Przyjemne i pożytecznie – audio-czytanie
Czytanie do poduszki nie musi wiązać się z widokiem egzemplarza książki na nocnym stoliku. Równie dobrze może tam leżeć tablet, telefon komórkowy lub odtwarzacz mp4. Czytanie do poduszki nie musi oznaczać składania liter. Wystarczy komplet słuchawek i książka czyta się sama…
Z książkami mówionymi zetknęłam się po raz pierwszy blisko trzydzieści lat temu. Były to książki czytane przez aktorów i lektorów, wtedy jeszcze nagrywane na kasetach magnetofonowych.
Na początku z tego typu „taśmotek” korzystały tylko osoby niewidome i niedowidzące. Miałam znajomą panią, która prowadziła bibliotekę książek mówionych przy oddziale Polskiego Związku Niewidomych w moim mieście. Wiedziała, że mam kłopoty ze wzrokiem (jestem znacznym krótkowidzem), więc chętnie udostępniała mi kasety z nagraniami. Średniej wielkości książka mieściła się w dużej reklamówce, zapełnionej plastykowymi pudełeczkami. Trzymałam na podorędziu monofoniczny magnetofon kasetowy marki Kasprzak i w każdej wolnej chwili bądź przy zajęciu, które to umożliwiało, włączałam odtwarzanie.
Czas płynie przyjemniej
Na tych kasetach nagrywano wówczas przede wszystkim szkolne lektury i literaturę popularną – romanse, kryminały, powieści obyczajowe. Poznałam wtedy prawie w całości twórczość Marii Rodziewiczówny – wątpię, żebym kiedykolwiek przeczytała w klasyczny sposób którąkolwiek z jej powieści. Ale przy nudnych zajęciach dało się tego słuchać… Jeszcze w latach 80. wykonywałam tzw. pracę nakładczą w domu – robota brudna, żmudna i monotonna. Wtedy doceniłam zalety książek mówionych, nawet tych tradycyjnych czytadeł. Lepiej obcować z cudzą wyobraźnią niż myśleć wciąż o tym, że jeszcze daleko do końca dnia roboczego… Zresztą lubiłam poznawać polszczyznę z różnych okresów literackich, a system „na ucho” jest najprzyjemniejszy.
Trafiały się także książki wyjątkowe, które pamiętam do dziś. To „Ziele na kraterze” Wańkowicza w interpretacji nieodżałowanej pamięci Henryka Machalicy oraz „Lot nad kukułczym gniazdem” Keseya w mistrzowskiej kreacji Zbigniewa Zapasiewicza.
Tworzenie historii głosem
Niektórzy przeciwnicy audiobooków twierdzą, że lektor dyktuje słuchaczowi sposób odczytywania najważniejszych sensów i wobec tego taka lektura nie jest już samodzielna. Nie zgodzę się z tym. Inteligentny lektor nie tylko nie narzuca swoich upodobań i wniosków, ale intuicyjnie poddaje różne elementy pod rozwagę słuchaczowi, nie tylko pozostawia mu wybór, ale do wyboru zachęca. Trzeba wtedy być świetnym lektorem, lecz przecież takich mamy.
Aktor, który od początku do końca, konsekwentnie, w wybranej przez siebie konwencji podaje tekst – tworzy nową jakość, dodaje swoją osobowość, wrażliwość. Dlatego nie jest to jedynie spotkanie z autorem dzieła i jego bohaterami, ale z drugim człowiekiem, który już to pierwsze spotkanie przeżył i przetworzył. Co ciekawe, słuchając książki w rozmaitych warunkach i po upływie miesięcy czy lat – tej samej książki – zauważam inne treści i na inny zabieg interpretacyjny reaguję. Mam taką książkę, do której stale wracam, to „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, czytana przez aktora, Henryka Boukołowskiego. Chciałoby się napisać: „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa i Boukołowskiego, i byłaby w tym część prawdy…
Znakomitymi lektorami literackich arcydzieł, a także prozy współczesnej są znani polscy aktorzy Krzysztof Gosztyła, Adam Ferency, Artur Barciś, Janusz Gajos, Mariusz Bonaszewski i wielu, wielu innych. Wybitni odtwórcy ról teatralnych i filmowych, dla których dykcja i artykulacja nie mają tajemnic, radzą sobie z każdym tekstem, począwszy od bajek dla dzieci, a skończywszy na klasyce, kryminałach i thrillerach.
Plusy i minusy audiobooków
Był taki czas, kiedy audiobooki sama sobie tworzyłam, w warunkach domowych. Na stronie internetowej radiowej Dwójki zamieszczano w plikach dźwiękowych cykl „Słynne powieści”. Ściągałam pracowicie każdy odcinek na swój komputer, potem dzieliłam odcinki na foldery i zgrywałam na płyty CD, by móc słuchać książek na discmanie i nie być uzależnioną od stacjonarnego komputera. Taka manufaktura miała tę złą stronę, że odcinki powieści nie były dobrze otagowane (oznaczone), i musiałam szukać po całej płytce kolejnych części, wedle numeracji, która na szczęście była widoczna na wyświetlaczu. Ale zabawa w poszukiwanie ciągu dalszego bywała irytująca. Poza tym radiowe adaptacje najczęściej nie zawierały pełnego tekstu powieści, co też było minusem owego rękodzieła.
Od kiedy pojawiły się na rynku wydawniczym prawdziwe audiobooki, chętnie po nie sięgam. Był jeszcze taki czas, że książki mówione dodawano do popularnych dzienników, choćby do „Gazety Wyborczej” (serie „Lektury szkolne” i „Mistrzowie słowa”), ale tu też nie zawsze treść zawierała całość dzieła. Teraz zwracam na to uwagę.
Innym denerwującym szczegółem jest dzielenie pliku audio na odcinki. Najwygodniejsze dla czytelnika-słuchacza są fragmenty 10-20 minutowe, w ostateczności półgodzinne. Ale trafiłam kiedyś na książkę nagrywaną pełnymi rozdziałami i ten najobszerniejszy miał ponad 120 minut. Niektóre urządzenia odtwarzające „zapamiętują” ostatnią ścieżkę i można słuchać dalszego ciągu książki od miejsca, w którym się zakończyło, jednak wystarczy, że rozładuje się bateria, a ta opcja przestaje działać. I niestety, ciągle trafiam na książki w podobny sposób nagrywane, gdzie odcinki mają po 50-60 minut. A wystarczy tylko drobny zabieg techniczny, żeby ułatwić życie odbiorcy. Audiobooki można też pobierać w formie pliku mp3, wprost z internetowej strony księgarni. Nie trzeba uiszczać opłaty za przesłanie płyty, ale tak poza tym książki audio w mp3 tańsze nie są…
W moim życiu audiobooki nie zastępują książek, ale je dopełniają. Co mogę, czytam w klasyczny sposób, tym bardziej, że nie wszystko jeszcze zostało nagrane. Jednak zamiast oglądać wieczorne seriale w telewizji, wolę znaleźć się w świecie słowa, które jest moim żywiołem. Czytam to, co mnie najbardziej interesuje, a słucham literatury bardzo różnorodnej.
Wielka to zaleta audiobooków, że można je użytkować z zamkniętymi oczami… Nie boję się nowinek, korzystam z czytnika e-booków i mam w nim niemałą bibliotekę. Ale jednak wolę książkę w formie książki: papier, druk, ilustracje. Dłużej pamiętam książkowy tekst, lepiej go rozumiem, wiem, w którym miejscu znajduje się cytat, który mnie zaintrygował… Jeżeli ktoś się uczył czytania z elementarza Falskiego, a pisał piórem ze stalówką atramentem z kałamarza, to pozostanie tradycjonalistą…
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz