Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ekonomistka: Polowanie na świadczenia

04.02.2015
Autor: rozmawiał Mateusz Różański
Krystyna Dowgiałło

- Osoba bezrobotna, korzystając z różnych form wsparcia instytucji publicznych i organizacji pozarządowych, może „zarobić” ok. 3 tys. zł miesięcznie – mówi w wywiadzie ekonomistka Krystyna Dowgiałło. Dlaczego jest to groźne zjawisko i jak mu przeciwdziałać?

 

Mateusz Różański: Na jakie wsparcie może w tej chwili w Polsce liczyć osoba bez dochodów?

Krystyna Dowgiałło, ekonomistka, główny specjalista w Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich: Osoba bezrobotna, niezależnie od tego, czy przysługuje jej zasiłek z urzędu pracy, czy nie, może ubiegać się o pomoc w ramach ośrodka pomocy społecznej. Może korzystać z pomocy rozmaitych organizacji charytatywnych. Oczywiście, jeśli pójdzie do ośrodka pomocy społecznej czy do centrum pomocy rodzinie, to tam pracownik socjalny przeanalizuje jego sytuację ekonomiczną, przeprowadzi wywiad środowiskowy i, opierając się o odpowiednie przepisy, przyzna zasiłek fakultatywny lub obligatoryjny, albo oba naraz. Oprócz tego w Polsce funkcjonuje wiele organizacji pozarządowych, które zajmują się osobami o niskich dochodach – Caritas, banki żywności, banki leków itp.

Ile człowiek bezrobotny może więc „zarobić”, korzystając z różnego rodzaju świadczeń?

W ramach jednego z projektów, realizowanego przez Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich, zostały przeprowadzone badania, z których wynika, że osoba bezrobotna, korzystając z różnych form wsparcia instytucji publicznych i organizacji pozarządowych, może „zarobić” około 3 tys. zł miesięcznie. Na tę sumę składają się zasiłek mieszkaniowy, dodatki rodzinne, zasiłki fakultatywne i obligatoryjne, a także rozmaite świadczenia uzyskane od organizacji charytatywnych – darmowe obiady, ubrania, leki itp. Oczywiście, wszystko zależy w dużym stopniu od sytuacji indywidualnej.

To znaczy?

Można tu wymienić wiele czynników. Choćby taki, czy opieka społeczna przyzna komuś oba zasiłki – obligatoryjny i fakultatywny. Ważna może też być wysokość zasiłku mieszkaniowego, a także sytuacja danej osoby. Na pewno łatwiej będzie starać się o pomoc ludziom z rodziną i dziećmi niż samotnym. Tu w grę wchodzą zasiłki rodzinne i sam fakt, że wrażliwość społeczna wobec osób, które mają rodzinę, jest większa i w związku z tym i możliwości uzyskania pomocy są większe. Osoba samotna jest bardziej mobilna i, co za tym idzie, ma więcej możliwości zdobycia zatrudnienia.

Czyli można powiedzieć, że istnieją ludzie, którzy łatwiej zdobywają poszczególne świadczenia?

Oczywiście. Istnieją osoby, które są mniej zdeterminowane, mniej przebojowe, za to bardziej przytłoczone swoją ciężką sytuacją życiową. Nie są więc w stanie biegać od drzwi do drzwi kolejnych instytucji i organizacji. Na przykład ktoś, kto zajmuje się osobą zależną, wymagającą całodobowej opieki, zwyczajnie nie ma czasu „polować” na te świadczenia. Można więc powiedzieć, że najbardziej uprzywilejowaną grupą są ci, którzy mają najmniej trosk.

Jak takie „polowanie” na różnorodne formy wsparcia wygląda?

Taką podstawową jest chodzenie od instytucji do instytucji. W każdej z nich, czy będzie to Urząd Pracy, PCPR, czy MOPS, człowiek stoi w kolejce. Każda z tych kolejek jest swoistą giełdą informacji. Stojąc w niej, czy to z rozłożonych na stolikach informatorów, czy od innych osób człowiek dowiaduje się o różnych źródłach pomocy. Informacje takie, jeśli komuś zależy na ich zdobyciu, są niekiedy na wyciagnięcie ręki. Tworzy się pewien mechanizm, o którym osoby pracujące nie mają pojęcia. Osoba, która nie jest nigdzie zatrudniona, zaczyna szukać informacji o źródłach pomocy, gdyż od tego zależy jej przetrwanie. Informacje takie przenoszą się wśród ludzi pocztą pantoflową we wspomnianych już przeze mnie kolejkach, przy darmowym obiedzie w Caritasie i w innych tego typu miejscach. Umiejętność zdobywania takiej wiedzy i korzystania z niej pozwala takim ludziom przeżyć.

Co w tym złego? Czy z tym zjawiskiem wiążą się jakieś problemy i zagrożenia, np. dla całego społeczeństwa?

Moim zdaniem największy problem nie polega na tym, że są różne źródła pomocy dla osób potrzebujących, ale na tym, że istnieją całe grupy ludzi, które zamiast podejmować pracę, wyciągają ręce po pomoc państwa i organizacji charytatywnych. Takie osoby uczą się żyć, korzystając z różnych źródeł wsparcia i nie myślą nawet o podjęciu pracy. Nie jest źle, jeśli taka sytuacja ma miejsce między utratą jednego zatrudnienia a podjęciem drugiego . Dramatem jest, gdy taka postawa staje się sposobem na życie, a jeszcze gorzej jest wtedy, gdy przenosi się ona na następne pokolenia. A mamy w tej chwili całe środowiska, na przykład na terenach popegeerowskich i w miejscowościach, gdzie na przykład funkcjonował jeden duży zakład pracy, który upadł, gdzie od lat dziewięćdziesiątych rozwija się zjawisko dziedziczenia biedy i wykluczenia społecznego. Ci ludzie w jakiś sposób są w stanie przewegetować, ale nie mają dostępu do wielu dziedzin życia – sportu, kultury, rozrywki. W wypadku młodych osób taka sytuacja staje się zarzewiem wszelkiego rodzaju radykalizmów politycznych i różnorodnych form agresji. Celem polityki społecznej powinno być przeciwdziałanie wykluczeniu, rozumianemu właśnie jako model życia w biedzie.

Niedawno mieliśmy do czynienia z kolejnym protestem rodziców dzieci z niepełnosprawnością. Jak przeciwdziałać wykluczeniu tej grupy?

Cały dramat polega na tym, że nie zbudowaliśmy całego systemu wsparcia dla takich rodzin. W PRL-u ten problem oficjalnie nie istniał, a po 1989 roku podejmowano działania punktowe, niezaspakajające absolutnie potrzeb. Nie mamy całej sfery usług społecznych. Funkcjonują w Polsce na przykład warsztaty terapii zajęciowej, gdzie osoby z niepełnosprawnością mogą funkcjonować, gdzie ich rodzice dowiadują się, że nawet najpoważniejsza niepełnosprawność jest rekompensowana jakimś talentem, że ich dziecko, oprócz tego, że jest niepełnosprawne, coś potrafi. Niestety, nie mamy w Polsce wystarczającej liczby warsztatów terapii zajęciowej, tak by wszyscy potrzebujący w naszym kraju mieli do nich równy dostęp.

Nie zbudowaliśmy też systemowych form aktywizowania i usamodzielniania osób z lekkim stopniem niepełnosprawności intelektualnej. W tej chwili Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego realizuje bardzo interesujący projekt, skierowany do osób z zespołem Downa. Osoby z tą niepełnosprawnością cechują się bardzo pożądanymi w niektórych dziedzinach życia cechami – cierpliwością, łagodnością, ciepłem i opiekuńczością. Wiedząc o tym, specjaliści z Uniwersytetu Warszawskiego zaproponowali domom pomocy społecznej zaangażowanie osób z zespołem Downa do pracy z osobami starszymi. Niestety, w Polsce wciąż za mało jest systemowych rozwiązań nakierowanych na to, by aktywizować osoby z niepełnosprawnością intelektualną, a ich rodzicom pozwolić normalnie żyć, bez strachu o to, co stanie się z ich dziećmi po ich śmierci.

Jakie konkretnie rozwiązania ma Pani na myśli?

W Gdańsku funkcjonują specjalne domy, w których mieszkają osoby z lekkim stopniem niepełnosprawności intelektualnej. Osoby te są nauczone zawodów, w których ich niepełnosprawność nie jest przeszkodą, dzięki czemu zarabiają na swoje utrzymanie. Jednocześnie w tych domach jest zawsze pracownik socjalny, który pomaga im w dysponowaniu budżetem, rozwiązywaniu trudnych problemów itp. Ale to jest wciąż ewenement w skali kraju. Państwo powinno być tak zorganizowane, by rodzinom, w których pojawia się niepełnosprawność, umożliwiać aktywność zawodową.

W Toruniu z kolei, dzięki środkom unijnym, działa dom dziennego pobytu dla osób z niepełnosprawnością, gdzie za niewielką opłatą ich rodzice mogą powierzyć je profesjonalnej opiece. Może w nim przebywać niestety zaledwie 20 osób, co jest kroplą w morzu potrzeb. Takich miejsc powinno być możliwie jak najwięcej i powinny one być finansowane przez państwo, tak, by mogły funkcjonować również po ustaniu finansowania unijnego. Chodzi o to, by opiekunowie tych osób mogli powierzać swoich bliskich specjalnym placówkom, choćby na ten czas, gdy muszą załatwiać różnego rodzaju sprawy urzędowe.

To samo dotyczy rodzin, w których niepełnosprawna staje się osoba już dorosła, np. na skutek wypadku samochodowego. Naszym obowiązkiem jako społeczeństwa jest więc zbudowanie całej gamy usług społecznych, które pozwolą normalnie funkcjonować rodzinom, w których pojawia się niepełnosprawność. Nie jestem zwolenniczką pomocy tylko w formie zastrzyku finansowego, który pozwoli takim rodzinom na niepodejmowanie pracy, bo to i tak prowadzi do wykluczenia.

Dzienne domy opieki, mieszkalnictwo chronione, pracownicy socjalni – to przecież wszystko kosztuje. Czy nasze państwo na to stać?

Oczywiście. Stworzenie sprawnego systemu pozwoli państwu zaoszczędzić potężne pieniądze, dzięki uniknięciu tzw. kosztów ukrytych. Jeśli skierujemy do opiekunów osób z niepełnosprawnością taką pomoc, która umożliwi im aktywność zawodową, to zamiast biorców świadczeń będziemy mieli ludzi zarabiających i płacących podatki. To samo pomoże osiągnąć aktywizacja zawodowa osób z niepełnosprawnością. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że wszelkie oszczędności w tej kwestii są umowne – koniec końców i tak wiele osób z niepełnosprawnością trafia do DPS-ów, na które łoży się z budżetu.

Jak więc usprawnić ten system?

My, jako naród, jesteśmy po takiej, można powiedzieć, przerwie w życiorysie, która nazywała się PRL. Gdzie niepełnosprawność nie funkcjonowała w dyskursie publicznym. Można było więc żyć w przekonaniu, że osób niepełnosprawnych w Polsce nie ma. Choćby dlatego, że nie było ich widać na ulicach. Po 1989 roku musieliśmy więc wszystko budować niemalże od zera, mogąc co najwyżej wzorować się na tym, co zrobiono w innych krajach. Stąd między innymi powstanie PFRON.

Nie można powiedzieć, że nic się nie przez te lata nie zmieniło, ale wciąż jeszcze brakuje rozwiązań systemowych. Osoby z niepełnosprawnością powinny mieć pełną informację na temat skierowanej do nich oferty, jeśli chodzi o aktywizację. PCPR-y, Urzędy Pracy, komisje orzekające niepełnosprawność i ZUS powinny dysponować wiedzą na temat instytucji udzielających pomocy osobom niepełnosprawnym, np. tego, gdzie na ich terenie funkcjonują spółdzielnie socjalne czy warsztaty terapii zawodowej, i taką wiedzę przekazywać. Powinniśmy możliwie w jak najszerszym zakresie aktywizować społecznie i zawodowo osoby z niepełnosprawnością, bo, jak już wcześniej mówiłam, każda niepełnosprawność jest rekompensowana jakimś talentem. Dla potwierdzenia mogę podać przykład z życia wzięty. Mam w rodzinie młodego mężczyznę z poważną niepełnosprawnością – porusza się na wózku i ma częściowo niesprawne ręce, ale jest dobrym informatykiem i świetnie odnalazł się na rynku pracy.

Jakie działania w tej kwestii podejmuje Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich?

My, w ramach naszej instytucji, realizujemy między innymi konkursy na projekty innowacyjne w polityce społecznej. To jest właśnie poszukiwanie dróg rozwiązywania problemu wykluczenia, które wynika z rozmaitych przyczyn.

Jak więc widziałaby Pani rozwiązanie problemu wykluczenia społecznego w Polsce?

Nie jest tak, jak mówią niektórzy, że nie poczyniliśmy przez te lata żadnych postępów. Mieliśmy po drodze wiele pomyłek i błędów, ale i wiele sukcesów. Istotne jest, aby na błędach się uczyć, a sukcesy upowszechniać i wdrażać. Nie powinniśmy bezrefleksyjnie kopiować wzorców z innych krajów, ale starać się je dopasować do naszych realiów i mentalności Polaków. Przykładem mogą tu być rozwiązania skandynawskie, które, choć kompleksowe i innowacyjnie, niekoniecznie muszą się przyjąć po naszej stronie Bałtyku. Ważne, by zamiast tworzyć kolejne źródła świadczeń, zasiłków itp., tworzyć odpowiednie warunki i pomagać ludziom wyrwać się z zamkniętego kręgu kolejek, urzędów i wykluczenia. Bądźmy jednak realistami, nie da się rozwiązać tych problemów szybko, łatwo i do końca.


Krystyna Dowgiałło – ekonomistka, ekspert w zakresie polityki społecznej i Europejskiego Funduszu Społecznego, wieloletni dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Toruniu, obecnie główny specjalista w Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich, działającym przy Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej


Napisz do autora wywiadu: mateusz.rozanski@integracja.org

Komentarz

  • Naukowy ,, bełkot"
    starzyk
    06.02.2015, 09:16
    Ludzie w tym kraju próbują naciągać państwo na różnych poziomach społecznych i ci ze świeczników, i ci z dołów ale o takich efektach badań naukowych to jeszcze nie czytałem . Na takie głupawe badania to są pieniądze ale żeby pobudować kilka zakładów i rozładować bezrobocie w obszarach biedy to pieniędzy nie ma, bo i po co kiedy można zaimportować z chin-będzie taniej za pożyczone pieniądze z UE. O co tak naprawdę rządzącym elitom chodzi może ktoś odpowie?.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas