Na safari do Tunezji
W Afryce zakochał się, gdy pojechał na wakacje do Tunezji. Po powrocie otworzył własne biuro podróży i przez kilka lat organizował wyjazdy. Jeden z nich przerwał dobrą passę...
Ta wycieczka miała być podobna do dziesiątków, jakie dotąd pilotował po Saharze. Tradycyjnie
umieścił grupę 50 turystów z Polski (którzy za pośrednictwem jego biura przyjechali do Tunezji) w 8
dużych jeepach. Przed nimi było 1200 km wspaniałej wyprawy, z widokami, które zapadają w pamięć i
wrażeniami, które niejednym będą kazały tam wrócić. Nie tylko z powodu żółto-czerwonych
uwodzicielskich piasków Sahary, lecz także zabytków reprezentujących czasy rzymskie i kulturę
orientu, amfiteatrów, oliwnych gajów, magicznych zielonych oaz, wzgórz Kserów i wzgórz Matmata,
wyschniętych jezior pokrytych solą, niezwykłych miejscowości oraz niesamowitych gór Atlas. One to
robią na turystach zawsze największe wrażenie. Niektórzy nazywają je "amerykańskim kanionem w
miniaturze".
Byli już na pustyni. Eli siedział obok kierowcy z przodu jeepa prowadzącego kolumnę, a za
nimi czterech turystów, lekarzy z Wrocławia. Nagle samochód wpadł w taki poślizg, jakby wjechał na
oblodzony odcinek drogi. Sekundę później biały masywny jeep zaczął dachować. Eli odruchowo złapał
się pasów bezpieczeństwa i po chwili poczuł, jak odrywa się od siedzenia. Gdy odzyskał przytomność,
zobaczył pochylone nad sobą znane twarze. Jego ręka tkwiła jeszcze przygnieciona pod jeepem.
- "Leżałem nieruchomo, nie mogłem poruszyć ani rękoma, ani nogami" - wspomina Eli. -
"Zawołałem swojego współpracownika i poprosiłem go, aby doprowadził wyprawę do końca.
Wyjaśniłem, co ma zrobić i gdzie zadzwonić. To były moje pierwsze słowa. "
Tunezyjska terapia
Lekarze po krótkich oględzinach stwierdzili, że ma złamany kręgosłup szyjny, połamane żebra i palce oraz górną i dolną szczękę. Rozmontowali siedzenia, usztywnili jego ciało i wsadzili na samochód. Jadąc bardzo wolno, zawieźli go do kliniki w Kebili, znajdującej 40 km od pustyni. Dopiero po prześwietleniach i rezonansie zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Postanowiono natychmiast przewieźć go do Polski. Do kraju przyleciał na specjalnych noszach dla osób z uszkodzonym kręgosłupem. Gdy pojawił się w Konstancinie, myślano, że jest Arabem.
- "Na safari zawsze przebierałem się w strój Beduina i w takim przewieziono mnie do Kebili, a potem do Konstancina. Tu dowiedziałem się, że mam niedowład czterokończynowy i uszkodzenia kręgosłupa na odcinku C3 do C7. Nie załamałem się. Nadal kochałem Tunezję i Saharę, i miałem silne wewnętrzne przekonanie, że tam wrócę. Ponieważ jego łóżko stało na korytarzu, często zaczepiał przechodzących pacjentów i rozmawiał z nimi, a właściwie opowiadał o Afryce. Entuzjazm, z jakim opowiadał o wyprawach i wiara, że wróci do Tunezji organizować wycieczki, musiały zarażać innych, bo często przychodzono do niego z papierosami albo czekoladą, by posłuchać kolejnych historii. - "Lekarze nie mogli zrozumieć, dlaczego chciałem zostać na korytarzu, gdy po operacji miano mnie przenieść na salę" - mówi Eligiusz. - "Tu mogłem rozmawiać, opowiadać, no i sobie zapalić. Na sali jest zwykle smutno, ludzie leżą unieruchomieni, z połamanymi kręgosłupami, wszędzie szyny, nikt prawie nikogo nie widzi. Zupełnie inna atmosfera. Jak zacząłem opowiadać, to zaraz wszystko się zmieniało, było dużo śmiechu, a oni na chwilę zapominali o swojej sytuacji. Z innych sal także przychodzili. Przez rok leżałem nieruchomy, a tak naprawdę przez te rozmowy wciąż byłem w Afryce."
Gdy mógł już chodzić za pomocą parapodium, zaprosił go psycholog i zapytał, skąd czerpie siły i
optymizm do walki ze swoim kalectwem. Odpowiedział, że z wiary w powrót do Tunezji. Psycholog
zachęcał, by nie przestawał rozmawiać z pacjentami, bo to dobrze na nich wpływa. Powrót do Afryki
musiał jednak odsunąć aż o cztery lata. Tyle trwała rehabilitacja w dwóch ośrodkach i w domu.
Dopiero po tym czasie odstawił parapodium.
Potrafi się poruszać w miarę samodzielnie, choć na krótkich dystansach. Wciąż korzysta z pomocy
matki oraz osoby z pomocy społecznej. Nie jest w stanie sam się ubrać, umyć i posilić.
Śmiałe plany
Eligiusz postanowił, że w tym roku musi już pojechać do Tunezji, choćby zobaczyć pustynię,
odwiedzić starych znajomych, właścicieli hoteli i biur, z którymi miał podpisane kontrakty. Potem
wróci do Polski i zastanowi się, jak wznowić działalność biura. Ale sprawy nabrały tempa, jakiego
sam nie mógł się spodziewać. Najpierw zaproszono go do programu "Przyjaciele", w którym
opowiadał o swojej historii, miłości do Tunezji i planach ponownego organizowania wypraw na Saharę.
Zaraz potem otrzymał zaproszenie na bankiet wigilijny do ambasady Tunezji. Okazało się, że
ambasador oglądał ten program i obiecał mu pomóc. Prawdopodobnie opłaci on też wyjazd ekipy TVP,
która nagra wyprawę. Pojadą kilkoma samochodami pod kierownictwem pana Eligiusza. Prowadzone są też
rozmowy z Urzędem Turystycznym Tunezji.
- "Po tej wyprawie chciałbym zająć się organizowaniem podobnych wypraw dla
niepełnosprawnych" - mówi Eligiusz. "W tej chwili uzgadniam różne szczegóły, mam
nadzieję, że to się uda."
Gdy kończymy rozmowę, siedząc w kawiarni i popijając herbatę, Eli stwierdza, że wszystko, co się w życiu człowiekowi zdarza, musi go czegoś uczyć. - "Po takich doświadczeniach po prostu nabiera się większego szacunku i pokory wobec życia" - konkluduje. "Trzeba być optymistą, denerwować się tylko pięć minut i zawsze, jak to się mówi, wziąć byka za rogi - myśleć o tym, co ma się dzisiaj zrobić, a nie patrzeć w przeszłość i na swoje braki."
Osobom niepełnosprawnym, które są zainteresowane wyjazdem do Tunezji, szczegółowych informacji udziela Eligiusz Narbiełło pod nr. tel. 0*22 823 46 09.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz