Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Wspomnienia z Tajlandii

10.10.2008
Autor: Małgorzata Tokarska, fot: Małgorzata Tokarska
Źródło: inf. własna

Wyjazd do Tajlandii był kolejną przygodą mojego życia i dowodem na to, że wiele barier i ograniczeń jest do pokonania. Dlaczego wybrałam właśnie ten kraj?

Byłam już w Australii, Indiach, Meksyku i wielu innych ciekawych miejscach. Razem z moją serdeczną koleżanką Ludką zdecydowałyśmy, że tym razem pojedziemy do Tajlandii zwanej „krainą uśmiechu”. Dodam, że bez koleżanki nigdy nie odważyłabym się na udział w 16-dniowej  wycieczce objazdowej. Po porównaniu ofert kilku biur podróży wybór padł na „Baśniową Tajlandię” organizowaną przez Rainbow Tours.

Program przedstawiał się bardzo interesująco: Bangkok i Szmaragdowy Budda, Ayutthaya i Sukhotai, Most na rzece Kwai, Złoty Trójkąt, Chiang Rai i Chiang Mai. Oczywiście wymieniłam tylko główne atrakcje. Ostatnie 5 dni to wypoczynek, który miałyśmy spędzić w znanym kurorcie wakacyjnym Pattaya-Jomtien. Stawiałam sobie pytanie: czy dam radę? Chęć wyjazdu jednak była tak silna, że powiedziałam - tam gdzie nie dam rady, po prostu nie pójdę i zaczekam w hotelu lub autokarze. 

Na zdjęciu: autorka z kobietą z plemienia Akha
Na zdjęciu: autorka z kobietą z plemienia Akha

Aby mieć trochę lata zimą, wybrałyśmy  imprezę rozpoczynająca się  13 lutego 2007 r. Według przewodników turystycznych jest to  najlepsza pora (październik-luty). Jest wtedy ciepło i przyjemnie. Temperatury sięgają  30-33 stopni. Po więcej szczegółowych informacji  odsyłam na  strony www.tajlandia.pl lub www.sylwester.wakacje.pl

Przy zakupie wycieczki zgłosiłam, że jestem osobą niepełnosprawną poruszającą się o kuli. Zamówiłam też serwis dla osób niepełnosprawnych na lotnisku. Usługa jest bezpłatna i warto z niej korzystać, choćby dlatego, że ułatwia to zdecydowanie pokonywanie formalności wizowych na lotnisku. Nie musimy też czekać w długich kolejkach, ani też martwić się o odbiór i noszenie bagażu.

W dniu wylotu staram się nie myśleć, że mamy 13 lutego, a ja właśnie stłukłam lusterko...  Przede mną długi lot. Pamiętam o zastrzyku przeciwzakrzepowym z heparyny. Możemy to wykonać sami lub w punkcie medycznym  na każdym  lotnisku. Jest to naprawdę konieczne.

Po 12 godzinach długiego lotu lądujemy na lotnisku Suvarnabhumi w Bangkoku . Mam zamówiony wózek inwalidzki, ale okazuje się, że musiałabym długo czekać, dlatego decyduję się tylko na asystę. Odległości do pokonania są olbrzymie. Załatwiamy formalności wizowe  i dokonujemy wymiany pieniędzy (walutą Tajlandii jest 1 baht =100 satangów, 1zł = ok.15baht) w kantorze na lotnisku. Radzę zabrać dolary nowej emisji. Im wyższy nominał tym lepszy kurs.

Odprawa przebiega bardzo sprawnie i meldujemy się u pilota wycieczki, jako pierwsze z grupy.

Konrad, nasz pilot na mój widok powiedział tylko „oj będzie ciężko”  Początkowo chyba obawiał się, że moja osoba będzie problemem dla całej grupy, ale to właśnie on z Punczajem, naszym lokalnym przewodnikiem, zdecydowanie pomagali i zachęcali mnie, abym uczestniczyła we wszystkich punktach programu. Przewodnicy byli bardzo profesjonalni. Konrad okazał się prawdziwą kopalnią wiedzy o Tajlandii. Punczaj z kolei ciągle częstował nas różnymi tajskimi  smakołykami.

Jak prawdziwe były słowa Konrada okazało się już na lotnisku w momencie wchodzenia do autokaru. Zawieszenie pojazdu było tak wysokie, że za żadne skarby nie mogłam się wdrapać do środka. Wkrótce znalazł się specjalny schodek i było mi znacznie wygodniej wchodzić i wychodzić. Na szczęście siedziałyśmy z przodu tuż przy drzwiach.

Nasze pierwsze zetknięcie z miastem okazało się nadzwyczaj przyjemne. Bangkok powitał nas ciepłą letnią pogodą. Jedziemy do Hotelu Bangkok Pałace, gdzie spędzimy 2 noce. Z okien autokaru podziwiamy wysokie drapacze chmur. Wszędzie widać mnóstwo pojazdów różnego typu. Najbardziej rzucają się w oczy kolorowe  tuk tuki - charakterystyczne dla Tajlandii taksówki. Pamiętajmy, aby opłatę za przejazd ustalać z kierowcą przed kursem. Inaczej możemy słono zapłacić. Niestety w Tajlandii nie znajdziemy autobusów, pociągów, podjazdów, ramp przystosowanych dla niepełnosprawnych - zwłaszcza na wózkach inwalidzkich. Jedynie nowoczesny Bangkok Sky Train i metro posiadają windy. Jednakże rząd Tajlandii zapowiada zmiany na lepsze w najbliższej przyszłości. Mam też dobrą wiadomość. Istnieją biura podróży, które organizują na miejscu wyjazdy przystosowanym transportem, z zakwaterowaniem i opieką. www.thaifocus.com/disabledt.htm    www.asiantraveladventures.com/handicapped/bangkok-cultural.htm

Hotel prezentuje się dobrze. Posiada podjazd, a w środku są dostępne windy. Właściwie wszystkie hotele na trasie miały tego typu udogodnienia. Po kolacji decydujemy się na mały spacer  po okolicy. Napotykam na kolejne przeszkody, których nie przewidziałam wcześniej. Są to bardzo  wysokie krawężniki. Bez pomocy nie daję rady. Praktycznie osoba będąca na wózku nie przejedzie. Samochody w żaden sposób nie reagują na moją kulę i przejście przez ulicę jest nie lada wyczynem, ponieważ panuje ruch lewostronny. Po drodze fundujemy sobie masaż stóp. (150-200 baht). Coś wspaniałego. Dzięki temu udaje mi się przeżyć kolejny dzień.  Polecam też masaże całego ciała (400-600 baht).


Wokół mnie mnóstwo straganów, knajpek, barów, restauracji serwujących tajskie jedzenie należące chyba do najlepszych na świecie. I co najważniejsze, jest tanie. Koniecznie trzeba spróbować krewetek lub innych owoców morza. Pychota! Nigdzie nie jadłam tak pysznych ananasów, czy papai serwowanych na lodzie w plastikowych torebeczkach (10-20 baht). Niektóre owoce widziałam pierwszy raz w życiu. Pamiętajmy o  dokładnym myciu owoców zakupionych na targach i przez pierwsze kilka dni pobytu unikajmy ich jedzenia ze względu na inną florę bakteryjną. Tak kończy nam się pierwszy dzień, w tym egzotycznym kraju.

Kolejny dzień zaczyna się pechowo. Po śniadaniu wyruszamy na zwiedzanie Bangkoku. Ludka z powodu złego samopoczucia musi wracać do hotelu, nie wiem co robić. Jak sobie poradzę sama?  Odwracam się do pary siedzącej za mną i pytam: „przepraszam, czy mogę Państwa prosić o pomoc zwłaszcza przy wchodzeniu i schodzeniu po schodach?” Basia i Krzysztof okazują się bardzo życzliwi i właściwie od tej chwili trzymamy się razem do końca wycieczki.

Na zdjęciu: Bangkok - siedzący Złoty Budda w światyni Wat Phea Kaeo
Na zdjęciu: Bangkok - siedzący Złoty Budda w światyni Wat Phea Kaeo

Rozpoczynamy od zwiedzania Świątyni (Wat Phea Kaeo) z posągiem Złotego Buddy siedzącego  Dla mnie kolejna przeszkoda - do wszystkich świątyń trzeba wchodzić boso. Mam i na to patent. Zdejmuję buty, a do lewej skarpety wkładam wkładkę z wyrównaniem. Nie zbyt komfortowo, ale nie ma innej rady.

Jeszcze jedna ciekawostka. Warto pamiętać, żeby nie wskazywać stopą na inne osoby ani na posągi Buddy, ponieważ stopa uchodzi tutaj za nieczystą część ciała. Idziemy dalej po rynku kwiatowym w Chinatown w kierunku kolejnej świątyni -Wat Po, gdzie znajduje się posag leżącego Buddy, który ma 46m długości i 15 wysokości. Posąg jest  potężny i cały ze złota. Robi niesamowite wrażenie.

Kolejny punkt to Pałac Królewski. Nigdy nie myślałam, że budynki mogą być tak kolorowe i tak ciekawie zaprojektowane. Tutaj również znajduje się posążek Szmaragdowego Buddy. Cóż, nie wolno robić zdjęć. Jestem bardzo zmęczona i chce mi się pić, a przede mną jeszcze wodny rejs łodzią po klonach. Pojawia się kolejne utrudnienie. Do łodzi nie ma normalnego wejścia. Panowie wnoszą mnie na pokład. Uf! Było ciężko. Naprawdę wszyscy są mili i starają mi się pomagać. Wracamy do hotelu. Ludka czuje się już dobrze. Szykujemy się na kolację połączoną z pokazem tajskiego tańca klasycznego. W restauracji brak krzeseł i trzeba siedzieć na podłodze. Wygodnie to mi nie jest.

Na zdjęciu: Bangkok - teren Pałacu Królewskiego
Na zdjęciu: Bangkok - teren Pałacu Królewskiego

Rozpoczyna się czwarty dzień wycieczki. Jemy śniadanie, a potem jedziemy około 80 km i przesiadamy się do płaskodennych łódek, które zawiozą nas kanałami na pływający wodny targ w Damnern Saduak. Łódka jest tak niestabilna, że chcę zrezygnować. Za chwilę ktoś mnie podnosi i po chwili siedzę w środku. Widoki nie do opisania. Na kanale jest tak ciasno, że łódki ocierają się o siebie. Dopływamy. Mamy wolny czas na zakupy. Ja odpoczywam  i nabieram sił na resztę drogi. Ruszamy autokarem dalej w kierunku Kanchanaburi. Rozpoczynamy od zwiedzania Muzeum Budowniczych Mostów na rzece Kwai. Tuż obok znajduje się cmentarz jeniecki, poległych przy budowie kolei. Kolejna przesiadka na tratwę, na której jemy obiad i  za chwilę dopływamy do  słynnego mostu znanego na całym świecie z filmu „Most na rzece Kwai”. Kolejny „gwóźdź programu” to przejażdżka koleją śmierci. Niestety siadamy ze złej strony i nic nie widzimy. I tak kończymy kolejny dzień. Nocujemy w hotelu R.S. w Kanchanaburi.

Na zdjęciu: pływający targ w Dammern Saduak
Na zdjęciu: pływający targ w Dammern Saduak

Następnego dnia wyruszamy do Ayutthaya, dawnej stolicy Tajlandii (1350-1767). Zwiedzamy niektóre z licznych jej ruin i świątyń. Po drodze zatrzymujemy się w przydrożnym barze na pieczone szczury…! Cóż, chętnych na degustację nie ma. Ponoć, jest to rarytas dla Tajów.

Często na trasie widać flagi królewskie w kolorze żółtym. Są dowodem na to jakim szacunkiem Tajowie darzą swojego obecnego króla Rama IX. Pamiętajmy, że dwór królewski jest nietykalny! Negatywne uwagi - pośrednie lub bezpośrednie - kierowane pod adresem króla i jego rodziny podlegają karze. I znowu w jesteśmy w autobusie, który nas zawiezie do hotelu w Phitsanulok na kolejną noc. Czeka nas jeszcze dzisiaj jedna atrakcja - przejażdżka rikszami. Mój rikszarz tak szybko pedałował, że omal mnie nie wywrócił! Po kolejnej nocy ruszamy w kierunku Chiang Rai. Po drodze zatrzymujemy się w Sukhothai, gdzie odwiedzamy park historyczny – pozostałości stolicy Tajlandii w latach 1238-1438. Teren jest ogromny, dlatego poruszamy się motorikszami. Ta forma zwiedzania bardzo mi się podoba. Cały ten teren objeżdżam, nie wysiadając z pojazdu.  Późnym wieczorem dojeżdżamy do hotelu Goldenpine Resort Ciangrai - najbardziej luksusowy hotel typu SPA na trasie. Spędzamy tutaj dwie kolejne noce.

Na zdjęciu: Ayutthaja - ruiny dawnej stolicy Tajlandii
Na zdjęciu: Ayutthaja - ruiny dawnej stolicy Tajlandii

Kolejny dzień zapowiada się bardzo interesująco. Najpierw zwiedzamy wioski plemion górskich (Akha), które utrzymywały się kiedyś z uprawy opium i chyba nadal niektórzy z tego żyją. Podziwiamy stragany z oryginalną biżuterią. Następnie jedziemy w obszar Złotego Trójkąta u  zbiegu granic Laosu, Birmy i Tajlandii. Dla chętnych nielegalne przekroczenie granicy z Birmą (30 $). Prawie wszyscy decydują się na ten wariant. Wchodzimy na most graniczny i przekupieni przez nas celnicy udając, że nas nie widzą pozwalają nam przejść do przygranicznego miasta. Tutaj już czekają na nas motoriksze, które obwiozą nas  po tutejszych świątyniach. Wszędzie widać straszną biedę. Mamy jeszcze godzinę na zakupy na tutejszym bazarze słynącym z tanich markowych podróbek. Kupuję torebkę a la channel za jedyne 15$. Powrót na stronę tajlandzką odbywa się podobnie. Uf! Jak dobrze być z powrotem. Po krótkiej jeździe znajdujemy się na brzegu rzeki Mekong. Wchodzenie do łódki mam już opanowane. Kolejne nielegalne przekroczenie granicy tym azem z Laosem. Muszę przejść po bambusowym moście, a potem pokonać niezliczoną ilość schodów. Panowie pomagają mi.

Na zdjęciu: Laos - przejście bambusowym mostem
Na zdjęciu: Laos - przejście bambusowym mostem

Wracamy do hotelu. Jutro mija półmetek naszego pobytu. Po śniadaniu jedziemy do Chiang Mai –  „stolicy północnej Tajlandii” słynącej z wyrobów rękodzieła artystycznego. Czeka nas szał zakupów. Rozpoczynamy od fabryki szmaragdów. Taka jestem wybredna, że nie mogę się na nic  zdecydować!!! Następnie udajemy się do fabryki parasolek i jedwabiu. W tej ostatniej kupuję drobne souveniry. Jest jeszcze wizyta w fabryce z wyrobami z Teki. Podoba mi się piękna komoda z rzeźbami z masy perłowej, ale jak to przewieźć? Wieczorem dla chętnych masaż tajski i zakupy na nocnym targu. Jesteśmy tak pochłonięte zakupami, że nie zauważamy, że minęła północ. Wracamy do hotelu w asyście szczurów - jest ich tu pełno!!!  Jutro czeka mnie dzień, który najbardziej zapamiętałam z całej wycieczki. Wizyta w „szkole słoni” gdzie zobaczymy jak trenuje się je do pracy. Dla chętnych przejażdżka. Ciągle biję się z myślami, czy mam wsiąść na słonia. Jestem po kilkunastu operacjach biodra. A jak się coś stanie? No, ale do odważnych świat należy.


Najpierw jest pokaz ich umiejętności. Potrafią rysować, grac w piłkę i robić wiele innych rzeczy. Aparaty pstrykają jak oszalałe. Wszyscy są zajęci robieniem zdjęć. Czas na przejażdżkę. Słoń podjeżdża do rampy i Konrad pomaga mi wejść. Rozpoczynam godzinną jazdę po dżungli. Ogarnia mnie taka trauma, że zaczynam się bać. Obok mnie siedzi Ludka. Słyszę przez cały czas jej słowa: „patrz w górę, nie patrz w dół”. Mam wrażenie, że słoń źle stanie, a ja zaraz spadnę. Przede mną jeszcze kolejna ekstremalna atrakcja - jazda bryczką ciągniętą przez bawoły. Po obiedzie pora na spływ tratwami. Wreszcie coś przyjemnego. Mogę podziwiać przyrodę. Roślinność jest niesamowicie bujna i zielona. Kończymy pobyt w wiosce słoni i jedziemy na farmę storczyków. Nigdy nie sądziłam, że jest taka mnogość ich kolorów i rodzajów. Chciałoby się tu zostać dłużej. Nie możemy, bo czeka nas jeszcze wizyta w Świątyni Wat That Doi Suthep na górze Suthep. Trzeba pokonać ok. 330 schodów, aby się do niej dostać. Na szczęście jest winda. Z góry rozpościera się piękny widok na panoramę miasta. Dostaję nawet błogosławieństwo od prawdziwego mnicha który, abym była lepsza wiąże mi na ręce biały sznurek. Chyba zaczyna działać!! Jutro mamy wolny dzień do godziny 16.00. Potem czeka nas jazda pociągiem nocnym do Bangkoku. Bagaże jadą autokarem, który będzie czekał tam na nas rano.

Na zdjęciu: przejażdżka na słoniu
Na zdjęciu: przejażdżka na słoniu

Następnego dnia budzę się z silnym bólem zęba. Zamiast odpoczywać szukam stomatologa. Obok hotelu jest państwowa poliklinika. No cóż, nie jest to zbyt nowoczesny gabinet, ale nie mam wyjścia. Dostaję antybiotyk i środki przeciwbólowe. Po południu jedziemy na stację kolejową. Mamy do przejechania 770km. Wagon jest bezprzedziałowy. Atmosfera prawie rodzinna. Po tylu dniach spędzonych razem wszyscy dobrze się znają. Śpi mi się wyśmienicie i noc mija spokojnie. We wczesnych godzinach rannych pociąg wjeżdża na dworzec w Bangkoku.

Dzisiaj autokar rozwiezie nas do hoteli w Pattayi. Wreszcie czeka nas upragniony wypoczynek. Po drodze dla chętnych zwiedzanie farmy krokodyli. Ja  jadę prosto do hotelu Sea Breeze.

Muszę przyznać, że Pattaya mnie trochę rozczarowała z wielu względów. Wszędzie słychać było język rosyjski. Plaża była wąska i brudna, a piasek ziarnisty. Na szczęście zorganizowano wycieczkę na wyspę koralową Koh Lan. Prawdziwy raj na ziemi, gdzie woda jest w kolorze turkusu, a piasek żółty jak złoto. Ponieważ mamy tutaj tylko zagwarantowane śniadania żywimy się poza hotelem. Dobry obiad można już zjeść  w cenie 150 baht. Wodę, piwo opłaca się kupować w supermarketach 7 Eleven (10-50 baht).

Wolny czas spędzamy razem z Basią i Krzysztofem. Chodzimy na plażę (leżak 30baht) lub jeździmy lokalnymi pickupami do centrum Pattayi (bilet 20baht). Obowiązkowo zaliczamy słynącą z sex turystyki ulicę Walking Street. Będąc w Pattayi koniecznie trzeba też  pójść na Rewię Transwestytów. Coś niesamowitego! W życiu nie widziałam tak kolorowych kostiumów i scenografii.

I tak kończy się nasza przygoda w bajecznej Tajlandii. Autokar wiezie nas na lotnisko. Po drodze robimy ostatnie zakupy. W samolocie spotykamy znajome twarze sprzed 2 tygodni. Wszyscy są opaleni i wypoczęci. Lądujemy szczęśliwie na Okęciu. Brr!!! Zimno. Pora wyciągnąć ciepłe czapki. Nadal mamy zimę.

Nie ochłonęłam jeszcze po trudach jednego wyjazdu, a już zastanawiam się  nad kolejnym. Gdzie tym razem?

Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam być w Tajlandii. Polecam innym. Jest to kraj, który warto zobaczyć. Należy mieć tylko na uwadze, że osoba niepełnosprawna napotka tutaj wiele  utrudnień i barier.

*****

Czekamy na Państwa relacje z wakacyjnych podróży po Polsce i zagranicy. Najciekawsze opublikujemy na stronach portalu. Przypominamy także, że jeszcze do 15 października trwa konkurs ''Wakacje polecONe''. Dzieląc się wrażeniami z miejsc, które Państwo odwiedzili, możecie pomóc innym w zaplanowaniu urlopu, a także wygrać atrakcyjne nagrody. Szczegóły na stronie konkursu.

Komentarz

  • Zapytanie
    14.01.2009, 14:51
    Pani Małgorzato ! Przeczytałam wspaniały opis Pani wycieczki po Tajlandii. Razem z mężem wybieram sie tam pod koniec stycznia. Mam pytanie, co serwowane jest na sniadania w hotelach, czy jest to menu europejskie np. pieczywo, herbata? Gdzie warto zjeść na mieście, co kupić? Z pozdrowieniami - Asia

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas