Dość wyręczania. Czas na zaradność
Zdarzało się, że osoby, które przyjeżdżały na obóz, nie potrafiły zrobić sobie kanapki. Jak się okazywało, problemem polegał na tym, że... nigdy nie próbowały nauczyć się jej robić. Obóz w Sulejowie „przestawia” z wyręczania na samodzielność.
Emil jest tutaj trzeci raz. Podczas obozów nauczył się m.in. szykować sobie ubrania oraz rozpoznawać, które należą do niego, gdyż wcześniej zdarzało mu się ubrać w nie swoją część garderoby. Wyćwiczył też orientację w terenie i nauczył się kierunków.
- Takie obozy są bardzo potrzebne, bo przygotowują do samodzielnego życia – wyznał. – Kiedy byłem na obozie po raz pierwszy, to umiałem dużo mniej, wykorzystywałem swoich asystentów.
Przyznał, że myliły mu się pojęcia „asystent” i „opiekun”.
- A to przecież jest różnica – powiedział. – Opiekun się opiekuje, opieka tyczy się dzieci. Ja już jestem osobą pełnoletnią i nie potrzebuję opiekuna, tylko asystenta.
Zaraz jednak sam przyznał, że czasami zachowuje się jak dziecko.
- W każdym jest choć odrobina dziecka – dodał. – Ale to, niestety, nie tędy droga.
Nie tylko wypoczynek
Z inicjatywy dwóch stowarzyszeń – Kolomotywa oraz Instytut Działań Społecznych – w tym roku po raz kolejny zorganizowany został wakacyjny obóz, na którym uczestnicy z niepełnosprawnością nie tylko wypoczywają.
- Ideą obozów „Myśl Inaczej – Sulejów” jest to, aby były pożyteczne, atrakcyjne i dostępne dla jak największej liczby potrzebujących – powiedział prezes Kolomotywy, Adam Zawisny.
Od początku założeniem obozów było, aby osoby z niepełnosprawnościami funkcjonowały na równi z kadrą, bo każdy może dać coś od siebie.
- Są asystenci i uczestnicy, ale często inni uczestnicy wspierają siebie nawzajem, a nawet uczestnik wspiera asystenta – dodał Adam Zawisny. – Bywa, że asystentem jest osoba z niepełnosprawnością.
Wszyscy uczestnicy obozu „Myśl inaczej - Sulejów”, fot. Andrzej Dzirba
Owoce za jakiś czas
Samodzielność – to cel każdego uczestnika wyjazdu.
- Osobie z niepełnosprawnością samodzielne umycie czy ubranie się może zająć sporo czasu – tłumaczył prezes Kolomotywy.
Dlatego zazwyczaj każdy uczestnik ma wsparcie indywidualnego asystenta, co daje przestrzeń, czas i nowe możliwości. Owszem, podczas samego „przestawiania się” z wyręczania na samodzielność pewne czynności zajmują dużo czasu. Ale to właśnie na obozie jest przestrzeń, żeby próbować, uczyć się.
- Wiemy, że długodystansowo, w perspektywie miesięcy czy lat, to daje owoce – podkreślił Adam Zawisny. – Dzięki temu dana osoba będzie kiedyś mogła wieść bardziej samodzielne, niezależne życie, brać udział w życiu społecznym, założyć rodzinę i pracować, najlepiej na otwartym rynku.
Według niego osoby, które przyjeżdżają na obóz, często w wielu czynnościach były wyręczane przez rodzinę, bo tak było prościej. Organizatorzy obozu starają się to zmienić.
- Pewne bariery tkwią zazwyczaj w myśleniu – podkreślił Adam Zawisny. – Jest to proces długotrwały, szczególnie, kiedy ktoś niepełnosprawność ma od urodzenia i wielokrotnie powielał nieprawidłowe wzorce zachowań.
Uczestnik wyznacza kierunek
Na warsztatach zazwyczaj tworzone są niewielkie grupy. Uczestnicy, robiąc coś razem, motywują się nawzajem, bo jeśli mają podobne niepełnosprawności i widzą, że ktoś coś potrafi, to rodzi się w nich przekonanie, że oni też mogą to osiągnąć. W czasie zajęć asystent wspiera uczestnika, aby dostosować to, co jest w danym momencie realizowane, do jego możliwości. Ktoś na przykład podczas warsztatów kulinarnych samodzielnie robi sałatkę owocową czy naleśniki. Ale kiedy będzie potrzebował pomocy przy obraniu pomidorów, asystent go w tym wesprze.
Każdy ma trochę inny pułap do osiągnięcia. To uczestnik wyznacza kierunek, a asystent jedynie wspiera go w tym. Asystent może mieć swoje zdanie na ten temat, ale muszą wypracować „wspólną wersję”. To uczestnik jest jednak tym, który dzierży ster.
- Zdarzało się, że osoby, które przyjeżdżały na obóz, nie potrafiły zrobić sobie kanapki. Jak się okazywało, problemem polegał na tym, że... nigdy nie próbowały nauczyć się jej robić – podkreślił prezes Kolomotywy. – I nagle podczas warsztatów kulinarnych okazywało się, że robią sobie te kanapki.
Warsztaty kulinarne. Każdy uczestnik może liczyć na wsparcie asystenta, fot. R. Michalczyk
Poznać swoje prawa
Spośród szeregu zajęć szczególnie na jedne warto zwrócić uwagę: warsztaty ze znajomości własnych praw. To kluczowy element idei obozu w ramach rozwijania umiejętności decydowania o sobie. Według prezesa Kolomotywy, jest to bardzo ważna sfera. Wiele osób z niepełnosprawnością ma problem z podejmowaniem decyzji, bo nie do końca czują, że ktoś się liczy z ich zdaniem.
- My staramy się, żeby osoby te miały mocne poczucie możliwości decydowania o sobie – podkreślił Adam Zawisny. – I to dotyczy osób z różnymi niepełnosprawnościami, w tym intelektualną.
Według niego, jeżeli jakaś osoba mówi nieskładnie albo w taki sposób, że inni mają problem, aby ją zrozumieć, to absolutnie nie jest powód, żeby jej nie słuchać. Ten ktoś decyduje o sobie, jest obywatelem i ma prawa. Ma możliwość się wyrazić, czy chce wziąć udział w tych warsztatach, czy może innych, czy chce zjeść to, czy może coś innego lub co chce kupić w sklepie. Zaczyna się od rzeczy małych i dochodzi do większych, aż do takich bardzo dużych, jak np. decyzja o wyremontowaniu domu.
Kto prowadzi warsztaty? W większości znajomi znajomych. Okazuje się, że ktoś prowadzi świetne szkolenia z asertywności albo uczy w szkole tańca i z chęcią zgadza się na poprowadzenie zajęć podczas obozu.
- Czasami ludzie sami się do nas zgłaszają z propozycją i tematem zajęć – dodał Adam Zawisny.
Na obóz bez rodzica
Jedną z zasad obozu jest to, że osoby z niepełnosprawnością jadą na niego samodzielnie przy wsparciu asystenta, a nie z rodzicem.
- Uznajemy, że niezależnie od rodzaju niepełnosprawności i tego, jak bardzo intensywnego wsparcia potrzebuje dana osoba, jest je w stanie zapewnić ktoś do tego przeszkolony – nadmienił organizator.
Asystent przydzielany jest konkretnej osobie. Przed wyjazdem spotyka się z uczestnikiem, jak i jego opiekunem, otrzymuje informacje, w czym mógłby usamodzielniać tę osobę.
- Z Iwo widujemy się tylko na wyjazdach – powiedziała Justyna, asystentka 22-letniego uczestnika obozu.
Asystowała mu również rok temu, a że bardzo dobrze się dogadywali, to i w tym roku oboje chcieli współpracować.
- Od ostatniego roku zauważyłam u Iwo duże postępy – podkreśliła Justyna. – W tamtym roku podczas zakupów był problem z przeliczeniem pieniędzy. W domku i podczas zajęć uczymy się je liczyć. Teraz za każdym razem, kiedy idziemy do sklepu, Iwo odlicza sumę, jaką należy zapłacić, i robi to prawidłowo.
Sam Iwo poinformował nas, że w życiu zajmuje się pieniędzmi.
- Wiem, co to jest 5, 10 i 20 złotych – powiedział uczestnik wyjazdu.
Przyznał, że lubi robić zakupy, a najbardziej, jeśli są to słodycze.
Korzyści obopólne
Jak przyznała Justyna, w tym obozie fajne na pewno jest to, że można się wiele nauczyć, spróbować zrozumieć, w jaki sposób myślą oraz funkcjonują osoby takie jak Iwo.
- Trudne są czasami pytania, których Iwo zadaje mnóstwo – podkreśliła asystentka. – Ale to ćwiczy moją cierpliwość, bo wiem, że są one potrzebne, żeby Iwo się rozwijał.
Justyna jest zdania, że ten wyjazd jest tak samo ważny dla uczestników, jak i asystentów. Oni także mogą się wiele nauczyć od osób z niepełnosprawnościami – jak ich wspierać, czego potrzebują.
Iwo ze swoją asystentką, Justyną, fot. R. Michalczyk
- Można też dowiedzieć się wielu rzeczy o sobie samym, na przykład na ile jesteśmy odporni, jak bardzo się znamy, ile w sobie mamy empatii czy cierpliwości właśnie – wyznała Justyna.
Zauważyła, że są osoby z niepełnosprawnością, z którymi nie ma żadnego kontaktu, nie mówią, nie potrafią wyrazić swoich emocji. Bardzo trudno się od nich czegoś dowiedzieć, chociażby wtedy, kiedy są chore lub coś je boli. Istnieje błędne przekonanie, że takie osoby są zamknięte całkowicie na świat, nic do nich nie dochodzi.
- Ja bardzo wierzę w to, że tacy ludzie mają dużo do wyrażenia, bo nawet jeśli nic nie mówią, to jest z nimi kontakt wzrokowy – podkreśliła asystentka. – A w ich oczach widać to coś, co nie pozwala traktować ich tak, jakby nie mieli nic do powiedzenia.
Nie da się mieć złych dni
Emil ma nadzieję, że jeżeli za rok będzie organizowany taki obóz, to też będzie mógł na niego pojechać. Według niego, za każdym razem można nauczyć się czegoś nowego. Zawsze dzieje się coś ciekawego.
- Chodzimy na basen, gdzieś sobie wychodzimy, mamy różne warsztaty – powiedział.
Na co dzień uczęszcza na warsztaty terapii zajęciowej, gdzie m.in. maluje obrazy, głównie martwą naturę.
- WTZ mamy traktować jako miejsce pracy – podkreślił. – A ten obóz to warsztaty i rekreacja, panuje tu bardziej luźna atmosfera, można wypoczywać jak na wakacjach i przy okazji się uczyć.
Na pytanie, jak mu się podoba na wyjeździe, odpowiedział, że bardzo.
- Tutaj nie da się mieć złych dni – podkreślił z uśmiechem. – A w ciągu roku, kiedy jest mi smutno, wchodzę na stronę Kolomotywy i oglądam zdjęcia, wtedy od razu poprawia mi się humor.
Emil, uczestnik obozu „Myśl inaczej - Sulejów”, fot. R. Michalczyk
Doceniać, co się ma
Emil lubi czytać, szczególnie o psychologii.
- Ostatnio czytałem o empatii – powiedział. – Empatia to jest umiejętność wczucia się w drugiego człowieka. Myślę, że ludzie mają z tym problem, ja z tym czasami mam problem.
Według niego na tym obozie piękne jest to, że można dojrzeć więcej empatii niż w codziennym życiu.
- Nie raz rozczulałem się nad sobą, sam przyznaję – stwierdził. – Bo ludzie nie potrafią doceniać tego, co mają. Chcą nieba, a nie dostrzegają tego, co jest dookoła tu, na ziemi. Później budzą się w wieku 80 lat z myślą, że tego i tamtego nie zrobiłem, a jak był czas na to, to myślałem o niebieskich migdałach i się zamartwiałem. A trzeba było żyć najlepiej, jak się dało. Po prostu.
Jego marzeniem i zarazem szansą na lepsze życie jest to, żeby asystenci, tak jak tu na wyjeździe, cały rok wspierali tych, którzy tego potrzebują.
- Bo to by pomogło jeszcze bardziej się usamodzielnić – wyjaśnił. – Rodzice to są rodzice, dla nich zawsze będę dzieckiem, niezależnie od sytuacji i wieku.
Ładowanie akumulatorów
- Staramy się „wycelować” w taki moment z terminem obozu, kiedy dużo osób jest na wakacjach czy urlopach z WTZ – podkreślił Adam Zawisny. – Osoby, które wspierają daną osobę na co dzień, często mówią nam, że to jest 12 dni, na które czekają, aby naładować akumulatory na kolejne 354 dni.
Faktycznie, wielu rodziców mocno czeka na obóz z poczuciem, że ich dziecko ma okazję czegoś się nauczyć, choć trochę się usamodzielnić. Ponadto dla nich samych jest to bardzo ważne, bo czasami, niestety, jest to jedyny wyjazd, na który osoba z niepełnosprawnością może pojechać samodzielnie. W tym czasie rodzice mogą pojechać na swój własny wypoczynek, który jest niesamowicie ważny. Bo od tego, czy rodzic będzie w lepszej kondycji psychicznej i fizycznej, zależy, jak będzie wspierać swoje dziecko przez resztę roku.
Tegoroczny obóz liczył ok. 140 uczestników (90 z Kolomotywy i 50 z Akcji Specjalnej). Zrobić taki obóz na taką skalę nie jest prosto. Przygotowania do sierpniowego wyjazdu trwają już od października poprzedniego roku. Jak skończy się jeden obóz, zaczynają się prace nad kolejnym – ten cykl trwa cały rok: zbieranie wolontariuszy i funduszy. Inicjatywa finansowana jest ze środków z 1% podatku, ze zbiórek, z różnych akcji charytatywnych organizowanych w trakcie całego roku, przez sponsorów. Uczestnicy wpłacają tyle, na ile pozwalają ich możliwości finansowe.
To duży wysiłek, ale efekty są znakomite.
Zobaczcie galerię zdjęć z tego wydarzenia na portalu Niepelnosprawni.pl.
Więcej informacji o obozie oraz wsparciu inicjatywy można znaleźć na stronach Stowarzyszenia Kolomotywa i Akcji Specjalnej oraz na Facebooku: na fanpage’u projektu Myśl Inaczej, na fanpage’u Stowarzyszenia Kolomotywa, na fanpage’u Akcji Specjalnej.
Komentarze
-
Przeczytałam dość dużo publikacji na temat samodzielności osób niepełnosprawnych i mam na ten temat parę przemyśleń.
30.08.2016, 11:20Naturalnie, należy wziąć pod uwagę przypadki ekstremalne, kiedy bezpośrednio przez swoją chorobę człowiek ewidentnie nie może robić pewnych rzeczy. I wtedy nie należy dziwić się rodzinom takich osób. Natomiast co w sytuacji kiedy choroba nie uniemożliwia radzenia sobie z czymś? Wysnuwam tu dwa przypuszczenia. 1. Z racji choroby więcej czasu musi być poświęcone na edukację szkolną, oraz leczenie i rehabilitację. 2. Część rodzin (celowo piszę 'część' ponieważ nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, to byłoby krzywdzące) widzi (lub jedynie przypuszcza), że choroba dziecka nie uniemożliwia wykonywania czegoś, ale jednak nieco spowalnia tę czynność i sprawia, że może ono "nabałaganić, a potem nie da rady posprzątać i jeszcze bardziej nabałagani". Dlatego ze względu na pośpiech dziecko jest wyręczane.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz