Jego celem jest zdobycie medalu w Pekinie
Rozmowa z Damianem Pietrasikiem, mistrzem i rekordzistą świata niewidomych w pływaniu (100 m stylem grzbietowym), laureatem plebiscytu na najlepszego niepełnosprawnego sportowca Warszawy 2007.
- Czym jest dla Ciebie ta nagroda?
- Przede wszystkim wielkim wyróżnieniem tego, co do tej pory zrobiliśmy z trenerem. To prestiżowa nagroda, więc bardzo się cieszę, że ten wysiłek został doceniony. Rzeczywiście pracowaliśmy bardzo ciężko, zresztą teraz też jesteśmy na obozie treningowym, przyjechałem tutaj tylko na chwilę, specjalnie, aby uczestniczyć w uroczystości.
- Czy obóz jest związany ze zbliżającą się paraolimpiadą w Pekinie?
- Ależ oczywiście. Do paraolimpiady przygotowujemy się w zasadzie już od zeszłego roku. To pierwszy w tym roku obóz, ale już trzy tygodnie trenujemy w Ostrowcu na 50-metrowym basenie. Cieszę się, że stamtąd wyjechałem (śmiech) ale rzeczywiście trzeba pracować. Mamy strasznie dużo obozów i wyjazdów w tym roku – marzec, cały maj, czerwiec, lipiec, sierpień. Praktycznie cały czas jesteśmy poza domem.
- To jest męczące?
- Nie powiem, że nie, ale rzeczywiście są potem efekty. Te obozy
są potrzebne, i tak jest ich jeszcze mało w porównaniu do tego, co
robią pełnosprawni, jednak trenujemy na nich tak samo ciężko. Bo to
nie jest rehabilitacja, to jest po prostu sport wyczynowy i tyle.
Na tym poziomie nie rozmawia się już o rehabilitacji.
- Jak zaczęła się Twoja przygoda z pływaniem?
- Na początku trenowałem lekkoatletykę – to były lata 1997-2000. W cyklu przygotowawczym lekkoatletów jest wskazane, żeby też pływać. Zacząłem, więc przychodzić na basen do trenera Waldemara Madeja, ale z czasem pływanie zaczęło mi coraz lepiej wychodzić. Kiedy w 2000 roku z Sydney z paraolimpiady przyjechali koledzy, po ich opowiadaniach miałem bardzo silną motywację, żeby osiągnąć coś podobnego, tak ogromne i najważniejsze przeżycie dla sportowca. Miałem wtedy 14 lat, gdy wyznaczyłem sobie cel, któremu podporządkowałem całe moje życie: pojechać do Aten na paraolimpiadę. Zacząłem trenować pływanie. Rzuciłem wszystko, z wyjątkiem szkoły. Zaczęło się od stylu klasycznego. Grzbietem, czyli moim koronnym stylem, zacząłem pływać dopiero w 2003 r.
- Co jest najważniejsze, żeby zacząć uprawiać sport?
- Pierwsza sprawa to charakter, silna wola. To podstawa. Trzeba sobie postawić pewien cel, a przy dążeniu do niego w grę wchodzi charakter. Mocna psychika to moim zdaniem więcej niż połowa sukcesu. Przygotowanie fizyczne nie jest tak trudno „zrobić”, jak przygotować się psychicznie do presji, by znieść ciężar reprezentowania kraju i przede wszystkim, by nie zawieść siebie. Wkładamy w to mnóstwo pracy, serca. Zresztą nie tylko my, ale też trenerzy, masażyści, cały sztab szkoleniowy. Więc to nie jest tak, że pływamy tylko dla siebie. Oczywiście, reprezentowanie kraju, barw narodowych, też zobowiązuje.
- Ciąży odpowiedzialność?
- Oczywiście. Jak w Atenach startowałem w finale na 100 m żabką, to tak mi się nogi trzęsły, że niestety zrobiłem falstart. Nie skoczyłem za wcześnie, ale nie byłem w stanie opanować nerwów i utrzymać obowiązkowej nieruchomej pozycji po komendzie. Tak to działa. Psychika jest więc zdecydowanie podstawą.
- Jakie są Twoje plany na przyszłość?
- Zdobyć medal na paraolimpiadzie. To jest plan pierwszy. Chociaż może najpierw przeżyć obozy przygotowawcze (śmiech). Chciałbym też w końcu zacząć się uczyć, bo nie poszedłem na studia po maturze ze względu na Pekin. Myślę o studiowaniu prawa, ale mam też zainteresowania muzyczne. Troszeczkę zajmuję się muzyką.
- Czyli wychodzisz czasem z basenu?
- Tak. Nie dałoby się przeżyć bez muzyki. Kiedyś chodziłem do szkoły muzycznej, ale musiałem wybrać: muzyka albo sport. Wybrałem sport, to było w 2001 r., ale muzyka jest jak narkotyk. Nawet teraz gram w zespole na instrumentach klawiszowych. Uczę się na wydziale fortepianu jazzowego w szkole muzyki rozrywkowej i jazzowej im. Krzysztofa Komedy w Warszawie. Bardzo mnie kusi, by po Pekinie zająć się poważniej muzyką. Chociaż nie odkładam też sportu. Ale na coś się trzeba zdecydować. Pekin to jest na razie priorytet. Będę chciał tam pojechać i coś dla Polski wywalczyć.
- Co dokładnie?
- Tylko złoty medal (śmiech). Oczywiście pierwsza rzecz to wejście do finału i mam nadzieję, że powalczę o medal. Nie będzie łatwo, bo w rankingu światowym pojawili się zawodnicy, których wcześniej nie było – Chińczycy przede wszystkim. Oni dokonują strasznej inwazji, chcą wszystko u siebie powygrywać i rzeczywiście są tego bardzo bliscy, u nas też, nie tylko wśród pełnosprawnych. Mają z czego wybierać – 1,2 mld ludzi. Rok temu pojawił się np. Chińczyk, którego w ogóle nigdzie wcześniej nie było widać. Rok przed olimpiadą robi czasy na poziomie srebrnego medalu olimpijskiego z Aten. To zupełnie niezrozumiała kwestia, ale fakt jest faktem, trzeba będzie się z nim zmierzyć i trzeba mu będzie wlać.
- Na jakim dystansie mierzysz w złoto?
- Z tym złotem może przesadziłem, ale na pewno będę walczył na 100 m grzbietowym. To jest moja koronna konkurencja. Płynę jeszcze 50 i 100 m kraulem. Trener bardzo chce, żebym popłynął 100 m delfinem, ale nie wiem, czy to jest realne, czy dam radę się przygotować. To jest jednak wymagający dystans, konkurencja jest ogromna. W sierpniu na Mistrzostwach Świata w Sao Paulo w Brazylii kolega z Hiszpanii zrobił rekord świata, który nie był pobity przez 20 lat, więc jak widać wszyscy walczą i wszyscy chcą zdobywać najwyższe trofea.
Rozmawiał Tomasz Przybyszewski
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz