Po co te wszystkie gale?
Miałam ostatnio okazję uczestniczyć w wielu wydarzeniach, podczas których wyróżniano ludzi za ich wybitne działania. Lodołamacze, Lady D. oraz Społecznik Roku – wszystkie te wydarzenia opierały się na podobnym schemacie. Był prowadzący, były znane osobistości – ambasadorzy konkursów – a także znani i lubiani (lub nie) ze świata polityki i mediów. Skłoniło mnie to do postawienia sobie pytania: „Czy takie imprezy spełniają swoją pierwotną rolę?”.
Z jednej strony można by powiedzieć, że politycy, gwiazdy biorąc udział w szczytnych akcjach chcą zyskać rozgłos, poparcie czy zwyczajnie pokazać się, zaprezentować. Po gali Lodołamaczy na Zamku Królewskim, gdzie światła fleszy niemal nie gasły, oczekiwałam na relację mediów z tego wydarzenia. I następnego dnia, kiedy się obudziłam, odczytałam wiadomość od przyjaciółki: „Jesteście na portalu takim to a takim! Tak jak mówiliście – nie liczył się cel spotkania, a wizerunek!”. Przejrzałam wszystkie media i większość wiadomości, jakie znalazłam, dotyczyły tego, czy kreacja Joanny Brodzik była odpowiednia i że „pani prezydentowa postawiła na czerwień”. Nic więcej o samych Lodołamaczach – o celach, uświadamianiu, potrzebach. Wzniosła idea została wypchnięta poza plan rzecz strojów, fryzur i stanu cery znanych osób.
Z drugiej strony wiem, że na przykład wspomniana Joanna Brodzik działa charytatywnie na rzecz osób z autyzmem oraz wspiera Olimpiady Specjalne – o tym dowiedziałam się jednak na własną rękę, a nie z pierwszych stron gazet i portali. To, że została wykreowana tak powierzchownie przez media, nie oznacza, że właśnie takie jest jej prawdziwe oblicze. Ja też wypowiadam się teraz jako media, ale czy musicie brać moje słowa za pewnik?
„Plecy” niepotrzebne
Jest więc wiele głosów, że wszystkie te gale, wyróżnienia, nagrody to tylko sztuczne akcje, mające na celu organizację fety, podczas której można się pokazać, wypromować i skosztować przy tym dobrego cateringu. Że istnieje kółko wzajemnej adoracji i po co ten cały szum wokół „jakichś tam osób – w kółko tych samych zresztą”.
Można przyjąć, że możesz być wyjątkowy i robić rzeczy niebywałe, ale nikt tego nie zauważy, jeśli nie masz znajomości. Można założyć, że nie wybijesz się i nie zostaniesz zauważony, jeśli nie masz tzw. pleców. Że świat jest w ogóle niesprawiedliwy i zły. Ale ja się z tym nie zgadzam.
Skoro ktoś został zauważony, to znaczy, że przyciągnął czymś (sobą, swoimi czynami, dziełami) uwagę. Że wybił się ponad przeciętność. Nie mówię tutaj o częstym faworyzowaniu dzieci nauczycieli i robieniu z nich geniuszy. Czas i tak weryfikuje, kto faktycznie jest dobry, a kto tylko na dobrego wypromowany został. Teraz użyję przekoloryzowanych argumentów, ale… czy Pablo Picasso, Maria Skłodowska-Curie, Irena Sendlerowa mieli plecy? Nie. Oni po prostu dokonali rzeczy niebywałych. I przez swoje czyny, działania, odkrycia, dzieła zostali zapamiętani, a hołd ich pamięci stanowią największe z możliwych wyróżnień.
Jakie zasługi, taka nagroda. Działać można na różną skalę i w różny sposób. Za największe osiągnięcia przyznają Noble, Oscary. W Polsce mamy Krzyże Zasługi. I wiele innych, być może mniej prestiżowych wyróżnień. Ale czy to oznacza, że te o mniejszej randze są mniej istotne albo że nie powinno ich w ogóle być?
Zamknięte koło zależności
Tutaj powrócę do początkowego wątku – opinii, że takie akcje to głównie pretekst to załatwienia osobistych planów i zamiarów jednostek. Że wykorzystuje się pewne grupy (np. osoby z niepełnosprawnością), aby pokazać, jaką wspaniałą osobą jest postać medialna, która te grupy wspiera. To jak ze sportowcami z niepełnosprawnością. Oni pragną, by wspierały ich osoby znane ze świata polityki, sportu i celebryci. Bo dzięki temu bardziej przyciągną do siebie media i będą bardziej zauważalni. Czy to oznacza, że przy wielkim sukcesie i nagłośnieniu ich dyscypliny, zdobyciu wielkiej popularności wśród społeczeństwa, ktoś oskarży patronującą postać o to, że chce się „wybić”, wykorzystując tych sportowców?
Tak naprawdę jest to zamknięte koło zależności i wszystkie elementy są potrzebne, żeby dana sytuacja zaistniała. Każdy czerpie z tego jakieś korzyści – społecznicy zostają zauważeni i docenieni, mogą poszerzać swoje działania – czynić dalej dobro. Ambasadorzy, wspierający takie akcje, budują swój pozytywny wizerunek, ale też dzięki nim te inicjatywy są bardziej zauważalne, nagłośniane. Wzrasta przez to prestiż tychże wydarzeń. Wszystko scalają media, które pełnią rolę informacyjną i same przy okazji się promują.
Dostrzegam pozytywne rzeczy, jakie dzieją się wokół mnie. Nie oznacza to, że żyję w utopijnej, wyimaginowanej rzeczywistości. Zdaję sobie sprawę, że ludzie mogą nie mieć czystych zamiarów. Ale nie zakładam, że jakiś polityk czy ktokolwiek poparł daną akcję, bo chciał się wybić. Owszem, mogło tak być. Mogło być również tak, że sam doświadcza czegoś przykrego i mając wysoką pozycję chce temu przeciwdziałać. Chyba bardzo zatraciliśmy wiarę w ludzi. Albo może ja jestem zbyt naiwna.
Ale napawam się tą chwilą i tym, że mogłam być na wręczeniu nagród Społecznika Roku 2015 tygodnika Newsweek Polska, bo przekonałam się, jak wiele wspaniałych osób jest wokół nas. Takie wydarzenia przywracają wiarę w ludzi. To, co najlepiej się sprzedaje, to sensacja, skandal, afera. Jesteśmy tak przesiąknięci negatywnymi informacjami zewsząd nas atakującymi, czasami bardzo zawiedzeni na ludziach, że już nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, że świat może być dobry i nieść wiele pozytywów.
Tak po ludzku, tak po prostu
Jednak w takich miejscach, jak Teatr Kamienica, gdzie rozdawano nagrody Newsweeka dla najwybitniejszych społeczników, taką wiarę i przeświadczenie o dobru w ludziach można odzyskać. Prowadząca galę Agnieszka Cegielska mówiła, że czynienie dobra daje energię, którą można dzielić się dalej ze wszystkimi. Ja myślę, że nie sztuką jest zmienić cały świat, bo tego nie da się zrobić w żaden sposób. Nie sztuką jest zmienić cały kraj, a nawet miasto. Ba! Nie sztuką jest zmienić wieś. Ale możliwe jest wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć czynić maleńkie kroki ku polepszeniu sytuacji swojej i innych. Kto, na ile może i potrafi, w obszarze, w którym czuje, że to jego działka. Państwo wszystkiego nam nie zapewni. Sami kreujemy rzeczywistość, w jakiej żyjemy.
Wzruszył mnie film, pokazany podczas wręczania nagród, o boisku do gry w piłkę. Mieszkańcy małej miejscowości zebrali się i bezinteresownie połączyli swoje siły, aby stworzyć boisko dla dzieciaków. Niepotrzebne były pieniądze z Unii Europejskiej. Wystarczyły dobre chęci i wydobycie dobra, które jest w nas wszystkich. Miałam łzy w oczach, kiedy na ekranie zobaczyłam pana z wąsem przed pięćdziesiątką, który zapytany, czy przyjdzie pomóc przy budowie boiska, wziął swoją piłę motorową i przyszedł. Tak po ludzku. Tak po prostu.
Czy tego typu wydarzenia są potrzebne? Głośno i dobitnie mówię: TAK! Prezes Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce, Paweł Łukasiak, człowiek o niezwykłej charyzmie, zarażający optymizmem, powiedział:
- Żadnych dużych problemów nie da się rozwiązać bez zaangażowania społeczności lokalnych. Bez energii społeczników niewiele można zmienić. Trzeba ich promować, pokazywać ich, to oni muszą być autorytetami.
Bo takie autorytety są potrzebne. A takie wydarzenia właśnie je promują. Warto mówić o rzeczach pozytywnych i ważnych. Dobrze, że podczas takich wydarzeń pojawią się gwiazdy, bo dzięki nim informacje trafiają do szerszego grona odbiorców. I dzieje się to niezależnie od intencji „celebrytów”, które jednak często, wbrew powszechnemu postrzeganiu, bywają szlachetne.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz