Śmierć, szczęście i pamiętniki audiowizualne
Czy film o eutanazji może być optymistyczny i czy da się pokazać depresję na ekranie? Okazuje się, że tak. A o tym mogli się przekonać uczestnicy festiwalu „Integracja Ty i Ja”, który zakończył się 10 września. My rozmawiamy z przewodniczącym jury, znanym filmoznawcą i profesorem – Wojciechem Otto.
Mateusz Różański: Przyznam, że chciałem zacząć wywiad od innego pytania, ale werdykt jury zmienił moje plany. Zwycięzcą w kategorii film fabularny został holenderski film „Nena”, który opowiada o szesnastoletniej dziewczynie, której sparaliżowany ojciec za wszelką cenę chce popełnić samobójstwo. Obraz budzi silne emocje, choćby ze względu na swoją tematykę. Dlaczego zdecydowaliście się nagrodzić film, który opowiada o eutanazji?
Wojciech Otto: Ten temat pojawia się coraz częściej w kontekście niepełnosprawności w mediach. Tak samo, jak zauważyliśmy to na Festiwalu, dzieje się w przypadku filmów. Nagrodzona przez nas „Nena” podejmuje problematykę śmierci i eutanazji w bardzo subtelny sposób. Obraz ten nie jest też pozbawiony pogłębionej refleksji na inne tematy – mamy tu niezwykle ciekawie pokazaną relację miedzy ojcem a córką - szalenie istotną, gdyż są to najważniejsze uczucia, jakie pojawiają się w naszym życiu. Trzecim elementem, który doprowadził do tego, że akurat ten film zdecydowaliśmy się nagrodzić jest wątek dylematu, przed którym zostaje postawiona tytułowa bohaterka. Film jest tak nakręcony i prowadzony, że zdajemy sobie sprawę, że bohaterka musiała podjąć ostatecznie taką, a nie inną decyzję.
Czemu w takim razie zwyciężyła „Nena” a nie podejmujący tę samą tematykę „Zanim się pojawiłeś”, który wywołał prawdziwą burzę, gdy tymczasem „Nena” przeszła przez kino niemal niezauważona.
Po pierwsze dlatego, że „Zanim się pojawiłeś” to kino hollywoodzkie, które wpisuje się w kulturę popularną i mające o wiele lepszą dystrybucje niż „Nena”. Naszym zdaniem „Nena” jest obrazem o wiele bardziej poruszającym niż typowo mainstreamowy film, jakim jest „Zanim się pojawiłeś”. Ten drugi obraz to obraz szalenie cukierkowy z pewnym przełamaniem w finale. „Nena” to całkiem co innego. Ideą naszego Festiwalu jest, jak zresztą każdego innego, to, by pokazywać rzeczy wyjątkowe, inne, oferujące widzowi coś nowego. A „Nena” taka właśnie jest. Reprezentuje zupełnie świeży sposób ujęcia tematu, nieśpieszna narracja, spokojne ujęcia – to bardzo konsekwentnie i dobrze zrealizowany film. A „Zanim się pojawiłeś” to kino popularne, owszem wpływające silnie na widza, ale tylko przez chwilę. A „Nena” zdecydowanie bardziej pobudza do refleksji.
Kadr z filmu „Zanim się pojawiłeś”
Nie boicie się, że przez Wasz werdykt może pojawić się oskarżenie o promowanie eutanazji czy zachęcanie osób z niepełnosprawnością do podjęcia decyzji o samobójstwie?
Myślę, że nie ma takiej groźby – w końcu „Nena” to film fabularny i opowiada wymyśloną historię. Każdy inteligentny widz rozumie na czym polegają różnice miedzy filmową fikcją a dokumentem. My w żadnym wypadku nie promujemy eutanazji, a jedynie dobre kino zmuszające do refleksji, które dogłębnie pokazuje jakiś temat, a nie tylko ślizga się po jego powierzchni.
Jeśli porównamy „Nenę” z zeszłorocznym zwycięzcą – libańską baśnią filmową „Ghadi” to widzimy ogromną różnicę w podejściu do niepełnosprawności. Z czego to pańskim zdaniem wynika?
Po pierwsze chciałbym podkreślić, że „Nena” to nie jest film ponury ani pesymistyczny. W końcu przecież głównemu bohaterowi udaje się osiągnąć upragnione szczęście – a oto przecież w życiu chodzi. Uzyskanie wyższego poziomu porozumienia z córką jest najpiękniejszym elementem tego filmu. To, że ojciec i córka rozumieją się bez słów i stali się, jak to pisał Stachura, „jak jeden mąż”, to najwyższy poziom porozumienia, który zdarza się niezwykle rzadko nawet u osób zdrowych. Świetnie udało się to pokazać twórcom filmu i pod tym względem uważam „Nenę” za film niezwykle optymistyczny. Jeśli chodzi o ewolucje podejścia do tematyki niepełnosprawności, to widzimy, że ona się dokonuje, choćby na przykładzie filmów, które trafiają na nasz festiwal. Coraz więcej jest obrazów dotykających tematyki eutanazji czy to depresji. Są to tematy, które rzadziej widzieliśmy na ekranach, po drugie - ujmuje się je w inny sposób.
Jaki?
Myślę, że autorzy idą w stronę subtelności, intymności i bliskości. Na przykład, w filmach o depresji stosuje się pamiętnik audiowizualny. Daje się bohaterowi kamerę do ręki i on filmuje swoje życie. Podobnie było w filmie, który wygrał nasz festiwal w kategorii dokument „Wyślę Wam kartkę” w reżyserii Anny Dudy-Ziętek, gdzie chora na raka bohaterka opowiada do kamery o tym, co czuje, co myśli i jak wygląda jej życie. W ten sposób uzyskujemy swego rodzaju bliskość. Myślę, że także właściwy sposób podania tematu – dążenie do tego, by być jak najbliżej bohatera. Inną ciekawą tendencją jest próba dotarcia do wnętrza bohatera z niepełnosprawnością. Stosuje się tzw. strategie pośrednika. Używa się pewnych środków wyrazu, by pokazać myśli czy stany emocjonalne postaci. Są to czasami animacje, surrealistyczne obrazy, itp. Jest ten sam kierunek – staramy się dojść jak najbliżej do bohatera, jego świadomości i uczuć, które nimi targają.
Kadr z filmu „Wyślę Wam kartkę”
Zmieńmy trochę temat. Istnieje przekonanie, że najlepszym sposobem na zapewnienie filmowi sławy czy nawet zdobycie Oscara jest nakręcenie czegoś o nieuleczalnej chorobie lub niepełnosprawności. Co jakiś czas pojawia się film „niepełnosprawnościowy”, ze świetną obsadą, budżetem i reklamą, który potem zgarnia nagrody podczas kolejnych festiwali. Czy w kinie niszowym, autorskim, które jest reprezentowane na Waszym Festiwalu widać podobna tendencję?
Myślę, że żaden wrażliwy artysta, a z takimi mieliśmy przyjemność rozmawiać podczas naszego Festiwalu, nie kieruje się zyskiem finansowym czy łatwą sławą. Tak samo dla aktorów, bardziej liczy się wyzwanie sceniczne, a odgrywanie osoby z niepełnosprawnością daje taką możliwość. Są to role trudne. Choćby dlatego, że nawet współcześnie mamy z osobami z niepełnosprawnością rzadki kontakt. Poza tym często zachowują się one inaczej, mają inną gestykulację, itp. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć, podpatrzeć. I bardzo często aktorzy tak robią – przebywają z osobami z niepełnosprawnością, poznają ich życie, często nawiązują przyjaźnie. Tak pracował na przykład, nasz tegoroczny juror, Wojciech Mecwaldowski, przygotowując się do roli mężczyzny z autyzmem w filmie „Dziewczyna z szafy”. Jeśli taki aktor zdobędzie nagrodę to nie z powodu poprawności politycznej, ale dlatego, że są to najczęściej świetne role, wymagające ogromnego przygotowania, empatii i wrażliwości.
Tu warto nawiązać do dyskusji na temat tego, czy postacie z niepełnosprawnością powinny być grane przez pełnosprawnych aktorów. Takie głosy pojawiły się przy okazji filmowej biografii Stephena Hawkinga „Teoria wszystkiego”.
Jestem za tym, żeby osoby z niepełnosprawnością grały w filmach, kiedy tylko jest to możliwe. Aby film był dobrze odbierany, musi być dobrze zagrany przez dobrych aktorów. Jeśli jest taka możliwość, żeby osoba z niepełnosprawnością dobrze wywiązała się z tego zadania, to nie widzę przeciwwskazań - zachęcam do tego, by takie osoby angażować do filmu. Widzieliśmy spoty kampanii społecznych, gdzie na wózkach usiedli pełnosprawni aktorzy, a mogli przecież wystąpić w nich naturszczycy z niepełnosprawnością. Jeśli chodzi o film, to musimy jednak pamiętać o profesjonalizmie. Jeśli chcemy tworzyć sztukę, filmy wysokoartystyczne, to musimy zaangażować profesjonalnych aktorów. W kinie nie musi być wszystko przedstawione w sposób całkowicie prawdziwy, ale prawdopodobny. Dlatego też ważne, aby był dobrze zagrany, tak by widzowie byli w stanie uwierzyć w to, co widzą na ekranie.
Kadr z filmu „Teoria wszystkiego”
Przejdźmy do pytania, które chciałbym zadać na początku. Festiwal zbiegł się w czasie z Igrzyskami Paraolimpijskimi. Czy jest możliwe, by festiwale takie, jak Wasz przechodziły do „mainstreamu” tak jak paraolimpiada, która stała się wydarzeniem medialnym i relacjonowanym w Telewizji Publicznej?
Bardzo bym sobie tego życzył. Ale to wszystko zależy od wielu czynników. Po pierwsze od decydentów, którzy decydują o tym, co pokazane będzie w telewizji, a co nie. Bardzo wiele zależy też od dziennikarzy, którzy też muszą mieć pewną świadomość. A świadomość to wiedza, którą zdobywa się poprzez kontakt ze środowiskiem. Żeby temat znać, trzeba z nim obcować. Tak jest też w przypadku osób z niepełnosprawnością. Druga rzecz: nasz festiwal to kino, a więc sztuka i to wysokich lotów. My tę sztukę promujemy, choćby poprzez nasze werdykty. Ja wierzę w inteligencję widza. Często się mówi, że ludzie nie chcą oglądać ambitnego kina. To nieprawda – przeczy temu popularność takich filmów jak „Edi” Trzaskalskiego czy „Rewers” Lankosza. To kino z jednej strony skrojone do potrzeb widza, ale zawierające jednak głębsze przesłanie. Tak samo jest z filmami prezentowanymi na naszym Festiwalu. Sądzę, że widz takie kino zaakceptuje i doceni i będzie chętnie je oglądał. A od tego tylko mały krok do tego, by Festiwal Integracja Ja i Ty był relacjonowany przez Telewizję Publiczną. To z kolei miałoby ogromny wpływ na to, o czym mówiłem na początku – czyli świadomość. I tak to swoiste koło się zamyka. Wystarczy tylko, by ktoś wykonał ten pierwszy krok.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz