Fizjoterapeuta jest jak przewodnik
Rozpoczynamy cykl rozmów z młodymi medykami, by pokazać ich różne drogi do zawodu, kilkuletnie doświadczenia oraz zalety i koszty wybranej drogi życia.
Nina Sprycha: Co trzeba zrobić, żeby zostać fizjoterapeutą?
Robert Sanewski: Trzeba mieć na pewno bardzo dużo cierpliwości i przede wszystkim być wytrwałym. Wydaje mi się, że to nie jest praca, którą możesz wybrać „bo tak”, gdyż to jest praca z poświęcenia i dla sprawy, praca z pasji. Trzeba włożyć w nią dużo chęci do rozwoju i być przygotowanym na to, że na co dzień będzie wymagała sporego zaangażowania.
Dlaczego wybrałeś ten kierunek studiów? Miałeś jakieś doświadczenia czy może zadecydowały tradycje rodzinne?
Przed pójściem na studia ani razu nie byłem jako pacjent u fizjoterapeuty. Zdarzyło mi się to dopiero w trakcie studiów i gdy je skończyłem. W rodzinie nikt nie jest fizjoterapeutą ani medykiem. Ja po prostu zawsze chciałem leczyć swoimi rękoma.
Jaka była Twoja droga do zawodu?
Przede wszystkim skończyłem studia, które trwały 5 lat. Nie będę ukrywał, że nie były bardzo ciężkie. Trzeba oczywiście na nich się uczyć, zrozumieć wiele rzeczy, ale były po prostu przyjemne. Żeby formalnie zostać fizjoterapeutą, to same studia nie wystarczą, należy zapisać się do Krajowej Izby Fizjoterapeutów i uzyskać prawo do wykonywania zawodu, a do tego też włożyć dużo wiedzy w rozwój własny.
Pieniędzy też?
Pewnie. Po studiach należy skończyć kursy, jeżeli chce się specjalizować w danej dziedzinie. Obecnie rozpoczynam swoją karierę w fizjoterapii stomatologicznej, więc wcześniej musiałem włożyć trochę pieniędzy, żeby mieć dostęp do pewnej wiedzy, technik, których nie uczą na studiach. Studia dają zarys tego, co można robić, co się dzieje w fizjoterapii. Dają wiedzę medyczną, ale fach w ręku, możliwość pracowania z konkretnymi grupami pacjentów zdobywa się dopiero później. Pieniądze mają tu duże znaczenie, niestety. Ale nie są najważniejsze – najważniejsze jest własne podejście i umiejętności.
Jak dużo czasu i pieniędzy trzeba poświęcić na wspomniane kursy?
To zależy, które się wybierze. Ceny zaczynają się od 2 tys. zł, może 1,5 tys. zł do nawet 15 tys. zł. Zależy, które chce się robić. Są kursy, które trwają parę dni i kosztują ok. 2 tys. zł - to zazwyczaj nauka metod, które są proste w obsłudze, z prostą filozofią, i stanowią po prostu kolejne narzędzie pracy.
Opanowanie ich nie zajmuje wiele czasu, a otwiera drogę do nowych możliwości. Są też kursy, które mają głęboką filozofię i trwają bardzo długo, mają kilka poziomów.
Na niektórych kursach zdobycie certyfikatu trwa nawet 2,5 roku. Są też specjalne szkoły leczenia manualnego, dotyczącego np. osteopatii, w których nauka trwa ok. 3 lat i jest to normalny, płatny kierunek studiów, na końcu którego są i egzaminy, i praca magisterska do napisania.
Czyli studia się nigdy nie kończą…
W tym zawodzie nauka nigdy się nie kończy. Ale tak ma chyba każdy medyk.
Od razu wiedziałeś, że tak to wygląda?
Byłem świadom tego, że będę się musiał uczyć całe życie i że nie mogę zaniedbać swojej edukacji.
Studia to była nie tylko teoria, ale też praktyka, praca z ciałem człowieka. Szybko zaczyna się pracować z pacjentami?
Pracę z pacjentami rozpoczyna się po pierwszym roku. Już wtedy idzie się do pacjentów, zaczyna leczyć na oddziałach ogólnych fizjoterapii, w których są fizykoterapia, kinezyterapia, gdzie pracuje się przez ćwiczenia, bodźce fizykalne, elektroterapię, magnetoterapię, laseroterapię. Praca na ludzkim organizmie zaczyna się od razu - i na sobie nawzajem, i na pacjentach. Trwa to od początku studiów.
Miałeś chwile, kiedy chciałeś rzucić studia, czy zawsze byłeś pewny, że to Twoja droga?
Pewnie, że chciałem rzucić. Największy szok był na drugim roku. Pierwszy rok jest najcięższy, bo wtedy jest naprawdę najwięcej nauki i jest przeskok z nauki licealnej na studencką. To naprawdę wymagające i nie ma nawet czasu myśleć, czy chce się rzucić studia, tylko po prostu przez to przejść.
A później jest moment zwątpienia, że nie wiesz, czy chcesz to robić, bo niby łyknąłeś trochę tematu, ale masz świadomość, że w sumie nic nie wiesz. Coś tam już się ma, i to nawet sporo, bo wiedzę na temat całego człowieka, ale dalej nic się nie potrafi. Nie wiesz, w którą stronę cię to ukierunkowuje.
Nawet się zastanawiałem, czy nie skończyć z fizjoterapią ludzi i zacząć fizjoterapię zwierząt. Poszedłem na specjalny kurs. Z tego, co mi wiadomo, to większość osób tak ma na drugim roku, i nie tylko na fizjoterapii. Pojawia się chyba taki okres bardzo mocnego zwątpienia. Wtedy już się wie, jak to wygląda, że nie jest to kaszka z mleczkiem ani niesamowita przygoda jak z bajki, tylko ciężka praca.
Jest to też tak naprawdę praca fizyczna.
To prawda, ale nie przesadzałbym. Uważam, że to jest przede wszystkim praca umysłowa i emocjonalna. Praca fizyczna to ważny aspekt, i do tego da się przyzwyczaić. Nie jest tak, że jesteś zniszczony przez tę pracę fizyczną, bo ludzie pracują ciężej – tak uważam.
To przede wszystkim ciężka praca emocjonalna i umysłowa, ponieważ zawsze masz kogoś pod kontrolą, zawsze musisz wiedzieć, co dokładnie robić, i zawsze zwracać uwagę, czy to, co się dzieje, co pacjent robi, jest poprawne.
Musisz kogoś kontrolować i tak naprawdę cały czas pilnować - nawet tego nie pokazując do końca, żeby nie być zbyt natarczywym czy natrętnym. Zawsze musisz dopasować sposób mówienia i przekazywania wiedzy do pacjenta. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co robią nie tak podczas terapii, ale jeżeli robią coś nie tak, to znaczy, że ty im źle tłumaczysz.
Masz różnych pacjentów i jak mówisz, musisz się do nich dopasować. Czasem pewnie trochę odgrywasz rolę psychologa. Czy pacjenci Ci się zwierzają?
Bardzo rzadko się zdarza, że pacjenci się nie zwierzają. Znam problemy wszystkich (śmiech), wszystkim doradzam, jestem mediatorem, doradcą w wielu sprawach i problemach rodzinnych. Trzeba podejść do tego tak, że pacjenci przychodzą się leczyć i bardzo łatwo się otwierają, a fizjoterapeuta musi być też trochę jak psycholog, też im pomagać i widzieć, że wtedy proces leczenia ma większy sens.
Trzeba się trochę zaprzyjaźnić z pacjentem, bo inaczej to nie pójdzie. Jeśli nie ma nici porozumienia, to nie ma współpracy, a w fizjoterapii współpraca jest kluczowa. Tu nie ma poleceń: „Proszę zrobić to”, a potem „Do widzenia”, tylko razem działamy. A obciążenie emocjonalne pacjentów, a potem terapeutów jest niestety ogromne.
Trudno Ci się rozstawać z pacjentem albo im z Tobą?
To zależy. Są pacjenci, z którymi nawiązuje się superrelacje, czuję się, jakbym znał ich od wielu lat, są jak przyjaciele czy koledzy. A z innymi nie ma takich relacji. Niektórzy przychodzą załatwić swoją sprawę, nie interesuje ich, jaki jesteś, co będzie się działo, tylko mają mieć zrobioną robotę. Większość rzeczywiście chce mieć jakieś wspomnienia.
Często też przychodzą osoby starsze, więc trochę jest ich wspomnień, dużo zdjęć psów i bardzo dużo przepysznych babeczek, które pieką. To jest przyjemne. To jest bardzo „ciepły” zawód.
To istotne, że zwierzenia nie muszą dotyczyć przykrych tematów i problemów.
To prawda - mówimy o wszystkim: co lubimy, żartujemy, śmiejemy się, ale też zahaczamy o ciężkie sprawy. Niektórzy są bardzo upolitycznieni, ale uważam, że powinno się unikać takich rozmów, bo to jest delikatna i prywatna sprawa i niestety może rodzić konflikty. Ludzie niekiedy mogą patrzeć przez pryzmat takich rzeczy na moją pracę i później mają efekt lepszy lub gorszy. Rozmawia się też o luźnych rzeczach, o tym, jakie kto ma hobby, co lubi robić na działce, co go uspokaja…
Czy czujesz czasem, że stajesz się autorytetem nie tylko w kwestiach medycznych?
Taaak. Moje zdanie zaczyna być niekiedy bardzo cenne. Trzeba uważać, co się mówi, trzeba być naprawdę wyważonym i nieagresywnie głosić swoje opinie, bo nie można tak wpływać na ludzi. Trzeba starać się być maksymalnie obiektywnym, łagodzić negatywne stany i spróbować wyciągać z ludzi pozytywy, żeby ich też trochę prowadzić w życiu.
Czy takiego podejścia uczono Cię na studiach, czy to wyszło z Twojej praktyki?
To trzeba w sobie mieć albo samemu się rozwinąć. Należy zrozumieć, że jesteś w tym momencie bardzo ważną częścią życia pacjentów, bo oni są osłabieni. Oddają się w twoje ręce i wychodzą z nich rzeczy nie tylko związane ze zdrowiem, ale też emocjonalne, więc staję się przewodnikiem. Fizjoterapeuta to jest zawód, ale tak naprawdę moją rolą jest prowadzenie.
Czy zdarza się, że przekazujesz tę rolę komuś innemu? Czyli że kierujesz pacjenta do innego terapeuty?
Pewnie, że tak. Jeśli jest jakiś przypadek u pacjenta, który uważam, że poprowadzę gorzej niż terapeuta, którego znam, to tego pacjenta przekażę. To jest bardzo ważne. Nie można uważać, że wszystko zrobi się najlepiej, albo robić na złość, np. odwodzić pacjenta od wizyty u kogoś, kogo się nie lubi, czy robić mu antyreklamę.
Przede wszystkim chodzi mi o zdrowie i potrzeby pacjenta, więc nie można pozwalać, żeby własne kompleksy, problemy czy relacje blokowały komuś drogę do zdrowia.
Gdzie teraz pracujesz?
Obecnie jestem w prywatnej klinice i przyjmuję różnych pacjentów, i ortopedycznych, i stomatologicznych. Jest przyjemnie, jestem bardzo zadowolony. Pracuję na cały lub mniej niż pełen etat, chociaż różnie to bywa w tym zawodzie. Jestem w fajnym miejscu, dobrze mi się pracuje.
Powiedziałeś, że trudno stwierdzić, czy to pełny, czy niepełny etat. Z czego to wynika?
Każdego dnia może się okazać, że trzeba zostać troszeczkę dłużej albo właśnie któryś pacjent odwołał wizytę, więc to jest dosyć płynne. Zdarza się, że z pewnymi pacjentami trzeba pracować dłużej, więc zostaję ponad wyznaczony czas. Czas w tej pracy jest umowny. Są miesiące, kiedy pracuję półtora etatu, a są takie, kiedy pracuję trzy czwarte etatu.
Masz też pacjentów prywatnie.
Tak – i to jest mój kolejny etat, polegający na prowadzeniu pacjentów i fizjoterapii w ich domach. Są to zazwyczaj dość bliskie mi osoby, które trafiły z poleceń, które cenią sobie to, jaki jestem, w jaki sposób z nimi pracuję. Taka forma jest dla nich wygodna, przyjemna, bez większej presji.
Bardzo lubię te „rozjazdy” między pacjentami, bo po prostu lubię podróżować - tak to nazwijmy. Lubię być między ludźmi, odwiedzać ich, rozmawiać. I praca w domach jest też całkiem inna. Pacjenci pokazują troszeczkę więcej, a ja doradzam, co mogą robić w domu, dopasowuję terapię do ich potrzeb i możliwości.
To też jest duży dowód zaufania, że wpuszczają cię do domu w momencie, kiedy są osłabieni.
To działa w dwie strony (śmiech). Ja też mogę się zastanawiać, czy na pewno stamtąd wyjdę. Ale nie spotkała mnie jeszcze żadna nieprzyjemna sytuacja.
Chciałbyś rozwijać się w Polsce czy myślisz o wyjeździe za granicę?
Myślałem i nadal myślę. Ale nie ze względu na to, że chcę trafić do konkretnego miejsca, konkretnego państwa, tylko jak mówiłem, chciałbym podróżować. I nie muszę mieć pracy w stricte medycznej placówce. Kiedyś nawet składałem CV do armatorów statków wycieczkowych. To fajna przygoda, jestem jeszcze młody i wydaje mi się, że to ciekawy sposób, żeby zrobić coś dla siebie, a przy okazji pracować.
Zostawiłbyś obecną praktykę, gdyby przyszła oferta ze statku?
Nie wiem (śmiech). Trudno mi odpowiedzieć. Obecnie raczej nie, bo dopiero zacząłem w tym miejscu i nie chcę zamykać sobie drogi. Jeśli się okaże, że mogę to zrobić za jakiś czas, to myślę, że się zdecyduję. Na razie jestem za krótko w obecnym miejscu i mi się tu podoba.
„Za krótko” oznacza lata czy doświadczenie?
Doświadczenie. Jestem z pokolenia, które do końca nie wyobraża sobie pracy w jednym miejscu przez dłuższy okres. Najdłużej pracowałem w jednym miejscu przez dwa lata. I to jest moje duże osiągnięcie. I żeby sobie nikt nie pomyślał (śmiech) - nie dlatego, że byłem zwalniany. Po prostu gdy czułem, że wyciągnąłem z tego miejsca tyle, ile mogłem, to szedłem dalej.
Czy takie podejście spotyka się z niezrozumieniem ze strony starszych fizjoterapeutów?
To jest bardzo często źle widziane. Według starszych fizjoterapeutów ważne jest, żeby się „osiedlić”, wypracować swoją pozycję i nie pozwalać sobie wejść w kompetencje i na głowę. Oni są dłużej terapeutami, są bardziej doświadczeni i lubią mieć tę pozycję.
Mnie to chyba nie dotyczy. Mogę mówić za siebie – ja nie czuję potrzeby posiadania pozycji, czuję potrzebę doświadczania. Wolałbym pójść gdzieś indziej i zobaczyć, co się dzieje, żeby wyciągnąć z tego wnioski. Nawet jeśli będzie to mniej pozytywne, a może nawet przykre czy negatywne, to dalej jest to ważne doświadczenie. I to bardzo wzbogaca pracę z pacjentem. Nie chcę powiedzieć, że terapeuci, którzy są długo w jednym miejscu, nie są potrzebni.
Są jak najbardziej. Stanowią świetną kopalnię wiedzy, mają ogromne doświadczenie w swojej dziedzinie, skupiają się na konkretnych pacjentach, jednostkach chorobowych i można się od nich wiele dowiedzieć. I to jest fajne. Ale ja nie czuję, żebym potrafił tak po prostu zostać w jednym miejscu.
Czy są jeszcze jakieś „konfliktowe” obszary między młodszym a starszym pokoleniem?
Głównie chodzi o to, żeby nie próbować za bardzo wyjść przed szereg, pokazywać zbytniej pewności siebie. To ważne, żeby być pewnym siebie, stanowczym, ale nie można wkładać negatywnych emocji w spory, narzucać komuś swojego podejścia albo chwalić się, że umie się najlepiej, a reszta się myli. Ważne jest, żeby szanować starszych fizjoterapeutów, oni swoje przepracowali, swoje zrobili, i jeżeli chciałoby się im kiedyś powiedzieć: „Słuchaj, teraz jest tak albo tak”, to trzeba to zrobić w taki sposób, żeby nikt nie czuł się gorzej ze swoją wiedzą lub tym, co przeszedł. Nie można dyskredytować drugiego człowieka.
Czy konieczność robienia kursów poszerzających kwalifikacje może wpływać na to, że zaczynasz zauważać w pracy innych, że nie robią czegoś, co teraz jest standardem?
Są różne szkoły w moim zawodzie, bo pracują różne pokolenia. Od każdego da się czegoś nauczyć. To, że weszła nowa metoda, jest nowy kurs, nowa wiedza nie oznacza, że stara jest zła. To jest po prostu inne spojrzenie i wydaje mi się, że warto doświadczać wszystkiego, bo to składa się na całość.
Czy praca fizjoterapeuty odbija się na Twoim życiu prywatnym?
Tak. Wiele rzeczy przenoszę z pracy do domu, na wolny czas, bo muszę się bardzo dużo angażować, planować terapie, kontaktować z lekarzami, pacjentami, muszę się na bieżąco dokształcać, bo bez tego nie pójdę dalej. Sporo swojego wolnego czasu – którego nie mam za wiele, bo dużo pracuję – poświęcam na to, żeby robić coś do swojej pracy.
Czy poza kursami i planowaniem terapii jest to także rozpamiętywanie przypadków?
Wszystko po trochu. Zależy, co jest na ten moment potrzebne. Przygotowuję się do terapii, myślę o pacjencie, co mogłem zrobić, co zrobiłem, co jeszcze trzeba przepracować. Pracowałem też w miejscu, w którym przygotowywało się artykuły naukowe i wykłady, co też zajmowało czas. Jest wiele rzeczy do roboty.
Masz pacjentów, o których nie możesz zapomnieć?
Kiedy pacjent, którego prowadzę, jest w cięższym stanie, a nagle przestaje się kontaktować, to bardzo dużo wysiłku emocjonalnego kosztuje mnie to, że nie wiem, co się dzieje: czy coś mu się stało, czy ja nie zdążyłem na czas zareagować, czy może tylko zrezygnował, bo mu się np. nie podobała terapia… Jest dużo niewiadomych i często podchodzę do tego emocjonalnie.
Próbujesz się wtedy dowiedzieć, co się stało?
Jeśli to jest cięższy przypadek, to staram się napisać do pacjenta, zadzwonić, zapytać, czy wszystko jest w porządku. Jeżeli pacjenci, którzy przychodzą z czymś delikatnym, lekkim, nagle się nie odzywają – to podchodzę do tego inaczej.
Różne rzeczy się w życiu dzieją – może nie chcą, może im się nie podobało, nawet jeśli byli już na kilku wizytach, może gdzieś indziej mają bliżej. Nie wszyscy uznają, że fizjoterapeuta to ich kolega, który musi być na bieżąco z ich sprawami. Wiele osób przychodzi na wizytę, a jak się im nie podoba, to nie wracają.
Czy poza takimi niewiadomymi praca jest dla Ciebie stresująca?
Tak, bo wkładam w nią dużo emocji. Mam dużą odpowiedzialność za pacjenta, muszę też dużo rzeczy robić naraz, na wszystko zwracać uwagę, kontrolować pacjenta i przede wszystkim mu tłumaczyć. Zawsze muszę prowadzić pacjenta tak, by wykonywał swoją część pracy dobrze, bo jak będzie to robił źle, to jest moja wina.
Czujesz się odpowiednio wynagradzany za swoją pracę?
Czasami jestem aż nadto, i zastawiam się, o co chodzi, a czasem jestem niedoceniany, bo staram się bardzo mocno i próbuję jak najwięcej robić dla pacjenta, a potem się okazuje, że pacjent właściwie traktował to jako mój obowiązek i chciał, żebym to ja za niego robił. I wtedy nie ma wdzięczności, a niektórzy nawet nie podziękują.
Kiedy kończy się praca z pacjentem? Czy to jest dojście do pewnego etapu, czy całkowitego wyzdrowienia, czy tylko kwestia założonego z góry czasu?
To zależy, jak pacjent jest prowadzony. Jeśli np. jest prowadzony z lekarzem po operacji, to zawsze jest kontrola lekarska, wyznaczane terminy konkretnych wizyt. I wtedy lekarz decyduje, że fizjoterapia i proces leczenia są skończone.
Ale tak naprawdę ostatnie słowo ma pacjent, bo zdarza się, że niektórzy nawet gdy są wyleczeni, to przychodzą, bo chcą. A są i tacy, którzy przerywają w połowie, bo to ich zadowala. Rzadziej decyduje terapeuta, a częściej lekarz prowadzący lub pacjent, który zdaje sobie sprawę, że już nie ma problemu. Bo to on nas informuje, co się dzieje.
A jak się układa współpraca z lekarzami?
Różnie to bywa. Wielu lekarzy niestety patrzy na fizjoterapeutów jak na kogoś, kto robi banalną pracę, którą może zrobić każdy. A niektórzy uważają, że fizjoterapia jest niesamowita, jest bardzo ważna, trudna, ale też nie każdy terapeuta jest świetny. I uważam, że to słuszne podejście.
Czy jest coś, co szczególnie lubisz w swojej pracy?
Zaskakiwanie pacjentów, że to, co robimy, ma sens. Na przykład przychodzi pacjent z dużym bólem, dużym problemem, a ja robię swoją robotę delikatnie, w taki sposób, że on dużo nie czuje.
Widzę po minie, że się zastanawia albo wprost dopytuje, czy coś robię, bo on nic nie czuje. Po pewnym czasie wstaje i już go nie boli. Wtedy jest wielce zdzwiony, jak to możliwe. Widać po nim, że jest w szoku. W takich momentach czuję, że moje umiejętności są doceniane.
Masz jakieś rady dla kandydatów do zawodu?
Radziłbym być bardzo wytrwałym i rzeczywiście iść w to, jeżeli się czuje, że chce się pomagać i edukować. Wybranie tej pracy z innych pobudek może być rozczarowujące.
Czy to satysfakcjonująca praca?
Tak. Jeżeli się to lubi, tym się pasjonuje, to oczywiście, że tak.
Nawet wtedy, gdy nie możesz pomóc?
Nawet jeżeli nie mogę pomóc, a wystarczająco mocno będę się starał, to i tak pacjent to doceni i będzie widział, że zrobiłem dużo. Niestety, nie uzdrowi się każdego, nie pomoże się każdemu, ale to, jak bardzo się zaangażuję i zmienię punkt widzenia osoby, która jest chora, a nie uda się jej pomóc, to już bardzo dużo.
Czy zetknąłeś się podczas studiów lub w późniejszej praktyce z osobami z niepełnosprawnością jako studentami czy lekarzami?
Z pacjentami – wiadomo. W czasie studiów nie przypominam sobie nikogo z niepełnosprawnością, choć wśród studentów zdarzało się, że mieli za sobą urazy, które nie były trwałe bądź znaczące, ale stały się momentami, podczas których zetknęli się z fizjoterapią i zdecydowali, że to ich przyszłość. To fajne doświadczenie.
W pracy nie zetknąłem się z osobami z niepełnosprawnością, chociaż słyszałem o niewidomych masażystach, którzy podobno są świetni. Niepełnosprawność tutaj aż tak nie ogranicza. Najważniejsze jest to, co czujesz.
Robert Sanewski – rocznik 1995, fizjoterapeuta specjalizujący się w fizjoterapii stomatologicznej, absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz