Warto kochać. Siebie
Schizofrenia. Kilka ostatnich wyboistych i krętych lat. Choruję i codziennie uczę się o mojej chorobie, byciu w niej i zdrowieniu, czegoś nowego. Schizofrenia. Dla wielu osób słowo to brzmi przerażająco, koszmarne jest dla osób, które swoją diagnozę słyszą po raz pierwszy i potem, kiedy po raz kolejny lekarze, rodzina, przyjaciele powtarzają je w różnych kontekstach.
Droga do akceptacji choroby nie jest łatwa, ale to moment, w którym myślimy o schizofrenii jako o nieodłącznej części naszego życia, jest dla nas, chorujących, punktem kluczowym. Na tej drodze ważne są także przystanki, którymi są hospitalizacje i ludzie, których spotykamy.
„Aby kochać i być kochanym”
Katarzyna Szczerbowska, 45 lat, chora od 7 lat
Często zaczytuje się w książkach, które motywują chorych do zdrowienia. Uwielbia czytać: Schizofrenia. Moja droga przez szaleństwo, Byłam po drugiej stronie lustra czy Umysł w ogniu. Jedną z pierwszych „żywych książek” [Żywa biblioteka – projekt polegający na możliwości wypożyczenia tzw. żywych książek, czyli osób z grup postrzeganych jako stereotypowe, wykluczanych, w celu rozmowy z nimi – red.], jakie mogłam przeczytać, jest właśnie Kasia. Zawsze otwarta na rozmowę, współczująca i rozumiejąca.
Spotkałyśmy się na Forum Psychiatrii Środowiskowej, gdzie przy panelowym stole obie mówiłyśmy o przeżyciu choroby i potrzebie systemowych zmian w Polsce. Zarówno wtedy, jak i teraz mam poczucie, że Kasia powie mi o chorobie coś ważnego.
To było już siedem lat temu. Zachorowała nagle i ostro. Z dnia na dzień trafia do szpitala. Przywieziona przez dwie nieodpowiedzialne psychoterapeutki z pewnego Laboratorium. Psychoterapia wywołała u Kasi chorobę. Grupa otwarcia, na którą została zaproszona, polega na opowiadaniu przez pacjentów swoich najbardziej ciężkich przeżyć. W jednej chwili kumulacja własnego bólu, a także cierpienia osób towarzyszących przerosła wrażliwość Kasi. Przerosła ją samą.
Nigdy nie sądziła, że zachoruje na schizofrenię. Nie miała urojeń, myśli prześladowczych, żadnych typowych symptomów tej choroby. Jest tylko wrażliwa. Jak wiele osób cierpiących na schizofrenię ma tendencję do nadmiernego przeżywania, zamartwiania się, brania wszystkiego do siebie. Taka wrażliwość powoduje nieustanne napięcie, a nawet bóle głowy.
To z nimi po raz pierwszy pojawia się u psychoterapeuty. Ten mówi, że jej stan jest bliski niepokojącej depresji i odprawia do psychiatry. Psychiatra daje leki, ale… Kasia boi się je wziąć. Jeszcze przez rok męczy się z bólami, aż postanawia jednak łyknąć xanax. Leki to jednak nie wszystko. Za namową koleżanki szuka psychoterapii i trafia do Laboratorium na nieszczęsną psychoterapię w grupie otwarcia.
W szpitalu jest 6 długich miesięcy. Po wyjściu czeka ją najgorszy okres w życiu. Traci pracę, chęć do życia, radość, traci siebie, ale... jedyną iskierką w tej ciemności jest córka. To dla niej Kasia chce żyć. Córka staje się łącznikiem ze światem. Tą, dla której warto się starać. Zmuszać się do ubierania, mycia głowy, zębów, wstawania każdego dnia i walki o lepsze jutro. Kasia ma przyjaciela, którego mama popełniła samobójstwo. Wie, jak bardzo cierpiał po stracie matki. I choć co wieczór myśli o samobójstwie, to wie, że nie może tego zrobić. Mimo że ta myśl wraca co wieczór, wraca też druga myśl, która jest bardziej przekonywająca: „Nie zrobię tego mojej córce”.
Dzisiaj siedzimy w restauracji, pijemy koktajle i uśmiechamy się do słońca. Kasia ma poukładane życie. Jest w nim miejsce na pracę, rodzinę i przyjaciół. Życie normalne, takie jak każde inne. W jakimś jednak sensie wyjątkowe, bo trzeba być niezwykle silnym, by znalazłszy się na marginesie emocjonalnym, społecznym, na samym dnie, wrócić do świata i zbudować w nim wszystko na nowo.
- Teraz czuję się silna, chyba dlatego, że myślałam o śmierci, a przeżyłam – przyznaje Kasia. – Ta choroba nauczyła mnie doceniać ludzi, być wśród ludzi. Nauczyłam się nie narzekać. Przyjmować i oddawać dobrą energię. Dzięki temu lepiej się czuję. Robię też przyjemne rzeczy, dużo spaceruję. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak teraz. Nigdy nie czułam się tak dobrze na świecie. Mimo choroby jestem szczęśliwa, ponieważ bardzo kocham swoją córkę.
„Aby wierzyć w siebie”
Ewa Piskorska, 33 lata, choruje od 9 lat
Fundacja eFkropka zajmuje się antystygmatyzacją osób po kryzysie psychicznym. Właśnie na spotkaniu wolontariuszy Fundacji poznaję kolejną ważną dla mnie kobietę, która z poczucia misji mówi o swojej chorobie, prowadzi warsztaty na temat dyskryminacji osób chorujących psychicznie.
Ewa ma silny głos. Kiedy widzę ją po raz pierwszy, długo myślę o tym, czy to jakiś blef, bo przecież taka dziewczyna nie może być chora, zbyt jest otwarta, zbyt ładnie się śmieje i ma niesamowicie pozytywną energię.
- Jak ma wyglądać chory psychicznie? Po nas niczego nie widać – śmieje się Ewa. – Co czwarty człowiek w Polsce ma doświadczenie z chorobą psychiczną. Patrzę na ulicę, spotykam ludzi w sklepie. To jest co czwarta osoba, której spojrzę w oczy na chodniku i... nigdy nie wiem. Co setna napotykana osoba na ulicy ma schizofrenię. Czasami nawet ludzie nie wiedzą o tym, że są chorzy, i bardzo długo noszą się ze swoimi objawami. Moja pierwsza psychoza budziła się we mnie przez trzy długie miesiące…
Ewa trafia pierwszy raz do szpitala. Jak większość z nas myśli wtedy: moje życie się skończyło, już nic więcej nie osiągnę, już nic pięknego nie przeżyję, już nic… Dostaje po raz pierwszy leki. Bardzo szybko po nich tyje. Jej waga wzrasta o dodatkowe 25 kg. To dużo. Za dużo w jej stanie. Nie może zaakceptować nowej siebie, nowego własnego ciała. To dla niej duży problem, z którym nie może się pogodzić. Traci wszelkie zainteresowania. Myśli tylko o jednym, żeby jak najwcześniej zasnąć danego dnia i kolejnego jak najpóźniej się obudzić. Chciałaby resztę życia przespać, bo wtedy nie myśli się o tym, co jest – a jest to przerażające.
„Weź się w garść” – słyszy od rodziny, ale zupełnie nie ma na to siły. Zamyka się w domu i nie wie, jak z niego wyjść. Rodzina dalej upiera się przy swoim, bo przecież w szpitalu pozostawiono ich z informacją, że po nowych lekach wszystko wróci do normy. Ewa zastanawia się, co jest normą. Czy to nowe życie będzie od teraz jej normą? Czyli wszystkim wokół wystarczy tylko to, że Ewa nie ma już psychozy? Czyli stać ją tylko na to?
Tu pojawia się mała przerwa w życiorysie Ewy. Mała czarna dziura, do której nie chce wracać. Ewa zmienia swoje życie na internetowe. Dołącza do społeczności osób chorujących psychicznie i to jej pomaga. Czyta w internecie blogi chorych, którym się udaje, blogi biegaczy, którzy odnoszą sukcesy, blogi modelek plus size, które świetnie czują się ze swoim rozmiarem. Czytanie jest dla niej inspiracją. Wraz z kibicowaniem innym zaczyna w siebie wierzyć. To, co piszą ci, którym się udało, dodaje sił. Ewa wraca na psychoterapię.
Lekarka bardzo pomaga jej stanąć na nogi. Uważa, że to jedna z najcenniejszych rzeczy na drodze zdrowienia. Są także siostry, do których Ewa zawsze może przyjść i je zapytać: Czy słyszysz, czujesz i myślisz to samo co ja? Kiedy odpowiedź jest negatywna, Ewa wie, że zbliża się nawrót. Siostry to jej sojuszniczki, jej nieocenione strażniczki rzeczywistości. Lekarka mówi Ewie o Fundacji eFkropka. Zawsze marzyła, żeby czerpać z własnego doświadczenia, żeby to, co przeżywa, miało dla kogoś jakiś sens, żeby dawało otuchę innym, żeby było dla kogoś pożyteczne, żeby jej życie tym samym nabrało znaczenia. Szybko odnajduje się w Fundacji i zostaje Edukatorem. Odtąd naucza innych, jak rozumieć, wspierać i szanować osoby chore psychicznie. Dzięki wolontariacie w Fundacji czuje głęboką satysfakcję, że może pomagać. Fundacja znów otwiera ją na ludzi, na życie, na świat.
Ewa się zakochuje. Jest zaręczona. Planuje ślub. Świadomość, że jest ktoś, kto pomaga, rozumie, jest dla niej budująca. Każdy epizod traktuje jako kolejną lekcję, a jej druga połówka pomaga tę lekcję przerobić.
Nie jest tak, że Ewa nie ma nawrotów. W 2012 r. choroba znów dała o sobie znać. Ewa poszła na trzy dni do szpitala, po których wypisała się z uwagi na koszmarne warunki, które nie sprzyjały jej zdrowieniu. Mama powitała ją w domu z otwartymi ramionami, bo przecież w szpitalu było strasznie. Ewa wyleczyła się wtedy dzięki swojej rodzinie, lekarce i psychoterapeucie, do których mogła przychodzić częściej niż zwykle i którzy zawsze przy niej byli, gdy tego potrzebowała.
- Z tym da się żyć. Radzę jednak, by uparcie szukać dla siebie rozwiązań. Nie poddawać się – podpowiada Ewa. – Trzeba jak nigdy wcześniej uwierzyć w siebie. Nawet jeśli nikt wokół w nas nie wierzy. Trzeba otaczać się ludźmi, którzy wierzą i unikać kontaktów z niedowiarkami. Nie potrzebujesz ludzi, którzy ciągną cię w dół. Wśród przyjaciół łatwiej jest wykrzesać z sobie tę bezcenną iskierkę woli. To na nią składa się praca tak wielu ludzi, całego otoczenia, ale ta iskierka gdzieś się w każdym tli.
„Aby pracować i rozwijać pasje”
Katarzyna Parzuchowska, 28 lat, choruje od 4 lat
Jest lipiec. Zaczynam słyszeć głosy. Inni słyszą moje myśli. Staram się nie myśleć i przez to moje myśli atakują mnie jak lawina. Moja głowa płonie, a ja nie mam nad nią żadnej kontroli. Składam wypowiedzenie z dobrej pracy tuż przed awansem. Po prostu nie mogę wytrzymać spojrzeń współpracowników, jestem już w pełni w manii prześladowczej. Zrywam zaręczyny, bo mój partner jest częścią wyimaginowanego spisku. Przeprowadzam się. Daję telefon do komisu, bo przecież jestem podsłuchiwana. Zamykam się w pokoju. Odmawiam jedzenia, bo wszyscy chcą mnie tylko otruć. Żyję w łóżku, jak na wielkiej samotnej wyspie. Głosy nasilają się, a ja tracę na dobre kontakt z rzeczywistością…
Jeszcze tylko pamiętam, jak przyjeżdża po mnie karetka. Jak zamykam się w łazience, żeby zdążyć podciąć sobie żyły…
Budzę się po dwóch tygodniach. Nadgarstki mam nietknięte. Nie wiem, gdzie jestem. Myślę przez chwilę, że umarłam i tak wygląda piekło, ale to tylko szpital psychiatryczny. Tutaj jest strasznie. Chcę jak najszybciej wrócić do domu, ale nie mogę. Przypominam sobie, jak się chodzi. Leki mnie paraliżują, chyba są źle dobrane, powłóczę nogami.
Po miesiącu terapii znajduję pracę. Mam zwiewne objawy, ale oszczędności się kończą. Nie przyznaję się do choroby przed współpracownikami. Wstydzę się. Praca stawia mnie na nogi. Zaczynam myśleć coraz szybciej i rozsądniej. Teksty same zaczynają się pisać. W pewnym momencie uznaję, że nie będę brać dłużej leków, bo przecież kiedyś bez nich byłam inna, lepsza, czułam się lepiej. Po kilku miesiącach mam nawrót. Przerabiam bolesną lekcję. Obwiniam się.
Po kolejnym nawrocie wracam do pracy. To dla mnie najlepszy motywator. Spotkania z ludźmi, poczucie, że jest się do czegoś jeszcze przydatnym. Poczucie tak ważnej samodzielności. Znowu życie zaczyna się układać normalnie. Praca zaczyna sprawiać mi przyjemność, tak samo jak sport, który jest niezastąpiony na skutki uboczne leków. Staję wreszcie na nogi.
Warto kochać i być kochanym, warto wierzyć w siebie i ważne jest też to, żeby pracować i rozwijać swoje pasje. Normalne życie ze schizofrenią jest możliwe, choć wcale nie jest łatwe. Czasem otwierasz oczy rano i jedyne, czego pragniesz, to, żeby był już wieczór, by znów się położyć… Jednak nie tylko osoby chorujące psychicznie mają problem ze straszną rzeczywistością, przed którą się ucieka. Ze względu właśnie na innych powinniśmy dbać o siebie. Wierzyć, że jutro, które nastąpi, będzie chociaż ciut lepsze. Pojawią się lepsze leki, które nie będą wywoływać skutków ubocznych. Poprawią się warunki w szpitalach i być może… stereotyp schizofrenika-wariata już nigdy nie odbierze nam rodziny, przyjaciół, pracy…
Już jutro będzie odrobinę lepiej…
Polecamy
Byłam po drugiej stronie lustra Arnhild Lauveng. Jest to książka o nadziei. O tym, że nawet wtedy, gdy nie ma już żadnego wyjścia, kiedy jest się pod ścianą, warto wierzyć w siebie samego, jak i w dary losu.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz