Mama to kochana osóbka
Na pozór jest im ciężej niż innym mamom. One jednak nie tylko potrafią cieszyć się macierzyństwem, ale są też zadbanymi, dobrze zorganizowanymi kobietami. Mają swoje pasje i radości, obowiązki i zajęcia, rodzinę. A przede wszystkim mają ukochane dzieci. Czegóż można chcieć więcej?
Marta
Rozmowa z Martą możliwa jest albo w południe, albo późnym wieczorem. W pozostałym czasie Marta jest poza zasięgiem. Może karmi trzymiesięczną Marysię Amelkę, może bawi się z półtorarocznym Frankiem Jankiem „łobuziakiem” - jak mówi o swoim synku, może jest z maluchami na spacerze? Ewentualnie siedzi na wykładach z architektury wnętrz albo „rysując malując, projektując, robiąc makiety czy rzeźbiąc, ćwiczy swoje stawy.”
- Na reumatoidalne zapalenie stawów zachorowałam w wieku sześciu lat. Diagnozowali mnie ponad pół roku, leżałam w kilku szpitalach. Jako małe dziecko byłam na oddziale zamkniętym, bez odwiedzin. Mamę widywałam raz na dwa tygodnie, w czasie obiadu – wspomina Marta.
Marlena i Mama
- Marlena była dzieckiem absorbującym, ciągle płakała. Wstawałam do niej po nocach. Jak była większa, nie chciała się ze mną rozstawać. Każde rozstanie to był ryk. Ja też beczałam. Może nawet bardziej. Pamiętam jak pojechałam odwiedzić córkę do zakładu w Laskach. Przy pożegnaniu obie się popłakałyśmy. Kiedy Marlenka poszła, zostałam chwilę, by dojść do siebie. Wtedy usłyszałam jak ona się śmieje, jak bawi się z dziećmi. A mi się dalej chciało ryczeć. Podobnie było, gdy wyjechała uczyć się do Krakowa. Wtedy nawet wstydziłam się wychodzić z psem. Miałam tak zapuchnięte oczy od płaczu. Ale nie byłam mamą nadopiekuńczą. Chciałam, żeby Marlena była jak najbardziej samodzielna. Ona zawsze lubiła dzieci, była bardzo komunikatywna. Gdy była mała mieszkałyśmy na wsi. Córka wychowywała się z kuzynami. Dzieci brały ją pod opiekę i biegały po podwórku całe dnie. Cieszyłam się, bo przecież ja nie poszłabym z Marleną w te wszystkie dziecięce miejsca – Mama uśmiecha się do wspomnień.
Grażyna
Dla Grażyny świat się zawalił, gdy dowiedziała się, że jej synek, Adrian, jest dzieckiem niepełnosprawnym. Nie wiedziała gdzie szukać pomocy. Czuła pustkę.
A potem szalała. Jeździła z synem po lekarzach, bo może ten coś zaradzi, może inny, może potrzebna lepsza rehabilitacja, droższe leki? Sprzedała samochód, mieszkanie. Była taką nadopiekuńczą mamą.
- Chyba chcieliśmy Adriana kochać dwa razy więcej. Liczyliśmy, że może na urodziny sam usiądzie, może na Gwiazdkę wstanie. Nic takiego się nie stało. W końcu uświadomiłam sobie, że nikt mi nie da złotej recepty. Nadszedł moment akceptacji, świadomość, że trzeba żyć i kochać dziecko takie jakie jest – wspomina.
Nadopiekuńczość pojawiła się ponownie, gdy Adrian miał kilka lat. Wtedy urodziły się bliźniaki. „Czy aby zdrowe?” – pytała z niedowierzaniem. „Zdrowe.” – odpowiadali lekarze. Grażyna była nieugięta i żądała skierowań na wszystkie możliwe badania.
Mamą być
W dzisiejszych czasach dwudziestojednoletnie kobiety przeważnie nie myślą o dziecku. A Franio był wymarzonym, upragnionym przez Martę i jej męża maluchem.
- Bardzo kocham dzieci. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie mieć własnych – mówi z pełnym przekonaniem Marta.
Wiedziała, że w czasie ciąży może jej się pogorszyć, że dodatkowe kilogramy nie wpłyną dobrze na jej stawy. Lekarze mówili, że jeśli zdecyduje się na dziecko, to lepiej wcześnie. Nie odradzali.
- Moja doktor Kwiatkowska to bardzo wyluzowana babka, na czasie. A ja podczas ciąży nie brałam żadnych leków. I w ogóle z dużą masą mogłam przemierzać góry i lasy! – wspomina Marta z uśmiechem.
W przeciwieństwie do Marty, Marlena nie planowała dziecka. Nawet nie lubiła dzieci. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, przyszło załamanie. Marzyła tylko, żeby pozbyć się „tej piłki”. Tylko Mama była szczęśliwa. Wierzyła, że kiedy córka urodzi swoje dziecko, to jej się odmieni, pojawi się instynkt macierzyński. Ale gdy urodził się Egon, Marlena nie chciała go nawet wziąć na ręce.
- Pomyślałam wtedy: „Dobrze, że to dziecko ma jeszcze mnie” – wspomina Mama Marleny. – Jednak, gdy córka zadzwoniła po trzech dniach i zaczęła opowiadać o dziecku, wiedziałam, że wszystko się zmieniło, że pokochała swojego syneczka.
Dziś Marlena nie wyobraża sobie życia bez Egonka:
- Synek daje mi poczucie sensu. Wiem, że jest ktoś, kto będzie ze mną długo. No, przynajmniej osiemnaście lat - Marlena się uśmiecha. - Bo kiedyś się wyprowadzimy od Mamy. Wrócę do pracy, kiedy synek pójdzie do szkoły – zapewnia.
Ale Mamie wcale Egonek nie przeszkadza, bo „to złote dziecko”: - Chyba jest nagrodą za to, że się tak z Marleną namęczyłam. Jest taki grzeczniutki – dodaje Mama.
Ale Mama Marleny o Egonku raczej nie mówi „wnuczek”, czasem jej się nawet pomyli i zwraca się do niego: „Chodź do mamusi”. „Egonek” też jej długo nie przechodził przez gardło. - Wolałam jakieś normalne imię, a Egon? Za bardzo wydziwione. Pokłóciłyśmy się nawet z córką o to imię i nie odzywałyśmy się do siebie z miesiąc – wspomina.
Marlena zaraz staje w obronie swojego macierzyństwa: - Ja wiedziałam, że ma być Egon i tyle. Wymarzyłam sobie to imię już dawno i nie było żadnej dyskusji – dodaje z przekonaniem.
Mama nie sama
Macierzyństwo Grażyny to właściwie dwa macierzyństwa. Inne wobec Adriana, inne względem bliźniaków. Razem z mężem starają się, by Andżelika i Patryk nie mieli gorszego dzieciństwa niż ich rówieśnicy. Dlatego wożą Andżelikę na tańce, a Patryka na treningi piłki nożnej.
Grażyna z Adrianem i bliźniakami
- Dzieci same chętnie pomagają mi pchać wózek Adriana. Dzięki Adrianowi nauczyłam się doceniać ich każdy mały sukces. Jesteśmy normalną, wesołą rodziną. Jak inni chodzimy na spacery, jeździmy na wycieczki. Wsparciem jest dla mnie mąż. Pamiętam, kiedy po urodzeniu Adriana powiedział: „Jakoś to będzie”. Uwierzyłam.
O mężu także ciągle mówi Marta. Na koniec rozmowy ze mną przypomina: - Tylko nie zapomnij zapisać o tym, że mój mężuś pracuje ciężko na naszą trójkę głodomorów! Pomaga mi, siedzi z dzieciakami jak mam zajęcia na uczelni, oraz że jest dzielny i nie boi się wychodzić z nimi na spacer. W ogóle jest cudowny!
Marta zna Damian od ośmiu lat. Był przyjacielem jej brata. Nie lubią się rozstawać. Teraz, kiedy ona na kilka dni wyjechała do rodziców, nie może się doczekać powrotu do „mężusia”. Damian jest informatykiem w Warszawie i nosi Martę na rękach!
Marleny na rękach nikt nie nosi. Ale wcale sobie nie krzywduje z tego powodu. Przecież nie jest sama. Zawsze może liczyć na Mamę. Mama pracuje wieczorami, żeby mieć wolne w ciągu dnia. W ogóle Mama jest kobietą zaradną, energiczną.
- Jak byłam mała, skakała ze mną po mieszkaniu, pokazywała karnisze, firanki, nauczyła, że światło powinno być zapalone – opowiada Marlena. Mama działała też w Stowarzyszeniu Rodziców Dzieci Niewidomych „Tęcza”. Wtedy wszyscy zazdrościli jej takiej ślicznej córeczki z blond loczkami i buzią aniołka. Kiedy urodził się Egonek pomalowała wszystkie ściany i sufity w mieszkaniu, bo jak inaczej, skoro w domu pojawi się nowe dziecko?
Marlena też jest zaradna, widać, że nie ma kompleksów, a w dodatku chce być oryginalną i stylową dziewczyną. Kiedyś nosiła dredy i kolczyk w pępku.
- To Mama zaczepiała na ulicy ludzi z dredami i pytała gdzie takie można zrobić - wspomina. Dredy obcięła, gdy było jej trudno samej dokręcać nowe. Kolczyk wyjęła z pępka podczas ciąży. - Ale włożę go z powrotem, jak brzuszek po ciąży jeszcze trochę spadnie – zapewnia rezolutnie.
Za chwilę wybiorą się we troje na spacer, bo pogoda śliczna. Niech tylko Egonek się obudzi, bo teraz śpi bezszelestnie w łóżeczku.
Grażyna rozterki młodej mamy ma już dawno za sobą. Dziś na pytanie o to, czy jest kobietą spełnioną odpowiada, że tak. Wprawdzie nie została projektantką mody, jak planowała przed urodzeniem Adriana, ale jest szefową Stowarzyszenia Rodziców Dzieci Niepełnosprawnych „Krasnal”.
Grażyna z Adrianem
Stowarzyszenie założyła z koleżanką, kiedy Adrian miał cztery latka. Pomaga dzieciom i rodzicom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji, w jakiej ona była siedemnaście lat temu. Choć dzieci ma większe, przed Grażyną kolejne macierzyńskie wyzwania:
- Adrian jest właśnie w okresie dojrzewania i daje nam popalić. Jeśli chodzi o pyskowanie to na pewno nie odbiega pod tym względem od dzieci pełnosprawnych – śmieje się Grażyna.
Adrian słyszy słowa mamy i grozi jej palcem: - No, mamo, zaraz ja będę mówił, tylko nie przerywaj! Adrian opowiada: - Moja mama jest kochaną osóbką. Tak jak mówiła, czasami się kłócimy. Ale to, że się kłócimy, nie znaczy, że się nie kochamy! Kochamy się. Po prostu mamie czasem skoczy ciśnienie, mi też. A chyba najbardziej się wściekam, gdy mama wejdzie do sklepu. Potrafi siedzieć tam ze dwie godziny. No i mnie, i tacie ciśnienie się wtedy podnosi – Adrian z dumą patrzy w stronę mamy.
Grażyna z Adrianem
Teraz Grażyna grozi palcem synowi. Śmieje się. Zaraz jadą z rodziną na pokaz motocykli.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz