Jedząc w ciemnościach
23.06.2008
Miejsce: restauracja w ciemnościach. Aktorzy: niewidomi kelnerzy. Statyści: oszołomieni goście. Zapraszamy na wyprawę do Dans le Noir – restauracji, gdzie można bezkarnie jeść palcami i wylizywać talerze.
Akt I, scena 1.
Stoję w holu prowadzącym do restauracji Dans le Noir. Na ścianach zdjęcia znanych osób. Tu Natalia Kukulska, tam uśmiechnięta Justyna Steczkowska. Jest i prezenter Oliwier Janiak z żoną, modelką, Karoliną Malinowską. Jakoś dziwnie przerażeni. Pod zdjęciami gwiazd ich podpisy, z dedykacjami za cudowny wieczór. Na zdjęciu obok - ekipa restauracji: dziewięcioro niewidomych kelnerów. Rozpoznaję kilka osób. Właśnie minął mnie Mariusz. Widać, że spieszy się do pracy.
Po chwili odbierają mi torebkę. Muszę oddać wszystkie atrybuty współczesności. Telefon, z którym o dziwo jakoś ciężko się rozstać. Mój ukochany dyktafon. Na szczęście zegarek mam zwykły, bez podświetlanej tarczy. Mogę więc go zostawić. Menager restauracji zaprasza mnie do atelier. A tam szampan i czarne oliwki. Prostuję się, wciągam brzuch i cieszę się, że ubrałam nowe klipsy. Tym bardziej, że ludzie wokół wyglądają odświętnie. Choćby ta parka, którą posadzono naprzeciw mnie. Opalony pan w średnim wieku w białej marynarce i butach, bez skarpetek, obejmuje młodą dziewczynę o kruczoczarnych włosach i długich nogach.
– Tomuś i jak Ci się podoba? – zagaduje dziewczyna. - Wiesz Malinko – mówi On z dziwną manierą w głosie - jakoś to wszystko tak długo trwa – dodaje i już sunie w stronę baru, by zamówić whisky. Oczekiwanie skraca kelnerka Marta. Po wypytaniu, czy aby nie jesteśmy na coś uczuleni i czy lubimy wszystko, z uśmiechem wita nas w restauracji i zachęca do miłej zabawy.
Tymczasem w poczekalni pojawia się coraz więcej gości. Jedni dostali zaproszenie od przyjaciół, inni zostali wydelegowani przez firmę w ramach zawodowej integracji. Widzę trzy młode Japonki. Są i pary, które chcą wykorzystać być może ostatnią okazję na niezwykły, romantyczny wieczór w takim miejscu.
Mariusz tego dnia w Dans le Noir zjawił się dużo wcześniej. Zanim wyjechał z akademika uniwersyteckiego starannie się ogolił, bo jak mówi - kelner zawsze musi porządnie wyglądać. Ubrał czarną firmową koszulkę z napisem: „There is no darkness but ignorance” (Tam nie ma ciemności, lecz ignorancja). Pod angielskim napisem te same słowa są na koszulce napisane w języku brajla. Być może ten fakt wpływa na furorę, jaką czarne koszulki kelnerów robią w warszawskim akademiku. – Kiedyś w windzie zaczepiła mnie dziewczyna - mówi Paweł, współlokator Mariusza z akademika, który też pracuje w Dans le Noir. Mówiła, że bardzo jej się podoba moja koszulka i czy nie jestem w stanie jej takiej załatwić. No niestety, oryginalne koszulki Dans le noir to towar deficytowy. Nawet ja mam jedną - opowiada z uśmiechem.
Akt I, scena 2.
Ustawiamy się w rzędzie. - Stay in the line - mówi Celine Hanich, menager restauracji. Dwudziestokilkuletnia Celine przyjechała do Polski z Paryża i jest odpowiedzialna za koordynację polskiego projektu. Pytam jak ocenia Dans le Noir w polskim wydaniu:
- Trzeba pamiętać, że w Warszawie Dans le Noir to tylko projekt czasowy. Na stałe mamy restauracje w Londynie, Paryżu i Moskwie. Nie byliśmy pewni, czy w Polsce idea się przyjmie. Być może będziemy ten projekt kontynuować od września, ale jeszcze nie wiadomo - dodaje.
Jak dotąd restauracja ma sporo klientów. Jednak istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś kto przyjdzie tu raz, więcej nie wróci, gdyż pobyt w Dans le Noir to nie tylko forma miłego spędzenia wieczoru z drogą kolacją. Przy okazji można się trochę najeść strachu.
Pierwsza fala strachu pojawia się tuż po przekroczeniu progu ciemności. Ustawieni w rzędzie trzymamy ręce na swoich ramionach. Ten swoisty pociąg prowadzi Mariusz. - Uwaga, teraz będzie kotara. Proszę się nie bać – mówi pewnym głosem.
Kotara? Cóż to tylko kawałek wiszącej płachty – myślę w pierwszej chwili. Jednak kiedy przechodzę przez tę płachtę, mam ciarki na plecach. Gdyby nie wysoki chłopak przede mną i moja ręka na jego ramieniu, chyba bym spanikowała. Mam wrażenie że zaraz wpadnę na ścianę. Tak, za chwilę musi przede mną wyrosnąć jakaś ściana. Tymczasem Mariusz prowadzi nas zdecydowanie. – Uwaga, stajemy. Najpierw usadzę pierwszą panią Martę, potem wracam po resztę.
W ciemności ludzie szybko przechodzą na koleżeńskie relacje, na "ty". Jakoś łatwiej, gdy się nie widzi twarzy rozmówcy. Mariusz starannie nas usadza. Z menu proponowanego przez restaurację wybrałam „niespodziankę”. Jednak dla każdego gościa dania, które zamówił stanowią niespodziankę. I dla wysokiego chłopaka, który teraz siedzi po mojej lewej stronie i zajada dania kuchni polskiej, i dla jego żony, która je coś z kuchni francuskiej. Kuchnię francuską wybrał też znajomy Tomuś, który wraz z towarzyszką znalazł się przy tym samym stoliku.
- I wyobraź sobie Malinko, że ten Pan nic nie widzi. Boże, jak ja teraz doceniam to, że mogę normalnie oglądać świat. Myślałem, że skoro mam dobry wzrok to nawet w ciemności ujrzę cokolwiek. A tu nic – Tomuś milczy przez chwilę. Pewnie duma.
W Dans le Noir ciemność jest niemal nienaturalna. Nie sposób dojrzeć nawet koniuszka palca przyłożonego do oka.
Dla Mariusza takie środowisko jest właśnie naturalne. Choć nie od zawsze. Mariusz wie jak wygląda słońce, drzewo, domy, świat wokół. Wzrok stracił w wieku dwunastu lat. Odkleiła mu się siatkówka podczas niefortunnego fikołka na wuefie. Gdyby taki wypadek wydarzył się dziś, pewnie udałoby się ją przykleić, natomiast w latach 90. nie pomogły operacje i wizyta w szpitalu w Moskwie. – Ale może gdyby nie utrata wzroku byłbym innym człowiekiem. Może nie zaszedłbym tak daleko – mówi Mariusz. Teraz studiuje politykę społeczną na UW, zamierza podjąć drugi kierunek. Pracę w restauracji Dans le noir traktuje jako ciekawe doświadczenie, dodatkowy zarobek i szansę na poznanie interesujących ludzi.
– Musieliśmy zatrudnić niewidomych kelnerów, bo ci pełnosprawni po prostu sobie nie radzili. Nie chcemy robić kapitału na tym, że u nas pracują niewidomi. Nie rozgłaszamy tego. Klienci mogą się sami domyślić, albo i nie, ponieważ nasi kelnerzy są bardzo sprawni – mówi Celine Hanich. Dla osób niewidomych taka praca jest szansą na poczucie się kimś potrzebnym. - Oni nie pracują dla pieniędzy – dodaje Celine. Tym bardziej, że nie zarobią tu kokosów. Płace są dostosowane tak, by niewidomi kelnerzy nie musieli rezygnować z renty.
Akt II, scena 1.
Mariusz przynosi przystawkę. Cieszę się że przyszedł, mam do kogo zagadnąć. Jakoś w tej ciemności zaczęłam czuć się samotna. Po lewej dwa małżeństwa. Po prawej - Tomuś z Malinką. - Malinka daj mi rączkę - mówi Tomuś. I już są w swoim świecie. - Szkoda, że nie możemy siedzieć obok siebie – mówi Malinka smutnym tonem.
– No niestety, takie są zasady – odpowiada Mariusz. Zależy nam, żeby goście skupiali się na degustacji i wrażeniach kulinarnych, a nie na sobie – dodaje z ironicznym uśmiechem.
Kiedy Mariusz odchodzi znów jestem sama. Kolejne minuty w oczekiwaniu na danie główne zaczynają się dłużyć. Próbuję wsłuchać się w rozmowy towarzyszy przy stole. Tak bym chciała móc wtrącić swoje dwa, trzy słowa. Czuję się samotna. Wokół ciemność. Nawet nie jest mi do śmiechu cytować kultowe słowa: „Ciemność widzę, widzę ciemność”, bo w Dans le Noir nie widać zupełnie nic. Czasem tylko przez próby wytężania wzroku pojawiają się białe mrówki przed oczami. Ale ciągle ta sama czerń.
Dla Pawła poruszanie się w zupełnej ciemności nie było łatwe. Paweł ma poczucie światła i jest w stanie ocenić za pomocą szczątkowego wzroku, że przed nim jest jakiś obiekt. Ale musiał się przyzwyczaić. Teraz świetnie porusza się po restauracji. Chciałby wprowadzać tu nawet swoje zmiany.
- Powinno się uwzględnić polską mentalność i dać temu wyraz w klimacie miejsca - zapewnia. Tymczasem Celine Hanich stoi na straży wypracowanych w Paryżu reguł.
- Nasi kelnerzy we Francji nie dyskutują, nie pytają dlaczego jest tak i tak. W przeciwieństwie do Polaków, którzy chcieliby coś zmieniać po swojemu – uśmiecha się Celine. - Ci jednak potrafią stworzyć zespół. Tu w Warszawie kelnerzy i cała obsługa świetnie się ze sobą dogadują. To wyróżnia ich na tle innych krajów – dodaje.
Tomuś zaczyna kolejną butelkę wina. – Och, chyba dał mi pan inne niż Chardonay - podpuszcza Mariusza. - Ja widzę, wie Pan, naprawdę widzę w tej ciemności - dodaje.
– To bardzo dobrze - odpowiada Mariusz - jednak zapewniam pana, że wino jest takie jakie być powinno. Mariusz nie daje się wciągnąć w słowną grę z klientem, zachowuje profesjonalizm. To ważne, by nie dać się wyprowadzić z równowagi, bo klienci w Dans le Noir bywają różni.
- Często w Paryżu zdarzało nam się, że ludzie wychodzili wcześniej i nie chcieli płacić za kolację. Bali się i trzeba było ich wyprowadzać – opowiada Celine Hanich.
I Tomusia Mariusz za chwilę wyprowadzi. Po refleksji nad darem wzroku, Tomuś popadł w przerażenie. Rozlał wino i krzyknął, że on sam wychodzi. Na szczęście szybko pojawił się Mariusz i odprowadził lekko chwiejącego się Tomusia i jego dziewczynę do foyer. Tam Tomuś na ochłodę będzie mógł wypić szklaneczkę whisky.
Akt II, scena 2.
Tymczasem ja zostaję już tylko z towarzystwem po lewej stronie. Czas do deseru dłuży się w nieskończoność. Mam za sobą przystawkę z szynką i czymś co przypominało słodki ziemniak oraz danie z mięsa, szparagów i jakiejś budyniowej papki. Dobre. Jedynie przez moment jem sztućcami. Potem w ruch idą palce. Zresztą goście obok też jedzą palcami.
– Czasem przychodzi zgrana paczka i ludzie świetnie się bawią. Wyjadają sobie z talerzy. Ktoś krzyknie: „a co ta ręka robi w moim talerzu!” - opowiada Paweł. - Bo do Dans le Noir najlepiej przyjść z przyjaciółmi – dodaje.
I ja to wiem, czuję, że jeśli jeszcze chwilę posiedzę sama, to chyba zwariuję. Nie przez ciemność, do tej się przyzwyczaiłam i jest mi nawet błogo. Już nie muszę się prostować i wciągać brzucha. Nie muszę eksponować nowych klipsów. Jedyną myślą, której się chwytam jest deser.
- Potrawy w Dans le Noir to mieszanka różnych smaków. Chodzi o to, żeby goście mogli bawić się w ich rozpoznawanie. Dopiero po wyjściu dostają menu i dowiadują się co tak naprawdę zjedli – opowiada menager restauracji.
Ja rozpoznaję, że mój deser to przepyszny krem brulee. Ale nie poznaję chili w deserze.
Kremu brulee nie lubi Paweł. W ogóle nie bardzo przepada za daniami serwowanymi w restauracji. – Jako kelnerzy mamy co jakiś czas degustacje serwowanych potraw. Dla mnie one są za bardzo wyszukane. Jestem tylko studentem. Ja lubię dobrą polską kuchnię, a nie szparagi z wody ze słodkim pure – śmieje się.
Jednak i Paweł czasem chodzi do restauracji. Zawsze bez problemu radzi sobie ze obsługą noża i widelca. Trzyma jak należy - nóż w prawej, widelec w lewej. Jak on to robi - zastanawiam się - po czym chwytam kawałek mięsa w rękę.
Wbrew pozorom po ciemku wcale nie jem mniej niż zazwyczaj. Może i jemy oczami, ale wtedy nasza ocena dania wypaczona jest przez wygląd potrawy. Tu wyglądem nie da się nic oszukać.
Tak właśnie, za pomocą innych niż wzrok zmysłów, osoby niewidome oceniają innych ludzi. Dla Mariusza i Pawła nie mają znaczenia biały garnitur Tomusia i jego srebrny zegarek, nie mają znaczenia moje piękne, jak sadzę, klipsy. Podobnie jak oczy, włosy, twarz i cała reszta. Przed osobą niewidomą nie ukryje się jednak prawdziwy człowiek. A prawdziwym człowiekiem niewątpliwie można poczuć się w ciemności restauracji. Z tym mięsem w ręce, pochylona nad talerzem, czułam się bardziej ludzka niż kiedykolwiek. W ciemności wyszły także wszystkie słabostki. Moja słabość do obgryzania paznokci w stresie i uzależnienie od rozmowy. Słabość Tomusia do whisky. Ha. A przecież niewidomi w ciemności tkwią stale. Ktoś powie - przywykli. Istotnie, do ciemności można przywyknąć.
Ja przywykłam - po godzinie spędzonej w Dans le Noir czułam się dobrze po ciemku. Nie przywykłam natomiast to braku rozmowy, do braku kontaktu z kimś bliskim, braku świadomości, że obok mnie jest ktoś, na kogo w razie czego mogę liczyć. To poczucie osamotnienia było przerażające.
Jednak wiele uświadomiłam sobie w ciągu tego niezwykłego wieczoru. Bynajmniej nie to, że człowiek jest w stanie zapłacić 130 złotych za jedzenie nawet nie wiadomo czego, co później okazuje się być gęsią i szparagami z wody oraz chipsami marchewkowymi. Nie to, że po ciemku uaktywniają się we mnie prymitywne instynkty wprost z ery kamienia łupanego, gdzie sztućce nie były nikomu potrzebne. Nie to, że moje piękne klipsy mogłam zostawić w domu, bo tu i tak nikt ich nie mógł podziwiać. Uświadomiłam sobie jak ważny jest prosty gest. Zwykła pomoc niewidomemu w dotarciu na właściwy przystanek, czy poinformowanie go jaki właśnie podjechał autobus. Bo nie ma nic gorszego jak uczucie samotności wśród ludzi.
Posłowie
Pierwszy etap projektu Dans le Noir w Warszawie został oficjalnie zakończony. Jednak jak udało nam się dowiedzieć, właśnie zapadła decyzja, że we wrześniu restauracja rusza na nowo. Czyżby jedzenie w ciemnościach przypadło Polakom do gustu?
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz