(Pseudo)naukowe doniesienia
Znaleźli cudowny lek, wykryli prawdziwą przyczynę, dokonali przełomowego odkrycia... Ktoś napisał o tym w internecie, więc każdy może dowiedzieć się o niezwykłych dokonaniach naukowców i dobre nowiny przekazać innym. Tylko czy warto w nie wierzyć?
Czasem taka informacja może dać nadzieję, która potrzebującym wywróci świat do góry nogami. Nikt przecież nie chce być chory i niepełnosprawny, choćby nie wiem, jak często powtarzał, że daje radę, jest optymistą i cieszy się z rzeczy małych. Nikt nie chce mieć chorych dzieci, a i one wolałyby być zdrowe. Łapczywie rzucamy się więc na wszelkie naukowe nowinki, wydłubujemy je jak rodzynki z ciasta.
Lajk, udostępnienie, telefon do przyjaciela – czy już słyszał, czytał, wie. Jest nowa metoda. Albo wkrótce będzie. Wypracują może w przyszłym tygodniu. Jakiś instytut czy wydział gdzieś tam po wielu latach badań doczekał się sukcesu. Albo nastąpi to lada chwila. Jacyś naukowcy z Ameryki (wyjątkowo aktywni, ale to duży i bogaty kraj), a może z Japonii (tam to robią prawdziwe cuda!) skonstruowali, wydzielili, stworzyli. News idzie w świat. Rozmnaża się. Ktoś już zaczął organizować zbiórkę pieniędzy na zakup nowego leku czy innowacyjnej protezy. Albo na podróż do odległej kliniki, w której podobno dokonano cudu na stole operacyjnym.
A jeśli by się tak bliżej przyjrzeć tym rewelacjom i chwilę nad nimi zastanowić, co wtedy my sami moglibyśmy odkryć?
Znawcy tematu
Po pierwsze, należałoby po prostu spokojnie przeczytać cały tekst. Serce nam bije mocniej na widok tytułu, który oznajmia lub obiecuje coś, o czym marzymy. Specjaliści od tytułów dobrze wiedzą, jak podejść odbiorców, by ci w nie klikali. Po dokładnym przeczytaniu często okazuje się jednak, że jeszcze nie wiadomo nic na pewno, prace trwają i może skończą się za 20 lat. Liczne portale muszą produkować newsy, więc każda informacja się nada, byle z dobrym tytułem, przemawiającym do jak największej liczby osób, by miał kto w nią kliknąć. Łańcuszek idzie szybko po mediach, fejsbukowych grupach i profilach, serwisach tematycznych, blogach.
Zastanawiające jest, że odbiorcy – zwykli ludzie - zdają się być znakomitymi znawcami biochemii czy neurobiologii. Rozumieją skomplikowane reakcje chemiczne. Naukowe nazwy z dziedzin medycznych są dla nich tak oczywiste, jak słowa „ogórek” czy „pomidor”. No bo coś tam odkryli, że te stare komórki to się tam jakoś odnawiają. Wszystko jasne przecież!
Choć czasem ma się wrażenie, że sami autorzy nie bardzo rozumieją, co piszą. A może wcale nie piszą, tylko redagują z grubsza coś, co przetłumaczył automatyczny tłumacz. I nie mają kiedy zajrzeć do słownika, bo płaci im się za czas stworzenia tekstu o określonej liczbie słów. W kolejce do klikania - następne tematy. Niestety, w ten sposób nie opracuje się rzetelnej, rzeczowej informacji. Ale jeśli tekst publikowany jest w popularnych, mainstreamowych mediach, to raczej jest przyczynek do wiarygodności. Tylko ile osób poszuka dokładniejszych danych, zajrzy do naukowych źródeł?
Skąd to się bierze?
Kolejna ważna rzecz – źródło. Niestety, kuszący tytuł i mocny obrazek sprawiają, że wiele osób w ogóle na źródło nie zwraca uwagi. Ponadto kto by tam zauważał, że obok są, powiedzmy, przepowiednie natchnionej mniszki z VI wieku, horoskopy Majów oraz sposoby na zmywanie uporczywych plam z obrusu. A jeśli to strona jakiegoś stowarzyszenia czy instytutu? Przecież wtedy to już musi być wiarygodnie. Jest taka poukładana i teksty napisane zrozumiałym językiem. I przecież jasno piszą, że pomagają, wspierają, szerzą świadomość. Ale jakby pogrzebać okazuje się, że nie wiadomo, kto tę stronę tworzy, nie ma pół nazwiska żadnego eksperta, a pod linkiem „kontakt” znajdujemy białe prostokąciki, by wpisać naszą wiadomość, pytanie, a oni na pewno odpowiedzą. Na pewno to wrzucą nas do swojej bazy danych. Może jeszcze okaże się, że sprzedają coś, co zmieni nasze życie. Warto kupić?
Nie brak też nieanonimowych ekspertów, powszechnie znanych, ale niestety tylko w pewnych kręgach... Oni zawsze chętnie podzielą się z nami swoją wiedzą i doświadczeniem. Pomogli już podobno wielu ludziom. Dokonali wielkich odkryć. Stworzyli autorskie metody, znane tylko autorom. Oficjalna medycyna ich nie przyjmuje, bo jest skostniała i kieruje się chęcią zysku. Muszą więc działać „w ukryciu”, na YouTube na przykład. I tam ogłaszać swoje dokonania, bo żadne establishmentowe pismo naukowe, które czyta w całości 20 osób na świecie, a 7 rozumie, nie udostępni im przecież swoich łamów... Nie jest odkryciem, że łatwo jest żerować na ludzkiej nadziei. Manipulować emocjami, obiecując wyleczenie. Tylko czy nie wpadamy zbyt łatwo w takie pułapki?
Gdzie leży prawda?
Nie da się uciec od nowin i nowinek, które obiecują nam poprawę zdrowia. I nie ma po co uciekać. Nie musimy być ekspertami, ale jeśli znajdziemy coś interesującego, dobrze jest poszukać na ten temat więcej informacji. Ale przede wszystkim: sprawdzić źródło. Bo jeśli jest anonimowe lub zbyt wiele obiecuje, dalsze szukanie nie ma sensu i lepiej zapomnieć o temacie. Pewnie szkoda też energii, by szukać zbyt uparcie. Jeśli naprawdę wynajdą skuteczny lek na raka, cukrzycę czy zespół Downa, dowiemy się o tym. Niekoniecznie z internetu.
Na pewno warto interesować bliskimi nam tematami. Istnieją pisma, serwisy przekazujące aktualną wiedzę. Do zastanowienia się, do dyskusji, dla lepszego zrozumienia stanu naszego zdrowia. Rozważnie traktując informacje, dając sobie czas na ich przemyślenie, zrozumienie, porównanie, odkryjemy wiele ciekawych rzeczy.
Nauka z pewnością idzie do przodu. Choć my wolelibyśmy, żeby biegła.
Komentarze
-
To rola oświaty
24.12.2014, 13:41To już szkoła powinna uczyć "odsiewania"plew od ziaren,niestety,nawet nauczyciele często są pozbawieni tych umiejętności,każdą próbę dyskusji z ich poglądem uznają za atak na "autorytet",a wszystkie źródła poza swą wiedzą,jako niewiarygodne.Taki model szkoły został narzucony poprzez "jedynie słuszne" ideologie i religie.Wyzwolenie się z tego modelu myślenia i powrót do kartezjańskiego "Wątpię,więc jestem",mimo tego,że "nadzieja umiera ostatnia",polecam wszystkim!odpowiedz na komentarz -
po pierwsze rozsądek
20.12.2014, 20:32rozsadek zawsze mile widziany :) nalezy tez odroznic osoby kalekie od chorych na kalectwo nie ma zadnego lekarstwa (choc ostatnio lekarze odbudowali połaczenie w kregosłupie człowieka sparalizowanego) autyzm (i jego pochodne ) najczesciej (OSTATNIMI LATY) jest chorobą....i to mozna leczyc :)odpowiedz na komentarz -
brawo!
19.12.2014, 09:15moimi klientami są w dużej mierze osoby niepełnosprawne i/luby ciężko chore; nie raz mi się serce kraje, gdy słyszę ich opowieści o "cudownym leku" czy "superskutecznej terapii", które przy bliższym poznaniu okazują się tylko sposobem na uzdrowienie...portfela pomysłodawcy; to powinno być karalne, nawet rozpropagowywanie takich nieprawdziwych informacji; dziękuję za ten artykułodpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz