Wysiłek od niechcenia
Nigdy nie byłam na siłowni, choć z pasją obserwuję, jak działają maszyny do ćwiczeń. Za każdym razem, gdy z chłopakiem mijamy miejską siłownię, zachęcam go do ćwiczeń. Zastanawiam się, do czego służą poszczególne maszyny, i przyglądam się testom ich wytrzymałości. Choć miłość do ćwiczeń nigdy nie leżała w mojej naturze, ostatnio naszła mnie zaskakująca refleksja: żałuję, że niepełnosprawność zabrała mi łatwość, z jaką można dbać o swoje ciało.
Nigdy nie należałam do osób poświęcających uwagę swojej niepełnosprawności. Wiem, na czym polega moja choroba, śledzę postęp badań i wykonuję te wszystkie „ważne i niezbędne” badania. Nie jestem pewna, czy dla zdrowia, ale na pewno dla świętego spokoju. Lubię mieć poczucie, że panuję nad zdrowiem, choć wiem, jak wielką przesadą jest to zadanie przy rdzeniowym zaniku mięśni.
Od kilku lat ćwiczę regularnie – zbierałam się do tego przez wiele lat, aż w końcu zmotywowała mnie najprostsza z oczywistych rzeczy: widzę efekty wysiłków. Siedzę stabilniej i głośniej pyskuję, gdy rehabilitant znów wyciska ze mnie siódme poty.
Mimo to, gdy ostatnio dziennikarka spytała mnie o moment, w którym wiedziałam wszystko o swojej chorobie, zdziwiłam się. I uświadomiłam sobie, że nigdy nie miałam potrzeby zgłębiania tajników SMA. Nie myślałam o tym, co mi choroba zabiera i co tracę.
Jakie rozwiązania?
Nauczono mnie szukać rozwiązań i czasami odpuszczać, co przy niepełnosprawności w Polsce jest umiejętnością niezbędną do przetrwania. I dopiero teraz, po raz pierwszy od naprawdę wielu lat, pomyślałam: żałuję, że przez chorobę tracę możliwość łatwych ćwiczeń na powietrzu.
Wiem, że zaraz pojawią się głosy oburzenia: przecież mogę wziąć taśmę, ciężarki i iść do parku. Mogę poprosić bliskich, by przesadzili mnie na wózek aktywny i ścigać się ze ślimakami. Mogę też wykonywać ćwiczenia oddechowe, a nawet robić skłony z pozycji siedzącej. Jest tyle opcji!
A jednak ćwiczenia na miejskiej siłowni urosły w mojej głowie do rangi Świętego Graala. Oczami wyobraźni widzę siebie w obcisłym dresiku, ze słuchawkami na uszach i w wygodnym obuwiu sportowym. W tym wyobrażeniu jestem piękna i wysportowana, bo przy okazji spaceru (spacerowanie to mój ulubiony sposób na pobudzenie kreatywności) mijam siłownię i bez zastanowienia siadam na ławeczce czy innym sprzęcie, by się trochę spocić.
Ekscytuje mnie myśl, że nikogo nie proszę o podawanie sprzętu, ćwiczę jakoby przy okazji innej aktywności. Mogę uruchomić plecy, wzmocnić bicepsy, pomachać nogami. Bez czekania na przyjście rehabilitanta i rozważań, czy dziś robimy przykurcze (bo marzy mi się giętkość joginki), ręce (ramiona już nie tak sprawne jak kiedyś...), a może kręgosłup (w hotelach ciągle drżę na myśl, że spadnę z krzesła prysznicowego).
Wiem, że osoby pełnosprawne nie podzielają mojego entuzjazmu. W Polsce wciąż nie zapanowała moda na ćwiczenia na wolnym powietrzu, choć podróżując po Europie, widywałam miejskie siłownie po brzegi wypełnione umięśnionymi przystojniakami.
Może to kwestia jakości sprzętu? W końcu wiele maszyn, na które bezlitośnie wysyłam chłopaka, skrzypi i piszczy. A może – niechęć do pokazywania się innym ludziom ze strużką potu na karku? Tego nie wiem. Wiem jednak, że moje marzenie kiedyś może się spełnić.
Nie, nie liczę na ozdrowienie, to kolejna z rzeczy, o którą pytają ludzie, a ja wybucham śmiechem. Czasami mam wrażenie, że lęk osób pełnosprawnych, iż kiedyś stracą zdrowie, każe im myśleć, że każda osoba z niepełnosprawnością marzy jedynie o stanięciu na nogi.
I temu poświęca każdą chwilę, niczym ci filmowi sportowcy, którzy po wypadku przemieniają się w walczących o sprawność herosów (notabene zawsze przy okazji spotykają miłość życia i zmuszają widza do łez, gdy nadchodzi refleksja, jak piękne i niedoceniane jest życie osoby pełnosprawnej).
Mnie te filmy nie wzruszają. Ja widzę szansę w siłowniach miejskich dostępnych dla osób na wózkach. Raz taką widziałam – w Monako. Część maszyn została przystosowana do możliwości osoby z fizyczną niepełnosprawnością.
Na przyklejonych do sprzętu instrukcjach osoba na wózku ćwiczyła ramię w ramię z pełnosprawną, na maszynie dopasowanej do swojego wzrostu i możliwości. Wiosna nadeszła, dresik już mam, słuchawki gdzieś znajdę... Tylko gdzie znajdę w Polsce siłownię, na której będę mogła rozkoszować się wysiłkiem od niechcenia?
Artykuł pochodzi z numeru 2/2023 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz