Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Integracja szkolna w praktyce

01.09.2016
Autor: rozmawiał Piotr Pawłowski
Źródło: „Misja Integracja”
Dyrektor Anna Walczak w studiu programu Misja Integracja

Na czym polega kształcenie integracyjne? Czym różni się od edukacji włączającej? Jak silny jest stereotyp, że w klasach integracyjnych jest niższy poziom? Mówi Piotrowi Pawłowskiemu w programie „Misja Integracja” Anna Walczak, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 32 z Oddziałami Integracyjnymi w Warszawie.


Piotr Pawłowski: Kształcenie integracyjne ma w naszym kraju ponad 20-letnią historię. Istnieje też edukacja włączająca. Czym w szkole różni się integracja od włączania?

Anna Walczak, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 32 z oddziałami integracyjnymi w Warszawie: Integracja to słowo z łaciny, które oznacza scalanie. My od 2000 roku staramy się „scalać” dzieci niepełnosprawne z dziećmi sprawnymi. Na czym polega różnica? Klasa integracyjna to taka, w której uczy się do 20 uczniów, przy czym pięć miejsc jest zagwarantowanych dla uczniów posiadających orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. To jest klasa, w której zatrudniany jest nauczyciel wspierający, który pomaga dzieciom podczas zajęć lekcyjnych.

Natomiast edukacja włączająca to nauka dziecka, które posiada orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, w klasie ogólnodostępnej. Tutaj ostateczną decyzję podejmują rodzice – to właśnie oni decydują, do której klasy, szkoły powinno według nich uczęszczać dziecko.

Często w orzeczeniu o potrzebie kształcenia specjalnego poradnie zapisują sugerowane szkoły. Często też w pierwszej kolejności sugerują szkołę ogólnodostępną. W drugiej – z oddziałami integracyjnymi. Czasami zdarza się też, że podpowiadają uczęszczanie do szkoły specjalnej. Na tym w skrócie polega różnica.

Co powinni zrobić rodzice, żeby ich dziecko uczęszczało do szkoły integracyjnej lub z oddziałami integracyjnymi, czyli takiej, jaką Pani prowadzi?

Na pewno praca nad dzieckiem rozpoczyna się już w przedszkolu. To tam przeprowadzana jest pierwsza diagnoza i tam sugeruje się rodzicom, żeby udali się do odpowiedniej poradni w celu przebadania dziecka. Obecne przepisy prawa stanowią, że mogą być to dzieci z orzeczonym zespołem Aspergera lub autyzmem, niedowidzące, niedosłyszące, z zaburzeniami ruchowymi, chorobami przewlekłymi lub dzieci z zespołem Downa.

Jeśli rodzic uzyska orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, musi zgłosić się do wybranej przez siebie szkoły, umówić na spotkanie z dyrektorem. Do mnie rodzice przychodzą najczęściej z dziećmi. Wspólnie przeglądamy dokumentację i zastanawiamy się, do której klasy dziecko ewentualnie posłać. Rodzic mi mówi, czy życzy sobie, żeby to była klasa integracyjna, czy wolałby klasę ogólnodostępną.

W tym roku 6 klasę skończył u nas uczeń z zespołem Aspergera, który przez całe sześć lat uczęszczał do klasy ogólnodostępnej. To bardzo zdolny, mądry uczeń. Żałujemy trochę, że już opuścił mury naszej szkoły. Mama zapytana, dlaczego wybrała nauczanie włączające, stwierdziła, że jednak nie chciałaby, żeby syn był zaszufladkowany, by miał przypiętą łatkę, że jest dzieckiem z zespołem Aspergera. Chociaż w moim odczuciu tak nie jest, ale – jak mówię – rodzic ma prawo wyboru. Chłopiec był jedynym uczniem w tej licznej klasie, który miał orzeczenie, ale naprawdę z wielkimi sukcesami uczył się, jeździł na zielone szkoły, brał udział we wszystkich zajęciach i był naszą dumą, dlatego, że w tym roku szkolnym przeszedł do wojewódzkiego etapu konkursu historycznego. To bardzo duży sukces.

Jak można w prosty sposób wytłumaczyć, czym jest zespół Aspergera?

Zespół Aspergera to m.in. zaburzenia, które powodują, że dziecko zupełnie inaczej niż my widzi świat. Mamy dzieci w szkole z – jeśli można tak nazwać – lekkim aspergerem. To są dzieci bardzo komunikatywne, bo rzeczywiście jeszcze nie mieliśmy takich trudnych przypadków zespołu Aspergera. Są dzieci, które potrafią wybiec z klasy i, jak się to nazywa fachowo, motylkować i biegać po korytarzu – w ten sposób rozładowują swoje emocje i chwilowe zaburzenia.

Mamy też chłopca, który potrafi wbiec do sekretariatu, cztery razy przekląć, uciec i wrócić spokojnie na lekcję. Ale tak naprawdę to przemili i zdolni uczniowie. Bodajże pięć lat temu jedna z uczennic z zespołem Aspergera, która kończyła 6 klasę, uzyskała maksymalną liczbę punktów na sprawdzianie. Burmistrz dzielnicy Śródmieście wręczał jej rower jako nagrodę. Naprawdę więc te dzieci doskonale się w naszej szkole odnajdują.

Idea szkół integracyjnych sięga w naszym kraju lat 90. Pierwsza klasa powstała w Pani szkole w roku 2000. Jak to się zaczęło?

Zaczęło się dosyć banalnie, ponieważ okazało się, że w jednej z klas są dzieci niepełnosprawne, że jest spora gromadka uczniów, którzy sprawiają duże trudności wychowawcze. Nauczyciel zgłaszał poprzedniej dyrekcji, że sobie nie radzi, że ma problemy, żeby mu pomóc. Zaczęliśmy więc myśleć o integracji. Z tego miejsca chciałabym podziękować rodzicom, którzy okazali się bardzo mądrzy, posłuchali nauczycielki i udali się do poradni. Tam ich dzieci zostały przebadane i wróciły do nas z orzeczeniami.

Natomiast pani nauczycielka była tak zmobilizowana, by dzieciom pomóc, że sama podjęła studia podyplomowe, właśnie z dziedziny tych różnych deficytów. Stwierdziła, że żeby im pomóc, najpierw sama musi dużo wiedzieć. Właściwie wtedy zaczęła się ta idea. To było stopniowo, krokami. Myśmy się wszyscy uczyli, organ prowadzący również, jak tworzyć te klasy. Tak to się zaczęło. Nie była to łatwa droga, ale zakończona sukcesem.

W studiu programu Misja Integracja na wózkach siedzą Anna Walczak i Piotr Pawłowski

Porozmawiajmy o klasach integracyjnych. Wspomniała Pani, że jest dodatkowy nauczyciel. Jak taka klasa jest organizowana?

Taka klasa ma pięć miejsc zagwarantowanych dla uczniów z orzeczeniami, reszta to dzieci pełnosprawne. Te klasy uczą się w ramach tej samej podstawy programowej, co inne. Nie ma tutaj żadnych odstępstw, ponieważ te dzieci mają normę intelektualną, a nawet jeśli to są dzieci z upośledzeniem w stopniu lekkim, bo i takie dzieci mieliśmy w szkole, to tworzymy dla nich program specjalny. Natomiast wszystkie pozostałe dzieci mają prawo uczyć się i realizują tę samą podstawę programową.

Czym więc klasa integracyjna różni się od innych?

Tym, że nauczyciel wspierający ściśle współpracuje z nauczycielem najpierw klas początkowych, a potem z „przedmiotowcami” i następnie dostosowuje dla dzieci ten program. Na czym polegają te dostosowania? Na tym, że każdy sprawdzian, który jest przygotowywany przez nauczyciela przedmiotu, jest konsultowany z nauczycielem wspierającym, który najlepiej wie, jakie są dolegliwości tego dziecka.

Dostosowuje się więc sprawdzian, można go skrócić, ograniczyć, zmienić formę pytania w zadaniu, można je wykreślić – są bowiem dzieci, które nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Wtedy nauczyciel wspierający czyta im pytanie, dziecko musi natomiast zapisać odpowiedź. Inną formą, którą bardzo często stosujemy, jest odpowiedz ustna. Są dzieci niepełnosprawne, które w ogóle nie potrafią przelać swoich myśli na papier lub mają z tym duży problem. Dlatego jedną z form dostosowania jest w ich przypadku odpowiedź ustna.

Nauczyciel wspierający służy cały czas pomocą wszystkim uczniom, szczególnie w sytuacjach, gdy dziecko ma gorszą chwilę podczas lekcji, widać, że jest zaniepokojone. Mamy salkę terapeutyczną. Nauczyciel w trakcie lekcji może wziąć to dziecko ze sobą, wyjść na podwórko albo pójść do salki, tak żeby temu dziecku ulżyć trochę w jego emocjach, ale żeby też nie przeszkadzało innym w nauce.

Jak wyglądają zajęcia wychowania fizycznego w klasie integracyjnej?

Wyglądają tak samo jak normalne zajęcia. Jeśli dziecko jest niepełnosprawne ruchowo, rodzic ma możliwość zwolnić je z lekcji WF, jednak nigdy tego nie zalecamy. Chcemy, żeby dziecko się ruszało, dlatego nauczyciel wychowania fizycznego razem z nauczycielem wspierającym ustalają, w jakim zakresie to dziecko może brać udział w zajęciach. Jeśli nie bardzo, to wtedy proponują inne ćwiczenia, gdzieś z boku w tej samej sali. Natomiast np. wszystkie dzieci z zespołem Aspergera biorą udział w zajęciach WF.

Jakie decyzje podejmują rodzice dzieci pełnosprawnych? Wolą swoje dziecko posłać do klasy integracyjnej czy uważają, że oznacza ona niższy poziom nauczania? Docierają do nas takie opinie...

Smutno mi jest, gdy ktoś mówi, że klasa integracyjna to jest niższy poziom. To jest absolutnie nieprawda. To jest ten sam poziom, ta sama podstawa programowa, wszystkie dzieci realizują te same zadania. Różnica jest tylko taka, że dzieci z orzeczeniami mają pewnego rodzaju dostosowania.

Jak to zazwyczaj wygląda? Z moich obserwacji, a pracuję w szkole 27 lat, wynika, że wielu jest rodziców, którzy chętnie zapisują swoje dzieci do klas integracyjnych. Widzą, że tam uczy się tolerancji do drugiego człowieka. To oczywiście nie znaczy, że w klasie ogólnodostępnej tego nie uczymy, ale tutaj jest to jakby dwa razy mocniejsze. Jest więc bardzo duże zainteresowanie klasami integracyjnymi. Natomiast rzeczywiście zdarzają się rodzice, którzy nie chcą swoich dzieci w takiej klasie. Jest tak jednak do momentu rozmowy, często ze mną, ponieważ ja im pokazuję, że to nie jest tak, jak oni myślą.

Rodzice się obawiają, że to będą dzieci niegrzeczne i tak to nazywają, że „ta klasa integracyjna, to jest dla niegrzecznych dzieci”. Nie. Ja zawsze mówię, że nie mam w szkole klas niegrzecznych dzieci. Natomiast z doświadczenia wiem, że niegrzeczne dzieci to są w większości tzw. dzieci w pełni sprawne, czyli wcale nie te „integracyjne”, które rzadko sprawiają trudności wychowawcze.

Jeśli rodzic posłucha, przyjdzie, popatrzy, bo my zapraszamy na zajęcia otwarte i na dni otwarte, to przekonuje się, że ta klasa jest fantastyczna. Jest mniej dzieci, dwoje nauczycieli. Na wstępie jakby jest lepiej niż w klasie ogólnodostępnej.

Co powiedziałaby Pani rodzicom, mającym pełnosprawne dzieci, którzy nie do końca jeszcze „czują” kształcenie integracyjne?

Żeby się nie bali. Żeby przychodzili do mnie, rozmawiali ze mną, oglądali, chodzili – w Śródmieściu w Warszawie są trzy szkoły z oddziałami integracyjnymi, więc jest co odwiedzać. Żeby próbowali przestać się bać, bo dziecko niepełnosprawne nie gryzie, nie szczypie – to czasem robią te pełnosprawne dzieci, różnie bywa. Teraz jest taki czas, że nareszcie osoba niepełnosprawna ma możliwość normalnie żyć. To już nie te czasy, kiedy człowiek musiał się zamknąć w domu.

Za dzieckiem z niepełnosprawnością „idą” pieniądze, tzw. subwencja oświatowa. Na ile jest ona dla Pani pomocna, żeby taka klasa integracyjna mogła funkcjonować?

Jest ogromnie pomocna. Bez subwencji, którą gwarantuje nam państwo, nie wyobrażam sobie pracy...

W zależności od stopnia niepełnosprawności są to różne pieniądze?

Tak, to są rożne pieniądze. Dzięki tym środkom jestem w stanie zapewnić dzieciom nie tylko pracę nauczyciela wspomagającego, ale także szereg różnych zajęć dodatkowych, które dzieci mają zapisane w zaleceniach w orzeczeniu. Dla przykładu, jest u nas terapia metodą Tomatisa, czyli słuchowa, a także terapia Biofeedback, mamy trzech logopedów, dwóch psychologów, zajęcia socjoterapeutyczne, treningi umiejętności społecznych, mnóstwo zajęć rewalidacyjnych. Bez subwencji nie mogłabym zrealizować tych wszystkich lekcji, gdyż to są po prostu dodatkowe koszty i pieniądze.

Te pieniądze „idą” za uczniem, czyli może je Pani wydać tylko na dane dziecko?

Można tak powiedzieć, ale ja w budżecie nie widzę, że Jaś Kowalski dostaje tyle, a Zosia Kowalska tyle – ja widzę całą sumę. Natomiast jest ona przeliczana na każde dziecko i – jak Pan wspomniał – w zależności od dysfunkcji pieniądz „idzie” za dziećmi.

Czasem rodzice myślą, że ja mam jakiś sejf, w którym Jaś Kowalski ma swoje 10 tys. zł. Raz przyszła do mnie mama i powiedziała, że jej nie stać na wizytę u psychiatry, więc żebym jej dała z tych pieniędzy z subwencji 200 zł. Musiałam tej mamie tłumaczyć, że to nie na tym polega, że nie mam tych pieniędzy schowanych w sejfie czy kopercie, tylko one są w budżecie – przeznaczane na konkretne działania szkoły.

Natomiast udało się nam porozumieć z poradniami i od jakiegoś czasu pracujący tam specjaliści wpisują w orzeczeniach również zalecenia dla rodziców, nie tylko dla szkoły. Bo często rodzice myślą, że jak są zalecenia dla szkoły, to już „dałem dziecko do szkoły integracyjnej i mam spokój”. Nic bardziej mylnego, ponieważ bez wsparcia rodzica nasza praca nie wystarczy. Dlatego poradnie często wpisują np. „konsultacja z psychologiem” albo „z psychiatrą” i wtedy rodzic musi to robić we własnym zakresie. My pomagamy – wskazujemy poradnie, które za darmo przyjmują dzieci, ale jest bardzo mało psychiatrów dziecięcych i często trzeba skorzystać z płatnej wizyty.

Dzieci potrafią być bezwzględne. Jak odnoszą się dzieciaki pełnosprawne do swoich rówieśników, którzy np. poruszają się na wózkach?

Różnie z tym bywa, natomiast ciężka praca szkoły, rodziców przez te sześć lat na pewno sprawia, że dzieci wspaniale uczą się tolerancji. Proszę mi wierzyć, że gdy idę korytarzem, a jestem osobą, która ma trudności z poruszaniem się, zawsze jestem wzruszona, jak podchodzi do mnie uczeń i pyta: „Pani dyrektor, podać pani rękę? Czy pomóc pani zejść po schodach?”. Wtedy wiem, że to, co robimy, ma sens, że jednak dzieci uczą się tolerancji, współpracy. Obserwuję na korytarzu, jak się bawią ze sobą, jak dziewczynka z zespołem Downa bawi się z pełnosprawną koleżanką. To są piękne chwile, dzięki którym wierzę, że idea integracji na pewno jest słuszna.

Jaka nas czeka przyszłość? Edukacja integracyjna czy włączająca?

Myślę, że edukacja włączająca. Głównie ze względu na finanse, bo to są o wiele mniejsze pieniądze. Widzę, że edukacja zmierza w stronę włączania dzieci do zwykłych szkół rejonowych, gdzie w klasach ogólnodostępnych będą mogły się uczyć, a dyrektor będzie musiał zapewnić im odpowiednią pomoc.

Pani niepełnosprawność przeszkadza czy pomaga w pełnieniu obowiązków dyrektora szkoły?

Ja od dziecka byłam aktywna i żywa, za co dziękuję moim rodzicom, bo to dzięki nim nigdy nie straciłam wiary w siebie. A dziś mam mnóstwo ludzi wokół siebie, którzy służą mi ręką, którzy pomogą mi dojść w różne miejsca. Nigdy nie jest to dla nikogo problemem, więc dla mnie również.

Wierzę też w to, że rodzice i dzieci, widząc mnie, już podczas pierwszego spotkania przekonują się, że można, że niekoniecznie osoba niepełnosprawna musi zamykać się w domu. To już nie te czasy. Można wyjść, można zostać dyrektorem, można się uczyć i osiągać sukcesy.

W szkole patrzy Pani na możliwości dziecka, nie na ograniczenia?

Zdecydowanie. Nigdy nie patrzę na ograniczenia ucznia. Każdemu dziecku dajemy szansę.

Komentarz

  • prawda o dzieciach niepełnosprawnych
    olga chmielewska
    02.09.2016, 20:38
    zgadzam się z tym wszystkim moje dziecko realizuje podstawę programową tak jak zdrowe dzieci tylko proszę o szanse dla tych dzieci

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas