Artyści i sportowcy z PFRON
W warszawskim biurze PFRON zatrudnionych jest czterdzieści pięć osób z różnym stopniem niepełnosprawności. Wszyscy pracują przy komputerach. Sprawdzanie dokumentów, analizy, raporty, zestawienia danych wymagają koncentracji uwagi i znajomości odpowiednich programów.
Nie jest to może zajęcie zbyt pasjonujące i twórcze, ale jak twierdzą bohaterowie, odpowiednie dla człowieka na wózku i co najważniejsze, potrzebne instytucji państwowej działającej na rzecz wszystkich osób niepełnosprawnych w kraju. Stabilność zawodowa osiągnięta przez przedstawione osoby jest zwieńczeniem wieloletnich wysiłków w pokonywaniu kolejnych przeszkód. Droga poprzez rehabilitację, szkoły, kursy, studia, świadczy o ich postawie wobec ludzi i świata, w którym i oni chcieli znaleźć własne miejsce mimo przeciwności losu. Inaczej, nie byliby tu, gdzie są.
Marian Leszczyński, prezes Zarządu PFRON twierdzi, że niepełnosprawni pracownicy są ambitni, wyjątkowo rzetelni w wykonywaniu obowiązków, bardziej przywiązują się do zakładu pracy.
Piosenkarka wyrwana z Łap
Grażyna, poruszająca się na wózku od jedenastego roku życia z powodu dystrofii mięśni, pracuje w biurze PFRON-u od sześciu lat. Nie wiadomo, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nie talent muzyczny i silna potrzeba samodzielności. W środowisku małego miasteczka osoba skazana na wózek nie ma większych szans na rehabilitację, doskonalenie zawodowe - najczęściej pozostaje przy rodzinie. Grażynę wyprowadził między ludzi głos i jej piękne nastrojowe piosenki. Śpiewała w rodzinnych Łapach, potem coraz dalej od domu. Zapraszano ją na koncerty. Podczas występu w Białymstoku usłyszał ją i zapamiętał Marian Leszczyński, wówczas z-ca dyrektora. Jakiś czas później, gdy za namową tańczącej na wózku koleżanki zgłosiła się do Funduszu szukając pracy, w środowisku nie była osobą nieznaną. Na początku zatrudniono ją na umowę zlecenie, potem otrzymała etat.
– Stała praca, nawet biurowa, daje zadowolenie, i wbrew pozorom nie jest nudna – mówi Grażyna. - Wiem, że to, co robię jest potrzebne. Najważniejsze, że pracując mogę się samodzielnie utrzymać. Dla człowieka, któremu ciało wciąż stawia opór, to motywacja do podniesienia się rano, zadbania o siebie, narzucenia sobie codziennej dyscypliny.
Od początku oszczędzała pieniądze z myślą o własnym mieszkaniu.
Z pomocą rodziny udało się i jest na swoim. Kredyt będzie spłacać
stopniowo.
- Rodzice są teraz ze mnie dumni, a myśleli, że będą mieć ze mnie
tylko kupę nieszczęścia – śmieje się Grażyna.- Teraz modlą się, by
mi się noga nie podwinęła. Ciągle niedowierzają. W moim przypadku
codzienne czynności, takie jak ubieranie, przygotowanie posiłku,
zabierają mi o wiele więcej czasu niż osobie sprawnej. Podróżowanie
po mieście autobusami i tramwajami nie jest łatwe, szczególnie, gdy
konieczne jest dotarcie do celu na konkretną godzinę. To, że PFRON
zapewnia transport, przywozi i odwozi nas z pracy, jest ogromnym
ułatwieniem.
Nie roztkliwia się, mimo wciąż postępującej choroby, ma co robić – pracuje, śpiewa, działa w Stowarzyszeniu Kobiet Niepełnosprawnych, które założyła razem z równie dzielnymi jak ona, koleżankami. – Ważne jest to, że poza pracą zawodową, a w pewnym sensie dzięki niej, mogę aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym, kulturalnym. Od czasu do czasu śpiewam dla przyjemności. W nagraniu dwóch płyt CD wspierały mnie rodzinne Łapy. Wielkie miasto sprzyja kontaktom – są kluby, wspierające nas organizacje pozarządowe, środowisko ludzi niepełnosprawnych jest zintegrowane i bardziej aktywne niż w małej miejscowości. Tam start w samodzielne życie jest trudniejszy, brakuje przystosowanych szkół, ośrodków rehabilitacyjnych, miejsc pracy. A jednak, kto bardzo chce wyrwać się z marazmu, ten znajdzie odpowiednią dla siebie drogę. W każdej gminie można uzyskać informacje, które pozwolą wykonać pierwszy krok.
Mama - maratończyk
Nie czuje się osobą niepełnosprawną tylko dlatego, że zawsze
chciała pracować jak inni, marzyła o własnej rodzinie i wielką
pasją był dla niej sport. - Jestem podziwiana za normalność.
Dlaczego? – pyta zdziwiona – czy dlatego, że czegoś
dokonałam?
Ela urodziła się z rozszczepem kręgosłupa. Mieszkała w Koninie na
drugim piętrze, jedyna w osiedlu na inwalidzkim wózku. Lgnęła do
ludzi. Gdy rodzice byli w pracy, puszczała wózek z drugiego piętra
i siłą woli z pomocą barierki wydostawała się na zewnątrz. W domu
traktowano ją jak osobę sprawną, nie wyręczając jej w żadnych
zajęciach - masz rączki, to sobie zrób, mówili rodzice.
Bariery architektoniczne uniemożliwiały jej normalną naukę w szkole, miała więc nauczanie indywidualne. Odwiedzała szkołę w uroczystych dniach rozpoczęcia i zakończenia roku. W ósmej klasie raz na jakiś czas zabierały ją do szkoły koleżanki. W końcu rodzice zmienili stare mieszkanie na nowe w budynku z windą. Do klatki trzeba było wejść jednak po ośmiu schodkach. Starania o wybudowanie niewielkiego podjazdu nic nie dały, administracja argumentowała, że podjazd oszpeci blok.- Do dziś nic się tam nie zmieniło – mówi Ela - gdy odwiedzam rodziców, muszą mnie wnosić.
Po skończeniu podstawówki zaczęły się poszukiwania szkoły średniej. Najbliższa taką szkołą z internatem był Konstancin. Niestety, do Centrum Kształcenia i Rehabilitacji Inwalidów przyjmowano młodzież po 18. roku życia, Ela była za młoda. Rodzice znaleźli szkołę w Chylicach, gdzie przyjmowano wtedy tylko do zasadniczej szkoły zawodowej o kierunku dziewiarstwa. W tamtych czasach wpajano jej do głowy, że to dobry dla niej zawód, będzie zarabiać dziergając sweterki na drutach lub na maszynie dziewiarskiej. Po dwóch latach zrezygnowała, wróciła do domu.
Dostała się do Średniego Studium Ekonomicznego w Koninie. – To był wspaniały okres w moim szkolnym życiu, który mnie dowartościował – opowiada Ela. - Od razu klasa mnie zaakceptowała, koledzy nosili po piętrach. Atmosfera była normalna. Nauczyciele z myślą o mnie tak ustawiali lekcje, by większość odbywała się na parterze. Dla mnie wybudowano podjazd. Jak widać wszystko zależy od ludzi. Jestem wdzięczna wspaniałej pani od fizyki, dyrektorowi szkoły, wielu życzliwym nauczycielom i przyjaciołom.
Będąc w Studium trafiła na warsztaty terapii zajęciowej przy Fundacji Mielnica założonej przez wyjątkowego człowieka, Piotra Janaszka. – Wiele mu w życiu zawdzięczam. Był wspaniałym „doktorem przyjacielem”, ciepłym, wrażliwym człowiekiem, całym sercem oddanym temu co robił (w 1998 r. Piotr Janaszek zginął w wypadku samochodowym). Podczas obozów rehabilitacyjnych nad jeziorem Gopło dawał mi możliwość popracowania nad swoją niepełnosprawnością. Pomagał mi uwierzyć w siebie. Stopniowo stawałam się inną osobą. W pracowni informatycznej wtz, współredagowałam gazetkę „Wiadomości Mielnickie”. Wciągnęły mnie prowadzone tam zajęcia informatyczne, podobała mi się praca przy komputerze.
Warsztaty terapii zajęciowej w Koninie pozwoliły Eli także odkryć życiową pasję, jaką stał się sport. – Zaczęłam od szermierki. Jeździłam na zawody w Polsce i za granicą, trenowałam z radością i uporem, aż zdobyłam tytuł wicemistrza Polski w szpadzie. Już w czasie treningów szermierczych poznałam inną dyscyplinę sportową – wyścigi na wózkach. Koledzy namówili mnie na pierwszy maraton. Byłam przerażona, 42 km na wózku? W treningach wspomagał mnie pasjonujący się maratonami kolega, Ireneusz Joński.
- Porzuciłam szermierkę dla wyścigów na wózku na różnych dystansach. Wzięłam udział w biegu na 100 km w jeden dzień. Jechałam bez przerwy osiem godzin – nie wierzyłam, że to możliwe. A jednak udało się. Ten wyczyn uważam za swój największy sportowy sukces.
Przejechała też 800 km - maraton pokoju im. Ks. Czesława
Domina – tydzień biegu na wózku z Żywca do Kołobrzegu.
- To nieprawda - uważa Ela - że uprawianie sportu wyczynowego jest
rehabilitacją. Sport jest pasją, potwornym wysiłkiem dającym
przyjemność i satysfakcję. Powinien być traktowany na równi z
wyczynem sprawnego sportowca.
Sportowe sukcesy miały swoje dalsze konsekwencje w realizacji życiowej drogi. Ela została w Warszawie, poszukiwała mieszkania, pracy. Chciała się usamodzielnić. Tu napotkała nieprzewidziane przeszkody. – Najczęściej, gdy rozmawiałam z potencjalnymi pracodawcami przez telefon - wspomina Ela - wzbudzałam zachwyt. Ale gdy pytałam czy firma jest dostosowana do wózka, zachwyt przygasał. Rozumie pani, wyjaśniał pracodawca, w naszej firmie są schody, toaleta niedostosowana do wymogów osoby niepełnosprawnej itd.
Składała kolejne CV w różnych miejscach, na ogół wszędzie było podobnie, bo albo występowały bariery architektoniczne, albo pracodawca po prostu nie chciał zatrudniać osoby niepełnosprawnej.
Któregoś dnia, będąc z Irkiem Jońskim w pobliżu PFRON-u, postanowili złożyć swoje dokumenty. Najpierw odezwali się z Funduszu do Irka, potem do niej. Zaczęła pracować 16 października 1997 r. w kancelarii na umowę zlecenie. Po pewnym czasie udała się na rozmowę do dyrektora działu rozliczeń prosząc o stałą pracę. Została zatrudniona jako referent do spraw rozliczeń podmiotów gospodarczych. W 2000 r. awansowała na specjalistę.
Od dziesięciu lat Ela Wiech pracuje w tym samym wydziale. Irek Joński na sąsiednim piętrze. On też z czasem usamodzielnił się, założył rodzinę. - W tym czasie wiele się wydarzyło, przeszłam skomplikowaną operację kręgosłupa, po której stan zdrowia na tyle się pogorszył, że musiałam zrezygnować ze sportu wyczynowego. Po operacji od razu wróciłam do pracy, nie miałam czasu na rehabilitację. Mieszkałam w różnych miejscach, na AWF-ie, w internacie w Konstancinie, na Pradze z koleżanką w wynajętym mieszkaniu.
Męża poznała dzięki koleżance na wspólnej imprezie. Zamieszkali
razem. Najpierw urodziła im się córeczka Wiktoria. Na końcu, dla
pełni rodzinnego związku, wzięli ślub.
Bywały chwile trudne, czasem myślała, że nie poradzi sobie sama
przy tak małym dziecku.
Nie poddała się. Córeczka dorosła do żłobka, ona wróciła do pracy.
Jest żoną, matką, pracuje zawodowo, w więc ma wszystko to, czego
pragnęła.
Tańczący informatyk
Miał w życiu fart, trafiał na dobrych ludzi. Droga z rodzinnej Bażanówki pod Sanokiem do warszawskiego PFRON-u wiodła przez Zakopane, Busko Zdrój, Poznań, Konstancin. Podobnie jak większość niepełnosprawnych kolegów pracujących w biurze PFRON-u, Grzegorz przeszedł przez zawodówkę. Trzy lata poświęcone dla uzyskania zawodu montera aparatury RTV zachęciły go do dalszej nauki. Technikum elektroniczne w Poznaniu było kolejnym stopniem w górę. Lubił elektronikę, nawet przez pewien czas, dzięki nauczycielowi z Buska Zdroju, który przywoził z Niemiec uszkodzony sprzęt RTV, robił małe urządzenia do przestrajania częstotliwości. Po kilku miesiącach spędzonych w domu, zapaliło się światełko w tunelu – z ośrodka pomocy społecznej dostał propozycję wyjazdu na czteromiesięczny kurs komputerowy do Konstancina, finansowany ze środków społecznych. Nie zastanawiał się długo. Skończył kurs, został w Konstancinie dwa kolejne lata w Informatycznym Studium Pomaturalnym. – Do dziesiątego roku życia nie wiedziałem co mnie czeka w przyszłości. Zanik mięśni, straszna diagnoza, skazywała mnie wcześniej lub później na wózek. Chodziłem o własnych siłach dopóki się dało. W siódmej klasie podstawówki przeszedłem w Zakopanym operacje przedłużenia ścięgien Achillesa. Zacząłem chodzić na palcach. Zamiast jednej operacji, miałem trzy.
Choroba postępowała. Ostatni raz na własnych nogach pokonał z wielkim trudem dwieście metrów drogi jaka dzieliła internat od szkoły w Poznaniu. W 90. roku siadł na wózek. Ale już wiedział czego chce. Interesowała go grafika komputerowa, oprogramowanie, każda praca przy komputerze. Szukał zatrudnienia w Warszawie. Mieszkał tymczasowo w ośrodku na Stegnach. 6–tygodniowy turnus z pełnym wyżywieniem miał go przygotować do samodzielności. Był uparty, więc wygrał. PFRON dopiero się rozwijał, instytucja miała braki kadrowe, trafił tam w dobrym czasie na stanowisko referenta od spraw informatycznych – badań i analiz. Od 1996 roku pracował na różnych stanowiskach. Obecnie jest starszym specjalistą. Zajmuje się techniczną obsługa badań – sporządza raporty, analizy, zestawienia danych. Od trzynastu lat wynajmuje mieszkanie.
Grzegorza z Warszawą związał także sport. Już w konstancińskich latach jeździł na mistrzostwa dla niepełnosprawnych, na turnieje tenisa stołowego. Od tenisa stołowego do tańca był jeden krok. Zawsze lubił muzykę. W działającym przy AWF-ie klubie tańca odkrył nowe możliwości. Kilka razy z partnerkami, Aleksandrą Grzeniewską i Dorotą Wasilewską byli mistrzami Polski. Dwa razy wicemistrzami w Atenach. Zdobyli trzecie miejsce na Mistrzostwach Europy w Papendall w Holandii w tańcach standardowych i łacinie. Największy taneczny sukces, to wygranie Pucharu Świata w tańcach latynoamerykańskich w 1997 r. Zobaczył kilka miast europejskich, wielokrotnie wyjeżdżał zagranicę, spotykał wspaniałych ludzi, zdobywał przyjaźnie. Taniec był sposobem na życie i rehabilitację.
- Występ zawsze jest stresujący – mówi Grzegorz – wolę treningi. Najszczęśliwsza chwila? Na pewno Puchar Świata pierwszy raz wygrany przez Polaków. Nie da się opisać tej radości, jaką wtedy przeżyłem.
Długo próbował godzić pracę, taniec i studia. Teraz będąc już na V roku Polityki Społecznej na Uniwersytecie Warszawskim (studia zaoczne), więcej czasu poświęca nauce. W przyszłym roku będzie bronił pracy na temat zakładów aktywności zawodowej.
- Sam przeszedłem długą drogę, wiem, jak ważne są wszelkie
działania zmierzające do poprawy bytu osób niepełnosprawnych,
znalezienia dla nich miejsca w społeczeństwie, z którego wykluczyło
ich zrządzenie losu. Dzięki studiom będę miał szerszy zakres wiedzy
związany z możliwościami pomocy społecznej, socjologicznej. W
Polsce instytuty, ośrodki, stowarzyszenia nie spełniają w pełni
oczekiwań. Najwyżej cenię Fundację Aktywnej Rehabilitacji, która
zajmuje się osobami po urazach kręgosłupa w pierwszym,
najtrudniejszym dla człowieka momencie. Wystarczy podać kontakt, a
pracownicy fundacji, zjawiają się przy łóżku pacjenta, zapewniają
mu pomoc psychologiczną. Potem może pojechać na obóz, gdzie uczy
się podstawowych umiejętności poruszania na wózku, pokonywania
barier, radzenia sobie z najprostszymi czynnościami, z jakimi każdy
po wypadku ma ogromny problem. Ludzi niepełnosprawnych należy
przede wszystkim usprawniać, umożliwiać im zdobycie zawodu, pracy.
Wierzę, że z czasem dogonimy cywilizowany świat.
Wielokrotna medalistka
- Grzegorz mówi, że wszystko zależy od wewnętrznego nastawienia
i jeśli będzie chciał, dożyje 120 lat – uśmiecha się Iwona,
koleżanka również tańcząca, pracująca z nim w tym samym gmachu od
dwunastu lat. – Patrzenie do przodu, to podstawowa zasada, gdy chce
się cokolwiek osiągnąć.
Jako siedmioletnia dziewczynka wracając ze szkoły w swojej wsi pod
Płockiem, wpadła pod rozpędzony motor. Nie miała szczęścia,
motocyklowa lampa trafiła w kręgosłup uszkadzając rdzeń kręgowy.
Przez dwa tygodnie leżała nieprzytomna. Nie było pewności, czy
przeżyje. Przeżyła. Podstawówkę łącznie z rehabilitacją ukończyła w
Konstancinie. Naukę w liceum we Wrocławiu musiała przerwać z powodu
problemów zdrowotnych. Nie siedziała długo bezczynnie. Zdecydowała
się na zawodówkę krawiecką z internatem w Przemyślu. Po zdobyciu
zawodu, pięć lat pracowała chałupniczo, co było koniecznym wymogiem
w uzyskaniu renty.
Wolała jednak współpracę z ekologami w rodzinnym miejscu. Pomysłodawcą był Peter Stratenwerth, Szwajcar, który osiedlił się w Grzybowie pod Płockiem. Zawiedziony przepychem i sztucznością zachodniego świata, wybrał Polskę, jako kraj najbardziej bliski naturze, jeszcze nie zatruty do końca. Po ślubie z Polką wspólnie założyli stowarzyszenie ekologiczno kulturalne Ziarno. Działalność stowarzyszenia ożywiła codzienność, zmobilizowała okolicznych mieszkańców do wspólnej pracy charytatywnej dla dobra ludzi i regionu. Organizowali spotkania z rolnikami, imprezy dla dzieci, zajęcia i obozy dla ludzi niepełnosprawnych. Ideą stowarzyszenia było i jest do dzisiaj umacnianie więzi międzyludzkich w ich naturalnym środowisku, kultywowanie tradycji, kultury.
Iwona zaangażowała się w pracę charytatywną, razem z miejscową młodzieżą redagowała gazetkę. Ponieważ jedynym posiadaczem komputera był wówczas ksiądz, składali ją na plebani.
Podczas obozu szermierczego w Warszawie na AWF-ie zobaczyła przywiezioną przez kogoś z Niemiec kasetę z tańczącymi na wózkach. Zachwyciła się. To zdecydowało. Postanowiła założyć pierwsza w Polsce sekcję tańca na wózkach. To był główny powód, dla którego została w Warszawie. Zaczęła trenować w szkole tańca przy AWF-ie. Tu poznała ludzi z podobnymi problemami, podobnie jak ona szukali dla siebie miejsca w mniej dostępnym świecie z powodu swoich ograniczeń. W 1995 r. dowiedziała się o miejscach pracy dla osób niepełnosprawnych w PFRON-ie. Złożyła dokumenty, została przyjęta.
Obecnie pracuje w wydziale wpłat obowiązkowych, w sekcji
wyciągów bankowych.
- Praca, to najlepszy sposób na życie – mówi Iwona. –
Dowartościowuje, mobilizuje, daje poczucie bezpieczeństwa. Bywają
dni gorsze, czasem czuję się chora, rozbita, ale mam cel, muszę być
w pracy. A tam, ktoś mówi mi z uśmiechem dzień dobry, na co i ja
odpowiadam uśmiechem. Natychmiast poprawia mi się nastrój,
zapominam o niedyspozycjach. Człowiek niepełnosprawny musi pogodzić
się z nieodwracalnym faktem. Rozpamiętywanie tego co było, nie doda
mu sił. Trzeba myśleć o przyszłości.
Iwona czuje się spełniona. W swojej artystycznej pasji osiągnęła
najwyższy poziom profesjonalizmu. Razem z wieloletnim partnerem,
Marcinem, zdobyli wszystkie medale w tańcu sportowym - Mistrzostwa
Polski, Europy i Świata. Znów myślą o przyszłości zamierzają
szkolić następców.
- Aktywność zawodowa jest punktem wyjścia do realizacji własnych
potrzeb, zamiłowań, przyjemności. Wiem, że nie jest łatwo zdobyć
pracę, szczególnie osobie niepełnosprawnej. Mnie się udało. Zawsze
wyznaczam sobie jakiś cel i konsekwentnie do niego dążę.
Marian Leszczyński, prezes PFRON-u jest zadowolony
ze swoich niepełnosprawnych pracowników. Sam należy do tego grona,
kule pomagają mu w chodzeniu.
- Oczywiste jest, że stanowisko pracy musi być odpowiednio
dostosowane do stopnia i rodzaju niepełnosprawności, a to wymaga
nakładów finansowych. By zapewnić niedowidzącemu odpowiednie
warunki, trzeba wydać na oprzyrządowanie kilkadziesiąt tysięcy zł.
Wiadomo, że nawet technika, nie zastąpi zdrowych oczu. Przy dobrej
woli pracodawcy, ludzie ci mogą rekompensować jednak swoje
ułomności innymi cechami. Niepełnosprawny pracownik przywiązuje się
do miejsca pracy, jest solidarny, staranny w tym co robi.
PFRON to szczególnie przyjazna instytucja, stąd duży procent ludzi
na wózkach, niewidomych, lub niedowidzących. Wszyscy mają
odpowiednie kwalifikacje i nie różnią się pod względem wydajności
pracy od innych. Tutaj po prostu dobrze się pracuje, przestrzegane
są prawa pracownicze.
W skali kraju wskaźniki wciąż nie są tak zadowalające .Tylko osiemnaście procent ludzi niepełnosprawnych jest aktywnych zawodowo. W krajach Unii Europejskiej ponad połowa znajduje zatrudnienie. W Polsce jeszcze wciąż problemem jest nierówny dostęp do ośrodków kształcenia. Ludzie ze wsi mają bardzo ograniczone możliwości zdobywania kwalifikacji, tym samym wydostania się na głębsze wody. W dużych miastach łatwiej zintegrować się ze środowiskiem o podobnych zainteresowaniach. Jedni drugim przekazują informacje, razem poszukują pracy. Stopniowo i u nas zmienia się mentalność społeczna, działa coraz więcej organizacji zasilanych z funduszy europejskich. Będzie lepiej.
- PFRON ma się czym chwalić – mówi prezes - proszę mi pokazać drugie takie biuro, gdzie pracuje tylu artystów i sportowców.
Zdjęcia: Hanka Musiałówna
***
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz