością to zjawisko sportowe, a nie społeczne, a sportowiec z niepełnosprawnością, to ktoś, kto najpierw jest sportowcem walczącym o medale w określonej dyscyplinie sportowej, a potem osobą z niepełnosprawnością. Dzisiaj w naszym kraju niemal zawsze jest odwrotnie.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz