Optymizm to mój znak
- Ciągle ktoś mi mówi, żebym się zajęła czymś innym, bo jestem już w szufladce zawodowej. Pewnie tak jest, ale mi dobrze w tej szufladzie – mówi Monika Meleń, reżyserka, scenarzystka, redaktorka, która porusza w swoich filmach i reportażach tematykę osób z niepełnosprawnością.
Ilona Berezowska: Pani stronę internetową otwiera maksyma: „Trzeba natychmiast żyć. Jest później, niż się wydaje”. Jakie ma ona dla Pani znaczenie?
Monika Meleń: To wszystko dzięki moim bohaterom. Zaczęło się od Bożenki Woźniak, chorej na SLA (stwardnienie zanikowe boczne). 10 lat temu zrobiłam o niej reportaż Warto żyć. Ja wtedy niekoniecznie byłam w tej tematyce. To znaczy trochę już zrobiłam, ale nie byłam tak zakochana jak teraz. Gdy zobaczyłam jej cudowne, niebieskie oczy i tom w jaki sposób ona, pomimo cierpienia, pomimo że życia w niej już niewiele zostało, zaczęła mi śpiewać piosenkę Edyty Geppert Kocham Cię, życie, poczułam, że miłość do życia, docenianie każdej chwili, to musi być coś niesamowitego
Wprowadziła to Pani w swoje życie?
Tak. Zdecydowanie zaczęłam doceniać każdą chwilę. Nauczyłam się nimi cieszyć. Przede wszystkim nie czekać. Dużo ludzi mówi, że ciągle na coś czeka; czeka, aż przyjdzie lepszy czas, na zasadzie, że jak zrobię to albo tamto, to będę szczęśliwa. Zaczęłam rozumieć, że trzeba być szczęśliwym tu i teraz. To są nasze chwile życia. Trzeba wykorzystać te, które mamy i dawać siebie innym. Tego nauczyła mnie Bożenka. Mimo swojej wtedy kiepskiej kondycji prowadziła infolinię dla osób chorych i ciągle – chociaż podnoszenie słuchawki było dla niej trudne – przekonywała ich, że dadzą radę. Do tej pory wzruszam się, gdy o tym sobie przypomnę. Bożenka umarła dwa lata temu, ale ukradła od życia 15 lat. Diagnoza SLA w jej wieku to dwa lata życia. Reportaż jest dostępny na YouTubie. Zachęcam do jego oglądania, dzięki temu w jakiś sposób ciągle będzie żyła. W filmie jest scena, w której Bożenka upada, ale wstaje i zaczyna śpiewać Kocham Cię, życie. To spotkanie zmieniło moje życie i pokazało, jak trzeba żyć.
Ukończyła Pani wydział radia i telewizji, jak i dziennikarstwa. Miała Pani do wyboru kilka dróg. Co wpłynęło na decyzję, że zaczęła Pani robić filmy dokumentalne?
Od zawsze byłam artystyczną duszą. Myślałam, żeby zostać aktorką. W liceum skończyłam rodzaj studium aktorskiego, w którym spotkałam się m.in. z Janem Fryczem i nieżyjącym już Jerzym Trelą. Powiedzieli mi, że jestem zbyt delikatna do tego zawodu, że mam za dużą wrażliwość. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz wiem, że mieli rację. Nie zdawałam do szkoły teatralnej, ale wiedziałam, że będę chciała iść w tym kierunku. Dziennikarstwo wydawało się bardzo zbliżone. Z miłości do radia zaczęłam swoją pracę właśnie tam, potem pojawiła się telewizja. Gdy zobaczyłam, że można opowiadać obrazem, wydało mi się to czymś wspaniałym. Radia długo nie porzucałam i gdybym miała okazję, to chętnie bym w nim znowu pracowała. Oczywiście łącząc to z telewizją, z obrazem.
Do telewizji i radia trzeba jeszcze dodać pisanie tekstów, prowadzenie bloga, spotkań i mnóstwo innych zajęć...
No tak. Czasami się śmieję, że życia mi brakuje. Chcę bardzo dużo rzeczy robić, ale mam dwójkę wspaniałych dzieci i im też chcę dużo czasu poświęcać. Wiadomo, że bardzo dużo się nie da, ale staram się tyle, ile mogę. Czas bywa różnie rozumiany. Można poświęcać dzieciom czas i być w to zaangażowanym na 100 procent, a można być cały dzień z dziećmi i w ogóle z nimi nie być. Mój czas z dziećmi jest bardzo intensywny, ważny i wykorzystuję go na maksa. Czasami doba jest za krótka, ale mam wrażenie, że trzeba teraz żyć szybko i robić jak najwięcej, bo nikt z nas nie wie, co przyniesie jutro.
O czym był Pani pierwszy materiał dziennikarski?
To materiał do radia. Zrobiłam go podczas studiów. Był o niewidomym pływaku. Los już wtedy mi pokazywał, że powinnam iść tą drogą. Zawodnik (Damian Pietrasik) był z Olkusza, czyli miasta mojej młodości. To krótka relacja dotycząca srebrnego medalu z paraolimpiady w Pekinie. W telewizji mój pierwszy reportaż był o mieszkańcach wsi Morawice, którzy mieli problem z nisko latającymi samolotami. Taki temat interwencyjno-społeczny. Później powstał wspomniany materiał o Bożence, który zmienił moje życie.
To wtedy zapadła decyzja, że będzie się Pani zajmować niepełnosprawnością?
To nie była decyzja. Robię wiele innych rzeczy. Mam teraz program podróżniczo-kulinarny, robię program turystyczny dla Polonii, programy o Polakach mieszkających za granicą. Jednak cały czas czuję, że robiąc materiały społeczne o osobach z niepełnosprawnością, robię coś więcej. Realizuję życiową misję, żeby pokazać, oswajać ludzi z tą tematyką, odczarować mity, a przede wszystkim dać innym przykład, że życie może być piękne pomimo wszystko. Trafiam na bohaterów, którzy mają pod górę, a mimo to się uśmiechają i cieszą, że żyją, a tak wiele jest wokół nas osób, które nie doceniają, że mają ręce, nogi, zdrowie, wzrok, słuch. Robię wiele rzeczy, z których jestem dumna, ale to traktuję jako swoją misję. To dla mnie bardzo ważne.
Jak Pani przekonuje bohaterów, by pozwolili się nagrywać, wzięli udział w Pani filmie?
Nie umiem na to odpowiedzieć. To kwestia zaufania. Może to zabrzmi nieskromnie, ale podobno mam to coś, co sprawia, że można mi zaufać. To wynika z tego, że naprawdę chcę opowiedzieć te historie, mnie one interesują i ja naprawdę tych bohaterów podziwiam. Bardzo często pozostajemy przyjaciółmi. Odwiedzamy się, jesteśmy ze sobą. Oni muszą czuć, że chcę być z nimi, wejść w ich buty, zrozumieć.
Nigdy w życiu nie chciałam nikogo skrzywdzić. Mam prostą zasadę, że muszę móc spokojnie patrzeć na siebie w lustrze. Nigdy nie zrobię czegoś, co by sprawiło, że będę tego żałować albo kogoś skrzywdzę. Bohaterowie wiedzą, z kim mają do czynienia. To mały świat, pytają jeden drugiego, oglądają moje rzeczy. Największy komplement, jaki mnie spotkał w pracy, to gdy zadzwoniłam do bohatera, którego sobie upatrzyłam, a on powiedział: „Sprawdziłem panią, obejrzałem, pani może o mnie opowiedzieć”. Często jestem sprawdzana.
Nie mogę sobie pozwolić, żeby dać coś, co obiecałam, że się nie ukaże. Często jest tak, że podczas wywiadu ktoś powie za dużo albo się rozpłacze i prosi, żeby tego nie pokazywać. Dobro tych ludzi jest najważniejsze. Nieważne jest dzieło, ważne tylko to, kto za tym stoi. Gdy skończę reportaż, to wysyłam do bohatera i pytam, czy jest dobrze, czy na wszystko się zgadza, czy nie pokazałam za dużo. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś powiedział: zmień to, wykreśl coś.
Wśród Pani bohaterów byli m.in. Stanisław i Monika Kmiecikowie, Artur Rogalski, Gosia i Krystian z reportażu Moto love story. Jak Pani znajduje bohaterów do reportaży i filmów?
Obracam się w tym kręgu. Mam wielu przyjaciół z niepełnosprawnością. To ograniczony rozmiarem świat i te osoby o sobie wiedzą. Dobrym źródłem jest Facebook. Mam tam wszystkich swoich bohaterów i widzę, gdy pojawia się u nich coś nowego. Udostępniają np. artykuł, że jakaś dziewczyna zrobiła coś interesującego. Czytam i myślę, że fajnie byłoby o niej opowiedzieć. Przeważnie jednak dowiaduję się o kimś podczas rozmów czy spotkań np. na festiwalach. A czasami spadają z nieba, bo widocznie to akurat ja mam opowiedzieć ich historie. Nie szukam bohaterów do kolejnych filmów. To się dzieje samo.
Ile trwa przygotowanie reportażu, stworzenie więzi?
Mam szczęście do ludzi. Uważam, że nic się nie dzieje przypadkowo i bohater jest mi w jakiś sposób przypisany. Jeśli ma być mój, to jakoś w te moje ręce wpadnie. Nie szukam ich na siłę. Ktoś mi coś
powie, coś zobaczę i w głowie pojawia się myśl, że to powinien być mój bohater. Zaczyna się nawiązywanie relacji, rozmowy, piszemy do siebie. Na 12-minutowy reportaż mam dwa dni w terenie. Po przyjeździe przez pierwsze dwie godziny rozmawiamy, pijemy kawę, siedzimy. Bohater musi zaakceptować mnie i całą ekipę. Dziennikarstwo to praca zespołowa. Muszę wiedzieć, kogo biorę ze sobą na zdjęcia, jakiego operatora, dźwiękowca, a nawet kierowcę, który nas zawiezie. To wszystko ma znaczenie. Nasz bohater musi „kupić” całą ekipę. Wtedy dopiero udaje się zarejestrować kamerą prawdziwe życie.
Jak reagują bohaterowie na gotowy materiał? Nie mają obaw, że otoczenie zobaczy ich słabych, w trudnych sytuacjach, chorych, potrzebujących wsparcia?
Opowiadam im, jak to będzie wyglądać. Znają moje filmy i wiedzą, czego się spodziewać. Nie robimy na planie niczego, czego by nie chcieli. Przy okazji powiem o sytuacji, którą uważam za sukces. To było po emisji reportażu pt. Zobaczyć miłość – o Wandzie, która adoptowała autystyczną córkę. Spotkała ją w Indiach i przywiozła do Polski. To piękna i bardzo skomplikowana historia. Jest również dostępna na YouTubie.
Wanda wychodziła ze swoją córką na spacery. Któregoś dnia zatrzymała ją sąsiadka i powiedziała, że gdy zobaczyła w telewizji, że tak otwarcie wszystko pokazała, to ona po raz pierwszy (!) wyszła na spacer ze swoim 30-letnim niepełnosprawnym synem. Gdy o tym usłyszałam, pomyślałam, że moja praca ma sens. To coś, co rzeczywiście może zmienić czyjeś życie. Wstyd nadal jest obecny w społeczeństwie. Ta historia jest z Warszawy, nawet w stolicy zdarza się, że rodzice wstydzą się niepełnosprawnych dzieci. Jeżeli dzięki temu reportażowi udało się to odczarować, to największa nagroda.
Niemal każda Pani działalność kończy się nagrodą. Już pierwsze programy o schizofrenii je przyniosły.
Rzeczywiście, na początku mojej pracy robiliśmy cykl o schizofrenii. Pracowałam wtedy w duecie z Joanną Adamik. Bardzo dużo się od niej nauczyłam. To bardzo dobra dziennikarka, która trochę odeszła od zawodu, ale mam nadzieję, że wróci. Ten cykl był zetknięciem się z tematyką społeczną. Otworzył mnie i pokazał, że choroby psychiczne są, że ludzie z nimi żyją obok nas i trzeba im dać szansę na pracę. W programach pokazywaliśmy, jak dzięki różnym organizacjom osoby po kryzysach psychicznych wracają do pracy. Pokazywaliśmy, że ze schizofrenią można żyć. Niedawno wróciłam do tematu osób chorych psychicznie, opowiadając o domu dla seniorów po kryzysach. Chciałabym też zrobić materiał o depresji u dzieci. Ciągle mam w głowie tematy, o których chcę opowiedzieć. Wszystko po to, żeby ludziom troszeczkę otworzyć oczy. Wiem, że jestem jak kropla w morzu, że może obejrzy to 100 albo 1000 osób, ale jeśli zmieni się życie choć jednej, to już warto.
Czy przy tematyce społecznej trzymają Panią własne doświadczenia?
No właśnie nie. Nie dotknęło mnie to, ale może dlatego, że mam zdrowe dzieci, to chcę za to podziękować. Chcę moją pracą okazać szacunek kobietom, które nie miały tyle szczęścia. To dla mnie matki-bohaterki. Oczywiście spotykam również wyjątkowych ojców, ale matek jest więcej. Nie zdajemy sobie sprawy, z czym się mierzą na co dzień. Może dlatego, że mam szansę zająć się pracą zawodową, że mogę liczyć na pomoc mamy, to zajmuję się taką tematyką. Ciągle ktoś mi mówi, żebym się zajęła czymś innym, bo jestem już w szufladce zawodowej. Pewnie tak jest, ale mi dobrze w tej szufladzie. Niech inni zdobywają Grand Pressy i ujawniają ważne afery. To bardzo potrzebne, ale ktoś musi też pokazać bohaterów codzienności, którzy bywają niezauważalni, i ja postanowiłam to robić.
Domyślam się, że nie zawsze jest łatwo przekonać wydawców do kolejnego bohatera z niepełnosprawnością?
No i doszłyśmy do brutalnej rzeczywistości (śmiech). Tak, to nie jest proste. Zdarzało się, że się odbijałam od ściany i słyszałam; „bo ty znowu chcesz gadać o tym temacie”, „zrób coś innego”. Czasami robię inne rzeczy, np. ciekawą historię o hejnaliście w Krakowie, ale ciągle wracam do swojej tematyki. Czasami się umawiam, że dobrze, zrobię o czymś twoim, ale ty, wydawco, pozwolisz mi zrobić o czymś moim. Różne sposoby wykorzystuję, żeby przekonać. W programie „Głębia ostrości” wspaniałym wydawcą jest Maria Stepan.
Ona rozumie potrzebę poruszania takich tematów. Kiedyś dostałam od niej pięknego mejla, w którym napisała: „Dziękuję, że konsekwentnie chcesz poruszać takie tematy”. Jest trochę ludzi w telewizji, którzy idą mi w tym względzie na rękę.
Czy oglądalność jest ważnym kryterium przy ustalaniu tematu? Jest Pani z tego rozliczana?
Przy reportażu tak nie jest. Od 18 lat trwam we współpracy z telewizją publiczną, bo wierzę w misyjność tego medium. Nie wszystko jest poddawane oglądalności i wierzę, że jest miejsce na takie właśnie reportaże. Oglądalność ma program „Na tropie przypraw”. Ludzie lubią rozmawiać o jedzeniu, ale nawet w tej formule jest miejsce na poważne sprawy, np. rozmowę o głodzie na świecie. Jaki reportaż bardzo chciałaby Pani zrobić?
No, mam taki jeden. Poważnie myślę o filmie na temat miłości fizycznej osób z niepełnosprawnością. Wszyscy jej potrzebujemy, mamy do niej prawo, a osoby z niepełnosprawnością niekoniecznie mają do niej dostęp. Wielu bohaterów mi to uświadomiło. Mówią wprost: „to, że jesteśmy na wózku, nie znaczy, że nie mamy potrzeb”. Myślę, że to będzie ważny film i dla mnie, i dla nich. Mam nadzieję, że pod koniec roku usiądę do scenariusza, a w przyszłym roku postaram się o granty.
Jakie przeszkody musi pokonać realizacja tego filmu?
Kolejna brutalna sprawa i ostatnia rzecz, o której zawsze myślę przy realizacji filmu, chociaż muszę. Na film trzeba dużo pieniędzy, zwłaszcza na taki, jaki mam w planach. Jego realizacja potrwa dwa lata. Zacznę od pisania scenariusza, a później będę się ubiegała o dotacje. Muszę też przekonać jakąś telewizję, aby chciała dołożyć środki do produkcji filmu i w przyszłości zapewniła emisję. Potem trzeba będzie przekonać bohaterów, żeby opowiedzieli o tak intymnej rzeczy. Zastanawiam się, jak to pokazać w delikatny i piękny sposób.
Gdy już film jest gotowy, to dba Pani o jego dostępność, o pokazy w miejscach dostępnych?
Tak. Staram się o to. Na pokazach Filmu dla Stasia była wersja z audiodeskrypcją. Zawsze pytam o możliwość wjechania wózkiem na miejsce pokazu. Nie zawsze to możliwe. Podczas premiery filmu Jeden dzień dłużej w kinie „Pod Baranami” nie było niestety takiej możliwości. Pokaz odbywał się na I piętrze bez windy. To stara kamienica, kiedyś tam będzie winda, ale na razie nie było to możliwe. Impreza z moją bohaterką toczyła się po projekcji na dole budynku. Z dostępnością ciągle jest trudno, ale walczymy. Wrzucam też reportaże na YouTube’a, żeby były dostępne w każdym domu i żyły swoim życiem. W telewizji po kilku emisjach film znika, a w internecie przydaje się także bohaterom, którzy odtwarzają go np. w chwilach kryzysu. Cieszę się, że dzięki internetowi filmy są pod ręką. Na pokazach zwracam uwagę na reakcje widzów. Mimo trudnej tematyki wychodzą z sali z uśmiechem, bo puenta jest taka, że życie jest fajne i trzeba je przeżyć jak najlepiej. Trzeba korzystać z każdej chwili, nawet gdy można ruszać tylko oczami.
O co pytają widzowie filmów na festiwalach?
O powód zajmowania się taką tematyką, co dalej, jakie mam plany. Pojawiają się też pytania, jak daję sobie radę z trudnymi tematami, czy to ze mną zostaje. Odpowiadam, że każdy reportaż zostaje na
całe życie. Każdy bohater mnie ubogaca. To dla mnie zawsze niesamowite historie. Był taki reportaż Mali bohaterowie o rodzicach dzieci z zespołem Leigha. To bardzo rzadka choroba, ciężka. Dzieci umierają w dzieciństwie, tracąc siłę w mięśniach, a na końcu oddech. Co roku jestem na zjazdach „Małych bohaterów” i to dla mnie coś niesamowitego. Spotykam rodziców, którzy wiedzą, że za chwilę ich dziecko umrze, a potrafią być szczęśliwi i cieszyć się każdą chwilą. To mnie porusza. Są też sytuacje, które mną wstrząsają. Dawno temu matka niepełnosprawnego dziecka powiedziała mi, że chciałaby, żeby jej dziecko umarło chwilę przed nią. Najpierw poczułam bunt, ale przez lata zrozumiałam to marzenie o śmierci dziecka, któremu nikt nie da takiej akceptacji jak matka. Największe zmartwienie matek dotyczy tego, co się stanie z dziećmi po ich śmierci.
Reportaż o bohaterach z trudnymi doświadczeniami, depresją, chorobami to wystawianie się na ryzyko traumy niemal takiej jak u reporterów wojennych. Ich zmagania są ogólnie akceptowane, a czy Pani ryzyko znajduje zrozumienie w redakcji, u wydawców i szefów?
Nie zawsze jest doceniane. Miałam okazję przekonać się, co znaczy trauma reporterów wojennych. Przez dwa miesiące relacjonowałam sytuację na granicy. Robiłam cykl „Bezgraniczna pomoc”. Co dwa dni byłam na granicy i to było ciężkie, bardzo obciążające psychiczne. Musiałam się później od tego odciąć. Na szczęście jest program „Na tropie przypraw” i trochę się to uspokoiło. Wojna, do której niestety się przyzwyczailiśmy, jest dla mnie trudna. Myślę o ludziach, których spotkałam, zdarzało mi się z nimi płakać. Tam ciągle jest piekło.
Wśród licznych Pani nagród są także związane z optymizmem. Za co są przyznawane?
We wszystkim staram się widzieć plusy. Na jednym z moich ulubionych festiwali – Festiwalu Filmów Optymistycznych – dostałam „Złotą Rybę”. A w tym roku Nagrodę Specjalną: „Złotą Rybę dla optymistki dekady”. Staram się temu sprostać i tak patrzeć na świat. Moje filmy mimo tematyki są optymistyczne. Każdy temat przechodzi przez reżysera. Każdy zrobiłby go inaczej. Ale w moich filmach jest moja osobowość. Może właśnie optymizm jest moim podpisem, moim autorskim znakiem na filmie.
O czym Pani marzy?
Mam bardzo dużo marzeń. Chciałabym, żeby moje dzieci były szczęśliwe, żeby ludzie wokół mnie byli szczęśliwi i może teraz powiem jak dziewczyny na wyborach Miss Świata, ale chciałabym pokoju na świecie. Za dużo widziałam wojennych obrazów i to nie jest tylko puste gadanie. Chciałabym też długo cieszyć się dobrym zdrowiem, bo jeszcze dużo chciałabym zrobić. Uważam, że wiele jeszcze przede mną i w życiu na nic nie jest za późno.
Monika Meleń Reżyserka, scenarzystka, redaktorka, która porusza w swoich filmach i reportażach tematykę osób z niepełnosprawnością. Robi to skupiona na bohaterze, stara się go poznać i zrozumieć. Dba o szczegóły, autentyczność i prawdziwe emocje bohatera. Jej filmy podobają się zarówno krytykom, jak i widzom. Lista nagród, które otrzymała jest długa. Jest m.in. „Dziennikarzem bez Barier” w małopolskiej edycji Konkursu „Lodołamacze” i twórczynią najlepszego filmu krótkometrażowego podczas tegorocznego Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalia”. Kilka tygodni temu dostała specjalną „Złotą Rybę” podczas 20. edycji Festiwalu Filmów Optymistycznych Happy End w Rzeszowie. Trudno wymienić wszystkie jej wyróżnienia i statuetki. W dorobku ma ponad 500 reportaży, ponad 50 programów cyklicznych realizowanych w kanałach TVP i ponad 1000 tekstów dziennikarskich. Największą nagrodą dla niej jest to, że może przybliżać widzom świat osób z niepełnosprawnością, a czasem zmienić czyjeś życie.
Artykuł pochodzi z numeru 5/2022 magazynu „Integracja”.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz