Chore zdrowie psychiczne
- Nagle jakaś starsza pani rzuciła się na mnie, żeby mnie dusić. Cały czas słyszałam krzyki pielęgniarek, które groziły pacjentom związaniem lub „pójściem w pasy” – wspomina Anna. Czy choroby psychiczne przerastają polski system opieki zdrowotnej?
- Bryndza straszna – tak najkrócej jakość leczenia psychiatrycznego opisuje Ola (imię zmienione). – Po pierwsze, jest problem z dostaniem się do lekarza. Terminy są wzięte dosłownie z kosmosu.
Jeżeli nie masz pilnych problemów ze zdrowiem psychicznym, to możesz czekać te trzy miesiące. Ale jeżeli czujesz, że jest z tobą bardzo źle, to masz kłopot. Te trzy miesiące przerwy, w kontekście trwającego latami oczekiwania na innych specjalistów, wydają się krótkim czasem. Jednak dla pacjenta psychiatrycznego oznacza to m.in. brak kontroli nad przyjmowanymi lekami.
- Dopiero po kilku tygodniach można zacząć stwierdzać, czy leczenie przynosi efekty i czy nie trzeba na przykład zmienić leków – podkreśla Ola. – Skutki brania źle dobranych leków mogą być wręcz tragiczne. Niektóre z nich mogą zaostrzać objawy, wywoływać stany lekowe i myśli samobójcze.
Dwa tygodnie w letargu
Wbrew temu, co uważa znaczna część społeczeństwa, osoby z niepełnosprawnością psychiczną mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie, pracować, mieć rodziny i w pełni korzystać z życia. Na drodze do tego stają im jednak liczne bariery. Jedną z nich, niestety bardzo często, napotykają tam, gdzie powinny otrzymać pomoc. Ola przyznaje, że od podejścia lekarzy zależy bardzo dużo.
- Miałam bardzo dobry kontakt z psychiatrą dziecięcą, widać było, że jej zależy – opowiada. – Kiedy jednak skończyłam 18 lat, musiałam pójść do lekarza prywatnego. Raz, że prawie nie dało się dostać do przychodni, dwa, że mój lekarz był niezwykle nieuprzejmy i obcesowy.
W końcu Ola zdecydowała się na płatne wizyty. W tej decyzji pomogły jej też doświadczenia z pewną lekarką.
- Kiedy miałam nawrót stanów lękowych, bardzo ostry, który niezwykle utrudniał mi życie, poszłam do psychiatry – wspomina. – Lekarka podczas rozmowy cały czas mi przerywała, a na końcu stwierdziła, że nie wypisze mi leków. Zamiast tego dała mi „coś na uspokojenie”.
Po jednej tabletce tego specyfiku Ola spała niemalże cały dzień. Lek okazał się silnie uzależniający i na skutek jego zażywania mniej więcej przez dwa tygodnie Ola prawie nie była w stanie funkcjonować.
- Kiedy zaczęłam wybudzać się po tych dwóch tygodniach z letargu, objawy choroby mi się zaostrzyły – mówi. – Dlatego zdecydowałam się pójść do lekarza prywatnie.
Pacjent to tylko numer
Anna (także imię zmienione) swój kontakt z polską psychiatrią nazywa koszmarem. Gdy mówi o kolejnych pobytach w ośrodkach, drży jej głos. Ci, którzy znają ją prywatnie, widzą w niej inteligentną, nad wiek dojrzałą i rozsądną kobietę. Służba zdrowia widziała w niej zaś tylko numerek, który trzeba przenieść z jednej rubryczki do drugiej. Nawet jeśli w trakcie tego przenoszenia posiadacz tego numerka cierpiałby lub nawet zginął.
- Moje początki z chorobą i to, jak zostałam potraktowana przez lekarzy, zaważyły na tym, jak teraz jest źle – wspomina w rozmowie telefonicznej. Przez słuchawkę słychać, jak drży jej głos. – Oficjalnie leczę się od sześciu lat. Wtedy trafiłam do pani doktor (nazwisko do wiad. red.).
Najpierw postawiono jej pierwszą diagnozę epizodu depresyjnego. Potem tych diagnoz było więcej i więcej.
- Przy kolejnej wizycie przyznałam się do tego, że się „kroję” i zmieniono mi rozpoznanie na chorobę afektywną dwubiegunową – wspomina Ania. – Przy każdej wizycie była zmiana diagnozy, wymiana leków i ich dawek. Potem dowiedziałam się, że części leków, które mi zapisywano, w ogóle nie wolno stosować razem. Po kolejnej wizycie zdiagnozowano u mnie schizofrenię i zapisano klozapol, który jest lekiem „ostatniej szansy” dla schizofreników. Jak się potem okazało, nigdy nie powinnam go dostać.
Mieszanka wybuchowa
Dostała jednak i na efekty nie trzeba było długo czekać. Pod wpływem klozapolu Anna doświadczyła zaburzeń osobowości.
- Zdawało mi się, że za mną ktoś chodzi, miałam majaki słuchowe – opowiada. – Jednocześnie miałam świadomość, że to wszystko tylko mi się wydawało. Parę dni po tej diagnozie trafiłam do szpitala (do wiad. red.). Tam stwierdzono, że trzeba natychmiast odstawić klozapol i zmniejszyć dawki leków. Do tej pory, gdy słyszę „psychotropy”, „leki”, to panikuję. Wszelkie antydepresanty czy stabilizatory nastroju potrzebują czasu, by zacząć działać. Tymczasem pani doktor co chwila zmieniała mi leki i dawki. Kiedy byłam pod jej „opieką”, zdarzało mi się spać po 20 godzin na dobę, chodziłam półprzytomna. Regularnie też zaczęłam się „siekać” – mówi z drżeniem w głosie.
Po tych przejściach ma dla wszystkich jedną radę:
- Nie ufajcie ślepo lekarzom – podpowiada osobom, które znalazły się w takiej sytuacji, jak ona. – Ostatecznie doprowadziło mnie to do tego, że byłam truta lekami, a lekarka dała mi do ręki środek, żebym się zabiła. Bo gdyby nie to, że matka szybko mnie znalazła i wezwała pogotowie, to prawdopodobnie nie byłoby mnie wśród żywych. Wszystko przez to, że przepisano mi leki, których nigdy nie powinnam dostać.
Zawsze potrzebne jest wzajemne zaufanie – lekarza i pacjenta. Nie ma dwóch jednakowych przypadków niepełnosprawności psychicznej, terapia jest indywidualna. Bez wątpienia leki ratują życie wielu osobom, jednak – na co wskazuje powyższa historia – muszą być stosowane właściwie, a nie być jedynie sposobem na „odbębnienie wizyty”. Psychiatria zajmuje się najwrażliwszym aspektem ludzkiego zdrowia i właśnie tej wrażliwości powinno się wymagać od lekarzy.
„Bo w pasy pójdziesz”
Jednak nieodpowiednie stosowanie leków i rażący brak wiedzy i empatii to nie są jedyne grzechy polskiej psychiatrii. Swoje na sumieniu mają też pracownicy placówek.
Choć lekarze w szpitalu, do którego trafiła Anna, okazali się „normalniejsi”, to warunki tam panujące były dalekie od tych, jakie powinny panować w miejscu, gdzie pomaga się ludziom chorym.
- Jak ktoś tam trafia interwencyjnie, to ląduje na oddziale ogólnym – opowiada Anna. – Wtedy akurat było mnóstwo pacjentów z psychozą. Łóżko miałam na korytarzu, na końcu którego była palarnia, przez co powietrze było gęste od dymu i ledwo dało się oddychać. W pewnym momencie jakaś starsza pani rzuciła się na mnie, żeby mnie dusić. Cały czas słyszałam krzyki pielęgniarek, które groziły pacjentom związaniem lub „pójściem w pasy”.
Po trzech przerażających dniach Anna wypisała się na własne żądanie.
- W wypisie, jak się później okazało, miałam informacje o skierowaniu na terapię do ośrodka pod miastem (do wiad. red.), choć nikt mi o tym nie powiedział – wspomina.
Powtórka z „rozrywki”
Potem tych wizyt w kolejnych placówkach było więcej. Niestety, nie przekładało się to wprost na poprawę zdrowia Anny.
- Po skończeniu półrocznej terapii w ośrodku zachłysnęłam się tym, jak jest świetnie i zaczęłam próbować budować swoje życie na nowo – wspomina. – Byłam tak zachwycono swoim „wyleczeniem”, że nie podjęłam ponownie terapii, co przypłaciłam kolejnymi próbami samobójczymi i powrotem do szpitala. Tam historia się powtórzyła: oddział ogólny, strach, psychozy, wypis. Tym razem jednak się opamiętałam – zaczęłam chodzić na prywatną terapię i okazało się, że tak naprawdę nie potrzebuję leków.
Dziś samo wspomnienie pobytu w jednej z placówek „opieki” psychiatrycznej wywołuje u niej lęk.
- W tego typu miejscach nie ma warunków do jakiegokolwiek leczenia i nie są to warunki dla ludzi – uważa. – Teraz, w gorszych momentach, gdy przychodzą mi do głowy myśli samobójcze czy o samookaleczeniu, to jedynym hamulcem jest strach przed ponownym trafieniem do ośrodka.
Plan pozytywny
Jak mówi Anna, kosztem choroby były trzy lata przerwy w nauce i konieczność przemodelowania swojego życia. Pomogła jej przeprowadzka i zmiana otoczenia.
- W tej chwili oficjalnie nie jestem chora – mówi. – Mam stwierdzone zaburzenia osobowości typu borderline. Od trzech lat chodzę do jednej psychoterapeutki. Ostatnio zaczęłam też z powrotem brać leki, bo w końcu trafiłam do dobrego lekarza.
Gdy pyta się ją o plan pozytywny na życie, odpowiada, że przede wszystkim chciałaby przestać na każdym kroku walczyć ze sobą i sama sobie szkodzić.
- Jeśli mi się uda, to mam zamiar skończyć studia – podkreśla. – Do szczęścia potrzebuję lasu i zwierząt, którymi mogłabym się opiekować. Marzy mi się znalezienie pracy gdzieś na prowincji w laboratorium i wyprowadzka na stałe na wieś.
RPO: potrzebna gruntowna reforma
Historie Oli, Anny i wielu innych pacjentek oraz pacjentów budzą bardzo silne emocje. Ewidentne są tu błędy zarówno poszczególnych ludzi, jak i całego systemu. Lekarze i decydenci, którym zadaje się pytania o stan polskiej psychiatrii, rozkładają bezradnie ręce i tłumaczą się brakiem: lekarzy (w całej Polsce jest np. ledwie 200 psychiatrów dziecięcych), łóżek w szpitalach, infrastruktury, a przede wszystkim – pieniędzy.
- Ten system nie działa tak, jak powinien – tak w skrócie stan polskiej psychiatrii diagnozuje dr Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO), który za cel postawił sobie doprowadzenie do gruntownej reformy systemu opieki nad osobami z niepełnosprawnością psychiczną. – Jeśli uda się podjąć temat najpierw przygotowania kompleksowego raportu, później grup problemowych, a potem stopniowo przekonywać polityków do przyjęcia ustawy, to być może w 2020 roku udałoby się przyjąć zupełnie inny model ochrony zdrowia psychicznego i w ogóle kwestii związanych z psychiatrią.
Opinię Adama Bodnara podzielają nawet sami lekarze, jak choćby były minister zdrowia, dr n. med. Marek Balicki, który od lat postuluje odejście od wielkich instytucji w rodzaju „szpitali-molochów” na rzecz lokalnych, mniejszych ośrodków, nastawionych bardziej na indywidualne potrzeby pacjenta.
- Chcemy odejścia od obecnego modelu psychiatrii, którego moi pacjenci i ich rodziny nie chcą. Jest to model oparty na dużych szpitalach psychiatrycznych z zamkniętymi z dwóch stron drzwiami, gdzie z lekarzem psychiatrą można porozmawiać raz na tydzień, a leczenie jest głównie farmakologiczne – mówił dr Balicki podczas konferencji na temat deinstytucjonalizacji opieki nad osobami z niepełnosprawnością.
Jest plan
Drogą odejścia od tego przestarzałego modelu jest przyjęty niedawno przez Ministerstwo Zdrowia Narodowy Program Zdrowia Psychicznego (NPZP).
- Założenie jest takie, by w powolny, systematyczny sposób, kierując się dostępem do zasobów medycznych i infrastrukturalnych, zmieniać obraz polskiej psychiatrii – wyjaśnia dr hab. n. med. Piotr Gałecki, krajowy konsultant ds. psychiatrii. – Celem jest przejście z modelu opartego na wielkich szpitalach z wieloma łóżkami do modelu środowiskowego. Chodzi o to, by pacjent otrzymywał pomoc jak najbliżej miejsca swojego zamieszkania.
Dr Gałecki podkreśla, że ten proces potrwa wiele lat. Nie kryje, że zdaje sobie sprawę z trudnej sytuacji polskiej psychiatrii, choć jego zdaniem lekarze są ostatnimi, których należałoby za nią winić.
- Psychiatria jest w tej chwili azylowa (oparta na odosobnieniu pacjentów w zamkniętych ośrodkach – przyp. red.) i jest to przyczyną wielu problemów dla pacjentów – tłumaczy dr Gałecki. – Jeśli ktoś przyjeżdża na psychoterapię do szpitala oddalonego 200 kilometrów od swojego domu i trafia na łóżko obok pacjenta z zespołem majaczeniowym poalkoholowym, to jest to sytuacja niewłaściwa. Trudno jednak winić personel szpitala czy szerzej – służbę zdrowia. Po to pracujemy nad Narodowym Programem Zdrowia Psychicznego, by tę sytuacje zmienić. Nie da się jednak z dnia na dzień odejść od dużych instytucji, bo nie mamy innej infrastruktury.
Media: „szaleniec”, „psychol”
Lekarz wskazuje też, że na jakość życia osób z niepełnosprawnością psychiczną ogromny wpływ mają media, a dokładniej rozpowszechniane przez nie stereotypy. Są niezwykle krzywdzące i stanowią dla wielu chorych barierę na drodze do funkcjonowania w społeczeństwie. Trudno nie przyznać mu racji. Najlepszym potwierdzeniem jego słów jest opublikowany niedawno raport Biura Rzecznika Praw Obywatelskich nt. wizerunku w polskiej prasie osób z zaburzeniami psychicznymi.
„Osoby z problemami psychicznymi przedstawiane są w zdaniach ogólnych na równi z mordercami i przestępcami, co może powodować przeniesienie jednoznacznie negatywnego wartościowania tych grup także na osoby z zaburzeniami psychicznymi” – czytamy w raporcie Biura RPO.
Jako znamienny przykład jego autorzy podają historię Andreasa Lubitza, pilota, który prawdopodobnie świadomie doprowadził do katastrofy lotniczej i śmierci 149 osób. W doniesieniach medialnych na jego temat używane były sformułowania typu „szaleniec” czy „psychol”.
Poza tym w raporcie pokazany jest też fakt używania określeń chorób psychicznych w celu obrażenia kogoś lub zdyskredytowania czyichś poglądów. Autorzy raportu cytują pewnego publicystę:
„«Ludzie zdolni tylko do naprzemiennego odczuwania pogardy i strachu» – tak śp. Jerzy Dobrowolski pisał o «elitach» PRL, ale jego słowa doskonale pasują także do dzisiejszych postkolonialnych «autorytetów” i «liderów opinii». Ich zachowanie przypomina to, co psychiatria nazywa «chorobą afektywną dwubiegunową».”
Bolesne żarty
Takich przykładów w raporcie jest mnóstwo. Nazywanie kogoś „wariatem”, „paranoikiem” lub „szaleńcem” może wydać się ciekawym chwytem publicystycznym, jednak osoby z niepełnosprawnością psychiczną odbierają to zupełnie inaczej.
- Cały czas najbardziej dojmujące jest to, jak na to ludzie reagują – mówi Anna. – Niby jest to prywatna sprawa, ale gdy słyszę od ludzi jakieś żarty na ten temat, to jest to bardzo bolesne.
- Cały wic polega na tym, że tego na pierwszy rzut oka nie widać, że ludzie nie rozumieją, na czym polega depresja – dodaje Ola. – Kiedyś moja koleżanka zapytała mnie, czy skoro ja i inny z naszych znajomych mamy depresję, to czy się nie pozabijamy.
Jej zdaniem, wiele osób dalej kojarzy depresję nie z chorobą, ale z lenistwem, na które najlepszym remedium jest zmiana stylu życia i diety.
- Najgorszy jest brak zrozumienia u rodziny – podkreśla Ola. – Bo to właśnie najbliższym najciężej przychodzi uświadomienie sobie problemów, z jakimi zmaga się osoba chora. Często zdarza się słyszeć uwagi, które są bardzo bolesne.
I Ty możesz zachorować
Statystyki mówią jasno – według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zaburzenia psychiczne staną się jednym z głównych wyzwań światowej medycyny. Już w tej chwili na schizofrenię w Polsce choruje ponad 400 tys. ludzi, a na depresję – ok. 1,5 miliona.
Choroby psychiczne są jednocześnie niezwykle „demokratyczne” – zapaść może na nie każdy i w każdym wieku. Dlatego wszyscy powinni dołożyć starań, by zapewnić chorym jak najlepsze warunki leczenia i sprawić, by czuli się oni jak najlepiej w społeczeństwie.
Choćby dlatego, że w każdej chwili dołączyć może do nich każdy z nas.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz