Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Janina Ochojska: Zabija nas bierność

12.06.2015
Autor: rozmawiał Mateusz Różański, fot. Piotr Stanisławski
Zdjęcie portretowe Janki Ochojskiej

Założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, Janina Ochojska, na co dzień udowadnia, że niepełnosprawność nie musi być przeszkodą. Nam opowiada, kto zaszczepił jej odwagę życia i czy łatwo jest w Polsce prowadzić organizację pozarządową.

 

Mateusz Różański: Często w swoich wypowiedziach przytacza Pani swoje doświadczenia z dzieciństwa z Zakładu Leczniczo-Wychowawczego dla Dzieci Kalekich w Świebodzinie, a także postać jego ordynatora, doktora Lecha Wierusza. Czy mogłaby Pani powiedzieć o tym coś więcej naszym Czytelnikom?

Janina Ochojska: Doktor Lech Wierusz był człowiekiem starej daty. Studiował jeszcze u profesora Wiktora Degi i jako młody, ale już ceniony lekarz, trafił na zastępstwo do ośrodka w Świebodzinie. Przebywały tam dzieci, które stały się niepełnosprawne podczas wojny, a po epidemii polio – także dzieci dotknięte tą chorobą. Najważniejsze w świebodzińskim ośrodku było to, że wychowywał on sprawnych niepełnosprawnych. Ludzi, którzy pomimo niepełnosprawności byli w stanie osiągnąć samodzielność, zdobyć wykształcenie i nie bali się podejmować wyzwań. Wychowanie, które tam odbieraliśmy, i surowa szkoła życia dały nam wewnętrzną siłę i pewność, że poradzimy sobie w życiu jak każdy, a może nawet lepiej.

Czy w krajach, do których Pani jeździ z pomocą, są miejsca podobne do ośrodka w Świebodzinie i ludzie pokroju doktora Wierusza?

Nie, nigdy na nic takiego nie natrafiłam. Co nie znaczy, że ich nie ma. Ale ja nie zajmuję się osobami z niepełnosprawnością, tylko rozwiązywaniem problemu dostępu do wody. Jeżeli mam do czynienia z osobami po polio, na przykład w Sudanie Południowym, to są to sytuacje przypadkowe. Z ośrodkami takimi, jak ten w Świebodzinie, nie miałam nigdy styczności. Wiem, że one istnieją, ale nie wiem, czy są w nich tacy Wieruszowie. Mam nadzieję, że pracują tam ludzie, którzy potrafią roztoczyć nad swoimi podopiecznymi mądrą opiekę i dać im tę odwagę życia, jaką my mieliśmy. Ale to nie jest takie proste. Co z tego, że chłopak z wioski w Sudanie będzie miał odwagę życia, jeśli nie będzie miał kul, nie mówiąc już o wózku? Albo jeśli nigdy tej swojej wioski nie opuści? Nie można więc nawet robić podobnych porównań.

Dużą część dzieciństwa spędziła Pani z dala od rodziny. Dziś bardzo wielu rodziców dzieci z niepełnosprawnością chce uzawodowienia opieki, by zajmować się swoimi dziećmi cały czas. Jaki jest Pani pogląd na ten temat?

Oczywiście, dzisiaj warunki są zupełnie inne i rodzice mają większe możliwości, świadomość i wiedzę, by taką opiekę nad dzieckiem sprawować. Ale w moim przypadku bardzo dużą rolę odegrał fakt, że w byłam oderwana od mamusinej spódnicy. Nikt nie chodził za mną i nie mówił mi: „tego nie dotykaj” czy „uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę”. Przeszłam twardą szkołę życia, przed którą, jestem tego pewna, rodzice by mnie chronili. Trudno jest stwierdzić, która forma opieki jest lepsza. Jednak nie wyobrażam sobie, by dziecko z niepełnosprawnością nie stykało się ze swoimi zdrowymi rówieśnikami, nie chodziło do normalnej szkoły i nie brało udziału w życiu społecznym na równi z innymi. Wiem, że rodzice mają tendencję do narzucania ograniczeń, ale wiem też, że miłość i opieka rodzicielska są bardzo ważne. Mnie tego brakowało, stale przebywałam poza domem rodzinnym, za którym bardzo tęskniłam. Na pewno nie jest dobrze, jeżeli świat dziecka ogranicza się tylko do najbliższej rodziny. Do osób bardzo chorych, które nie mają możliwości wychodzenia z domu, zawsze mogą przychodzić goście. Najważniejsze jest dobre wyważenie, by osobie z niepełnosprawnością dać odwagę życia. Dom rodzinny również to może zapewnić, tylko rodzice muszą się nie bać.

Od ponad 20 lat prowadzi Pani Polską Akcję Humanitarną (PAH), jedną z najlepiej rozpoznawalnych organizacji pozarządowych w naszym kraju. Organizacje pozarządowe miały w założeniu być partnerem dla instytucji państwowych i biznesu we wspólnym budowaniu nowoczesnego państwa. Czy udało się ten cel osiągnąć?

Nie bardzo, ale nie dlatego, że brakowało inicjatywy ze strony ludzi. To był raczej brak wsparcia instytucjonalnego. Ruch pozarządowy, wbrew swojej nazwie, powinien mieć wsparcie również ze strony państwa. I to zarówno w postaci struktur wspierających, jak i odpowiednich przepisów i ustaw. Niestety, z tym w Polsce nie jest najlepiej. Daleko nam do zbudowania systemu mocnych organizacji, jaki istnieje w krajach Europy Zachodniej. Borykamy się z różnymi problemami, których rozwiązanie jest częściowo po stronie państwa. Oczywiście, w dużej mierze to również obszar dla działaczy pozarządowych. Ale my możemy tylko się dopominać i wskazywać problemy, jakie mamy w związku z brakiem właściwego prawa.

Co konkretnie ma Pani na myśli?

Najlepiej widać to na konkretnych przykładach. Wiele organizacji, zarówno lokalnych jak i ogólnopolskich, zajmuje się rozwiązywaniem problemów społecznych, takich jak narkomania, bezdomność czy wykluczenie społeczne. Niestety, działający w Polsce system finansowania tych organizacji uniemożliwia im działanie. Jeżeli dana fundacja lub stowarzyszenie do marca nie wie, czy dostanie dotację z budżetu, często oznacza to konieczność zaprzestania działalności, w związku z brakiem funduszy, na pierwsze miesiące roku. Inny problem wiąże się z tym, że choć ruch NGO w Polsce jest bardzo prężny, to wciąż trudno jest zbudować organizacjom coś trwałego, co będzie miało finansowe podstawy do działania. W Polsce instytucje państwowe nie zrobiły niczego, żeby pomóc organizacjom zbudować tak zwane capacity, tj. możliwości. Jedynie Fundacja Batorego rozdawała granty na tzw. kapitały żelazne. Trafiły one do kilkunastu najmocniejszych i najbardziej prężnych organizacji, a przez to zasięg takiej pomocy był naprawdę mały. Przykładowo w Czechach: siedem procent przychodu z prywatyzacji przeznaczono na wzmocnienie trzeciego sektora. Dzięki temu nasi południowi sąsiedzi mają bardzo stabilny ruch pozarządowy.

A jak to wygląda z perspektywy waszej działalności?

Patrząc z mojego poletka, tj. pomocy humanitarnej, przepisy funkcjonujące w Polsce uniemożliwiają szybkie niesienie pomocy humanitarnej ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Niemożliwe jest też finansowanie wkładów własnych do projektów realizowanych za fundusze unijne. PAH zaczął swoją działalność w 1992 roku i choć nie zawsze jest nam ławo, jesteśmy już dosyć stabilną organizacją. Dzisiaj instytucje, które chcą działać na polu humanitarnym, nie są w stanie zbudować stałej struktury. Właśnie dlatego nie powstała w Polsce żadna inna duża organizacja zajmująca się tego typu działalnością.

Jakie jest więc miejsce trzeciego sektora we współczesnej Polsce?

Moim zdaniem, bez organizacji pozarządowych nie byłoby możliwe rozwiązywanie różnych problemów społecznych i inicjowanie aktywności obywatelskiej. Urzędnikom przecież na tym nie zależy. Bez trzeciego sektora nie mielibyśmy tak naprawdę społeczeństwa obywatelskiego. Nie wyobrażam sobie państwa bez NGO.

A czy my, jako społeczeństwo, nauczyliśmy się pomagać innym? Staliśmy się bardziej odpowiedzialni za wspólne dobro?

Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć tyle, że gdy zaczynaliśmy 23 lata temu, wspierało nas sto osób. Teraz robią to tysiące. Ludzie wiedzą, że rozwiązanie wielu problemów zależy tylko od nich i nie należy czekać na innych. Polacy wykazują dziś naprawdę ogromną inicjatywę i widać, jak to się zmienia. Jednak ciężko mi oceniać skalę tych zmian. Jedyne, co jest pewne, to fakt, że aktywności obywatelskiej nigdy nie jest za dużo. Oczywiście są w Polsce miejsca, gdzie ludzie dalej czekają, żeby ktoś coś dla nich zrobił. Ale coraz częściej aktywne społecznie stają się małe miasteczka i wsie, które mogą być przykładem dla całego kraju. Zabija nas bierność, ale – całe szczęście – coraz lepiej sobie z nią radzimy.

Razem z sektorem pozarządowym „wyrosło” pokolenie jego pracowników i wolontariuszy. Czy dostrzega Pani wśród nich następców, ludzi, którzy będą kontynuować inicjatywy rozpoczęte m.in. przez Panią?

I tak, i nie. Część pracowników odchodzi z sektora pozarządowego, gdy powiększy się im rodzina. Tu pojawia się już czynnik finansowy – muszą zarobić więcej. Podobnie jest w sytuacji , gdy organizacje upadają z braku funduszy. Z drugiej strony, NGO jest nadal popularne wśród młodego pokolenia. Większość pracowników naszej organizacji to bardzo młodzi ludzie. Mnie się to bardzo podoba, bo wiem, że będzie komu tę organizację przekazać. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że są organizacje, które borykają się z brakiem pracowników. Ja też dzisiaj chętnie przyjęłabym do pracy na misjach dwie lub trzy osoby. Potrzebuję pracowników na etat, nie wolontariuszy, ale znalezienie ludzi z właściwymi kwalifikacjami nie jest proste – choćby z powodu braku odpowiednich szkół. W związku z tym otworzyliśmy niedawno studia podyplomowe z pomocy humanitarnej na Uniwersytecie Warszawskim.

Gorącym tematem, dotyczącym organizacji pozarządowych, jest co rok 1 procent podatku, a dokładniej to, dokąd on trafia. Mówi się wręcz o prywatyzacji pożytku publicznego, ponieważ większość środków trafia do organizacji, które prowadzą subkonta swoich podopiecznych.

To bardzo kontrowersyjna sprawa. Gdy myśleliśmy o jednym procencie, byłam w grupie osób, która zajmowała się pomysłem certyfikowania organizacji. Chcieliśmy, żeby ludzie mieli informacje o tym, że dana organizacja jest godna zaufania i powinno się ją wspierać. Niestety, ta certyfikacja nie została właściwie przeprowadzona. To, czego się wymaga przy wypełnianiu wniosków, to biurokracja najgorszego typu. Nie pokazuje ona ani potencjału danej organizacji, ani jej dokonań. Druga sprawa to subkonta. W momencie, w którym posłowie wyrazili zgodę na to, by 1 procent finansował również pożytek prywatny, doszło do tego, że ludzie finansują potrzeby konkretnych osób. Osobiście się temu nie dziwię. Gdybym miała wybierać, czy dopomóc choremu dziecku kuzynki, czy choremu dziecku w Somalii, przekazałabym pieniądze temu pierwszemu. Nie zarzucam ludziom, że wykorzystują 1 procent na finansowanie leczenia najbliższych, bo rozumiem, że oni bardzo potrzebują tych pieniędzy. Tym niemniej wyrażenie zgody na finansowanie środkami z 1 procenta potrzeb osób prywatnych było błędem. Dzisiaj, jak popatrzy się na listę organizacji, które zdobywają najwięcej pieniędzy w ten sposób, to widać, że większość środków trafia na subkonta osób prywatnych. Jasne, że zdrowie konkretnej Zosi czy Krzysia jest bardzo ważne, ale powiedzmy sobie szczerze: to nie jest pożytek publiczny. Najbardziej drażni mnie udawanie, że są organizacje, określane jako organizacje pożytku publicznego, które zbierają pieniądze na potrzeby konkretnych osób. Próby zawłaszczenia wpływów z 1 procenta przez państwo, nakazywanie organizacjom tego, jak mają je wydawać i ograniczenia wydawania tych środków na koszty administracyjne jest kolejnym uderzeniem w trzeci sektor. Przez to właśnie organizacji zajmujących się pożytkiem publicznym będzie coraz mniej.


Poznaj „Świat według Janki”

Okładka książki Janki Ochojskiej Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się książka Janiny Ochojskiej „Świat według Janki”. Książka składa się z wywiadu-rzeki, przeprowadzonego przez dziennikarkę miesięcznika Znak – Marzenę Zdanowską, oraz reportaży z miejsc, w których PAH udzielała pomocy ofiarom wojen i kataklizmów.

Oprócz pozytywnego przesłania o sile ludzkiej woli i poświęceniu dla drugiego człowieka, publikacja zawiera też gorzką refleksję na temat tego, jak tak zwany pierwszy świat odnosi się do krajów globalnego Południa. Janina Ochojska bardzo negatywnie wypowiada się o działalności instytucji, których zadaniem jest pomaganie mieszkańcom państw zniszczonych przez wojny i kataklizmy. Bezpardonowo krytykuje także m.in. politykę Izraela wobec Palestyńczyków czy stosunek polskich władz do uchodźców.

„Świat według Janki” warto przeczytać choćby po to, by uświadomić sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że żadna ludzka słabość nie jest nie do przezwyciężenia, a po drugie – że moralnym obowiązkiem każdego z nas jest pomaganie tym, z którymi los obszedł się gorzej.

Komentarz

  • hmmm
    arek
    16.06.2015, 08:32
    A czy pożytkiem publicznym jest wpłacenie jednego procenta na fundację, która przeje te pieniądze, lub zrobi za nie nikomu nie potrzebną kampanię społeczną? Wiecie ile jest ludzi kulawych, którzy żyją bez żadnego zadęcia i robią więcej niż Pani Janina. Oni wstają codziennie rano, idą do pracy i przyczyniają się do polepszenia swojej sytuacji i swoich najbliższych. To pięknie, że Pani Janina prowadzi fundacje, ale ja na nią nie dam nawet grosza ponieważ wolę dać koledze na jego autystyczne dziecko. To są moje pieniądze i wara komukolwiek od tego komu je daję.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas