Skazany na fortepian
Gdy inne dzieci szły do szkoły, on bawił się klockami lego. Gdy kończyły gimnazjum, rozpoczynał podstawówkę, a to, czego doświadczały w czasie rozwoju i dojrzewania, on przeżywał z kilkunastoletnim opóźnieniem. Coś więziło go we własnym ciele i wypuściło do ludzi dopiero po latach, zmęczone jego walką i determinacją.
Pierwszy raz grał przed tak dużą widownią i od razu na festiwalu muzycznym. To raczej późny debiut gdy ma się 27 lat. Ale w życiu Grzegorza Płonki niemal wszystko miało późny debiut.
Pokłonił się nisko przed publicznością w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie i usiadł za fortepianem. Już pierwsze dźwięki jego Sonaty Księżycowej Ludwika van Beethovena zdradzały silny związek emocjonalny z utworem. W jaki sposób powstał, wiedziało tylko kilka osób na widowni, znających historię życia Grzegorza. Rodził się i przeobrażał wraz z wygrywaną tysiące razy na fortepianie mamy Sonatą Księżycową.
W ślad za Beethovenem
Ta cudowna muzyka skomponowana przez 30-letniego Beethovena dla ukochanej hrabiny Giulietty Guicciardi była nie tylko towarzyszką przemiany Grzegorza i świadkiem jego wychodzenia z ciemności ku światłu, z ciszy ku słowu, ale w rzeczywistości prowadziła go w trudnej i bolesnej manifestacji swojego istnienia, obecności oraz pragnienia bycia usłyszanym.
Kiedy grał Sonatę Księżycową w 2015 r. podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Osób z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”, zamykała ona najważniejszy rozdział w jego dotychczasowym życiu. Przy fortepianie w studiu Lutosławskiego mówił wraz z Beethovenem całemu światu: „Jestem!”.
Grał nieśpiesznie, kontemplując każdą frazę i myśl muzyczną, jego ciało kołysało się do przodu i do tyłu, z kilkoma krótkimi pauzami, kiedy dwie frazy łączyła dłuższa przerwa. Jeśli cisza odgrywa w muzyce równie ważną rolę co dźwięk, to wykonanie Grzegorza ukazało to w piękny sposób. Słuchając jego interpretacji Księżycowej, ujrzałem Beethovena rozkoszującego się przebywaniem z osobą, którą kochał.
Już podczas eliminacji w sali nagrań Polskiego Radia, kiedy przesłuchiwano 35 kandydatów wybranych spośród 100 implantowanych muzyków z całego świata, aby następnie z tej grupy wybrać 14 finalistów do koncertu galowego, wykonanie przez Grzegorza Sonaty Księżycowej zrobiło na jury i publiczności ogromne wrażenie.
Kiedy się przedstawiał: „Jestem Grzegorz Płonka. Przyjechałem z Murzasichla”, nie wszyscy byli w stanie zrozumieć jego urwane i pozbawione spółgłosek słowa. Znacznie lepiej go zrozumieli, kiedy grał Sonatę. Kilka osób nie było w stanie powstrzymać łez. Choć o Grzegorzu napisało już kilka gazet, większość słuchających nie znała jego historii.
Dramat za dramatem
Urodził się przedwcześnie z powodu odklejenia łożyska. Lekarze przyznali noworodkowi ledwie 2 pkt w skali Apgar [10 pkt otrzymuje noworodek w dobrym stanie zdrowia – red.], długo leżał w inkubatorze. Lekarz powiedział rodzicom, że dziecko urodziło się z niedotlenieniem, ma zespół wad wrodzonych, jest jednostronnie sparaliżowane, nie ma tęczówek, niewiele widzi i zapewne będzie niewidome (tęczówki zwężają źrenice, kiedy patrzymy na mocne światło, a mocno otwierają, gdy jest go mało. Jego źrenice są cały czas „otwarte”).
Nikt wtedy nie wiedział o jego głębokim niedosłuchu, gdyż badań przesiewowych nie wykonywano. Gdy mama udała się z nim do neurologa, ten stwierdził autyzm. Błędnie. Tę diagnozę potwierdził psycholog, głównie na podstawie tego, że dziecko nie dawało się dotknąć. Rodzice żyli w przekonaniu, że syn ma autyzm. Dorastający Grześ ledwie widział, niemal nie mówił i prawie nie słyszał, choć reagował na niskie dźwięki i samogłoski. Lekarze uspokajali rodziców, że dziecko słyszy, tyle że przez autyzm nie reaguje na dźwięki, ponieważ żyje we własnym świecie.
– Kiedy Grześ miał półtora roku, w wypadku zginęła jego mama – mówi Małgorzata Płonka, druga żona taty Grzesia. – Jechali samochodem do Warszawy, doszło do czołowego zderzenia, Grześ przeleciał do przodu i wyleciałby przednią szybą, gdyby nie ojciec, który w ułamku sekundy to zauważył i wyciągnął rękę, zatrzymując go w aucie. Mama zginęła na miejscu.
Spadkobierca talentu
Joanna, mama Grzegorza, była uzdolnioną pianistką i organistką. Skończyła studia w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej pod kier. doc. Joachima Grubicha. Muzyka była jej pasją i miłością. Rok przed ukończeniem studiów urodziła Agatkę. To był bardzo ciężki poród, wskutek czego dziewczynka miała wylew krwi do mózgu i straciła wzrok w jednym oku. Mama poświęciła się Agatce, porzuciła marzenia o karierze muzycznej i swoją największą pasję. Dokończyła jednak studia i podjęła pracę w Zakopanem. Potem urodził się Mikołaj, a po nim Grzesiek.
Spośród wszystkich przedmiotów w domu, jakie zostały po mamie, najważniejszy jest fortepian. Choć przypomina o jej niespełnionej pasji, to on stał się łącznikiem między Grześkiem a mamą. Jakby zostawiła go, aby przekazał mu jej miłość do muzyki. Gdyby nie fortepian, Grześ nie zająłby się muzyką. Gdyby nie muzyka, nie byłby tym, kim jest dzisiaj.
Więcej nagrań Grzegorza można znaleźć na jego kanale YouTube.com
Kiedy zaczął sięgać palcami do klawiatury fortepianu, uważnie wsłuchiwał się w dźwięki, które wybrzdąkiwał. Wkrótce zaczął nagrywać je na magnetofon i odsłuchiwać. To były jego pierwsze lekcje muzyki.
– Gdy siadłem za fortepianem i zacząłem klikać, poczułem przyjaźń z dźwiękami – mówi [ta wypowiedź Grzegorza i kolejne w tym tekście są przetłumaczone – PS]. – Dźwięki mnie polubiły, to była przyjaźń z dźwiękami, czułem za każdym razem, że jak nie gram, to muzyka się obraża, bo jestem jej potrzebny, i lubi, kiedy ją gram.
Droga przez... polską edukację
Gdy Grzesiek kończy 7 lat, zostaje skierowany do ośrodka szkolno-wychowawczego w Zakopanem. Badająca go psycholog stwierdziła upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym, na granicy ze znacznym. Chłopiec trafił do grupy dzieci głęboko upośledzonych i przebywał w niej do 14. roku życia. Dopiero logopeda powiedziała rodzicom, że podejrzewa u Grzesia głęboki niedosłuch. Poleciła badanie słuchu we śnie. Rodzice zabrali syna do Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. Badanie potwierdziło, że ma głęboki niedosłuch. Otrzymał dwa mocne aparaty słuchowe i ponownie zalecono wykonanie badań psychologicznych, w kierunku autyzmu i niepełnosprawności intelektualnej. I tu szok, bo okazało się, że Grześ był źle zdiagnozowany, nie ma autyzmu, tylko nadwrażliwość dotykową, a niepełnosprawność intelektualną w lekkim stopniu, na granicy szeroko pojętej normy. To był przełomowy moment w jego życiu, „wychodzenie Grzesia do świata”.
– Przez błędne diagnozy Grzegorz spędził wiele lat życia bez dostępu do edukacji, a mógłby uczyć się w normalnej szkole – mówi Małgorzata Płonka. – Uznając go za osobę upośledzoną umysłowo, wciśnięto w ten świat, co bardzo zaważyło na jego rozwoju i życiu.
Aparaty słuchowe poprawiły słuch Grzegorza, komunikację z rodzicami i zainteresowanie światem. Przełożyło się to też na lepsze przyswajanie wiedzy. Badanie słuchu wykazało, że chłopiec słyszy dobrze niskie tony, dźwięki proste i samogłoski, ale nie słyszy tonów wysokich i spółgłosek. Niedługo po badaniu słuchu przeszedł korekcję zeza, która zlikwidowała męczący go oczopląs. Rodzice zabrali syna z ośrodka dla dzieci z upośledzeniem umysłowym i zatrudnili logopedę, który przychodził do domu.
Odwiedzili wiele poradni, instytucji i urzędów, aby dowiedzieć się, jaka szkoła czy placówka będzie dla niego najlepsza, aby rozpoczął podstawową edukację. Miał już prawie 16 lat, a porozumiewał się bardzo prostymi hasłami, właściwie bełkocząc. Wykazywał zainteresowanie informatyką, więc rodzice zapewnili mu indywidualne lekcje i kursy.
Polecono im szkołę dla osób głuchych w Krakowie. Zawieźli tam syna, choć za dwa miesiące kończył się rok szkolny. Nie chcieli marnować ani dnia, wiedząc, ile Grześ ma do nadrobienia.
– Już w szkole dla osób upośledzonych nie potrafiłem wytłumaczyć rodzicom, że w ośrodku traktują mnie jak idiotę – mówi Grzegorz. – Wiedziałem, że jestem zdolny, ale nie zdawałem sobie sprawy, że jestem w ośrodku dla upośledzonych, myślałem, że wszystkie dzieci muszą być w takich szkołach, gdzie tylko ogląda się bajki i bawi zabawkami.
Grzegorz zobaczył w domu plan lekcji młodszego o 6 lat brata Michała, z zajęciami z geografii, matematyki, historii, fizyki i pytał, dlaczego on nie ma takich przedmiotów. Coraz częściej mówił o swojej szkole „gupia śkola” i że chce ją „psemienić”. Nie przyjmowano tych narzekań na poważnie. Grzesiek jednak nie odpuszczał. Zakradł się kiedyś do pokoju rodziców i wyłączył im budzik, aby zaspali i nie zawieźli go do „gupiej śkoly”. Udało się chociaż raz. To był punkt zwrotny w świadomości i postawie Grzegorza. Coraz mocniej okazywał niezadowolenie.
Kiedy skończył się rok szkolny w szkole dla głuchych w Krakowie, wizytator ds. szkolnictwa specjalnego polecił rodzicom wysłać Grzegorza do szkoły dla osob głuchoniewidomych w Bydgoszczy. Pojechał z keyboardem Casio, aby móc „muzykować”. Niestety, nie pasował do edukacji w grupie z dziećmi głuchoniewidomymi.
Po trzech miesiącach rodzice szukali nowej szkoły. Coraz mocniej zdawali sobie sprawę, że system edukacji nie jest przygotowany na taki przypadek jak ich syn. Poruszali się jak we mgle, a specjaliści zamiast im pomóc, popełniali decyzyjne błędy.
W 2004 r. wysłano go do szkoły dla osób niewidomych w Krakowie przy ul. Tynieckiej.
– Dyrektor szkoły był pierwszym, który powiedział nam, że Grzegorz musi mieć skierowanie do nauczania indywidualnego, bo inne w jego przypadku się nie sprawdzi – mówi Małgorzata Płonka. – W internacie miał wychowawczynię, która pracowała wyłącznie z nim. To był strzał w dziesiątkę i najlepszy okres w jego edukacji. Do domu wracał szczęśliwy.
Grzegorz rozwijał się, a indywidualna edukacja przynosiła rezultaty. Jedynym powodem do narzekań był brak informatyki. Nie rozumiał, dlaczego zmusza się go do nauki matematyki, której nie lubił, a nie uczy informatyki, która go pasjonuje. Miał za to indywidualną muzykoterapię. Te zajęcia były najcenniejsze.
– Byłem szczęśliwy, nie mogłem się odczepić od muzyki, byłem uzależniony – mówi Grzegorz. – Te pierwsze lekcje muzyki były niesamowite, uczyłem się grać pierwszy utwór. I dowiedziałem się od pani Ali, że istnieją szkoły muzyczne!
Gdy jeszcze usłyszał, że w ośrodku, w którym się uczy, jest również szkoła muzyczna dla osób niewidomych, nie przestawał myśleć o tym, aby się do niej dostać. Pani Ala pomagała mu przygotować się muzycznie. Szkoła nie zgodziła się jednak go przyjąć, bo Grześ miał zbyt duże braki w wiedzy ogólnej, w tym z języka polskiego, który jest podstawą komunikacji. Odmowa go przybiła. Tata odnalazł wtedy przyjaciela sprzed lat, mieszkającego w Zakopanem, kompozytora i muzyka Jerzego „Jurasa” Gruszczyńskiego, prosząc go, aby zgodził się uczyć Grześka podstaw muzyki u nich w domu w weekendy. „Juras” dwa miesiące poświęcił na znalezienie sposobu, by Grzegorzowi przekazać teorię muzyczną i wyjaśnić podstawy harmonii i zasady gry. Przygotował specjalne materiały, plansze, wykresy i przez pół roku uczył go teorii muzyki. Chopiec był szczęśliwy. Znalazł w domu starą kasetę z muzyką Beethovena. Słuchając Sonaty Księżycowej (muzyki słucha w słuchawkach), zakochał się w niej bez pamięci. Postanowił, że nauczy się ją grać. Miał nowy cel. Gdy dowiedział się, że Beethoven ogłuchł, mając 30 lat, stał mu się jeszcze bliższy. Jak towarzysz losu.
Po skończeniu szkoły podstawowej w Krakowie rodzice rozpoczęli poszukiwania gimnazjum. Grzegorz zapalił się, kiedy usłyszał o szkole w Laskach, w której znajduje się ognisko muzyczne, szkoła muzyczna, w kościele są organy, a w internacie fortepian. Kierownikiem był tam grający na skrzypcach, pan Krystian. Grzegorz miał 18 lat, rozpoczynając naukę w gimnazjum. Od razu zapisał się też do ogniska muzycznego w Pałacu Młodzieży w Warszawie. Pan Krystian był jego idolem, okazywał cierpliwość, słuchał, co niewyraźnie mówił, rozmawiali o muzyce i grali. Po roku rodzice Grzegorza otrzymali informację z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie, że syn może mieć wszczepiony implant słuchu. Lekarze dostrzegli szansę dla Grzegorza mimo jego wieku (implanty wszczepia się zwykle małym dzieciom). Nie dawali jednak 100 proc. gwarancji poprawy słuchu. Decyzję musiał podjąć Grzegorz. Bał się operacji. Ale kiedy dowiedział się, że jest szansa, by dzięki implantowi usłyszeć wszystkie oktawy fortepianu (z aparatami nie słyszał ostatnich dwóch), zgodził się.
Cudowna moc implantu
– To było nieprawdopodobne, z implantem usłyszałem nowe tony i pierwszy raz głos ptaków – mówi Grzegorz.
Implant otworzył przed nim nowy świat, nie tylko usłyszał wszystkie oktawy fortepianu, ale zaczął lepiej rozumieć i przyswajać mowę, poprawiał się jego kontakt z otoczeniem, lepiej się też uczył. Chodził do lasu słuchać ptaków i szumu drzew, delektował się każdym dźwiękiem. Swoje odczucia przelał na muzykę, komponując kilka utworów: Kukułkę, Las-drzewo, Góry-Tatry.
Po operacji przebywał na zwolnieniu lekarskim w domu. Całą energię i emocje włożył w naukę gry Sonaty Księżycowej. Gdy nie rozumiał jakiegoś zapisu nutowego, dzwonił do pana Krystiana z Lasek.
Wziął udział w koncercie charytatywnym Centrum Kultury w Łomiankach. Zagrał tam swoją Księżycową. Dostał owacje. Przyjęto go do szkoły muzycznej w Laskach w trybie indywidualnego nauczana. Był przeszczęśliwy. Nie trwało to jednak długo, gdyż nauka w gimnazjum skończyła się. Grzegorz wrócił do Murzasichla. Zdruzgotany spisał w wakacje swoją historię i codziennie grał, grał i grał. Już się wydawało, że jest dla niego szkoła zawodowa w Zakopanem, ale okazał się za stary na podpisanie umowy z pracodawcą, co jest wymagane, aby uczeń uczestniczył w praktykach. Zgodnie z przepisami, pracodawcy mogą ją podpisać tylko z uczniami do 18. roku życia. I znowu system nie przewidział miejsca dla Grzegorza. Rodzice niestrudzenie szukali dalej. Przyjęto go do szkoły zawodowej tkactwa w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Nowym Targu. Żadna szkoła muzyczna w okolicy nie chciała jednak przyznać mu indywidualnego toku nauczania.
Grzesiek skończył 24 lata i musiał opuścić szkołę zawodową ze względu na przepisy – rozporządzenie ministerstwa edukacji nie przewiduje dłużej nauki dla uczniów niepełnosprawnych w szkołach ponadgimnazjalnych.
Po powrocie do Murzasichla robi dwa kursy komputerowe wraz z praktyką w serwisie. Potrafi naprawić i złożyć każdy komputer, jednak trudności w komunikacji sprawiają, że pracodawcy obawiają się go zatrudnić. Grzegorz potrafi też stroić fortepiany, ale gdy szukał pracy jako stroiciel, potencjalnych pracodawców odstraszał jego implant. Nie ukrywa też, że boi się podjąć pracę, bo wtedy utraci rentę rodzinną.
Grzegorz nie przestał jednak grać. Gra kilka godzin dziennie na fortepianie mamy bo „jak nie gra, to muzyka się obraża”. I zapewne ona mu się odwdzięcza, bo los ponownie do niego się uśmiecha. Prywatna Morawska Szkoła Muzyczna w Jabłonce, oddalona 45 km od Murzasichla, podejmuje wyzwanie, aby uczyć Grzegorza. Dwa razy w tygodniu tata zawozi go na zajęcia. Grzegorz znakomicie dogaduje się ze swoim nauczycielem. Znowu jest szczęśliwy. Rodzice również, widząc jego radość.
– Muzyka to jego życie, to świat, który pozwala mu przetrwać – mówi Małgorzata Płonka. – Bez muzyki by zwariował. Dzięki niej przebił się do ludzi, wyszedł z izolacji i lekceważenia. Szukamy wciąż dla niego miejsca na świecie, drogi, którą będzie podążał. Trudno powiedzieć, co będzie dalej. Występ w finale festiwalu „Ślimakowe Rytmy” ogromnie go dowartościował, był uznaniem jego pracy i ogromnego wysiłku, jaki włożył, aby nadrobić stracone lata, choć wszystkiego nie da się nadrobić.
Gdy pytam Grzegorza, co dziś jest jego największym marzeniem, odpowiada, że kontynuowanie nauki w szkoły muzycznej w Jabłonce. Nie kryje żalu za stracone lata, ale stara się je nadrobić. Chce się rozwijać, lepiej komunikować z ludźmi, stać się samodzielny, zarabiać. Wie, że gdyby w dzieciństwie prawidłowo go zdiagnozowano i otrzymał implant, byłby innym człowiekiem. Może skończyłby akademię muzyczną, koncertował albo uczył muzyki. Cieszy się, że jego walka i przykład motywuje osoby z niepełnosprawnością, które poznały jego historię.
– Trzeba pokazać własną wartość – stwierdza Grzegorz. – To jest bardzo ważne. Moja najlepsza wypowiedź jest przez muzykę, bo mam problemy z gramatyką polskiego. Ludzie nie akceptują tego, a przez muzykę całkowicie mnie akceptują. Przez muzykę mówię do ludzi.
Jeśli chcesz posłuchać więcej muzyki bohatera artykułu, wejdź na profil Grzegorza na YouTube.com.
Komentarze
-
Jestem pełna podziwu dla determinacji Grzegorza, ale przede wszystkim dla niezłomności jego taty i drugiej mamy.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz